7.06.2014

Marcin Wolski - Trzecia Planeta





"Rob twierdził, (...) że rozwijającemu się osobnikowi towarzyszy stale niematerialna cząstka idealnej energii, którą nazwał duszą nieśmiertelną"





Trzecia planeta

"Przeklęta demokracja - pomyślał Quor - kiedyś nas ostatecznie zgubi! Już dzisiaj nie można powziąć żadnej radykalnej decyzji, wszystko musi być przedyskutowane, wyważone"... Owszem, w chwilach zagrożenia udawało się niekiedy podejmować stanowcze wnioski, ale od tysiącleci nie spotkali się z żadnym poważniejszym zagrożeniem. Jakże niewdzięczne jest brzemię dowódcy Jednostki, który co rusz musi tłumaczyć się ze swych posunięć przed personelem... Żeby to jeszcze był personel! Personel!
W tym momencie przyszły mu na myśl Termitiony, roje ogromnych Termitionów przypominających nawet z bliska okruchy skalne, przemierzające w swych łupieżczych ekspedycjach galaktyki, w miarę jak gasną ich życiodajne słońca. Tak, Termitionami można rządzić łatwo i przyjemnie, panuje wśród nich absolutna dyktatura i hierarchia świetlna. Ten, który znalazł się na przedzie, ma niekwestionowaną władzę nad resztą. Prowadzi rój; nawet jeśli ku zagładzie, nikt nie ma do niego pretensji. Tymczasem centralna gwiazda układu stawała się coraz jaskrawsza, dawno wyodrębniła się z miliona prawie jednakowych plamek otaczających ze wszystkich stron Jednostkę. Nie potrzeba było korygować kursu. Tylko te dyskusje...
- Nie rozumiem cię, Quor, czego szukasz w tym zapadłym kącie wszechświata? - zamigotał gderliwie impuls Wixa...
- Tak, tak, mamy przecież ograniczony limit lat świetlnych do przelecenia, a rejon GXS 50 został już zbadany dorzuciła Siba.
Maksymalnie spokojnie wyjaśnił, że ekspedycja Impura właśnie w rejonie GXS 50 - c znalazła interesujące ślady życia.
- Na takie ślady można natrafić w prawie każdym zakamarku galaktyki - nie ustępowała Siba.
- Ale od wyprawy Impura, jeśli liczyć według czasu Trzeciej Planety, upłynął miliard lat, życie mogło tam w tym czasie osiągnąć wyżej rozwinięte formy. A jak wiecie, naszym zadaniem jest poszukiwanie jakichkolwiek wyższych form zorganizowanej materii...
- Wysoko rozwinięte formy dałyby o sobie znać! - tym razem impuls pochodził od Loxa.
Quor odczuł znużenie. Sam miał dość wędrówki, tęsknił za Układem Domowym. Przecież był stary. Wszyscy byli starzy. Wszyscy, czyli on. Jedność w wielości... Gdyby ktokolwiek z zewnątrz otworzył pojemnik Eksploracyjny, pierwsze skojarzenie nasunęłoby myśl o konserwie.
W istocie prawie całe wnętrze, poza częścią magazynową, wypełniała jedna szara substancja inteligentna. Szczytowy produkt ewolucji. Prehistoria gatunku notowała odległe fazy rozwojowe słodkowodnych quasi - mięczaków, których ewolucja mózgu doprowadziła do obecnego stanu. Quor stanowił wnętrze, jego skorupa była zarazem powłoką kosmicznego wehikułu, zrośniętą organicznie z podróżnym, siłownia fotonowa była ewolucyjnie wykształconą częścią organizmu. Wix, Siba, Lox stanowili ruchome części jego osoby, kiedyś można było nazwać je odnóżami i odwłokiem. Dziś każde z nich stanowiło wyspecjalizowaną jednostkę badawczą z niezależną świadomością. Hominidzi z Triangwy wyśmiewali tę właściwość quorów, w ich rysunkowych programach pełno było satyr, w których dyskusje polityczne prowadziła noga z nogą albo ucho wypowiadało wojnę nosowi.
Zresztą satyry te (oczywiście bez antropomorficznych wulgaryzmów) nie mijały się aż tak z rzeczywistością. Znany był wypadek quora 134b25, któremu zbuntowały się organy ruchome i sterroryzowawszy go grasowały jakiś czas po bezdrożach Mlecznej Drogi w charakterze piratów. Oczywiście Naczelna Rada QUOrska nie wyciągnęła z tego żadnych wniosków. Przeciwnie, fakt możliwości takiego buntu uznany został za szczytowe osiągnięcie demokracji. D - D. Demokracja i Dobro stanowiły racje istnienia ich cywilizacji. Mieli wszystko i obecnie mogli albo zatracić się w sybarytyzmie, albo obdzielać swymi dobrami innych. Co czynili.
- I skończy się, że zniszczą nas jakieś Termitiony czy któryś z ambitniejszych szczepów białkowych!
Musiał koniecznie uciąć dyskusje, pokazać, kto jest komendantem. Wzmocnił impulsy.
- Utrzymujemy kurs na Trzecią Planetę. Nie wolno nam lekceważyć minimalnych nawet sygnałów. Jako najbardziej rozwinięta cywilizacja Wszechświata mamy obowiązek opiekować się wszelkimi przejawami życia czy to opartymi na krzemie, czy na białku.
- Impur donosił o pierwocinach białkowych na Trzeciej Planecie - zauważył Lox. - I to mnie martwi. Wszelkie twory białkowe są nieodpowiedzialne i agresywnie witalne... A poza tym tak obce naszej mentalności!
- Przerywam dyskusję, wkrótce musimy zacząć zwalniać!
- Tlen, krzem, glin, żelazo, wodór, węgiel... - meldował Rob, mały, zwinny Analizator Jednostki, rozwinięty ewolucyjnie z gruczołu smakowego. Jednostka wisiała już nad Trzecią Planetą, na wysokości zaledwie kilkudziesięciu kilometrów.
- Szansę istnienia organizmów żywych? - spytał Quor.
- Duże... zresztą widać zieleń... Muszą istnieć organizmy roślinne oparte na asymilacji...
- Pytam o wyższe formy?
- Nie widać.
- A nie mówiłem - wtrącił się Wix. - Niepotrzebnie tu przylecieliśmy!
Quor udał, że ten impuls do niego nie dotarł.
- Schodzimy niżej - zdecydował.
Jednostka spoczywała lekko zaryta w piaszczystym pagórku. Quor uchylił pancerza i chłonął naturalne, łagodne ciepło pobliskiej gwiazdy. Wix i Siba krzątali się na zewnątrz, ale prawdę powiedziawszy ich zajęcia sprowadzały się głównie do poganiania Roba, który i bez tego robotny był i żwawy. Wprawdzie jego jedynym zmysłem poza dotykiem był smak, ale doprowadzony do takiej doskonałości, że zastępował mu wszystkie pozostałe - węch, wzrok (smakiem odróżniał barwy) czy słuch (np. hałas wpływał na cierpkość kosztowanego otoczenia). Toteż impulsy Roba przekazywane do Quora mogły już mieć charakter wielowymiarowych obrazów. Lox odpowiedzialny za system defensywny przysiadł na uboczu, jego powierzchnia radaroidalna nieprzerwanie rejestrowała wszelki ruch. Aliści jedynymi mieszkańcami okolicznych wzgórz były niewielkie ptaki i drobne gryzonie... Nie stwierdzał żadnych sztucznych fal radiowych, promieniowanie utrzymywało się poniżej przewidywanej normy.
Chociaż quorańskie poczucie piękna opierało się na zupełnie innych kryteriach, musieli przyznać, że w otaczającej ich przyrodniczej harmonii kryło się wiele specyficznego uroku.
Przelot tuż nad powierzchnią planety wskazywał na wszechwładne panowanie natury. Pewne wzniesienia, nasypy czy kanały robiły wprawdzie wrażenie sztucznych, ale wymagało to dokładniejszego zbadania.
Rob rozsmakował się szczególnie w jednym pagórku. Mruczał łakomie przedzierając się przez kolejne warstwy, a gdy uznał za słuszne podzielić się swymi informacjami, w jego impulsach drżał niezaprzeczalny entuzjazm.
- Materiał, mnóstwo materiału, wysoko zorganizowana forma!!!
Ze ściany wykopu wyzierały rozmaite przedmioty, skorodowana szyna, pęknięta butelka, trochę kości, kawałek marmurowej kolumny...
Do wieczora mieli masę danych. Raport Impura okazał się proroczy. Zaledwie kilkanaście tysiącleci temu pojawiły się na Trzeciej Planecie istoty rozumne (przynajmniej do pewnego stopnia). Budowały miasta, udomowiły zwierzęta, posiadły sztukę obróbki żelaza. Z kawałków malowanych naczyń i zachowanej mozaiki poznano nawet kształt tych dwunogów. Ich cywilizacja przetrwała parę tysięcy lat. Smak Roba dopuszczał pięć lub sześć tysiącleci.
A potem?... Potem znajdując się w swoim apogeum, aczkolwiek dalekim od apogeów innych kultur kosmicznych, gwałtownie upadła. Obecne badania nie potrafiły jednoznacznie określić przyczyny. Bo i chyba nie było jednego powodu. Istniały też trudności z ustaleniem chronologii kataklizmów. Obok bratobójczych wojen nuklearnych (zresztą na ograniczoną skalę) dołączyła się degeneracja środowiska, powszechne zatrucie. Niektóre szkielety pochodziły jeszcze z trzeciego stulecia po Wielkiej Katastrofie. Gatunek jednak nie podniósł się z upadku, zniknął. A po paru wiekach przyroda wróciła na stracone ongiś pozycje...
Upłynął miesiąc badań.
- Sądzę, że teraz nie ma już najmniejszego powodu, żeby tu zostawać. Materiału archeologicznego mam aż za dużo. Zresztą, czy kogo zainteresuje los nieudanej cywilizacji" Chyba jako przestroga - stwierdziła Siba.
Poparł ją Lox:
- Niewielki to dorobek, potwierdzenie znanej teorii, że życie oparte na białku nie sprawdza się w wyższych formach.
- Nic tu po nas! - dorzucił Wix. Quor milczał dłuższą chwilę.
- Waszemu rozumowaniu nie można w zasadzie niczego zarzucić - zaczął. - Wydaje mi się jednak, że koncentrując się na materialnych aspektach zagadnienia zapominacie o jednym...
- O czym?
- O odpowiedzialności! Ciągle nie pamiętacie, że jako najdoskonalsza cywilizacja Wszechświata mam pewne obowiązki moralne. Uważam, że ponosimy odpowiedzialność za bieg wydarzeń na Trzeciej Planecie.
- My?!! - wyrwało się Sibie.
- Gdybyśmy przybyli tu wcześniej, niewątpliwie moglibyśmy zapobiec katastrofie. Pamiętacie pomoc w uratowaniu cywilizacji Syriusza? Nasze doświadczenia w porę przekazane tubylcom mogłyby...
- Nie ma co płakać nad wylanym białkiem - przerwał, niezbyt grzecznie, Wix. Quor zadygotał. Jego kontr impuls był tak silny, że Wix aż zastygł w bezruchu. Wiedział dobrze, że "Tułów" - jak między sobą nazywali Quora, ma dość siły, by poskromić ich wszystkich, chociaż nigdy nie czynił ze swej mocy użytku.
- No to wyraźmy swoją skruchę i wracajmy - zaiskrzył impuls Loxa.
W tym momencie o głos poprosił Rob. Zdziwili się. Analizator rzadko odzywał się nie pytany. Uchodził za oddanego zwolennika Quora, ale lubił bardziej działać niż dyskutować.
- Mam propozycję - stwierdził łagodnie. - Jak wykazały moje badania, wszyscy mieszkańcy Trzeciej Planety zbudowani byli z komórek o stałym kodzie genetycznym. Czyli mając do dyspozycji jedną chociaż komórkę posiadamy w niej model całego osobnika.
- Do czego zmierzasz - ożywił się Quor - czy chciałbyś...?
- Tak. Mamy tu masę materiału genetycznego, kości, włosy, zasuszone kawałeczki skóry, zęby. Skoro mówiliśmy o odpowiedzialności moralnej, czyż nie byłoby rzeczą właściwą odrodzić życie na tej ziemi? Przecież przy naszych możliwościach moglibyśmy odtworzyć całą populację planety, i to we wszystkich pokoleniach, które na niej były...
- Już widzę ten tłok! - oponowała Siba.
- Kosmos roi się od nie zamieszkanych planet, na których moglibyśmy ich porozgęszczać - włączył się Quor. Był zachwycony pomysłem Roba. Zuch, malec!
- Ależ to praca na tysiąclecia - marudził Wix.
- A co mamy lepszego do roboty? - w impulsach Quora czuły się coraz więcej entuzjazmu.
- A poza tym - dorzucił Rob - zrealizowalibyśmy ich wierzenia. Prawie wszystkie tutejsze kultury, wnioskując po ikonografii, charakterze grobów i ich wyposażeniu, wierzyły w zmartwychwstanie ciał. I to w krainie wiecznej szczęśliwości, sprawiedliwości. Możemy zapewnić im jedno i drugie.
- Ale po co? - nie wytrzymała Siba. - Jeżeli cywilizacja nie sprawdziła się, okazała się niezdolna do samodzielnego bytu, po co na nowo odradzać tych nieudaczników, narażając ich na kolejny nieuchronny upadek?
- Kataklizm mógł być dziełem przypadku - mruknął Quor.
- Za dobrze poznaliśmy ich dzieje, charakter, żeby obciążać odpowiedzialnością zbieg okoliczności. Ja jestem przeciwna. Szkoda czasu i kosmosu!
Tradycyjnie poparli ją Wix i Lox. Uważali, że nie należy przesadzać z filantropią.
- W imieniu dobra nauki... - zaczął Rob, ale go zgromiono.
- Co ty, szczeniaku, wiesz o nauce - przycięła Siba. - Masz zbierać próbki i milczeć.
- Egoistka!
- Kurdupel!
Ogromnym wysiłkiem Quor przywołał swe kończyny do rozsądku. I w jego szarej substancji czuł pulsowanie niektórych wyspecjalizowanych zwojów przeciwnych eksperymentowi.
"Jeszcze trochę i sam mózg podzieli mi się na parę podjednostek z własną świadomością. Do czego ta demokratyczna ewolucja doprowadzi?" - pomyślał z goryczą.
- Oczywiście możesz narzucić swoją wolę, ty jesteś szefem - dudnił Wix - ale proszę o zaprotokołowanie w pamięci Jednostki, że ja byłem przeciw...
- Dyktator! - szemrała Siba. - Chcesz dobra jakichś białkowych półgłówków, a skończy się na tym, że pewnego dnia wyhodowana przez nas podgalaktyka samych nas unicestwi. Nie ma wdzięczności w skali kosmicznej...
- Ubezwłasnowolnij nas, no proszę, ubezwłasnowolnij prowokował Lox.
- Nie ustępuj, szefie, mamy za sobą słuszność! - dolatywało bzyczenie Roba.
Quor nie lubił walczyć. Z natury swojej stanowił jeden wielki kompromis. I tym razem pragnął rozwiązania, które usatysfakcjonowałoby wszystkich. Choć z drugiej strony wiedział, że najprawdopodobniej nie zadowoli nikogo. Nie chciał jednak być stroną w sporze, bardziej odpowiadała mu pozycja arbitra. Rob dobrze wywiązywał się z roli antagonisty.
- Biorąc pod uwagę wasze reakcje i twoje, Rob, uważam, że powinniśmy dokonać próby. Odtwórzmy na podstawie losowo wyłonionej komórki jednego osobnika tutejszej populacji... - zaczął. - Badania, które dokonamy po wyhodowaniu "zmartwychwstańca", odpowiedzą, co czynić dalej. Czy pozostawić planetę swemu losowi, zabierając ten jeden egzemplarz do naszego Muzeum Zaginionych i Upadłych Cywilizacji, czy też rozwinąć akcję odrodzenia. Jeden żywy dwunóg więcej powie o swej cywilizacji niż cała archeologia. Słucham waszej opinii.
I zaczęło się. Wśród sporów, kto ma być losującą "sierotką" i czy ząb mleczny ma ten sam zapis genetyczny co trzonowy, przystąpiono do dzieła. Nie będziemy zanudzać Czytelnika szczegółami produkcyjnymi, w jaki sposób z normalnej komórki wyhodowano embriona i jak doprowadzono go w krótkim czasie do wieku dojrzałego. Cały czas dochodziło do kontrowersji, czy obok pamięci gatunkowej "zmartwychwstaniec" będzie miał świadomość osobniczą. Wix to wykluczał, natomiast Rob twierdził, że owszem, przekonując, że rozwijającemu się osobnikowi towarzyszy stale niematerialna cząstka idealnej energii, którą nazwał "duszą nieśmiertelną". Wyśmiewano go, ale nie całkowicie. Cóż właściwie wiedzieli o tworach białkowych? Quor nie wykluczał możliwości przechodzenia tożsamości osobniczej do innego wymiaru i powrotu jej wraz z odrodzeniem ciała. W każdym razie pachniało metafizyką i reinkarnacją.
Eksperyment miał się ku końcowi. Na polance nie opodal jednostki odłączano "zmartwychwstańca" od aparatury. Jeszcze był bezwładny, ale ciało jego nabierało rumieńców. Był to dwudziestoparoletni dwunóg, w świetle tutejszych kryteriów zapewne przystojny. Nawet piękny! Może tylko w kształcie jego ust kryło się coś...
- Jeśli cała taka rasa była, to tylko sobie pogratulować nadawał do Quora Rob. - Wygraliśmy. Warto był.. Warto będzie...
Tymczasem sen mijał. Młodzieniec poruszył się na posłaniu. Rob i inne podquory cofnęły się, aby nie wywołać swym widokiem szoku...
Powieki młodzieńca drgnęły. Usta rozchyliły się.
- Nie, nie, Kasjuszu! - jęknął.
Mózg Quora przygotowany na odbiór każdego z paru tysięcy miejscowych dialektów, odtworzonych z inskrypcji i płyt dźwiękowych, ucieszył się. Mowa była dawna, lecz popularna.
"Zmartwychwstaniec" ocknął się całkiem i siadł na posłaniu. Ruchy miał energiczne, pewne. Prześliznął się wzrokiem po aparaturze, zieleni za przezroczystymi ścianami...
- Na Jowisza, jestem w niebie!
Quor przywołał dawno nie używany emitor dźwięków, normalnie śpiący gdzieś w zakamarkach skorupy Jednostki. Przemodelował swoją myśl w dźwięk.
- Witajże, cny młodzieńcze i nasz przyjacielu, z Trzeciej Planety...
Młody człowiek aż przysiadł słysząc głos, a nie widząc mówiącego. Nie domyśliłby się rozmówcy w przypominającej blok skalny Jednostce.
- Nie lękaj się, albowiem przybywamy z dobrą nowiną. Rzeknij jeno, jak się nazywasz.
Zapytany jakby się zdziwił tym pytaniem. Krew mocniej napłynęła mu do policzków, w kącikach ust pojawił się grymas chełpliwości. Odparł krótko:
- Kaligula!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz