13.05.2013

INGO SWANN - "PENETRACJA"



INGO SWANN
PENETRACJA
(Penetration / wyd. orygin.: 1998)


Przedmowa
Ksiazka ta dzieli sie na trzy czesci. W pierwszej umiescilem dluga liste osób, które widzialy i doswiadczyly rzeczy, których nie moga udowodnic.
Druga czesc ma o wiele pewniejsza podstawe. Jest w duzej mierze krótkim streszczeniem spektakularnych faktów i dat, dotyczacych Ksiezyca, które zostaly juz ujawnione przy innej okazji i które dostarczaja dowodów na to, ze Ksiezyc jest rzeczywiscie niezwykle ciekawym miejscem.
Wybralem niewielka czesc sposród wszystkich dostepnych, niezwyklych informacji na temat naszego satelity. Zainteresowanych wieksza iloscia szczególów odsylam do zródel wymienionych w Bibliografii.
Trzecia czesc rozpoczyna sie prezentacja pewnego spolecznego fenomenu, dotyczacego problemów telepatii. Tworza one tlo w dziwnym i zaskakujacym scenariuszu, co prawda calkowicie opartym na domyslach.
Niektórzy radzili mi, abym nie publikowal tej ksiazki. Mówili, ze sprowokuje ona do reakcji tych zwolenników konwencjonalnych wiarygodnosci, którzy podniecaja sie niszczeniem osób, doswiadczajacych czegos, czego oni sami nie sa w stanie doswiadczyc.
Interesuje sie ta sytuacja juz od kilku dziesiecioleci. A skoro coraz bardziej sie starzeje, postanowilem gromadzic i zapisywac wyniki moich badan, które prowadze nad zjawiskami Psi. W ten sposób powstalo kilka ksiazek - miedzy innymi i ta.
Sprawami Psi interesuje sie od zawsze, ale dopiero poczatek 1970 roku przyniósl szanse rozszerzenia mych zainteresowan.
Kazdy kto zajmuje sie zjawiskami Psi troche bardziej niz powierzchownie, musi oczywiscie napotkac smierdzace bagno oporu spolecznego, w którym autentycznosc tych zjawisk jest metodycznie podkopywana, przez co tkwia one zawieszone w nicosci.
Ten spoleczny opór, kojarzacy sie ze smrodem, ma, niestety, wiele sukcesów w niszczeniu dróg prowadzacych do wyjasnienia zjawisk Psi. Wiaze sie to scisle z wysokimi kregami wladzy, które nie wykazuja najmniejszego zainteresowania tym, czego doswiadczaja zwykli smiertelnicy.
Przyczyna, dla której czynniki rzadzace niszcza kazda próbe udowodnienia zjawisk Psi, jest sprawa, która wymaga glebszego zbadania i zrozumienia.
Dzieki takim badaniom mozna by opisac metody, które hamuja rozwój zainteresowan zjawiskami Psi. Ale powody, dla których sie je stosuje, pozostana nadal niejasne.
Dlatego spoleczny opór wobec Psi dzieli sie w dosc zgrabny sposób na dwa aspekty: powstrzymywanie rozwoju Psi i utrzymywanie w niejasnosci prawdziwych powodów takiego postepowania.
Jedna z przyczyn calkowitego zatajania tych spraw, czego doswiadczylem ja sam i wielu przede mna, mogloby byc to, iz zjawiska Psi zaszkodzilyby wielu instytucjom spolecznym. Instytucje te poczulyby sie “zagrozone” rozwinietymi formami, powiedzmy, telepatii, która moglaby zostac wykorzystana do penetracji ich sekretów.
Jednak prawda jest o wiele bardziej oczywista. Decydenci tocza wojne z potencjalem zjawisk Psi, poniewaz maja swoje ukryte motywacje - za nic nie chcieliby zostac ujawnieni przez cos, co nazywamy przenikaniem Psi.
Jesli na tym sprawa polega, nic dziwnego, wszelkimi dostepnymi srodkami dazy sie do pomniejszenia znaczenia zjawisk Psi. Czyni sie to ze strachu.
Ludzie boja sie Psi, gonie az Psi przenika ich tajemnice. Cóz, przez dlugi czas zakladalem, ze jest to poczatek i koniec historii dotyczacej metodycznego zatajania zjawisk Psi przez wysoko postawionych decydentów, reprezentujacych rzad, nauke i media.
Tak sie jednak zlozylo, ze w roku 1975 przezylem wydarzenia opisane w Czesci I tej ksiazki i zrozumialem, ze do tej pory znalem jedynie wierzcholek góry lodowej, jesli chodzi o zatajanie prawdy.
Niestety, sa to wydarzenia, których nie moge udowodnic. Niemniej uwidaczniaja one kolejny aspekt programowego utajniania zjawisk Psi, czego doswiadczylem juz wczesniej.
Aspekt ten wymagal wprowadzenia dwóch niezwyklych terminów: ZIEMIA i PRZESTRZEN. Odnosza sie one oczywiscie do inteligencji ziemskiej i inteligencji kosmicznej.
Glówna hipoteza taj ksiazki zaklada, ze jesli rozwiniete, kosmiczne zdolnosci Psi sa zagrozeniem dla ziemskiej inteligencji, to rozwiniete ziemskie zdolnosci Psi sa równiez zagrozeniem dla inteligencji kosmicznych.
W koncu, w takiej na przyklad telepatii, definiowanej jako czytanie w myslach, róznica miedzy skanowaniem umyslów ziemskich a kosmicznych jest bardzo niewielka.
Jedyny prawdziwy problem tkwi w tym, czy kosmici istnieja czy tez nie.
Zdecydowalem nie wdawac sie w dyskusje dotyczaca tej kwestii, ale skierowac czytelnika do obfitej literatury juz istniejacej, ze zwróceniem szczególnej uwagi na tygodnik UFO Round-up (Wszystko o UFO), który znalezc mozna w internecie. (patrz: Bibliografia).
Zawarta w tej ksiazce historia, której nie moge udowodnic, nie jest tu przedstawiana jako dowód na istnienie kosmicznej inteligencji, ale dlatego, by czytelnik zrozumial, ze telepatia moze stanowic bardzo wazny i skuteczny sposób poszukiwania odpowiedzi na wazne pytania.
Teze te wywiodlem z mojego osobistego doswiadczenia, a nie z analizowania informacji przedstawionych w pracach innych.
Mimo to, moje (nie do udowodnienia) doswiadczenie osobiste nie musi byc tu rozstrzygajace, poniewaz wiele innych naplywajacych zewszad informacji prowadzi bezsprzecznie do konstatacji, iz pozaziemskie inteligencje istnieja rzeczywiscie.
Jedna ze spraw, których nie poruszam w ksiazce, jest ogromny szmat czasu (prawde mówiac lata), jaki zajelo mi osiagniecie syntezy przedstawionych elementów. Jestem raczej czlowiekiem pracujacym powoli acz dokladnie, dlatego na zorientowanie sie w niektórych kwestiach potrzebuje niekiedy wiecej czasu od innych.
Na poczatku ksiazki zamierzalem umiescic dluga dyskusje dotyczaca prawdopodobienstwa tego, iz telepatia moglaby byc swego rodzaju uniwersalnym “systemem jezykowym”, który dzialalby wszedzie poprzez swiadomosc jednostek.
Krótko nawiaze do tego w Czesci III, zas sama dyskusje zdecydowalem sie zawrzec w innej pracy - wymaga ona bowiem przedstawienia wiekszej bazy informacyjnej, która okreslilaby nature organizmów energetycznych.
Czuje sie tez zobowiazany do skomentowania kilku powodów, dla których zdecydowalem sie rozpoczac pisanie tej ksiazki dopiero teraz.
W koncu 1990 roku przeczytalem bardzo dobrze udokumentowany raport o ogromnym UFO widzianym w bylym ZSRR.
Raport wskazywal, ze obserwacja zostala potwierdzona przez generala Igora Malcewa, szefa Sztabu Generalnego Sil Powietrzno-Desantowych. Opublikowano go w dzienniku Raboczaja Tribuna z 19 kwietnia 1990 roku.
Raport cytowal slowa generala Malcewa: “Nie jestem specjalista w sprawach UFO i dlatego moge jedynie zestawiac dane i wyrazac swoje wlasne przypuszczenia. Wedlug naocznych swiadków, UFO bylo dyskiem o srednicy od 100 do 200 metrów. Na jego bokach pulsowaly dwa swiatla...”
Artykul zmierzal nastepnie do stwierdzenia, ze UFO to pilotowane statki i zaprzeczal sugestii, jakoby byly one jedynie zjawiskiem atmosferycznym. Jesli obserwowany statek mialby rzeczywiscie 200 metrów srednicy, to bylby wiekszy niz boiska do pilki noznej.
W okresie tym pojawily sie raporty o innych godnych uwagi obserwacjach; uzyskiwano równiez materialy filmowe na tasmie video. Doniesienia te sprawily, ze zaczalem zastanawiac sie nad wlasnymi doswiadczeniami z roku 1975 i w koncu zdecydowalem sie je opisac, jeszcze zanim pogorszy sie moja pamiec.
Miedzy rokiem 1976 a 1990 stopniowo dochodzilem do wniosku, ze Ziemianie i kosmici nie wydaja sie miec zbyt wiele wspólnego - moze wlasnie za wyjatkiem telepatii.
Biorac pod uwage wszystkie opisane kontakty i wziecia doszedlem do wniosku, ze zdolnosci telepatyczne sa doskonale rozwiniete u kosmitów, ale calkowicie nierozwiniete u mieszkanców Ziemi.
Dlatego narracje wydarzen poprowadzilem tak, by miedzy wierszami zawrzec kilka fundamentalnych spostrzezen na temat telepatii. Mam nadzieje, ze odpowiedza one na pytanie, DLACZEGO rozwój telepatii na Ziemi wciaz jest tlumiony.
We wlasciwym czasie pokazalem manuskrypt mojemu ówczesnemu agentowi, który byl nim mocno podekscytowany i twierdzil, ze sukces tej publikacji to rzecz pewna.
Mimo to ponad dwudziestu wydawców odrzucilo ksiazke - chociaz do tej pory opublikowano juz wiele prac o kosmitach i UFO, poczawszy od najgorszej szmiry, a skonczywszy na wysublimowanej fantastyce.
To calkowite odrzucenie manuskryptu pozostaje, jak dotad, sprawa tajemnicza. Byc moze nalezaloby ja interpretowac jako swego rodzaju subtelna, lecz zakrojona na wielka skale, cenzure mediów.
Jedno z mozliwych wyjasnien mogloby sugerowac, ze rozwazania o telepatii naruszaja niebezpiecznie czyjes poczucie komfortu. Kto wie?
W kazdym razie, z powodu frustracji i zazenowania porzucilem ten projekt. Tak minelo kilka lat. Jednakze okolo marca 1998 roku znów zaczely sie pojawiac artykuly i reportaze telewizyjne sugerujace mozliwosc istnienia Obcych. Wsród nich byla równiez publikacja zatytulowana: Astonishing Intelligenr Artifacts (?J Found On Mysterious Far Side Of The Moon (Zadziwiajace, inteligentne wytwory czlowieka (?) odnalezione po tajemniczej, ciemnej stronie Ksiezyca).
Nastepnie z raportu w internecie, autoryzowanego przez Dawida Derbyshire'a, z 14 maja 1998 roku, dowiedzialem sie, ze dzien wczesniej nad Wielka Brytania, “z predkoscia 39.000 kilometrów na godzine” przelecialo UFO.
Statek ten zostal namierzony zarówno przez brytyjskie, jak i dunskie sily powietrzne. Mial ksztalt trójkata i byl wielkosci duzego okretu wojennego. Jego srednica wynosila okolo 300 m. Brytyjczycy i Dunczycy wyslali w góre mysliwce. Ta Wielka Rzecz zostawila je we mgle i odleciala - kto wie dokad?
Istnieja wiec nowe, niepokojace i autentyczne raporty, które wskazuja na to, ze UFO wydaja sie obecnie pojawiaja WSZEDZIE. Obce statki zuchwale ukazuja sie nawet obiektywom kamer video na calym swiecie.
Moim zdaniem to, ze UFO sa pilotowane czy tez sterowane przez inteligencje kosmiczne mozemy uznac po prostu za pewnik.
A jesli Obcy osiagneli wysoka technologicznie kontrole swiadomosci wspólmierna do zaawansowanej technologii ich statku, to zaloze sie, ze sa równie doskonali w tym, co my, Ziemianie, nazywamy telepatia.

Rozdzial pierwszy
Moje zaangazowanie w badania nad Psi
Lancuch dziwnych zdarzen opisany w tej ksiazce wzial swój poczatek w moim zaangazowaniu w badania nad Psi, które pojawilo sie niespodziewanie w roku 1971. kiedy mialem trzydziesci siedem lal.
Gdyby nie to, wiódlbym prawdopodobnie zycie bardziej zadowalajace, w sposób przyziemny, ale wygodny. Nigdy nie zglaszalem sie na ochotnika jako podmiot eksperymentów w laboratoryjnych badaniach nad Psi.
Eksperymenty te miewaly mocne i slabe punkty, sukcesy i porazki. Przede wszystkim dawaly jednak mozliwosci spotkan z wieloma fantastycznymi, cudownymi ludzmi.
Kiedy wkraczasz w badania nad Psi, wkraczasz równiez waska, kulturowa podgrupe, nekana ogromnie stresujacymi czynnikami, intrygami, z miewaniem, strachem i obawami, w wyniszczajaca dla obu strun wojne i ugrom idiotyzmu.
Na dodatek, podmioty badan nad Psi (króliki doswiadczalne) to miernoty, od których oczekuje sie, ze wykazywac beda objawy Psi. W okreslonym czasie maja o niczym
wiedziec, o niczym nie myslec i niczego sie nie domyslac - poniewaz wiedziec, myslec i przypuszczac. tu sprawa badaczy.
Podmiot jest jak komputerowy mikroprocesor - testuje. sie go, aby sprawdzic, czy potrafi wykonywac okreslone zadania w odpowiedni sposób. Jezeli mikroprocesor nie dziala, wrzuca sie go w duzy plik bezimiennych mikroprocesorów, które zawiodly w podobny sposób.
A dzieje sie tak dlatego, ze okres zycia podmiotu laboratoryjnego nie przekracza zazwyczaj trzech miesiecy i w tym to okresie musi on przejsc wielokrotnie powtarzane testy. Jednym z glównych efektów takiej sytuacji jest prywatnie bezdenne znudzenie.
Pojawienie sie znudzenia jest w badaniach nad Psi czyms nieuchronnym - znudzony podmiot wpada w stan apatii lub braku zainteresowania, w wyniku czego delikatny obwód jego parapsychicznego talentu spala sie.
Wiedzialem o tym wszystkim z góry, glównie dlatego ze zjawiska Psi zawsze mnie interesowaly i wiele na ten temat czytalem. Tak wiec nie spodziewam sie wcale, ze owe trzy miesiace w magiczny sposób zmienia sie w dziewietnascie lat.
Glówna przyczyna tego faktu nie miala jednak wcale zwiazku z mrocznymi klimatami samej parapsychologii. Prawie nikomu w rym czasie nie snilo sie jeszcze, ze amerykanskie sluzby wywiadowcze martwia sie o najbardziej ze wszystkiego mozliwy rozwój “psychotronicznej machiny wojennej” w (obecnie bylym) zwiazku Radzieckim.
Sluzby wywiadowcze sa wymagajacym graczem i z powodu zagrozenia radzieckim Psi, potrzebowaly nieco wiekszego obrazu mozliwosci Psi niz to, co mogla dostarczyc standardowa parapsychologia. Ze wzgledu na te niezwykle okolicznosci, utknalem na pare lat w procy nad tym tematem.
Ale oznaczalo to, ze utknalem równiez w sferze czesto idiotycznych tajemnic, w nie konczacych sie kontrolach, w sprzyjajacej paranoi ochronie, w wszelkiego rodzaju wytworach science fiction, w intrygach wywiadowczych, których róznorodne formy byly czasami jak studzienki sciekowe, i w bardzo denerwujacych militarnych i politycznych komplikacjach.
Mój udzial w tej dlugoterminowej sprawie mial swoje wzloty i upadki i wiazal sie z setkami sytuacji, okolicznosci i wydarzen róznego rodzaju. W tej ksiazce opisalem jedynie te najbardziej stresujace i niewiarygodne.
Aby dojsc do wlasciwej opowiesci, konieczne byloby nakreslenie pokrótce tego, co doprowadzilo do pózniejszych wydarzen.
W koncu roku 1972 Centralne Sluzby Wywiadowcze sfinansowaly maly, wstepny projekt badan w Instytucie Badawczym Stanforda. Projektowi przewodniczyl fizyk, dr H. E. Puthoff, ja zas zostalem zaproszony do Kalifornii, aby w tym przedsiewzieciu uczestniczyc.
Celem badan bylo udzielenie odpowiedzi na pytanie, czy zjawisko ESP (extrasensory perception - percepcja poza zmyslowa - przyp. tlum.) moze byc powtarzane sila woli. Byl to akurat eksperyment, którego zawsze brakowalo w parapsychologii, a w którym w pewien sposób osiagnalem osobisty sukces juz wczesniej.
Projekt zakladal iz pozytywne wyniki osiagniemy w czasie nie krótszym niz osiem miesiecy. Nastepnie rozpoczeto codzienne cwiczenia, które wiazaly sie z setkami eksperymentalnych prób. Prowadzilo to do wzlotów i upadków, w zaleznosci od tego, co bylo badane; ale ostatecznie popadlismy w znudzenie tak potworne, ze trudno bylo stawiac czolo kolejnym dniom.
Na poczatku kwietnia 1973 raku, aby ocknac sie ze znuzenia wywolanego powtarzajacymi sie testami (które powoduja obnizenie aktywnosci ESP), zasugerowalem, abysmy raz na jakis czas zrobili cos zupelnie odmiennego, co mogloby sprawic, ze na nowo poczulibysmy smak przygody, podniecenia i przyjemnosci.
Planeta Jowisz byla bardzo daleko. Przed laty NASA wystrzelila w jej kierunku dwie sondy, Pioniera 10 i 11, które mialy przeleciec obok niej. Pomiary przeslane droga radiowa zastaly nastepnie poddane analizom technicznym. Informacje z Pioniera 10 zaczety naplywac we wrzesniu 1973 roku.
Jedyna prawdziwa róznica miedzy Jowiszem jako “obiektem” a obiektami w pokoju obok byla jego odleglosc od Ziemi. Ale dla mnie jeszcze jedno stanowilo róznice. Niezwykle podniecajace byloby rozciagniecie czyjegos ESP do tej planety w formie odleglego postrzegania. Jowisz byl dalej niz pokój obok i “podrózujac” w miedzyplanetamej przestrzeni mozna by poczuc dreszczyk emocji.
Ale istniala jeszcze jedna róznica. Naukowcy ograniczeni do konwencjonalnych badac umyslu zazwyczaj denerwuja sie nowymi eksperymentami. Te konwencje czynia ich niezwykle powaznymi, tak wiec powstaje w nich pewien opór wobec eksperymentów niekonwencjonalnych.
Opór manifestuje sie najczesciej przez ciagle opóznianie eksperymentu (i zniechecanie wszystkich zaangazowanych) ZANIM jeszcze ma on miejsce. Jesli to nie jest w stanie zdusic eksperymentu, oznajmia sie wówczas, iz jest on niepowazny i osmiesza sie go w srodowisku naukowym.
Czyz psychotroniczna podróz umyslu na planete Jowisz nie jest godna smiechu?
Moi koledzy z SRI nie byli, delikatnie mówiac zainteresowani tym, aby srodowisko naukowe ich wysmialo. Wizja niepowodzenia eksperymentu, wynikajaca ze znuzenia, wprawila mnie w zly nastrój.
Musialem wiec wybierac pomiedzy wysmianiem przez srodowisko a nuda, która najwyrazniej mogla zniweczyc zdolnosci ESP. Opór wobec “prób” z Jowiszem zostal przezwyciezony kiedy powiedzialem: “Rezygnuje z dalszych badan. Pieniadze, które zostaly, mozecie oddac sponsorom”.
W kazdym razie bylem niezmiernie ciekaw, czy dane zdobyte w kwietniu 1973 roku moglyby w jakis sposób pasowac do materialów dostarczanych przez sonde NASA, poczawszy od wrzesnia roku 1973.
Psychotroniczna podróz na Jowisza w chwili, kiedy nie bylo tam jeszcze sond NASA wydawala sie dosc ekscytujacym pomyslem. Jesli “wyprawa” taka zakonczylaby sie sukcesem, bylby to dowód istnienia pewnej umiejetnosci Psi. Eksperyment przeprowadzono w czasie wolnym od pracy, w sobote.
Jego opis ugrzazl jednak w bardzo surowych raportach. Po pierwsze, mialy to byc badania nieoficjalne. Otrzymane prze nas dane musialy jednak byc rejestrowane, aby nie bylo watpliwosci, ze wszystko to mialo miejsce jeszcze zanim sondy NASA dotarly do planety.
Kopie surowych danych, uzyskanych w wyniku eksperymentu, krazyly wiec wszedzie i zaakceptowalo je wielu waznych naukowców z Krzemowej Doliny, wlaczajac w to równiez dwie osoby pracujace w Laboratoriach Napedów Odrzutowych. Niektórzy naukowcy uwazali oczywiscie, ze cala ta idea jest smieszna, ale bylo ich mniej niz mozna by tego oczekiwac.
Aby eksperyment uznano za udany, uzyskane dane musialy zawierac takie fakty na temat wielkiej planety, których dotad nie znano - inaczej oskarzano by nas o oszustwo.
Jak zwykle bywa to z surowymi danymi, calosc zamknela sie w jednej stronie szkiców i dwóch i pól stronach slownych obserwacji.
Surowe dane zaowocowaly trzynastoma elementami, z których wszystkie byly naukowo nieprzewidywalne zanim potwierdzily je pózniejsze analizy danych naukowych.
Owe elementy zamieszczam ponizej, razem z datami ich potwierdzenia.
1. Obecnosc powloki wodorowej (potwierdzona we wrzesniu 1973 r. i ponownie w roku 1975).
2. Burze i wiatry (potwierdzone w 1976 r. co do wielkosci i nieoczekiwanych nasilen).
3. Pewien rodzaj tornad (potwierdzony w roku 1976 jako silne cyklony).
4. Odczyty w podczerwieni (potwierdzone w 1974 r.).
5. Inwersja temperatury (potwierdzona w roku 1974).
6. Uklad i kolor chmur (potwierdzenie w roku 1979).
7. Dominacja koloru pomaranczowego (potwierdzona w 1979 r.).
8. Krysztaly wody/lodu w atmosferze (potwierdzone w roku 1975).
9. Grupy krysztalów odbijajacych fale radiowe sond kosmicznych (potwierdzone w roku 1975).
10. Magnetyczne i elektromagnetyczne aury - “tecze” (potwierdzone w 1975 r.).
11. Planetarny PIERSCIEN w atmosferze (w roku 1979 potwierdzono nie tylko jego istnienie, ale i to, te znajduje sie on wewnatrz krystalicznej powloki atmosferycznej).
12. Plynny sklad (potwierdzony w latach 1973 i 76 jako wodór w plynnej postaci).
13. Góry i stale jadro (wciaz watpliwe, ale od roku 1991 podejrzewa sie ich istnienie).
Szesc z owych trzynastu elementów uzyskalo naukowe potwierdzenie do roku 1975, który jest rokiem, w którym zaczynaja sie wydarzenia opisywanie w tej ksiazce.
Nalezy podkreslic, ze wiekszosc naukowców stanowczo odrzucala mozliwosc istnienia PIERSCIENIA zanim zostal on odkryty w roku 1979. Pragne zauwazyc, ze dane z 1973 roku, wyraznie wskazuja na jego obecnosc.
Dla mnie osobiscie eksperyment z Jowiszem z wielu powodów stanowi) lekarstwo na moja “eksperymentalna chandre”.
Po pierwsze, podróz i postrzeganie planety byly doswiadczeniami budzacymi ogromny respekt. Byl to swego rodzaju gleboko estetyczny wstrzas, który moze inspirowac przez wiele lat.
Po drugie, poniewaz potwierdzenia zwrotne w postaci naukowych doniesien zaczely pojawiac sie poczawszy od wrzesnia 1973 roku, lodowe negatywne reakcje zdawaly sie coraz rzadziej. Wielu notabli przyjechalo na lunch do SRI, zeby ostatecznie przekonac sie do wyników eksperymentu.
I byla jeszcze jedna racz: mozliwosciami psychicznego szpiegostwa zainteresowala sie oczywiscie CIA. Mimo iz planetarny eksperyment nie zostal przeprowadzony w czasie przeznaczonym na oficjalne badania, wydawalo sie, ze projekt SRI podniecajaco zmierza we wlasciwym kierunku.
Badanie Jowisza zyskalo równiez szerokie omówienie w mediach, choc oczywiscie nie w pismach naukowych. Istnieje mnóstwo ludzi, którzy patrza na nauke w sposób podobny, jak nauka patrzyla na parapsychologie.
Chcialbym na zakonczenie wspomniec o jeszcze jednym aspekcie, który inaczej móglby umknac (i zazwyczaj umyka), a który dotyczy oczekiwan i postaw. Wiaze sie on z tym, co nazywamy pozytywnym sprzezeniem zwrotnym nietrudno zgadnac co zawiera. Wyjasnieniem jest jedno slowo: potwierdzenie - w takiej czy innej formie.
“Psychotronika” mówi to i to, po czym trzeba rozejrzec sie dookola za jakims materialnym dowodem, który potwierdzi prawdziwosc tego, co zostalo powiedziane. Eksperyment z Jowiszem zostal zaprojektowany w oczekiwaniu na sprzezenie zwrotne.
Potwierdzenie mialo forme informacji przeslanych na Ziemie pacz sondy NASA przelatujace obok planety.
Jak sie okazalo, wsród zainteresowanych mozliwoscia szpiegostwa miedzyplanetarnego znalazla sie grupa tak tajna, ze jej dzialalnosc mozna by scharakteryzowac nie tylko jako projekt scisle tajny, ale calkowicie niewidoczny. Byla to grupa, jakkolwiek by ja nazwac, która spotkalem na poczatku roku 1975.
Rozdzial drugi
Spotkanie z najstraszniejszym ze strachów
Okolo dwóch lat po eksperymencie zwiazanym z badaniem Jowisza, w koncu lutego 1975 roku, zatelefonowal do mnie pewien wysoko postawiony urzednik z Waszyngtonu.
Spotykalem go juz przy wielu okazjach i prowadzilismy dosc ciekawe rozmowy, bowiem interesowal sie on bardzo badaniami Psi.
Podziwialem go i szanowalem. Byl bardzo otwarty na wiele niezwyklych spraw i osmielal sie plynac pod prad poteznej rzeki zwanej “opinia ogólu”, która w labiryncie Waszyngtonu potrafila niszczyc nawet wielkie kariery.
W rozmowie telefonicznej mój przyjaciel byl jednak nieco mniej otwarty.
- Juz wkrótce zatelefonuje do pana niejaki pan Axelrod - powiedzial. - Gdyby pan mógl, prosze spróbowac zrobic wszystko o cokolwiek poprosi i nie zadawac zadnych pytan.
Zapytalem: - Kim jest pan Axelrod?
Po drugiej stronie linii telefonicznej zapadla cisza. Po chwili mój rozmówca rzeki:
- Nie moge tego panu powiedziec, poniewaz sam nie wiem. Ale BARDZO wazne jest to, aby zgodzil sie pan zrobic to, o co poprosi. Nie moge teraz powiedziec panu nic wiecej, dlatego prosze NIE pytac. Po prostu niech pan zrobi to, czego on chce. On zas nigdy juz nie powróci do tej rozmowy. Musze prosic w imie naszej przyjazni, zeby i pan nigdy nie wiazal mnie w jakikolwiek sposób z tym wydarzeniem.
Nastepnie mój przyjaciel wykazal przelotne zainteresowanie tym, co u mnie slychac i po prostu odlozyl sluchawke. Chociaz zazwyczaj rozmowy, które prowadze sa wesole, ta wydala mi sie nieco sztywna. Ale z drugiej strony, tego rodzaju incydenty nie byly wcale czyms niezwyklym w calej mojej karierze badan Psi.
Wiele z osób, które zwracaly sie do mnie, prosilo o anonimowosc. Niektórzy uzywali falszywych nazwisk. Byli wsród nich policjanci i detektywi, którzy prosili mnie o pomoc w wykryciu sprawców zbrodni, naukowcy, których badanie utknely w martwym punkcie oraz dyrektor slynnego muzeum, który zagubil cenne plótno.
Zdesperowani ludzie wyczyniaja rózne rzeczy, wsród których sa i konsultacje z medium. Bylo nawet kilku prezydentów, których kontakty z jasnowidzami to fakt udokumentowany.
W ten sposób wokól mnie zaczal sie tworzyc lancuch spraw niemieszczacych sie w glowie, które z poczatku mnie ekscytowaly, jednak ostatecznie zaczely przyprawiac o DRZENIE, jakbym nagle znalazl sie pomiedzy dwiema rzeczywistosciami, z których zadna nie wydawala sie calkowicie realna.
Jak sie okazalo, pomimo rzekomego pospiechu, TAJEMNICZY PAN Axelrod nie zatelefonowal przez cztery kolejne tygodnie. A kiedy w koncu to uczynil, byla trzecia nad ranem. Telefon wyrwal mnie z glebokiego snu, wiec w pierwszej chwili nie bardzo wiedzialem z kim rozmawiam. Kiedy w koncu to ustalilismy, zapytal:
- Czy moze pan dotrzec do Waszyngtonu jeszcze dzis do poludnia? Zdaje sobie sprawe z tego, ze dosc pózno zwracam sie z tym do pana, ale bylibysmy bardzo wdzieczni, gdyby pan mógl do nas przyjechac. Pokryjemy wszystkie zwiazane z tym koszty.
Chcialem wlasnie zapytac, dlaczego mam dotrzec do Waszyngtonu przed poludniem, kiedy przypomnialem sobie slowa mojego przyjaciela, który bardzo nalegal, abym nie zadawal zadnych pytan. Odpowiedzialem, ze zlapie samolot.
- Dobrze - odparl pan Axelrod. - Nie mozemy jednak spotkac sie na lotnisku. Czy zna pan Smithsonianskie Muzeum Historii Naturalnej?
Odpowiedzialem, ze znam.
- W porzadku - rzekl. - Jak tylko pan przyjedzie do Waszyngtonu, prosze dotrzec do muzeum i stanac przy sloniu w centralnej rotundzie. Niech pan tam bedzie w poludnie. Skontaktuje sie z panem pewna osoba. Prosze robic dokladnie to co poprosi. Wymagam jedynie tego, aby nie mówil pan nikomu, dokad pan sie wybiera. Jesli uwaza pan, ze nie nalezy tego zrobic, prosze powiedziec to teraz, a zapomnimy o wszystkim.
Przez chwile siedzialem w ciszy.
- Czy to panu ODPOWIADA? - zapytal.
- Tak, mysle, ze tak. - Nie moglem jednak oprzec sie, jednemu pytaniu, które wydawalo sie logiczne.
- Jak rozpoznam czlowieka, który ma sie ze mna skontaktowac?
- O to niech pan sie nie martwi. Wiemy jak PAN wyglada.
Po tych slowach pan Axelrod odlozyl sluchawke, nie mówiac nawet do widzenia.
Wstalem z lózka, zaparzylem kawe i palac jednego papierosa za drugim kontemplowalem halasliwa ciemnosc za oknem (miasto Nowy Jork halasliwe jest o kazdej porze).
To wszystko niezbyt mi sie podobalo i gdyby nie moi wysoko postawieni znajomi w Waszyngtonie, których szanowalem, z pewnoscia zdecydowalbym, iz cala sprawa jest zbyt podejrzana, aby sie w nia angazowac.
W roku 1975 - o czym powinno sie pamietac - trwala zimna wojna. Moi koledzy z Instytutu Badawczego Stanforda i ja spekulowalismy, iz sowiecka KGB bedzie z pewnoscia zainteresowana tym, co robimy. A w bardziej dramatycznych scenariuszach zakladalismy nawet, ze organizacja ta moglaby porwac kogos z nas.
W koncu pomyslalem, ze gdybym dotarl do Waszyngtonu wystarczajaco wczesnie, móglbym zobaczyc wspaniala kolekcje mineralów i krysztalów zebranych w Muzeum Historii Naturalnej. Ta decyzja wplynela na moje dalsze zycie.
Tak wiec, kiedy w chlodzie póznej zimy wschodzilo slonce, ja pokonywalem droge na lotnisko LaGuardia, gdzie mialem przesiasc sie na samolot do Waszyngtonu.
Dotarlem na miejsce przed czasem. Muzeum bylo jednak jeszcze zamkniete, kupilem wiec kawe i bulke u sprzedawcy ulicznego w Centrom i wypalilem kilka papierosów.
Nie musze dodawac, ze ogladajac nieco pózniej ogromne krysztaly i kamienie szlachetne w ksztalcie jaja, nie na nich skupialem swoja uwage. W rzeczywistosci pocilem sie przez caly czas. Nerwy? Obawa?
W koncu wszedlem na pietrowa antresole, która otacza wielka rotunde muzeum. Na tyle ukradkiem, na ile bylo to mozliwe (w kazdym wlasnym mniemaniu) zlustrowalem pietra ponizej. Na srodku stal slawny wypchany slon w swym absolutnym majestacie, rzucajacy sie w oczy wszystkim, którzy choc na krótka chwile weszli do budynku.
Zakladajac, ze mam zachowywac sie jak kazdy inny turysta, stanalem przed wielkim sloniem w samo poludnie, udajac ogromne zainteresowanie.
Tuz za soba uslyszalem glos:
- Pan Swann?
Odwrócilem sie i natychmiast dostalem do reki kartke: “Prosze nic nie mówic ani nie zadawac zadnych pytan. To dla naszego, jak i panskiego bezpieczenstwa”.
Jesli wczesniej nie bylem przekonany, czy wdepnalem w cos dziwnego, czy nie, teraz juz bylem pewien, ze na pewno tak jest.
Mezczyzna, który wreczyl mi kartke, wpatrywal sie we mnie plonacymi zielonymi oczyma, co wyraznie ukazywalo, ze ma do mnie sprawe. Nie odwazylem sie odezwac.
Byl mlody i wygladal jakby mial za chwile pozowac do plakatu zachecajacego do wstapienia do Marynarki - byl, jednym slowem, bardzo meski i militarny. Wyczulem jego powage i samozadowolenie ze zdolnosci zabijania z zimna krwia.
Ale jesz ze bardziej zadziwil mnie fakt, ze mezczyzn bylo DWÓCH i byli oni - jak mi sie wydawalo - blizniakami. Wokól nas przeplywal tlum osób zwiedzajacych muzeum.
Przeczytawszy kartke skinalem glowa. Pierwszy z mezczyzn wyjal z kieszeni moje zdjecie. Uwaznie porównywal twarz ze zdjecia z moja.
Nastepnie chwycil moja reke, jakby potrzasajac nia na powitanie i porównal obecny na niej tatuaz z kolejna fotografia - tatuaz, który byl efektem naglej zachcianki pijanego faceta w roku 1962.
Kiedy to uczynil, kiwnal glowa w strone swojego duplikatu, który w bardzo profesjonalny sposób przygladal sie rotundzie. Drugi mezczyzna podszedl do mnie i powtórzyl wszystkie czynnosci. Nastepnie obaj podpisali cos, co wygladalo na czek w malej ksiazeczce.
Wszystko to trwalo zaledwie kilka chwili nikt ze zwiedzajacych, którzy mijali slonia, nie mógl nic zauwazyc.
Pierwszy z blizniaków kiwnal glowa i wskazal glówne wejscie do muzeum. Poszedlem za nim, zas drugi blizniak ruszyl tuz za mna.
Pomaszerowalismy prosto w strone ulicy i wsiedlismy do nieoznaczonego samochodu, zuchwale ustawionego w strefie zakazu parkowania.
Za kierownica siedziala kobieta, która chyba celowo ani razu na mnie nie spojrzala.
Samochód byl duzy i niebieski, troche brudny z zewnatrz, ale w srodku nieskazitelnie czysty. Blizniacy usiedli z tylu po mojej lewej i prawej stronie. Jeden z nich wyciagnal kolejna kartke, mniej wiecej nastepuja j tresci: “Prosze nic nie mówic. Moze pan zapalic, jesli pan sobie tego zyczy”. Oczywiscie zrobilem to. Pod pachami bylem mokry.
Samochód nasz ubezpieczaly dwa inne wozy, jeden jechal z przodu, drugi za nami. Kiedy przemieszczalismy sie zatloczonymi ulicami, ani razu nie oddalily sie od nas.
Gdy opuscilismy wlasciwy Waszyngton, jeden z blizniaków wyciagnal kolejna kartke, z takim oto tekstem: “Prosze nie brac tego do siebie, ale musimy pana przeszukac, aby sprawdzic, czy nie ma pan przy sobie broni lub mikrofonów”.
Cóz moglem zrobic? Zaczeli sprawdzac wszystko, odpinajac nawet spodnie i rzucajac szybkie spojrzenie w moje szorty. Po wykonaniu tych czynnosci podpisali tajemnicza kartke.
Nigdy wczesniej nikt mnie tak nie traktowal. Nigdy mnie nie przeszukiwano. Chcialem sie temu przeciwstawic, a jednak nie smialem sie poruszyc, ani tez otworzyc ust, za wyjatkiem zaciagania sie papierosem.
Do tej pory prawie nie zdawalem sobie sprawy z tego, gdzie jestesmy. Wygladalo na to, ze kierujemy sie na siedzibe glówna CIA, ukryta za drzewami. Pomyslalem, ze moze to ona jest miejscem naszego przeznaczenia, ale przemknelismy obok niej, nabierajac szybkosci.
Wtedy przyszla kolej na nastepna kartke: “Jedzie pan na ladowisko dla helikopterów, aby udac sie w dalsza podróz. Zanim tam dotrzemy, nalozymy na panska glowe kaptur. Kiedy bedziemy na miejscu, zdejmiemy go. Jesli jest pan glodny, mamy kanapki”.
W tym momencie pomyslalem o fatum. Wydawalo sie to glupie, ale BYLEM glodny, mimo iz mój zoladek przypominal zawiazany supel. Zjadlem oferowane kanapki. Chociaz rece mi drzaly, blizniacy udawali, ze tego nie widza.
No cóz, pomyslalem, zostalem prawdopodobnie porwany, chociaz bez wzgledu na to, jaka jest prawda, wszystko to JEST nadzwyczaj dziwne.
Po okolo dwudziestu minutach, pierwszy blizniak wyciagnal obiecany kaptur i kolejny etap podrózy spedzilem w calkowitej ciemnosci.
Nieco pózniej, samochód zatrzymal sie. Blizniacy pomogli mi wysiasc i mocno trzymajac za ramiona posadzili w kabinie helikoptera. Ledwo zapielismy pasy bezpieczenstwa, smiglowiec uniósl sie w powietrze.
Ta czesc podrozy trwala okolo pól godziny, ale nie jestem tego calkowicie pewien. Ladowanie bylo dosc nagle. Pomogli mi wyjsc z kabiny i szlismy przez jakis czas. Uslyszalem zgrzyt zamykanych drzwi. ZJEZDZALISMY w dól, dlatego poznalem, ze jestesmy w windzie.
Obrócono mnie kilka razy, a kiedy winda sie zatrzymala, uslyszalem szmer otwieranych drzwi. Wyszlismy. Blizniacy ponownie obrócili mnie kilka razy, po czym pomaszerowalismy dalej, chyba po jakims podjezdzie. Wkrótce zostalem posadzony na krzesle.
W tym momencie ODEZWAL SIE glos i byly to pierwsze slowa w calej tej przerazajacej podrózy.
- Zdejme teraz panu kaptur z glowy, panie Swann. Dziekuje za przybycie, jak równiez za pogodzenie sie z naszymi procedurami.
Bylem - no cóz - przestraszony i nie boje sie do tego przyznac.

Rozdzial trzeci
W podziemiu, gdzies, nie wiadomo gdzie
Po zdjeciu kaptura lzawily mi troche oczy. Znajdowalem sie w slabo oswietlonym pokoju. Blizniaków nie bylo. GLOS powiedzial:
- Nazywam sie Axelrod. Oczywiscie nie jest to moje prawdziwe nazwisko, czego zapewne pan sie domyslil. Pan Axelrod mial usmiechnieta twarz i mile oczy. Ubrany byl w ciemnozielony dres. Przypominal mi kapitana McBee, z którym pracowalem niegdys w Korei.
Mówil dalej:
- Nie moge odpowiedziec na zadne pytanie, które dotyczyloby miejsca, w którym przebywamy, ani tego co soba reprezentujemy. Poza tym jednak jestem do pana calkowitej dyspozycji w zwiazku z tym, co odnosi sie do zadania.
Wykrzesawszy z siebie tyle godnosci, ile sie dalo, wychrypialem:
- A jakie to zadanie?
Pan Axelrod usmiechnal sie i rzekl:
- Najpierw kilka spraw proceduralnych. Zwrócimy panu poniesione koszty i ustalimy wysokosc tego, co zwykle okreslamy jako honorarium. Czy odpowiadalby panu tysiac dolarów dziennie? Pieniadze dostarczymy w gotówce zanim pan wyjedzie.
- DZIENNIE! - wychrypialem ponownie. - A ile to DNI?
- No cóz, slyszelismy, ze najlepiej pracuje sie panu rano, a skoro teraz jest popoludnie, zadanie zaczniemy jutro w porze, która panu odpowiada. Pózniej bedziemy improwizowac.
Tysiac “zielonych” DZIENNIE!!! Ozywilem sie. przestalem chrypiec i nawet spróbowalem wyartykulowac cos sensownego:
- A zatem, skoro wie pan o mojej porannej checi do pracy, musza byc tez panu znane wszystkie procedury Instytutu Stanforda.
- Wiemy o panu ogromnie duzo, panie Swann. Wydaje sie pan byc czlowiekiem wyjatkowym. W zadaniu chcemy oczywiscie skorzystac z panskiego daru.
- Mój “dar”, jak pan zapewne wie, jest bardzo zawodny. Pracuje wylacznie w warunkach eksperymentalnych i wydaje mi sie, ze nikt nie powinien calkowicie zawierzac temu, co z tego wynika.
- Doskonale to rozumiemy, panie Swann. Zadanie nie stanowi zadnego ryzyka, prosze sie wiec nim nie stresowac. Po drogie, chcielibysmy, aby nie ujawnial pan zadnych szczególów tego, co sie tu dzieje. Mam równiez na mysli panska tu obecnosc. Gdyby nie pewne okolicznosci, poprosilibysmy pana o podpisanie deklaracji dochowania tajemnicy. Ale, mówiac szczerze, ta misja nie istnieje w postaci zadnej dokumentacji.
Pan Axelrod, upewniwszy sie, ze rozumiem wszystko dokladnie, przerwal, po czym ciagnal dalej:
- Bez oficjalnej przysiegi milczenia, nie jest pan prawnie zwiazany tajemnica. Mamy jednak nadzieje, ze zgodzi sie pan nie ujawniac tego wydarzenia co najmniej przez najblizszych dziesiec lat. Zapewniam pana, ze jest ku temu bardzo konkretny powód: po dziesieciu latach nasza misja nie bedzie juz istniec. Jesli nie moze pan zgodzic sie na to, o czym mówie, poczestujemy pana dobrym obiadem, porozmawiamy o sprawach ogólnych i odwieziemy pana do Nowego Jorku jeszcze dzisiejszej nocy.
Gwoli scislosci, rozmaite ugrupowania zapraszaly mnie do pracy w róznych sensacyjnych projektach. Podpisywalem nawet dokumenty, w których zobowiazywalem sie nie ujawniac zadnych faktów. W tym przypadku wiec, nie liczac nadzwyczajnej tajemniczosci, która wydawala mi sie zbyt dramatyczna, reszta nie byla wcale czyms nadzwyczajnym.
Chociaz, bylem bardzo zainteresowany 1000-dolarowa dniówka, mrugnalem znaczaco do pana Axelroda.
- Rozumiem, ze wiedzial pan, iz zaakceptuje te warunki, bowiem w przeciwnym wypadku by mnie tu nie bylo.
- Oczywiscie. Mamy tu bardzo specyficzne procedury. Bedziemy pracowac w tym pomieszczeniu, jesli to panu odpowiada. Przylega do niego pokój z lózkiem, dosc wygodny. Mozna tam ogladac telewizje.
Bedzie pan widywal tylko mnie i tych dwóch, którzy pana tu przywiezli. Kiedy mnie nie bedzie, oni beda panu stale towarzyszyc. Jeden bedzie spedzal noce w tym pokoju, drugi bedzie stal pod drzwiami. Nie wiedza dlaczego pan tu jest i nie musza tego wiedziec.
Jesli chce pan cwiczyc, mamy mala sale gimnastyczna. Jesli chcialby pan poplywac, mamy dla pana szorty, strój i niewielki basen. Jesli ma pan jakies preferencje dietetyczne, wierze, ze bedziemy w stanie spelnic te wymagania. Niech pan po prostu prosi o to, co jest panu potrzebne. Pali pan papierosy Tiparillo. Mamy ich nieco dla pana, ale posiadamy tez lepsze od nich, gdyby pan sobie zyczyl. Czy moze pan pracowac w takich warunkach?
Nie bardzo wiedzialem, co odpowiedziec, dlatego odwaznie przeszedlem do sedna sprawy:
- Mysle, i zalezy to od pracy czy tez zadania, cokolwiek to jest.
Nastepnie zagailem:
- Wiem, ze nie powinienem zadawac pytan, ale czy ci dwaj to blizniacy'?
Pan Axelrod usmiechnal sie: - A jak pan mysli?
- Sadze, ze tak.
A wiec to, mamy juz za soba, prawda? Czy podobaly sie panu okazy geologiczne w muzeum?
Zdecydowalem sie nie zadawac wiecej pytan. Bylem prawdopodobnie obserwowany od momentu, kiedy opuscilem Nowy Jork. Cokolwiek sie tu dzialo, musialo to byc cos bardzo waznego, skoro wydawano na to ogromne sumy i poswiecano czas wielu ludzi.
- Czy moge zwracac sie do pana Ingo? Pan koniecznie musi mówic Axel. Prosze powiedziec cos o zdalnym postrzeganiu.
Postanowilem sie odprezyc.
- Cóz, jak pan zapewne wie, mój pierwszy eksperyment z jasnowidzeniem na szeroka skale przeprowadzilem w Amerykanskim Towarzystwie Badan Parapsychologicznych w Nowym Jorku wraz z Janet Mitchell i doktorem Karlisem Osisem.
Po pewnym czasie znudzily mnie jednak stale próby ujrzenia kolejnych obiektów zamknietych w pudelkach. Któregos dnia postanowilem wiec sprawdzic, co jeszcze moge zobaczyc i odkrylem, ze widze ludzi idacych ulica. Poczulem, ze widze kobiete ubrana w strój pomaranczowo-zielony. Pobieglismy tam i ujrzelismy pomaranczowo-zielony obiekt, znikajacy za rogiem. Nie moglem widziec jej oczyma, poniewaz siedzialem w zamknietym pokoju. Zaczalem wówczas myslec i zaproponowalem szerzej zakrojony eksperyment.
Spróbuje ujrzec przedmioty z wiekszej odleglosci, pod warunkiem, ze bedziemy w stanie bez trudu zweryfikowac to, co zostanie zobaczone.
Przez pewien czas zastanawialismy sie, co wybrac. Ostatecznie postanowiono, ze spróbuje okreslic pogode w kilku duzych miastach, a nastepnie zatelefonujemy do pogodynki, aby sprawdzic, czy mialem racje.
- Na jakiej zasadzie wybieraliscie miasta? - zapytal Axel.
- Zdecydowalismy, ze Janet opracuje liste miast i wybierze z niej jedno na chybil trafil. Powie wówczas cos takiego: Jest to takie, a takie miasto. Zobacz Ingo, jaka jest tam pogoda.
Kiedy opisalbym juz pogode, Janet miala podniesc sluchawke, zatelefonowac do danego miasta i zapytac o ostatnie prognozy meteorologiczne.
Z poczatku nie szlo nam zbyt dobrze, ale w miare jak powtarzalismy eksperyment, mielismy pod rzad kilka strzalów w dziesiatke.
Moim celem bylo dla przykladu Phoenix. Zobaczylem, ze pada tam deszcz. I rzeczywiscie, w tym czasie nad miastem szalala burza, co bylo dosc niezwykle, poniewaz nieczesto sie to tam zdarza. Kontynuowalismy badania przez kilka dni z calkiem dobrymi rezultatami.
Poniewaz miasta te byly dosc odlegle od Nowego Jorku, zdecydowalismy nazwac ten eksperyment zdalnym postrzeganiem. Zaczelo sie to w grudniu 1971 roku.
Axel przycisnal palcami usta. Nie usmiechal sie juz i wydawal sie zamyslony. Zapytalem:
- Wnioskuje, ze chcesz, abym spróbowal dostrzec cos na odleglosc?
- Tak odpowiedzial usmiechajac sie ponownie. - Po tych eksperymentach przeniosles sie do SRI (Instytutu Badawczego Stanforda) i dosc dobrze rozwinales swoja metode zdalnego postrzegania.
- No cóz, doszlo do tego, poniewaz chcielismy spróbowac zobaczyc rózne miejsca ma Ziemi. CIA bylo tym zainteresowane, rozumiesz?
Kiedy próbowalismy wyznaczac miasta wedlug nazw, zdalismy sobie sprawe z tego, ze nazwy daja zbyt wiele wskazówek, które mogly mna kierowac w procesie identyfikacji obiektu.
Czulismy, ze sceptycy i krytycy wytkna nam to, czyniac nasza prace bezuzyteczna. Uznalismy wiec, ze nie mozemy kontynuowac tego rodzaju eksperymentów. W koncu, jesli powiesz na przyklad “Nowy Jork”, kazdy wie wystarczajaco duzo na jego temat, aby powiedziec, ze widzi drapacze chmar.
Kiedy pewnego dnia, w roku 1973, plywalem w basenie w Mountain View, które znajduje sie przy Palo Alto i Menlo Park, gdzie jest ulokowane SRI, zastanawialem sie nad tym, jak mozna by zidentyfikowac odlegly obiekt inaczej niz za pomoca jego nazwy.
W wodzie odepchnalem sie od krawedzi basenu i spróbowalem przypomniec sobie cos, co mi ucieklo. Nagle ujrzalem mape z jej wspólrzednymi, wiesz, stopnie dlugosci i szerokosci geograficznej. W mojej glowie odezwal sie glos: Spróbuj ze wspólrzednymi.
Tak wiec wpadlem na pomysl, ze ktos poda mi zestaw wspólrzednych, które posluza mi jako regulator ostrosci. Moi koledzy z SRI uwazali, ze to bardzo glupi pomysl, ale ja nalegalem, aby spróbowac. Z poczatku nie szlo zbyt dobrze, jednak po okolo piecdziesieciu próbach zaczalem uzyskiwac pozytywne wyniki.
- Czy umiesz wytlumaczyc, dlaczego wspólrzedne wydaja sie lepiej okreslac cel niz inne metody? - zapytal Axel.
- Nikt tego nie rozumie, ja równiez. Polega to chyba na tym, ze wspólrzedne to tylko arbitralne zbiory liczb i jako takie maja male odniesienie do rzeczywistego miejsca.
Ja jednak tlumacze to faktem, ze ludzie calego swiata znajduja swoje drogi uzywajac wspólrzednych. A skoro tak, to nie istnieje zaden realny powód, aby nie uzywac ich do odnalezienia drogi w podrózy psychotronicznej - jako pewnego rodzaju regulatora ostrosci.
Axelrod zamyslil sie.
- Bylo chyba cos jeszcze? Z pewnoscia o tym myslales. Zawahalem sie.
- Troche trudno to wyrazic. Axelrod ozywil sie:
- Spróbuj.
- Cóz, nauczono nas wierzyc, ze mysl bierze swój poczatek w glowie, w mózgu, i ze mózg jest wewnatrz glowy kazdego czlowieka.
Ale to nie zgadza sie z faktem, ze pewne czy mozemy dzielic z innymi na poziomie grupowym - moze nie sama mysl, lecz pewne emocje i uczucia.
- Na przyklad? - zapytal Axelrod.
- W latach trzydziestych przeprowadzono wiele badan nad czyms co nazwano “swiadomoscia tlumu”; w grupie zlosc czy histeria wydaja sie byc wywolane czyms innym, niz logika. Tlum to jakby grupa umyslów - w pewnym stopnia polaczona poprzez telepatie. W sredniowieczu bylo wiele tego typu zdarzen - dziwnych spolecznych zachowan czy tez aktów histerii...
W tym momencie zauwazylem na twarzy Axelroda pewna zmiane - delikatny rumieniec, sugerujacy, iz ktos cos akceptuje lub czemus zaprzecza.
Kontynuowalem: - Jesli mozliwe jest istnienie grupowego umyslu, to prawdopodobne jest, ze moze obejmowac wiecej gatunków - ze posiada pewien rodzaj pamieci, który jednostki moglyby polaczyc z...
Axelrod przerwal:
- Czy mówisz o czyms w rodzaju kroniki Akaszy? - Teraz wydawal sie PODDENERWOWANY.
- Nie, niezupelnie. O swego rodzaju pamieci gatunkowej, moze na poziomie molekularnym DNA. Wiem, ze ten pomysl przyprawia naukowców o mdlosci, ale tak samo ma sie sprawa z Psi.
Przerwalem, aby zobaczyc, jak Axelrod zareagowal na moje slowa. Byl skupiony i milczal. W koncu powiedzial:
- Kontynuuj.
- Wszystkich interesowalo to, dlaczego podawanie wspólrzednych mialoby byc najlepsza metoda. Omawialem ten problem z doktorem Jacquesem Vallée.
Niektóre teorie informacji utrzymuja, ze informacja istnieje wszedzie i jest czyms uniwersalnym. Jesli tylko ktos znalby jej “adres”, móglby sie z nia polaczyc. Podobnie jest z komputerem, który znajduje informacje, jesli zna wlasciwy “adres”.
- Sugerujesz - zapytal Axelrod - ze umysl jest komputerem, który moze polaczyc sie z...
- Cos w tym rodzaju - odparlem. - Dzieje sie to na poziomie intelektualnym. Jest wiele warstw umyslu, które funkcjonuja na rózne sposoby.
- Ale dlaczego podawanie wspólrzednych mialoby byc najlepsza metoda docierania do celu? - powiedzial Axelrod jakby sam do siebie.
- Cóz, jesli - w sensie kosmicznym - ktos ma pilke lub planete i jesli chce ja podzielic, wyznacza na niej dlugosc i szerokosc geograficzna. Taka siatka dzieli pilke na czesci.
Jesli rozumne inteligencje istnieja powszechnie, bedzie to najbardziej powszechny sposób dzielenia planety tak, by wiedziec, gdzie sie cos znajduje.
Mówie o triangulacji. Czyz nie tak wyszukuje sie nielegalne nadajniki radiowe - przez wysylanie dwóch lub trzech samochodów z antenami, które moga namierzyc obiekt? Widzialem to na filmie z czasów II wojny swiatowej...
- Najbardziej powszechny sposób? - zapytal Axelrod. Rumieniec palac juz na calym jego obliczu. - Dlaczego uzyles tego slowa?
Cóz, dlaczego NIE, pomyslalem.
- Najlepszym dowodem na istnienie telepatii jest to, ze wydaje sie ona byc czyms powszechnym dla naszego gatunku. Ludzie doswiadczaja jej niezaleznie od kultury, wyksztalcenia. Jesli zalozymy, ze rozumna inteligencja jest powszechna, musimy to zalozyc, ze operuje ona czynnikami, które takze sa powszechne.
Powiedziawszy swoje, czekalem na komentarz Axelroda. A on po prostu siedzial patrzac na mnie w dziwny sposób. Nagle wpadlem na nastepujacy pomysl: “Axel ma jakies wspólrzedne w Zwiazku Radzieckim i chce, abym sie temu przyjrzal”. W koncu, kazdy mial cos takiego. Ale on znowu sie usmiechnal.
- Byles na Jowiszu. Czy uzyles do tego wspólrzednych?
- I tak, i nie. Do pomyslu z Jowiszem doszlo na zasadzie dowcipu. Podobnie, jak w Amerykanskim Towarzystwie Badan Parapsychologicznych w Nowym Jorku, tak i w SRI znudzilem sie setkami eksperymentów.
NASA wyslala wlasnie Pioniera, który mial przeleciec w poblizu Jowisza, pomyslalem wiec, ze przerwalbym monotonie pracy w SRI, gdybym spróbowal dotrzec na planete przed sonda. Byl to dobry pomysl na eksperyment, poniewaz moglismy zarejestrowac moje wrazenia z planety, rozeslac je do zainteresowanych osób z wyprzedzeniem, a nastepnie oczekiwac na informacje przeslane przez sonde.
Gdyby dane potwierdzily nasze obserwacje, bylby to po prostu kolejny test na realnosc zdalnego postrzegania. Podobnie, jak bylo to z siatka wspólrzednych geograficznych na Ziemi, ustalilismy polozenie Jowisza i Ziemi w stosunku do Slonca. Owe trzy czynniki - polozenie Ziemi, Slonca i Jowisza, stanowily pewien rodzaj triangulacji.
- Tak, rozumiem - Axel usmiechnal sie szeroko. - Spisales sie naprawde dobrze.
Postanowilem przejac inicjatywe.
- Posluchaj Axel, nie lubie wykonywac zadan, jesli nie istnieje chocby cien szansy na uzyskanie pozytywnych wyników. Ty kojarzysz mi sie z taka sytuacja. Nie chce byc wpakowany w cos, co nie da mi najmniejszej szansy na sukces. Czego nie bedzie mozna zweryfikowac.
- No cóz, to niewielki problem, zwazywszy nasza sytuacje. Moge ci zdradzic, ze juz niedlugo pewne informacje stana sie dostepne w inny sposób. Obiecuje, ze przesle ci je w nieoznaczonej kopercie, gdy wrócisz do Nowego Jorku. - Na czym zatem polega moje zadanie?
Axel nie odpowiedzial. Po dlugiej chwili sam zapytal:
- Ingo, co wiesz o Ksiezycu?
O KSIEZYCU! Chce, abym dostal sie na Ksiezyc.
- Cóz, wiem, ze istnieje, ze jest martwym satelita Ziemi, ma kratery i góry, jesli o to ci chodzi.
- Czy badales Ksiezyc? Czy byles tam w psychotronicznej podrozy?
- Nie, nigdy nie eksperymentowalismy z Ksiezycem, poniewaz zbyt wiele wiadomo na jego temat. Nie bylby to dobry eksperyment. Ludzie pomysleliby, ze nauczylem sie czegos o Ksiezycu lub spogladalem na jego tarcze przez teleskop.
A co z ciemna strona Ksiezyca? Jest ona z Ziemi niewidoczna. Nikt nie oskarzylby cie o to, ze mogles ja zobaczyc przez teleskop.
- Jednak sondy NASA okrazaly Ksiezyc. Istnieje wiele fotografii.
Axel rozesmial sie.
- No cóz, chcemy, abys dostal sie na Ksiezyc i opisal, co widzisz. Mam kilka wspólrzednych Ksiezyca, okolo dziesieciu. Czy to nie za duzo?
Nie. Ale nie lubie robic zbyt wielu rzeczy naraz, poniewaz boje sie, ze moje wrazenia zaczna sie nakladac. - Cóz, nie musimy korzystac ze wszystkich wspólrzednych - powiedzial Axel zagadkowo. - Czy wiesz kim jest George Leonard albo czy chociaz o nim slyszales?
- Nie.
- Jestes calkowicie pewien?
- Spotkalem setki ludzi, ale nie przypominam sobie zadnego George'a Leonarda. W SRI pracuje czlowiek o imieniu Leonard, ale nie pamietam jego nazwiska. Mam lepsza pamiec do twarzy niz do nazwisk.
Axel siegnal nagle do teczki, która lezala obok i wyciagnal z niej piec fotografii.
- Czy któras z tych osób wydaje ci sie znajoma?
- Ten to dr Karlis Osis, a ten pracuje w SRI, ale nie pamietam jego nazwiska. Nigdy nie widzialem pozostalych trzech, wsród których, jak przypuszczam, jest twój Leonard.
- No cóz, jestesmy na dobrej drodze - usmiechnal sie Axel, po czym zapytal: - Co bys powiedzial na maly trening w sali gimnastycznej? Pózniej dolacze do ciebie, przy obiedzie. Prace mozemy zaczac jutro wczesnym rankiem.
Wywiad wstepny dobiegl konca. Nie jestem pasjonatem treningów, chcialem jednak pójsc na sale, gdyz mialem nadzieje zobaczyc wiecej osób i wieksza czesc tego zadziwiajacego, podziemnego kompleksu.
Mialem sie jednak rozczarowac.
Blizniacy towarzyszyli mi wzdluz pustych korytarzy do zamknietego pokoju; sami takze chcieli pocwiczyc. Zbudowani jak potezne domy z cegiel, wykonywali setki cwiczen wprawiajac mnie w kompleksy. Fizyczna sila i wytrzymalosc nigdy nie byly moja mocna strona.
MÓWILI bez przerwy:
- Panie Swann, to cwiczenie moze byc dla pana zbyt trudne.
TERAZ moglem wychwycic miedzy nimi RÓZNICE. Jeden mówil z poludniowym akcentem, podczas gdy drugi mial, jak sadze, akcent australijski.
Zastanowilo mnie to.
Dlaczego na przyklad, jesli wszystko to bylo tak supertajne, spotkalem dwóch mezczyzn, którzy byli w sposób tak oczywisty blizniakami i których miesnie tak bardzo rzucaly sie w oczy? Z pewnoscia zwracali na siebie uwage w Muzeum Historii Naturalnej. Z drugiej jednak strony, pamietam, ze wcale tak nie bylo. Przypomnialem sobie, ze wiekszosc ludzi przy pierwszym kontakcie zauwaza bardzo niewiele.
Stopniowo zaczalem zdawac sobie sprawe z tego, ze ci dwaj wlasciwie nie wygladali tak samo, oni tylko w jakis niewytlumaczalny sposób WYDAWALI SIE tacy sami.
Naraz dostrzeglem miedzy nimi ewidentna róznice. Ich fizycznosc byla nieomal identyczna, ale w koncu zauwazylem, ze jeden z nich jest nieco nizszy.
Australijczyk byl starszy. Kwadratowe szczeki i zielone oczy mieli takie same, ale ich nosy róznily sie ewidentnie. Jeden z nich mial wezsze usta. Wlosy na obu glowach przystrzyzono krótko w doskonale znanym, wojskowym stylu. Im bardziej im sie przygladalem, tym coraz wieksze odnosilem wrazenie, iz sa to dwaj zupelnie rózni ludzie!
Tak wiec nie byli blizniakami. Z pewnoscia nie byli nawet bracmi. Bylo w nich jednak cos takiego, co czynilo ich podobnymi do tego stopnia, ze na pierwszy rzut oka mozna ich bylo wziac za blizniaków.
Ich energia!
Jedna z podstawowych cech dobrego medium jest fascynacja obserwowaniem wszystkiego, co sie da - kazdego szczególu. Zdolnosci obserwowania wydaja sie dzialac jak bilet wstepu do wyzszych form percepcji. Czulem taka fascynacje od dziecka.
Kiedy obserwowalem ich uwazniej, powoli uswiadamialem sobie, ze PORUSZALI SIE prawie zgodnie. Jesli jeden podnosil reke, drugi robil to samo.
Poruszali sie niemal tak, jakby mieli jeden wspólny umysl, jesli mozna tak powiedziec. To bylo to! Zachowywali sie na tyle podobnie, ze jeden mógl byc lustrzanym odbiciem drugiego - az do momentu, kiedy sie odzywali.
Przyszlo mi na mysl slowo “uniformizacja”, uzywane do opisu ludzi, których umysly poddane zostaly pewnym zabiegom, w wyniku których zaczynaja oni myslec, dzialac a nawet - jak mysle - wygladac tak samo.
Wpadlem na dziwaczny pomysl, iz blizniacy sa swego rodzaju cyborgami lub androidami, ale zaraz uznalem, ze moja wyobraznia nieco przeholowala.
Rzecz jasna, nie trzeba dodawac, ze nigdy nie dowiedzialem sie, kim byli czy tez, dlaczego byli tak “nieblizniaczorózni”, a wciaz tak podobni.
Przeplynelismy kilka dlugosci niewielkiego basenu, przy czym “blizniacy” przez wiekszosc czasu plyneli pod woda.
Kiedy opuscilem sale gimnastyczna i basen i wrócilem do pokoju, zastalem Axelroda przy stoliku obladowanym jedzeniem. Na obiad zjedlismy ogromny stek z dodatkami. Nie moglem, niestety, wypic kieliszka dobrego wina, poniewaz rano mialem rozpoczac prace. Wsród róznych tematów proponowanych przez Axelroda, byla i telepatia, o której chcial wiedziec wiecej.
Pogadalismy o niej. Sadzilem wówczas, ze to tylko niewinna rozmowa.

Rozdzial czwarty
Psychotroniczne ladowanie na Ksiezycu
Mialem nerwowa noc. Przede wszystkim lózko bylo zbyt twarde, a w pokoju panowala glucha cisza. Sluchalem wiec dzwieku wlasnego serca, pompujacego krew w czarnej ciszy.
Dopadl mnie atak klaustrofobii. Nie po raz pierwszy. Przypomnialem sobie mój strach przed zamknieciem, który przezylem w Wielkiej Piramidzie w Egipcie, która zwiedzalem w 1973 roku.
Spróbowalem przeanalizowac wszystkie mozliwosci, zastanawiajac sie, czy za cala ta sprawa nie stoi przypadkiem KGB. Axelrod WYGLADAL i ZACHOWYWAL SIE jak 100-procentowy Amerykanin. Ale blizniacy?
Szczerze mówiac, uwage skupilem na kwocie 1000 dolarów dziennie. Do roku 1975 piec razy uczestniczylem w badaniach nad Psi. Kiedy aranzowano wówczas mój udzial w eksperymentach, najpowazniejsze zadanie organizatorów polegalo na tym, aby wykombinowac, jak zaplacic mi mozliwie najmniej, a najlepiej wcale.
Kwota 1000 dolarów dziennie byla bardzo potrzebnym i nieoczekiwanym przyplywem gotówki. Rozwazylem wiec wszystkie mozliwosci, w wyniku których ta czesc umowy moglaby nie wypalic.
Powodem mogloby byc przede wszystkim niepowodzenie w dostarczeniu danych, uzyskanych droga Psi. Jak sie przekonalem, jesli ktos mówi o rzeczach, których ludzie nie rozumieja, z miejsca traci ich zainteresowanie sprawa. Tak samo dzieje sie gdy NIE dostarcza sie tego, czego chce klient. Wtedy misja równiez konczy sie niepowodzeniem.
Nie mialem pojecia czego chce Axelrod. Moze ONI kimkolwiek sa - szukaja po prostu odpowiednich miejsc na budowe baz ksiezycowych? A moze “zgubili” statek kosmiczny lub cos w tym rodzaju?
Bylem wiec tam, nielicho zdenerwowany, gdzies gleboko pod ziemia, przewracajac sie na twardym lózku z boku na bok. Cóz, obejrze Ksiezyc z daleka i skoncze z tym. Nie spodziewalem sie ujrzec wielu rzeczy na Ksiezycu. To przeciez martwy satelita. Kupa skal i kurzu.
Tak czy owak, tajemnica ISTNIALA, jesli by sie nad tym zastanowic. Przyprowadzono mnie tu w kapturze na glowie! Postanowilem, ze nigdy wiecej nie dam sie wciagnac w podobna afere.
Rozpoczelismy nasza prace wczesnym rankiem - ochrzcilem ja natychmiast kryptonimem “Badanie Ksiezyca”. Tak jak w czasie eksperymentu z Jowiszem, poprosilem Axela, aby dowiedzial sie, w którym cyklu jest Ksiezyc i jakie jest jego obecne polozenie w stosunku do Ziemi i Slonca.
- Ksiezyc jest w pelni - rzekl. - Naprzeciw Slonca i zmierza na zachód. Czy to wystarczy?
- Mam nadzieje - odpowiedzialem. - Ziemia jest pomiedzy Sloncem a Ksiezycem, spróbuje. wiec wyladowac na powierzchni Ksiezyca wprost od strony Slonca. Oczywiscie w psychotroniczny sposób (mówiac to usmiechnalem sie).
- W porzadku, a wiec do dziela - odwzajemnil usmiech Axel i nacisnal przycisk nagrywania w swoim magnetofonie.
Wczesniej tego dnia omawialismy sposób, w jaki sesja miala byc przeprowadzona.
Poza podawaniem ksiezycowych wspólrzednych, kiedy o nie prosilem, Axel nie mial sie w ogóle odzywac. Mówie glosno, kiedy “robie swoje”, zadajac SOBIE serie pytan. Ale sa to pytania, majace pomóc mojemu intelektowi w zrozumieniu tego, czego doswiadczam. Nie musza na nie odpowiadac inni. NIE LUBIE, zamykac oczu kiedy robie “swoje”.
Usadowilem sie wygodnie i próbowalem odczuc Ziemie znajdujaca sie pomiedzy Sloncem a Ksiezycem. Powoli zaczynalem miec wizje biegnace w góre - od powierzchni Ziemi - az w koncu ujrzalem jej krzywizne.
Dzieki naszym doswiadczeniom, zwiazanym z psychotroniczna podróza na Jowisza, nauczylem sie, ze w czasie eksperymentu Slonce zawsze sprawia wrazenie mniejszego, niz gdy spogladamy na nie z Ziemi wlasnym wzrokiem. Widziane w sposób psychotroniczny wydaje sie mniejsze, zas wokól gwiazdy wyraznie widoczne jest cos w rodzaju trzech “kopert”.
Próbowalem wiec od strony Slonca dostac sie na Ksiezyc. Nasz satelita wydawal sie WIEKSZY niz wtedy, gdy patrzymy na niego w sposób naturalny.
Nie mialem problemu z tym, zeby sie tam dostac. Ksiezyc powoli stawal sie coraz wiekszy i nagle dosc szybko wypelnil calkowicie moja wizje - bylo tam cos bialego, nieco szarosci, ciemnosc i zaskakujaco wiele zóltego. Nagle zastalem przyciagniety w kierunku Ksiezyca szybciej, niz wynikaloby to z grawitacji. Poczulem “bliskosc” czegos, co bylo skala i mialo cechy pumeksu.
- W porzadku - wyszeptalem do Axela. - Widze skaly i pyl, wiec zgaduje, ze jestem na miejscu. Podaj mi pierwsze wspólrzedne Ksiezyca poprzedzajac je slowem “Ksiezyc”.
Zakodowalem sobie slowo “Ksiezyc” i podane wspólrzedne, ale nic sie nie zdarzylo. Bylem wciaz tam, gdzie wyladowalem.
- Podaj je jeszcze raz, ale rób to wolniej - poprosilem. Zrobil to i wówczas doswiadczylem niejasnej wizji, uczucia mkniecia przez równine, góry i ciemnosci. Bylo to bardzo dziwne.
- Tu jest ciemno - powiedzialem. - Dlaczego? To pytanie retoryczne, Axel. Prosze nie odpowiadaj. Ciemnosc! Nagle, powoli, jakby przystosowujac sie do
nocnego widzenia, zaczalem postrzegac formacje skalne. I zrozumialem co sie stalo.
- Te wspólrzedne - zapytalem - dotycza ciemnej strony Ksiezyca? No tak, to oczywiste.
Próbowalem nadac sens wrazeniom, których doznawalem.
- Cóz, chyba jestem w poblizu jakiegos klifu. Wznosi sie w góre calkiem wysoko.- To czarna skala. Jest tu tez bialy piasek, bardzo puszysty i szeroka przestrzen. Na piasku jest kilka wzorów, czy cos w tym rodzaju.
- Jak wygladaja te wzory? - wtracil Axel. Nie powinien przeszkadzac mi pytaniami, ale zrobil to, wiec mu odpowiedzialem.
- Hm (zamknalem oczy), to cos jak male kepki lub wydmy. Mam wrazenie jakby to wiatr wykonal ten wzór. Po chwili zastanowienia powiedzialem:
- Na Ksiezycu nie powinno byc jednak zadnego wiatru, prawda? Nie ma przeciez atmosfery... Ale ja wyczuwam cos, co przypomina atmosfere... Zaczynam sie w tym gubic. Zróbmy przerwe.
Mylilem sie? Axelrod wydawal sie spogladac na mnie w dziwny sposób. Mialem wrazenie, ze tlumi w sobie chec mówienia.
- Cóz - kontynuowalem po chwili - wyglada to wlasciwie jak duze slady pojazdów gasienicowych. Ale nie wiem, jak mogly powstac. Musza byc czyms, czego nie rozumiem. Sa to po prostu slady. Dziwne slady.
Zamilklem, po czym zapytalem:
- Axel, czy chcesz, abym opisal ci blyszczacy metal? Jestem tuz przy klifie. Cos tu swieci, cos jakby obsydian... Axel odpowiedzial:
- Nie, podam ci teraz nastepne wspólrzedne.
- Daj mi chwile - poprosilem. - Pózniej, na mój sygnal, polóz przede mna kartke z liczbami.
“Wprowadzilem” kolejne wspólrzedne. Wizja klifu zbladla i w ciagu kilku sekund znalazlem sie w innym miejscu. Nie moglem uwierzyc, ze znajduje sie ono na Ksiezycu.
- Przykro mi Axel, chyba wrócilem na Ziemie... - Dlaczego tak myslisz? - zapytal.
- No cóz, jest kilka... - przerwalem i spojrzalem na Axelroda. - Moze lepiej zróbmy przerwe. Proponuje mala kawe i znów zaczniemy.
- Dobrze, ale co widziales?
- Nie mam pojecia. Jednak cokolwiek to bylo, nie moglo znajdowac sie na Ksiezycu.
W wyobrazni zobaczylem jak moja dniówka, wynoszaca 1000 dolarów, oddala sie. Wypilismy kawe i pogadalismy troche. Axel po raz pierwszy wydawal sie nieco nerwowy.
Po pietnastu minutach wrócilismy do eksperymentu. Ponownie przeszedlem proces oddalania sie od Slonca, az znalazlem sie na Ksiezycu.
- W porzadku, podaj mi wspólrzedne.
Zrobil to. “Wprowadzilem” je powoli, upewniajac sie, ze nie popelniam zadnego bledu. Zobaczylem zielona mgle, która widzialem wczesniej. Tym razem postanowilem wejsc w nia.
- Jestem w miejscu, które jest raczej gleboko. Przypuszczam, ze to wulkan. Jest tu dziwna, zielona mgielka, jakby jakies swiatlo. Poza tym, wokól jest ciemno. Zastanawiam sie skad dochodzi to swiatlo... - zamilklem na chwile. Axel szturchnal mnie.
- Co jeszcze? - zapytal.
- Mysle, ze to ci sie nie spodoba. Widze albo przynajmniej mysle, ze widze, hm... swiatla. To zielone swiatla... Sa dwa rzedy swiatel... Tak, cos w rodzaju swiatel na stadionach pilkarskich.
Swiatla na wiezach... - Poddalem sie. - Och, Axel, to nie moze byc Ksiezyc. Wydaje mi sie, ze... - przepraszam cie - ale chyba jestem gdzies na Ziemi.
Axel wpatrywal sie we mnie przez chwile. NIE USMIECHAL SIE. Na jego twarzy nie bylo ani sympatii, ani tolerancji. Pomyslalem, ze to koniec.
- Jestes pewien, ze naprawde widzisz swiatla? - zapytal w koncu.
- Cóz, widze swiatla! Ale czyz na Ksiezycu moga byc swiatla?
Axel trzymal w reku olówek, którym caly czas obracal. Slyszac co mówie, zmarszczyl brwi.
- Cholera - wydusil w koncu i zlamal olówek na pól. Bylem mocno zdziwiony, bo oczekiwalem, ze wstanie i wyjdzie z pokoju, skonsternowany glupia pomylka mojego zdalnego postrzegania. Ale nie wyszedl.
- Swiatla, tak? Jestes pewien, ze widziales swiatla? - Cóz, tak. Ale to oczywiscie nie mógl byc Ksiezyc. Skad na Ksiezycu wzielyby sie swiatla?
Axel wpatrywal sie we mnie nic nie mówiac.
Moze jestem tepy, ale nagle cos zaczelo brzeczec w mojej glowie.
Zwrócilem sie do Axela.
- Myslisz, ze... - zaczalem troche niepewnie. Zdawalem sobie sprawe z tego, ze musze ostroznie dobierac slowa.
Czy mam uwazac, ze te swiatla naprawde znajduja sie na Ksiezycu?
Axel nie odpowiadal. Naciskalem dalej:
- Czy Rosjanie zbudowali na Ksiezycu baze lub cos w tym rodzaju? Czy to jest rzeczywiscie zdalne postrzeganie?
Zadnej odpowiedzi.
Siedzielismy i wpatrywalismy sie w siebie przez dluzszy czas. Po chwili postanowilem znowu przejac inicjatywe: - Moze powinienem ponownie sprawdzic te same wspólrzedne?
Wróciwszy w obszar zielonych swiatel poczulem, ze mam odwage na nie spogladac.
- Swiatlo chyba ulega rozproszeniu, jak wtedy, gdy jest duza mgla - nie, to kurz - kurz! W powietrzu unosi sie kurz! - Przerwalem na chwile, po czym kontynuowalem:
- Przeciez na Ksiezycu nie ma powietrza, prawda? Slysze halas, jakby grzmot. Teraz widze jakas oswietlona wieze. Zbudowana jest chyba z kilku waskich wsporników, cienkich jak olówki. Jak dom z prefabrykatów tuz przed Buckminster Fuller.
- Jak wysoka jest ta wieza? - przerwal Axel.
- Dosc wysoka. Jest ich zreszta wiecej. Musze znalezc cos, z czym mozna by je porównac. Pomyslmy... wszedzie sa slady gasienic. Jesli maja one okolo 30 cm szerokosci, wtedy, poczekaj, niech to oblicze... - Przerwalem, patrzac na Axela. Nie usmiechal sie.
- Tak? - sciagnal brwi.
- Cóz, sa wysokie, powiedzmy, na ponad trzydziesci metrów, ale...
- Ale co? - zapytal Axel, pochylajac sie do przodu. Ciezko przelknalem sline i prawie stchórzylem.
- Umknela mi krawedz krateru. Mysle, ze widze na nim ogromna wieze. Jest bardzo wysoka.
- Tak?
- Tak! Duza, naprawde duza. - Jak duza?
Znowu przelknalem sline.
- Cóz, jesli porównac ja do czegos w Nowym Jorku, to jest tak wysoka, jak budynek Sekretariatu Organizacji Narodów Zjednoczonych, który ma 39 pieter.
Axel sciagnal usta.
- A wiec widzisz, tak?
Jak sie domyslilem, to pytanie bylo skierowane raczej do niego, niz do mnie.
I znowu zapadla cisza. Ponownie zdecydowalem sie przejac inicjatywe.
- Czy mam zalozyc, ze to, co widze, naprawde ZNAJDUJE SIE na Ksiezycu? Jesli tak, to jest to cos wiecej, niz baza ksiezycowa, prawda?
Nie bylo odpowiedzi. Kontynuowalem wiec swe wywody:
- Ten sprzet jest ogromny. Czy NASA albo Rosjanie maja mozliwosc dostarczenia tak wielkiej ilosci sprzetu na Ksiezyc? Myslalem, ze problemy byly juz z przeniesieniem kilku facetów i psa na orbite i ze jedyna rzecza, jaka mamy na Ksiezycu jest flaga, wcisnieta gdzies w krater.
Kiedy tak mówilem do siebie, cos zaczelo mi switac. Nagle przestalem mówic.
Wpatrywalem sie z niedowierzaniem w Axela.
- Myslisz, ze to co widze, NIE pochodzi z Ziemi? Axel uniósl brwi. Próbowal sie usmiechnac.
- Cóz za niespodzianka, prawda? - zapytal. Mialem wrazenie, ze próbowal NIE kierowac sie emocjami. Niespodzianka? Delikatnie mówiac! Kompletnie oslupialem, do tego stopnia, ze zaczalem dosc szybko oddychac. Zakrecilo mi sie w glowie.
- Zrozumiem, jesli zechcesz zrobic przerwe, nim bedziemy kontynuowac - rzekl Axel.
To, czego naprawde potrzebowalem, to bylo lózko. Prawde mówiac, wciaz mam bezdech, gdy o tym pomysle, nawet teraz, kiedy pisze te slowa.
Jedna rzecza jest czytac o UFO w czasopismach i ksiazkach. Inna - slyszec o wojsku czy rzadzie, zainteresowanym tymi sprawami, o tym, ze schwytano Obcych i ze wyladowal ich statek.
Czyms kompletnie innym jest jednak znalezc sie w sytuacji, która w oczywisty sposób potwierdza to WSZYSTKO. I to nie dlatego, ze nagle dowiadujemy sie, iz pogloski to prawda. Sam znalazlem sie w sytuacji, w której w procesie zdalnego postrzegania widze dowody!
Dobry Boze! - westchnalem.
Mój mózg zaczal intensywnie pracowac, skladajac wszystkie elementy do kupy. Axel i blizniacy oraz zawila tajemnica calej tej “misji”.
Bylem teraz calkowicie pewien, ze jestem obecny w nadzwyczaj dziwnym miejscu i ze misja, która wykonujemy, polega na rozwiazywaniu tajemnic zwiazanych z cywilizacja pozaziemska.
Wiedzialem, ze NASA fotografowala dowody aktywnosci Obcych na Ksiezycu.
Nie rozumialem jednak jednej rzeczy i zdalem sobie z tego sprawe przy trzeciej filizance kawy i dziesiatym papierosie. Zastanawialo mnie, dlaczego ten niezwykly i tajemniczy projekt wymagal moich skromnych uslug?
Spojrzalem na Axela, ale tym razem nie usmiechnal sie. - Dlaczego, do diabla, wciagnales mnie w cos takiego? Widze, ze masz wystarczajaco duzo informacji w tej sprawie, wiec zastanawiam sie, czy jestem ci do czegokolwiek potrzebny?
- No cóz, Ingo, i tak, i nie.
- Pogubilem sie - odpowiedzialem ostro. - Wytlumacz mi to.
- Nie moge. Nie wolno mi udzielac ci zadnych wyjasnien. Gdybysmy tak uczynili, narazilibysmy na szwank nie tylko nas, ale i cala misje. Wydajesz sie jednak wystarczajaco bystry, by sie w tym polapac.
- Wielkie dzieki, Axel. A jednak ta ostroznosc prawie zepsula ci wszystko. Czyz nie nauczylem sie akceptowac i opisywac to, co widze, ZANIM jeszcze zaczne to oceniac? Nie osmielilbym sie powiedziec ci, ze widze swiatla na Ksiezycu. Odrzucilbym to w obawie, ze inni moga wziac mnie za pomylenca. A niech to! Obcy na Ksiezycu, nie inaczej!
- Cóz - zaczal Axel. - Gdybym cie uprzedzil, czyz nie wzialbys mnie za pomylonego? - zapytal.
Tu mnie mial.
A WIEC TO WSZYSTKO PRAWDA! Zamknalem oczy, poniewaz fala gesiej skórki przeszla przez moje cialo. Nie moglem juz siebie kontrolowac, wiec zalalem sie lzami.
- Czy mam cie zastawic, abys doszedl do siebie? - zapytal Axel.
- Jesli moge byc sam, tak, ale jesli jeden z tych przekletych, umiesnionych blizniaków musi stac i patrzec jak becze, to nie. Absolutnie nie chce, aby ONI widzieli mnie w tym stanie.
- Zrozumieliby to. Wszyscy doswiadczalismy tu takich emocjonalnych “niespodzianek”.
- Trudno uwierzyc, by którys z nich mógl choc przez chwile pomyslec o placzu... - Ale nagle, dzieki emocjom, zaczalem sie smiac i byl to smiech niekontrolowany. - To PRAWDA, mam racje? - Udalo mi sie w koncu wyrzucic z siebie te slowa. Moje mysli pedzily z szybkoscia swiatla.
Oto naga prawda: Nie jestesmy sami! I jakas supertajna, przypuszczalnie rzadowa organizacja cholernie dobrze o tym wie! Moja radosc zmienila sie nagle w zlosc. Cholera! Cholera!
- Cóz - warknalem - ktokolwiek jest za to odpowiedzialny, pokpil sprawe, na ile my, zwykli obywatele, mozemy sie zorientowac.
- Masz racje, Ingo - powiedzial Axel. - Mówiac szczerze, nikt nie wiedzial, co robic. Popelniono wiele bledów. - Tak, ale w imie czego? Uprzywilejowanych informacji dla wojska, naukowców i tajnych organizacji?
- Czesciowo. Lecz ten problem jest duzo powazniejszy, niz sobie wyobrazasz.
- Przestan, Axel. Pakujesz mnie w prawdziwy horror. Prosisz, bym wykorzystal swoje umiejetnosci w bardzo nieklasyczny sposób i zobaczyl DLA CIEBIE cos, czego nie moge sobie nawet wyobrazic?
Nie kupuje tego. Zupelnie mi to nie odpowiada. Siedzielismy gapiac sie na siebie i zaden z nas sie nie usmiechal.
- Chcesz wiec wyjechac? - zapytal w koncu. - Nie bedziemy cie zatrzymywac.
Oczywiscie wcale NIE CHCIALEM WYJEZDZAC! Chcialem zrozumiec.
- Do czego potrzebne ci sa moje uslugi, Axel? Odpowiedz mi tylko na to jedno pytanie.
Jesli te konstrukcje sa na Ksiezycu, dlaczego po prostu nie wyslecie tam kolejnej misji, zeby dokladnie to obejrzala...?
Lecz nagle w mojej glowie rozblysla przerazajaca prawda. Spojrzalem na niego.
- Chyba ze... nie, nie moge w to uwierzyc... Chyba ze oni w jakis sposób powiedzieli wam, abyscie trzymali sie od tego z daleka!
Twarz Axelroda nie wyrazala zadnych emocji. Wstalem z krzesla i zaczalem przemierzac pokój.
Rozesmialem sie.
- Do licha! Oni w jakis sposób trzymaja was za jaja, prawda? Dlatego uciekacie sie do percepcji pozazmyslowej! Jezusie Nazaretanski! Oni NIE sa do nas przyjaznie nastawieni, tak?
Axel zachowal spokój.
- Sa dwa podstawowe powody, dla których poprosilem cie o pomoc. Masz w przyblizeniu racje co do pierwszego, lecz nie do konca. Drugi powód jest prostszy. Twoje informacje moglyby stanowic rodzaj potwierdzenia tego, co - jak zapewne wiesz - jest mieszanina interpretacji tego, co mamy na fotografiach i innych dowodów.
To byl mój pomysl, aby znalezc medium, które nie wie nic o Ksiezycu. Jestes czyms w rodzaju niezaleznego zródla informacji, które skieruje nasze interpretacje w te lub tamta strone.
- Korzystaliscie wiec z pomocy innych mediów? - zdecydowanie zazadalem odpowiedzi na to pytanie.
- Prosze, nie wymagaj, abym odpowiadal tak lub nie. Czulem jak moja cierpliwosc ulatuje.
- Dlaczego nie?
- Jest kilka powodów, ale przede wszystkim sa to sprawy poufne.
- A wiec chodzi o poufnosc dotyczaca zdolnosci innych mediów?
- Tak, to jeden z powodów.
Próbujac powstrzymac rece od zbyt oczywistego drzenia zapalilem kolejnego papierosa. Krecilo mi sie w glowie. - A zatem - zaczalem - jedyna szansa szpiegowania
Obcych to wykorzystanie zdolnosci mediów, w które glówny nurt naszej wspanialej cywilizacji nawet nie wierzy. A to cyrk! Kompletny cyrk!
Zaczalem chichotac.
- Mówiac o tym, kto kogo trzyma za jaja, nagle zlapalem cie za twoje, co?
Axel westchnal.
- No cóz, mówili mi, ze szybko sie orientujesz, jestes Urarty i mozesz wpadac w zlosc. Widze, ze mieli racje. - Oni? Kim oni sa? - zapytalem, ale nie moglem przestac chichotac.
Zanim odpowiedzial, czego oczywiscie nie chcial wcale robic, poczulem kolejna burze w glowie.
- Przypuszczam, ze Sowieci maja ten sam problem. Nie mów mi, ze SOWIECI równiez korzystaja z uslug mediów!!!?
Axel przybral znów swój stoicki wyraz twarzy. Ponownie podskoczylem na krzesle.
- Znów cie mam, co? - niemal krzyczalem. - WIECIE, Rosjanie korzystaja z mediów i boicie sie, ze zdobeda informacje z Ksiezyca przed wami. Ja pierdole!
W tym momencie zorientowalem sie, ze to ja przejalem inicjatywe i nagle poczulem sie energetycznie wyczerpany. - Chce uciac sobie dwudziestominutowa drzemke i cos zjesc - oswiadczylem i skierowalem sie do swego pokoju. Potem mozemy wrócic do pracy.
Nie pamietam nawet, jak dotarlem do lózka, ale dobrnalem tam. Pózniej dowiedzialem sie, ze spalem szesc godzin.

Rozdzial piaty
Humanoidzi na Ksiezycu
Po powrocie do pracy, dostalem od Axela kolejne wspólrzedne Ksiezyca; kazda z nich reprezentowala konkretne miejsce na jego powierzchni.
W niektórych - jak mi sie wydawalo - nie istnialo nic prócz zwyklego, ksiezycowego krajobrazu.
Ale w innych? Cóz, bylo tam wiele dziwnych rzeczy, których przeznaczenia nie moglem zrozumiec. Wykonalem sporo szkiców. Axel zabieral je szybko, bez komentarza nigdy wiecej juz ich nie widzialem.
Odkrylem wieze, maszyny, róznokolorowe swiatla i dziwie wygladajace budowle.
Znalazlem mosty, których funkcji nie moglem odgadnac. Jeden z nich zaczynal sie po prostu w pewnym miejscu i nigdzie nie konczyl. Bylo wiele okraglych kopul, róznych rozmiarów. Wygladaly jak male spodki z oknami. Przechowywano je w poblizu kraterów, czasem w jaskiniach, niekiedy w czyms, co wygladalo jak hangary.
Mialem pewne problemy z oszacowaniem rozmiarów. Niektóre z owych “rzeczy” byly bardzo duze.
Ujrzalem dlugie, ruropodobne konstrukcje, maszyny przypominajace traktory, jezdzace w góre i w dól po wzgórzach, proste drogi, ciagnace sie kilka kilometrów, obeliski, które nie spelnialy zadnej widocznej funkcji.
Na kopulach znajdowaly sie ogromne platformy w ksztalcie krzyzy.
W scianach krateru wydrazono otwory, majace najwyrazniej zwiazek z pracami górniczymi: poprzez nie usuwano ziemie.
Ponad kraterami rozciagnieto “siatki”; byly tam równiez “domy”, w których ktos najwyrazniej mieszkal. Widzialem postacie jakby ludzkie, zajete praca nad czyms, czego nie moglem zrozumiec. W miejscu tym panowala ciemnosc. “Powietrze” wypelnial jasny pyl i byla tam jakas iluminacja - rozswietlajaca ciemna, cytrynowo-zielona mgle.
Postacie wygladaly dokladnie jak my, ludzie, ale byli to sami mezczyzni. Moglem to stwierdzic, poniewaz wszyscy mieli gole tylki, nie mialem pojecia dlaczego. Kopali w zboczu.
Opisalem to w sposób nastepujacy:
- Musza miec jakis sposób tworzenia przyjaznego im srodowiska, gdzie jest cieplo i gdzie maja czym oddychac. Ale dlaczego mieliby chodzic nago? - Na to pytanie nie bylo zadnej odpowiedzi.
Kiedy przebywalem tam w stanie medialnym, poczulem nagle, ze kilku z mezczyzn zaczyna cos mówic i z podnieceniem gestykulowac. Dwóch z nich wskazalo w moim “kierunku”.
Odnioslem wtedy wrazenie, ze “uciekam” i chowam sie, co - jak sadze - uczynilem, poniewaz “stracilem” ów szczególny widok.
- Mysle Axel, ze mnie zauwazyli. Chyba wskazywali na mnie. Ale jak mogli to zrobic? Chyba, ze takze posiadaja cos w rodzaju wysoko rozwinietej medialnej percepcji.
Axel odezwal sie spokojnym, cichym glosem, tak cichym, ze w pierwszej chwili ledwie go uslyszalem.
- Uciekaj z tego miejsca - powiedzial. - Szybko. Moje oczy rozszerzyly sie, kiedy zrozumialem jego slowa.
Wiedziales o tym, ze to istoty medialne, prawda? zapytalem.
Axel uniósl brwi i wzial gleboki wdech.
W jednej chwili nagle zamknal wszystkie swoje teczki. - Mysle, ze lepiej bedzie, jak na dzis zakonczymy prace
- Bylem bardzo zaskoczony, ale udalo mi sie nad soba panowac - inaczej niz poprzedniego dnia.
- A wiec WIESZ, ze dysponuja czyms w rodzaju telepatii. Czy myslisz, ze sa w stanie wytropic, skad pochodzi sonda medialna?
Axel usmiechnal sie, ale nie zamierzal odpowiadac na moje pytanie.
Daj spokój Axel, wyluzuj sie - powiedzialem po chwili. Nie chcialem, aby zbywal mnie milczeniem.
- Czy zabiliby ziemskie medium, gdyby wyczuli, ze jest wystarczajaco dobre, aby ich szpiegowac?
- Nie ma rozstrzygajacego dowodu na potwierdzenie twoich podejrzen - zaczal Axel. - Bardzo mozliwe, ze maja pewnie zdolnosci, staramy sie je poznac. Nie wiem, czy cie zauwazyli, czy nie; nie wysnuwajmy przedwczesnych wniosków. Tak czy inaczej, nie bedziemy cie wiecej narazac na ryzyko. Zjedzmy jakis obiad i wrócisz do Nowego Jorku.
Trzeba bedzie powtórzyc cala procedure, jaka zastosowalismy, by cie tu przywiezc. Mam nadzieje, ze ci to nie przeszkadza. Jestesmy wdzieczni za to co dla nas zrobiles.
- RYZYKO!!! Co masz na mysli mówiac o RYZYKU? Zrozumialem, ze Axel jest przygotowany na to, by dawac wymijajace odpowiedzi, dlatego przejalem inicjatywe.
- Jesli uzywaja telepatii, jest to na pewno inny jej rodzaj - powiedzialem - przynajmniej w takim sensie, w jakim my rozumiemy to zjawisko na Ziemi. To NIE TYLKO telepatia.
Te slowa zwrócily jego uwage. Spojrzal na mnie ze zdziwieniem.
- Co masz na mysli?
Wtedy W KONCU pojalem, ze jego wczesniejsze zainteresowanie telepatia nie bylo przypadkowe.
- No cóz, dokladnie ci tego nie powiem. To wiecej niz tylko zwiazek dwóch umyslów. To jak... - Brakowalo mi slów. - Kiedy mnie “zobaczyli”, tak naprawde nie byli w stanie mnie dostrzec, prawda? Co w takim razie widzieli?
- Kontynuuj - poprosil Axel.
- Bardziej prawdopodobne jest to, ze zamiast mnie widziec, raczej WYCZULI maja obecnosc, wychwytujac fale mózgowe. Bylo to dla nich cos w rodzaju szmeru miedzywymiarowego. To jest to! Cos WYCZULI. Nie MNIE, ale COS. - Przerwalem na chwile. - I jest jeszcze jedna rzecz! ONI wiedzieli, co ten szmer oznacza. Móglbym to nazwac przenikaniem. - Znowu przerwalem, po czym wykrzyknalem - WOW!
Axelrod siedzial cicho, jak zwykle, i patrzac na mnie zapytal:
- Dlaczego powiedziales WOW?
- No cóz, jesli moge to wyrazic slowami, bylo to cos w rodzaju... miedzywymiarowosci... To tak jakbys czul czyjas obecnosc, ale nic nie widzial. To bylo wlasnie cos takiego. Tylko ze oni próbowali wyostrzyc swoje zmysly. To chyba najlepszy sposób, w jaki moge to opisac.
Axelrod przez chwile milczal.
- A zatem mówisz, ze to telepatia plus cos jeszcze? - Nie, niezupelnie. Moze raczej COS JESZCZE plus telepatia. To nieco inna droga myslenia. Musi przeciez istniec cos, co jest zródlem takich zjawisk jak telepatia. - Co masz na mysli?
Nic nie dzieje sie samoistnie. Wszystko jest wynikiem jakiegos procesu. Rzeczy dzieja sie dzieki czemus. Nic nie bierze sie z powietrza. Trudno to sprecyzowac uzywajac pojec zwiazanych z trzema wymiarami. Uklad dwóch umyslów to konstrukt trójwymiarowy, ale jesli...
Axelrod przerwal moje wywody:
- Dlaczego zwiazek dwóch umyslów mialby byc ukladem trójwymiarowym?
- No cóz, skoro dwa oddalone od siebie umysly operuja (w trzech wymiarach i komunikuja sie ze soba, ich wzajemny zwiazek takze wydaje sie istniec w trzech wymiarach. Ale to wszechswiat FIZYCZNY jest trójwymiarowy, a nie wszechswiat umyslu. Oto slaba strona wszystkich teorii Psi. Kazdy mysli o Psi WYLACZNIE w kontekscie trzech wymiarów...
W tym miejscu zabraklo mi slów.
Axelrod spogladal na mnie swymi spokojnymi oczyma i delikatnie bebnil palcami po stole. Wiedzialem, ze swoja wypowiedzia przyciagnalem jego uwage i nie mylilem sie. Zapytal:
Czy móglbys spisac swoje koncepcje?
Moglem - i zrobilem to. Pamietam, ze zapisalem calych pietnascie stron.
Po tej cokolwiek zagadkowej prosbie nastapil uscisk dloni, kaptur, lot helikopterem i towarzystwo blizniaków. Tym samym samochodem odwieziono mnie do centrum Waszyngtonu i uwolniono na wlasna prosbe przy stacji kolejowej. Blizniacy nie powiedzieli mi nic wiecej ponad to, co musieli. Zaczalem sie zastanawiac, czy to przypadkiem nie oni przylecieli z Ksiezyca.
Przez kilka nastepnych miesiecy rozmyslalem nad tym, czy znajda mnie Obcy i czy zniszcza mój mózg.
Kiedy opuszczalem doskonale ukryta kwatere pana Axelroda, przypomniano mi o przyrzeczeniu dotrzymania tajemnicy przez najblizszych dziesiec lat.
- Nie przejmuj sie Axel - odpowiedzialem. - Nie mam zamiaru nadwerezac swojej reputacji, informujac, ze widzialem na Ksiezycu Obcych. Nikt by w to nie uwierzyl.
Przestrzegalem tej obietnicy przez dziesiec lat. Powody, dla których zdecydowalem sie napisac o tym teraz, stana sie jasne w kolejnych rozdzialach.
Na odchodnym, Axelrod zapytal mnie, czy bylbym w przyszlosci zainteresowany dalsza wspólpraca.
- Oczywiscie - odpowiedzialem, bo co moglem rzec innego. Jezu Chryste, Obcy na Ksiezycu i oficjalna agencja badawcza - któz by sie temu oparl?!
- W porzadku - usmiechnal sie Axel. - Zapomnij jednak o moim nazwisku. Nie bedzie ono wiecej uzywane. Pan Axelrod przechodzi wlasnie na emeryture. Skontaktujemy sie z toba w inny sposób. Jesli ktokolwiek zapyta cie o Axelroda albo o to miejsce, nie bedzie to nikt od nas. Dla naszego i swojego bezpieczenstwa zastosuj sie do tej prosby.
Mój Boze! Bylem przerazany. W co ja sie wplatalem? Jego rada okazala sie jednak pomocna, gdy w trzy lata pózniej zadzwonil telefon.
Czlowiek, który telefonowal przedstawil sie jako Dillins lub Dallons (nie uslyszalem dokladnie). Powiedzial, ze jest reporterem piszacym o organizacjach rzadowych tuszujacych fakty zwiazane z UFO.
Odrzeklem, ze nie wiem nic na ten temat. Powiedzialem, ze znam jedynie kilka ksiazek i artykulów, które dostepne sa w kazdej bibliotece. Zlekcewazyl moje uniki i zapytal, czy znam pana Axelroda.
- Kogo? - udalem zdziwienie.
- Wie pan - powtórzyl. - Pana Axelroda. - Nigdy o kims takim nie slyszalem.
Po drugiej stronie linii zapadla cisza. Dziennikarz rozlaczyl sie bez slowa pozegnania, pozostawiajac mnie z trzesacymi sie rekoma i przestrogami Axelroda w pamieci. Czy potrzeba czegos wiecej, by stac sie zakladnikiem paranoi?
Kiedy opuscilem Axelroda i znalazlem sie w Nowym Jorku, doszedlem do wniosku, ze jestem wrakiem czlowieka. Spalem okolo dwóch dni. Ogladalem telewizje i duzo jadlem.
A kiedy zaczalem wszystko TO sklejac w calosc, postanowilem wykonac kilka szkiców tego, co zapamietalem z mentalnych podrózy na Ksiezyc.
Nie bylem w stanie przypomniec sobie zadnych wspólrzednych. Podczas zdalnego postrzegania nigdy nie uzywalismy nazw równin i kraterów.
Nie zapamietalem, gdzie obce inteligencje budowaly swe konstrukcje, mimo to nie moglem zapomniec tego, co zobaczylem.
Wykonalem kilka wiekszych rysunków i postanowilem umiescic je w skrytce, w moim banku. Mialem wrazenie, ze wkrótce mój dom i studio zostana bez mojej wiedzy dokladnie przeszukane.
Na pewien czas wpadlem w szpony paranoi. Przypuszczalem, ze do mojego sejfu dobiora sie jakies tajne organizacje. Szkice, o których mowa, zostana omówione w dalszej czesci ksiazki.

Rozdzial szósty
Swego rodzaju reakcja zwrotna
Zwazywszy raczej dramatyczne aspekty sprawy Axelroda, z poczatku moglo wydawac sie niemozliwe, abym o niej zapomnial. Ale ostatecznie - wyjawszy spotkanie przed wypchanym sloniem i kaptur umieszczony na mojej glowie wszystko to nie róznilo sie tak bardzo od innych oficjalnych i nieoficjalnych eksperymentów, w których bralem udzial. Wiele z nich mialo równie dramatyczne momenty. Wiekszosc przeprowadzano w scislej tajemnicy i mój tygodniowy rozklad zajec wypelniony byl w calosci taka wlasnie praca
Czy moglem zapomniec o humanoidach z Ksiezyca i wzniesionych tam konstrukcjach?
No cóz, szanse, ze istnieja, byly jak piecdziesiat do piecdziesieciu! Tak jak we wszystkich eksperymentach Psi, istniala tez mozliwosc, ze ulegam wlasnej wyobrazni i fantazjom.
Nie bylo reakcji zwrotnej, która pomoglaby mi rozwiazac ten problem w ten czy inny sposób. Poniewaz nasze dzialania opieraja sie zazwyczaj na sprzezeniu, z reguly mamy mozliwosc potwierdzenia naszych spostrzezen.
Sa jeszcze dwa inne, subtelne zjawiska, które wydaja sie bardzo istotne. One jednak moga miec znaczenie tylko wówczas, jesli sie je zidentyfikuje i podda badaniom. Pierwsze ma zwiazek z faktem, ze wiekszosc ludzi zapomina (i unika) wszystkiego, co nie przystaje do powszechnie akceptowanego obrazu rzeczywistosci.
Drugie zjawisko wiaze sie z tym, ze wiekszosc ludzi nie zaprzata sobie glowy mysleniem o Ksiezycu. Zdaja sobie sprawe z tego, ze on TAM jest, ale poza tym zainteresowanie nim jest prawie zadne.
Trudno to zrozumiec. Byc moze wiaze sie to z faktem, iz ludzie bardziej interesuja sie Marsem oraz mozliwoscia istnienia inteligentnych Istot gdzies w przestrzeni, BARDZO daleko.
Z Ksiezycem jest nieomal tak, jak z ziemska swiadomoscia jego istnienia. Otóz swiadomosc ta jest zafalszowana i sprowadza sie do tego, ze unikamy zbyt czestego myslenia o Ksiezycu, a takze lekcewazymy niezwykle zjawiska, jakie zachodza na jego powierzchni. Tematem tym bardziej szczególowo zajme sie w dalszej czesci tej ksiazki.
W latach 1975-1976 wspomnienie o sprawie Axelroda wycofalo sie w glebsze, podswiadome rejony mojej psychiki. I jesli w ogóle o niej myslalem, to raczej w kategoriach czegos, co sie zdarzylo i z czym skonczylem, a takze pamietajac, by o tym nie mówic z powodów tak wazkich, ze lepiej równiez i o nich zapomniec.
Jednakze, ktokolwiek lub cokolwiek krylo sie za scena, rozkladajac karty, sprawa Axelroda nie zakonczyla sie w taki sposób. W pewnym momencie roku 1976 (jesli dobrze pamietam, latem), rozpoczelo sie cos, co mozna by nazwac jej drugim rozdzialem. Otrzymalem wówczas przesylke, w prostej kopercie, bez adresu zwrotnego czy chociazby stempla pocztowego, ale ze znaczkami.
Koperta zawierala ksiazke.
Jej tytul byl dosc frapujacy: Somebody Else Is on the Moon (Na Ksiezycu jest ktos jeszcze). Nazwisko autora brzmialo George Leonard. Przeczytalem ksiazke w ciagu kilku nastepnych godzin. Pózniej czytalem ja jeszcze dwa razy.
Najwyrazniej, gdy odbywalem moja supertajna wizyte u Axelroda, wiedzial on juz, ze ksiazka ma wyjsc i dlatego ciekawilo go, czy znam autora.
Leonard uzyskal zdjecia Ksiezyca od NASA. W koncu sa one wlasnoscia publiczna, poniewaz wiekszosc prac NASA oplacana jest z naszych podatków.
“Co wie NASA - glosil podtytul ksiazki - i czego nie ujawnia”. Niezwykle ostroznie, rozsadnie i logicznie George Leonard przestudiowal wszystkie dane (wlaczajac w to oficjalne fotografie NASA i zdjecia wykonane przez astronautów), aby udowodnic swoja teorie istnienia wysoce zaawansowanej “podziemnej” cywilizacji, która pracuje na powierzchni Ksiezyca - w kopalniach i fabrykach, oraz ma bardzo dobrze rozwinieta komunikacje.
Ksiazke Leonarda wypelnialy weryfikowalne dane, oficjalne fotografie i szkice konstrukcji, jakie odtwarzal na podstawie zdjec.
Musze przyznac, ze wrócilem do moich rysunków i spedzilem tydzien porównujac je ze zdjeciami i szkicami George'a Leonarda. Podobienstwa byly zaskakujace.
W ten oto sposób tajemniczy pan Axelrod dostarczyl mi sprzezenia zwrotnego, tak jak obiecal. Nie mialem bowiem zadnych watpliwosci, ze to od niego pochodzila ta niezwykla przesylka
Ale czy ksiazka Leonarda mogla byc rzeczywiscie uznana za material potwierdzajacy?
Cóz, jesli nie calkowicie, to przynajmniej w pewnym stopniu tak.
Wezmy pod uwage sprawe ksiezycowych konstrukcji. Jak wskazywal Leonard, jedno z najlepszych zdjec, jakie wykonali astronauci z Apolla 12 w trakcie swej podrózy dookola Ksiezyca, ukazuje tzw. Super Szyby (zdjecie NASA 71-H-781), które sa bardzo podobne do struktur obecnych na innym zdjeciu (zdjecie NASA 66-H-1923), wykonanym piec lat wczesniej.
Astronauci z Apolla 14 (1971) najwyrazniej OCZEKIWALI, iz zobacza szyb lub cos podobnego. Kiedy tak sie stalo, nazwali owa konstrukcje “Annabel” i byla ona “dokladnie taka jak ta, która widzielismy wczoraj. Musi byc wysoka na ponad dwa kilometry. Widzieliscie TO?! Jasne flary rozblysly w ciemnej czesci krateru, tuz ponizej «Annabelu». Och, kamery, teraz nas tylko nie zawiedzcie!” (Ta wypowiedz pochodzi z ksiazki, która dostalem i znajduje sie na str. 54).
Wydaje sie, iz na Ksiezycu stoi wiele “wiez” i jest wokól nich równie duzo zamieszania. Jak odkrylem pózniej (kiedy w koncu rozpoczalem moje badania Ksiezyca na serio), we wczesnych latach szescdziesiatych NASA wyslala na orbite Ksiezyca wiele sond, które mialy przygotowac misje Apolla.
Ujawniona fotografia NASA, oznaczona jako Ksiezycowy Orbiter III-84M bardzo wyraznie ukazuje dwie struktury wznoszace sie w regionie Sinus Media.
Pierwsza z nich, znana jako “Odlamek”, wznosi sie ponad powierzchnie Ksiezyca na wysokosc okolo dwóch i pól kilometra.
Obok jest inna struktura, znana jako “Wieza”. Fotografowano ja cztery razy z róznych wysokosci. Wznosi sie na wysokosc okolo 8 kilometrów i zwienczona jest czyms, co wyglada na dwa zlaczone ze soba szesciany. Formuja one ogromna, grzybopodobna korone, szeroka na ponad póltora kilometra.
Kilku niezaleznych geologów, którzy badali zdjecia, zwrócilo uwage na fakt, ze zaden znany, naturalny proces nie moze byc odpowiedzialny za powstanie tych dwóch struktur. Juz samo to jest czyms niezrozumialym.
Chcialbym zauwazyc, iz kopie zdjec, o których mowa, mozna wciaz uzyskac od NASA w sposób oficjalny. Mnie powiedziano, ze nie jest to jednak zaden dowód na istnienie jakichkolwiek sztucznych konstrukcji.
Po dokladnym przestudiowaniu ksiazki Leonarda, przez nastepne dwa tygodnie nie bylem pewien, czy mam spac, czy czuwac. Wszystkie moje umyslowe i biologiczne funkcje byly zaklócone.
Bardzo mocno liczylem na to, ze ksiazka ta poruszy wszystkich mieszkanców Ziemi, ale wiekszosc ludzi, do których sie zwracalem, po prostu usmiechala sie i mówila, ze autor ma prawa miec swoje zdanie, a wyjasnienie tej sprawy musi byc w rzeczywistosci inne, bardziej logiczne.
Nawet niektórzy specjalisci od UFO, których znalem, prawie w ogóle sie tym nie zainteresowali. Takie reakcje uwazalem (i uwazam) za niezwykle konsternujace i tajemnicze.
Jak sie okazalo, wiekszosc ludzi po prostu nie mogla poradzic sobie z implikacjami, wynikajacymi z ksiazki Leonarda. Dzisiaj, kiedy o tym wspominam, mrugaja i twierdza, ze nigdy o czyms takim nie slyszeli, a na ich galkach ocznych pojawia sie cos w rodzaju mgly. Rzecz w tym, ze oni nie CHCA o tym slyszec.
No cóz, mnie interesowaly owe implikacje. Bo jesli Obcy sa na Ksiezycu, to pojawienie sie ich na Ziemi nie powinno stanowic dla nich zbyt duzego problemu.
Dlatego podswiadomie uwierzylem w to, ze tu, na Ziemi, mozemy miec sasiadów, którzy nie sa z Ziemi! Oraz, ze niektóre z naszych urzedów i organizacji moga rzeczywiscie pozostawac pod pozaziemskimi “wplywami”.
Zaczalem rozumiec dlaczego grupa Axelroda, jesli nie byli to Obcy (co czasem tez przychodzi mi do glowy), stosowala tak daleko idace srodki ostroznosci, a nawet uciekala sie do róznych podstepów.
Wkrótce jednak wessalo mnie z powrotem goraczkowe tempo zycia i prac badawczych. “Zapomnialem” o wszystkim, a jesli jeszcze o tym myslalem, to byla to raczej mysl, ze ksiazka Leonarda stanowi swego rodzaju potwierdzenie moich obserwacji i ze to dobrze, ze mialem okazje sie z nia zapoznac.

Rozdzial siódmy
Zdarzenie w Los Angeles
W sierpniu i wrzesniu roku 1976 podrózowalem wielokrotnie pomiedzy SRI a Los Angeles. Jezdzilem do krainy La-La, aby kontynuowac studia, które podjalem pelen nadziei na zwiekszenie swojego zrozumienia wyzszych funkcji ludzkiego umyslu.
Mialem kilku przyjaciól w krainie La-La i przebywajac tam mieszkalem w domu jednego z nich. Konrad posiadal wiele nadzwyczajnych umiejetnosci - czulem, iz jest swego rodzaju nieskomplikowana “stara dusza”, która w pewien sposób egzystuje poza wspólczesnym spoleczenstwem, w tak dramatyczny sposób odcietym od madrosci.
Konrad wydawal sie absorbowac informacje za pomoca telepatycznej osmozy. W wielu sprawach byl elokwentny, jednoczesnie bardzo wyluzowany. Mial tez subtelne czucie humoru. Innymi slowy, przebywanie w jego towarzystwie bylo przyjemnoscia.
Pozostawalem równiez w kontakcie ze wspaniala badaczka, dr Shafica Karagulla oraz jej wspólpracownica, dr Viola Neal. Dzis obie juz nie zyja.
Shafica byla lekarzem neuropsychiatra, która zerwala z glównym nurtem psychiatrii, by zalozyc Fundacje Wyzszej Percepcji. W 1967 roku opublikowala swa slynna ksiazke Breakthrough to Creativity (Przelom w kreatywnosci).
Viola byla z kolei godnym uwagi jasnowidzem; jej medialne mapy ludzkich biopól i diagnozy chorób robily wrazenie na wielu lekarzach.
Viola i Shafica okazaly sie dla mnie bardzo mile. Obszar wiedzy jaka reprezentowaly wydawal sie wrecz nieskonczony.
Mialem wrazenie, te ich swiadomosci funkcjonuja na wyzszych zakresach czestotliwosci. Stamtad obie patrzyly w dól - na gmatwanine przecietnego ludzkiego zywota
W tej gmatwaninie postrzegaly róznorakie spiski, wznoszace niewidzialne mury, aby wiezic i niszczyc ludzkie zdolnosci.
Poza tym, obie panie prowadzily badania w ramach licznych programów naukowych, które obejmowaly parapsychologie, tajne projekty rzadowe oraz kontynuacje prac wspólczesnych mistyków i okultystów.
Zachowywaly jednak ostroznosc w dzieleniu sie informacjami, poniewaz - jak twierdzily - takie postepowanie szkodzi reputacji, a w ekstremalnych przypadkach zagraza nawet zyciu i zdrowiu.
Interesowaly sie moja “praca”, ale w sposób nieco paranoiczny, ze wzgledu na swoje powiazania z badaniami rzadowymi, prowadzonymi w Instytucie Badawczym Stanforda. Oznaczalo to, ze bardzo ostroznie wypowiadaly sie na temat tajnych operacji i uwazaly, by NIE powiedziec zbyt duzo.
Ja oczywiscie chcialem wiedziec jak najwiecej, poniewaz Karagulla nie nalezala do grona entuzjastycznych tropicieli tajemnic rzadowych. Jej wiedza byla autentyczna.
W mlodosci pracowala na Srodkowym Wschodzie dla wielu oficjalnych agencji wywiadowczych i BYLA obeznana z miedzynarodowymi programami CIA.
Chcac wejsc glebiej w krag tajemnic odkrylem, ze jesli wleje w ów niezwykly duet troche dobrego wina, malomównosc obu kobiet zmaleje i zaczna opowiadac swobodniej o tym, co mnie interesuje.
Mieszkajac u Konrada zaplanowalem kolejny zamach na nat malomównosc. Konrad byl entuzjasta rzadowych tajemnic i zwolennikiem teorii spisku (tak jak ja), dlatego pytalem go, czy nie zechcialby zorganizowac u siebie obiadu dla calej naszej czwórki.
Poniewaz dobra kuchnia byla zarówno jego, jak i moja pasja, postanowilismy zaplanowac doskonale menu i zrobic odpowiednie zakupy, wsród których znalazloby sie tez kilka butelek dobrego wina.
Konrad pojechal ze mna do ogromnego supermarketu, wypelnionego imponujacymi plodami farm i sadów doliny San Fernando.
Zdecydowalem, ze posilek rozpoczniemy od karczochów faszerowanych krabami i tarta bulka, posypanych serem i pokropionych doskonalym koniakiem.
Zeby skrócic czas zakupów, dalem Konradowi liste innych produktów. Poszedl w kierunku stoiska z miesem, a ja w kierunku warzyw.
Byly tam ogromne stoly zaladowane karczochami. Przy jednym z nich stala olsniewajaco piekna kobieta. Zwracala na siebie uwage nie tylko z powodu swych doskonalych, kobiecych ksztaltów, ale takze dlatego, ze byly one ledwo okryte.
Miala na sobie obcisla bluzke i króciutkie spodenki, tak krótkie, ze prawie ich nie bylo. Uwage przykuwaly równiez buty na wysokich, prawie dwudziestocentymetrowych platformach.
Miala wspaniale czarne wlosy i purpurowe okulary przeciwsloneczne. Byla absolutnie ekscytujaca.
Pomyslalem: “Dobry Boze!!!”
Przebierala w karczochach. Ja równiez chcialem je kupic, dlatego nonszalancko ruszylem w jej kierunku, by móc z bliska ocenic walory jej piersi, które byly prawie nagie.
Zeby wygladalo to naturalnie, wrzucilem kilka karczochów do wózka, wcale na nie nie patrzac.
I wtedy, zupelnie niespodziewanie poczulem, jak fala dreszczu przebiega przez cale moje cialo. Wlosy stanely mi na bacznosc - te na szyi równiez.
Ni stad, ni zowad “poznalem” nagle, ze kobieta nie pochodzi z Ziemi!
Kompletnie zaschlo mi w gardle. Poczulem drzenie rak. Odsunalem sie; postanowilem ruszyc w kierunku pomaranczy i grejpfrutów, które mialy byc skladnikiem owocowej galaretki Konrada.
Aby jednak tam dojsc, musialem sie odwrócic. I wtedy!...
Przy koncu rzedu skrzynek z warzywami ujrzalem - byla to rzecz najbardziej zdumiewajaca ze WSZYSTKICH JEDNEGO z BLIZNIAKÓW!
OBSERWOWAL kobiete.
ZOBACZYL, ze go spostrzeglem i w mojej glowie natychmiast powstal obraz bialej kartki, na której bylo napisane: “Prosze nic nie mówic i zachowywac sie naturalnie”.
Usilowalem zebrac rozbiegane mysli i wtedy nagle do glowy wpadla mi mysl najglupsza z mozliwych: “Jesli jest tu jeden z blizniaków, to i drugi musi tu byc”.
Bylem pewien, ze musi on stac po przeciwnej stronie rzedu skrzynek z warzywami i ze równiez obserwuje kobiete.
Tym razem obaj blizniacy UBRANI byli NA CZARNO! Nie mieli jednak na sobie owych garniturów, które - jak wiesc niesie - nosza Ludzie w Czerni, naklaniajacy swiadków pojawien sie UFO, by nikomu o tym nie mówili.
Blizniacy mieli czarne dzinsy, czarne buty i czarne kamizelki. Wygladali jak macho - bandziory z L. A. variete.
Myslac o tym zdalem sobie sprawe, ze znalazlem sie w miejscu, w którym nie powinienem byc. Podjalem wiec pospieszna ucieczke do dzialu z pieczywem. Zanim jednak tam dotarlem, oblala mnie fala PRZERAZENIA.
Musze tu cos wyjasnic.
Gdybym nie zobaczyl blizniaków, to dziwne wrazenie, jakiego doswiadczylem stojac w poblizu superzmyslowej kobiety, przypisalbym pewnie nadczynnosci wlasnej wyobrazni.
Teraz jednak bylo to kompletnie niemozliwe. Obecnosc blizniaków oraz wyjacy w mojej glowie alarm, przekonywaly, ze kobieta JEST ISTOTA NIE Z TEJ ZIEMI.
Nie pamietam jak przebiegla reszta zakupów. Spotkalismy sie z Konradem przy kasie. W drodze do samochodu wytlumaczylem mu, dlaczego nie bedziemy jedli pomaranczowej galaretki.
Kiedy juz siedzielismy w samochodzie, poprosilem go nagle, aby poczekal jeszcze kilka chwil. Zapytal, co sie stalo.
Odpowiedzialem: - Po prostu poczekaj.
I wtedy ze sklepu wyszla tamta kobieta, pchajac zaladowany zakupami wózek.
- Przypatrz sie jej i powiedz, co o niej myslisz. Konrad spojrzal przelotnie na kobiete i powiedzial cos bardzo niezwyklego.
- No cóz, jesli chodzi ci o to, czy ona nie pochodzi z Ziemi, to mysle ze tak - rzekl znudzonym glosem. - W krainie La-La mamy ich pelno.
Nie pytalem go, co mysli o dwóch ubranych na czarno facetach, którzy obserwowali ja, jak laduje zakupy i swoje zmyslowe cialo do zniszczonego, zóltego volkswagena.
Osunalem sie na siedzeniu i poprosilem Konrada, by szybko stad odjechal.
Obiad w towarzystwie Shaficy i Violi okazal sie calkowitym sukcesem. Naturalnie, po napojeniu zarówno ich, jak i samych siebie spora iloscia wina, powiedzielismy im, ze widzielismy kolejnego Obcego w supermarkecie.
To zapoczatkowalo niezbyt trzezwa dyskusje o obcej cywilizacji, która zajmuje sie infiltrowaniem Ziemi. Shafica i Viola rozmawialy o tych sprawach szeptem - i im bardziej stawaly sie powazne, tym trudniej bylo je zrozumiec.
Viola: - Jest ICH wielu, chociaz wiekszosc z nich to bioandroidy.
Shafica: - Sa niebezpieczni i zdaja sobie sprawe z tego, ze tylko ludzie obdarzeni wlasciwosciami medialnymi moga im zagrozic. Badz ostrozny Ingo, badz ostrozny!
Uzyskalem wszystkie TE informacje, a nawet slowem NIE WSPOMNIALEM o spotkaniu z Axelrodem!

Rozdzial ósmy
Stacja Grand Central
Zaledwie w kilka dni po owym niezwyklym spotkaniu wrócilem do Nowego Jorku. Podswiadomie oczekiwalem na telefon od Axelroda i nie trwalo to dlugo.
Telefon zadzwonil pewnego wieczoru i kiedy podnioslem sluchawke, mily, zenski glos na drugim koncu linii zapytal:
- Pan Swann? Panski kolega chcialby z panem rozmawiac.
- Dobrze.
- Chce z panem rozmawiac przez inny telefon. Czy móglby pan dzis wieczorem o 7.30 udac sie na stacje Grand Central?
- Sadze, ze tak.
- Bardzo dobrze. Niech pan czeka w holu glównym, w poblizu informacji, az zobaczy pan kogos, kogo pan rozpozna.
I w tym momencie mój telefon nagle ogluchl! Nie uslyszalem ani “do widzenia”, ani “dziekuje”, nie bylo zadnych trzasków, dlugiego lub urywanego dzwieku - jakby telefon po prostu przestal dzialac.
Podnioslem sluchawke po chwili jeszcze raz: telefon wciaz byl gluchy.
Do Grand Central pojechalem metrem i wtopilem sie w tlum klebiacy sie wokól punktu informacyjnego w glównym holu dworca.
Wisial tam duzy zegar. Zauwazylem, ze jestem piec minut przed czasem.
Minelo jednak piec minut, a takze dziesiec nastepnych i nie wydarzylo sie nic.
Pomyslalem “do diabla z tym” i poszedlem kupic kawe, która sprzedawano w jednej z arkad przy glównym holu. Zapalilem papierosa. (Bylo to jeszcze przed ustanowieniem zakazu palenia w miejscach publicznych.)
I wtedy zobaczylem nagle kogos, kogo natychmiast rozpoznalem. Mysle, ze widzialem go juz wczesniej, ale nie odnotowalem tego faktu.
Byl to oczywiscie jeden z blizniaków, ale tym razem mial na sobie stare, zniszczone ubranie i wygladal jak bezdomny, których spotkac mozna na duzych dworcach kolejowych.
Widzac, ze go rozpoznalem, podniósl palec do ust i zrozumialem, ze mam nie pokazywac tego po sobie. Nie wiem dlaczego trzesly mi sie rece, ale tak bylo. Przelknalem troche kawy. Blizniak spedzil okolo dziesieciu minut uwaznie przygladajac sie ludziom na stacji.
W koncu skinal na mnie glowa i wskazal na wyjscie z duzego holu. Zrozumialem, ze mam isc za nim. Ruszyl w dól jednym z korytarzy wychodzacych na
Lexington Avenue. Wewnatrz sa schody prowadzace do wejscia.
Upewniajac sie, ze jestem tuz za nim, schodzil w dól. Nastepnie stanal przy budce telefonicznej (dzis juz takich nie ma). Wszedl do srodka i przez drzwi widzialem jak wybiera numer (w tamtych czasach mozna bylo jeszcze spotkac kabiny telefoniczne z drzwiami).
Stalem w pewnej odleglosci, ale jestem pewien, ze nie powiedzial do sluchawki ani slowa.
Nastepnie odlozyl ja na mala pólke w kabinie i wyszedl. Zrozumialem, ze teraz ja mam wejsc do srodka i podniesc sluchawke.
Po drugiej stronie linii byly niewielkie zaklócenia. Trzymajac sluchawke powiedzialem to, co zwykle mówi sie w takich przypadkach.
- Slucham.
- Pan Swann? - To byl ten sam mily, kobiecy glos, który slyszalem przed kilkoma godzinami, kiedy telefon zadzwonil w moim domu.
- Tak. - Co pan ma na prawej rece? - Ma pani na mysli mój tatuaz? - Jaki jest jego kolor?
- Glównie zielony - odpowiedzialem.
- W porzadku. Prosze czekac na polaczenie. Polaczenie? Co TO mialo znaczyc?
Po kilku róznych dzwiekach i zaklóceniach uslyszalem w koncu glos Axelroda.
- Przykro mi, ze musze to robic w taki sposób - zaczal - ale zalezalo nam na tym, by doprowadzic cie do telefonu, który koduje nasza rozmowe, i w miejsce, gdzie mozemy cie obserwowac.
Mialem wlasnie powiedziec “czesc”, ale glos Axelroda stal sie nagle bardzo oficjalny.
- Nie mów nic. Odpowiadaj jedynie na moje pytania. Domyslajac sie, ze zamierza na mnie nakrzyczec z powodu przypadkowego spotkania w krainie La-La, postanowilem byc cicho jak myszka.
- Moze odniesiesz wrazenie, ze ingeruje w twoje zycie - powiedzial Axel - ale chcialbym wiedziec, dlaczego byles w tym supermarkecie w Los Angeles?
- Bylem tam z przyjacielem. Postanowilismy ugotowac obiad. Miala byc pomaranczowa galaretka, kotlety z jagniecia i faszerowane karczochy. Nie zdolalismy kupic wszystkiego.
Chwila ciszy.
- Nie bylo zadnego innego powodu? - Nie.
- Czy kiedykolwiek wczesniej lub pózniej widziales te kobiete?
- Nie.
I znowu cisza.
- Dlaczego na nia patrzyles?
- Rany boskie, byla niezwykle seksowna, a te kilka szmatek, które miala na sobie, niewiele zakrywalo! Najpierw zobaczylem ja od tylu i po prostu chcialem obejrzec ja sobie z bliska. Grzebala w karczochach.
- Jestes pewien, ze nie istnial zaden inny powód? - Calkowicie.
Znowu cisza.
- Co o niej pomyslales?
Teraz przyszla moja kolej na chwile ciszy.
- No cóz, nie wiem dlaczego, ale mialem wrazenie, ze nie jest ona... dokladnie taka jak my.
- Jaka wiec BYLA? - Byla spoza Ziemi.
Niemal zadlawilem sie tymi slowami. - Co sprawilo, ze tak pomyslales?
- Nie mam pojecia. To bylo tylko wrazenie. Wysylala jakies fluidy. Dreszcz przebiegl mi po plecach, a wlosy na karku stanely deba.
- Czy uswiadomiles sobie, ze widywales takich ludzi juz wczesniej?
- Jesli pytasz, czy widzialem wczesniej Obcych, odpowiedz brzmi: nie. Dziwnych ludzi oczywiscie widywalem, ale nigdy nie czulem czegos takiego.
- Dlaczego uciekles?
- Kiedy zauwazylem blizniaków, zdalem sobie sprawe, ze cos sie dzieje. To mnie cholernie przerazilo.
- W porzadku - powiedzial Axel. - Kupuje to. Myslisz, ze zauwazyla, iz ja wyczules?
- Nie mam pojecia. Przebierala w karczochach. Wszystko to zdarzylo sie zbyt szybko. Ani razu na mnie nie spojrzala - ale nie moge byc tego pewien. Miala na oczach dziwne purpurowe okulary.
- Pomysl czlowieku! - nalegal Axel. - To bardzo wazne. Czy w ogóle cie zauwazyla?
Nagle zaczalem sie trzasc.
- Nie, wedlug mojej oceny nie widziala mnie.
- Czy przy karczochach byles pierwszy ty, czy ona? - Ona. Zobaczylem ja z daleka i wtedy postanowilem podejsc i przyjrzec sie.
- Jestes pewien? - Pewien czego?
- Tego, ze to nie ona próbowala zblizyc sie do ciebie, lecz ty podjales taka próbe?
Chcialem wyrzucic z siebie, ze odpowiedz na to pytanie doskonale znaja blizniacy, poniewaz najwyrazniej ja inwigilowali.
- Nie sadze, by w ogóle mnie zauwazyla. Juz tam byla, gdy przyszedlem! - W mój glos wdarl sie ton desperacji. Cisza.
- W porzadku. Czuje sie zobligowany do tego, by cie przestrzec, ze to bardzo niebezpieczna osoba. Jesli jeszcze kiedys ja zobaczysz, a szczególnie w sytuacji, gdy to ona bedzie próbowala zblizyc sie do ciebie, rób wszystko, by zachowac miedzy wami dystans. Ale rób to w sposób naturalny.
Nie mialem pojecia, co odpowiedziec, wiec milczalem. - Rozumiesz?
- Nie bardzo - wyszeptalem w koncu - ale chyba sie domyslam.
- Dobrze. Jak twoja praca w SRI nad zdalnym postrzeganiem?
Przez caly czas trwania rozmowy pot splywal mi po plecach. Poczulem ulge w zwiazku ze zmiana tematu.
- Jest coraz lepiej. Osiagamy dobre wyniki i kazdego dnia rozumiemy coraz wiecej. Trafiam juz prawie z dokladnoscia do 65 procent.
- Cóz - westchnal Axel. - Czy rzeczywiscie jestes w stanie to osiagnac?
- Prawdopodobnie tak, ale mówiac szczerze, nie w kazdym przypadku. Wielu naszych klientów wiaze duze nadzieje z tymi doswiadczeniami.
Kolejne dlugie milczenie.
- My równiez - stwierdzil Axelrod. - Bedziemy mieli dla ciebie zadanie specjalne. Czy móglbys dac nam znac, gdy osiagniesz pelnie 65 procent trafien? Jak myslisz, ile ci to zajmie?
- Jesli nie osiagniemy tego juz wkrótce, mozemy nie dostac funduszy na przyszly rok.
Znowu cisza, tym razem dluga. Moja dlon na sluchawce zaczela sie pocic. W koncu, po drugiej stronie linii Axelrod odezwal sie ponownie.
- Masz tam gabinet z biurkiem, prawda? - Tak.
- Kiedy osiagniesz 65 procent, wez zwyczajny kawalek papieru listowego, napisz na nim “65” i zostaw pod suszka.
Skad oni wiedza, ze na moim biurku w SRI stoi suszka? - Dobrze - odpowiedzialem.
- W porzadku. Skontaktujemy sie z toba wkrótce. Czy wszystko rozumiesz?
Nie rozumialem nic, ale odpowiedzialem na tyle konspiracyjnie, na ile moglem.
- Tak.
- Jestem pewien - kontynuowal Axel - ze domyslasz sie, iz nikt, ale to NIKT nie powinien sie o tym dowiedziec.
- Wiem. Wszystko to jest bardzo powazne i niebezpieczne, prawda?
Nie wydawalo mi sie konieczne mówic mu o rozmowie, jaka toczyla sie przy obiedzie w Los Angeles, gdzie najwyrazniej kazdy, niemal codziennie, widywal seksowne panienki spoza Ziemi.
Polaczenie zostalo przerwane. Ci ludzie, kimkolwiek byli, nigdy nie mówili “do widzenia” ani tez “dziekuje”. Linia byla przez chwile glucha, lecz w koncu pojawil sie w sluchawce dzwiek przerywany.
Blizniak, widzac jak odkladam sluchawke i wychodze z kabiny, nonszalancko przeszedl obok, trzymajac w reku papierowy kubek, jakby prosil o jalmuzne.
Do kubka przymocowana byla karteczka: “Idz prosto do Lexington i zlap taksówke. Bedziemy cie ochraniac. Nie odwracaj sie”.
Zdenerwowany jak cholera, ale uwazajac, ze w tej sytuacji bedzie to wlasciwe, smialo wyciagnalem cwiercdolarówke i wrzucilem ja do kubka, w którym byly juz inne monety.
Poszedlem na Lexington Avenue i zatrzymalem taksówke - tak szybko jak to mozliwe i ani razu nie ogladajac sie za siebie.
Nie pojechalem jednak do domu, a do zbiegu ulic Ósmej i Trzeciej, gdzie powalesalem sie troche, usilujac sprawdzic, czy ktos mnie nie sledzi.
Pózniej poszedlem do mojego ulubionego baru, który byl w poblizu i pochlonalem tanie piwo. Moja wyobraznia pracowala pelna para.
Paranoiczny strach, który pojawil sie wraz z tymi wydarzeniami, trzymal mnie w szponach i nie puszczal. Mialem wrazenie, ze wszedzie wokól mnie tlocza sie pozaziemskie istoty oraz tajemniczy wspólpracownicy Axelroda
Bo wlasciwie KIM BYL Axel i ci, którzy z nim pracowali?
Spedzilem wiele dni i tygodni obmyslajac rózne mozliwosci. CIA, KGB, Mossad, M-5 czy jakies inne supertajne wojskowe sluzby?
Najgorsze ze wszystkiego bylo to, ze mogly to byc równiez istoty pozaziemskie!
Niestety, z nikim nie moglem o tym porozmawiac. Bylem pewien; ze wpadlem w cos, z czym sam sobie nie poradze. Martwilem sie, ze moge zostac zabity albo porwany - ze moge zniknac i ostatecznie skonczyc jako niewolnik w kopalniach na Ksiezycu.
Nawet teraz, gdy pisze te slowa - dla wielu z pewnoscia bedzie to niewiarygodne - mysl ta powoduje u mnie gesia skórke.
W rok pózniej, w czerwcu 1977, umiescilem pod moja suszka na biurku w SRI, kartke z wypisana liczba “65”. Wejscie do biura chronione bylo kodem, który znany byl tylko mnie.
Sprawdzalem miejsce pod suszka codziennie rano i po poludniu przez okolo trzy miesiace.
Wreszcie któregos ranka, kiedy podnioslem suszke, wlosy ponownie stanely mi deba. Kartka zniknela!
W jej miejsce ktos rozsypal bialy proszek i nabazgral na nim palcem trzy slowa: “Czekaj na kontakt”. Zgarnalem proszek do popielniczki i usiadlem. Kolejne spotkanie z Axelem i jego zaloga kompletnie zwalilo mnie z nóg!
Rezultat obiecanego “kontaktu” byl taki, ze jesli mialem kiedykolwiek watpliwosci czy istnieja Obcy, teraz zostaly one bezpowrotnie rozwiane.
Niestety, w nastepstwie tego nieomal zginalem.

Rozdzial dziewiaty
Axelrod i jego plan podrózy
Oczekiwany kontakt doszedl do skutku w pierwszych dniach lipca roku 1977, w kilka dni po tym, jak odkrylem wiadomosc pod suszka.
Miasteczko uniwersyteckie w Instytucie Stanforda ma bardzo mily bufet, w którym moi koledzy i ja czesto jedlismy lunch, szczególnie wówczas, gdy odwiedzali nas rózni “dygnitarze”.
Wejscie do bufetu prowadzi przez wielki hol, na którego koncu stoi ogromny globus o srednicy okolo dwóch metrów.
Nie pamietam, kto byl na lunchu w piatkowe poludnie, ale kiedy szlismy przez zatloczony hol w kierunku bufetu, ujrzalem Axelroda. Stal przy globusie i raczej nie rzucal sie w oczy.
Kiedy zorientowal sie, ze go zauwazylem (wlasciwie zamarlem na jego widok), wszedl szybko do meskiej toalety, przylegajacej do holu.
Wtedy zrobilem to, czego - jak mi sie wydawalo - ode mnie oczekiwal. Przeprosilem kolegów, tlumaczac, ze musze umyc rece. Zeby to uczynic, wpierw musialem pójsc po klucz do toalety. W SRI trzymano pod kluczem niemal wszystko. Powodem byly powiazania z Pentagonem i strach przed terrorystami.
Kiedy wszedlem do toalety, Axel zamknal drzwi na klucz i zblizywszy sie wyszeptal mi do ucha:
- Czy mozesz urwac sie stad na najblizszy weekend? Chce cie zabrac w pewne miejsce i cos ci pokazac. Kiwnij glowa na tak lub nie.
Kiwnalem na tak.
- Na parkingu stoi samochód. Tam na ciebie zaczekam. Wymysl jakas przekonujaca historyjke dla kolegów. Mozesz byc poza Instytutem przez jakies cztery dni.
To powiedziawszy, otworzyl drzwi.
Musialem dosc szybko wymyslic cos, co byloby “przekonujaca historyjka”. Szedlem w kierunku jadalni, ale myslalem wylacznie o tym, jak Axel zdobyl klucz do toalety.
Powiedzialem kolegom, ze wlasnie sobie przypomnialem, iz mam dolaczyc do kilku znajomych w San Fransisco i spedzic z nimi dlugi weekend. Usmiechnalem sie przepraszajaco i nie udzielajac zadnych dodatkowych informacji po prostu wyszedlem.
“Samochód”, który mial stac na zewnatrz, okazal sie wysokokolowym jeepem, a kierowca byl sam Axel. Wyjechalismy z terenu SRI w milczeniu. Axel skierowal sie na autostrade prowadzaca w kierunku San Jose. Calkiem niespodziewanie zapytal:
- Czy kiedykolwiek widziales UFO? - Mysle, ze tak.
- Czy mozesz je opisac?
- Cóz, kiedy bylem w szkole sredniej w Toole, w Utah, mialem zwyczaj wspinac sie na szczyt duzego wzgórza, zwanego Mala Góra. Widac stamtad rozlegla doline Bonneville i jezioro Great Salt, które lezy na pólnocy. Sa na nim wyspy. Widok ze szczytu jest po prostu cudowny. Póznym popoludniem bardzo czesto ucinalem tam sobie drzemke. Tego szczególnego dnia, wysoko na niebie, ponad jeziorem Salt Lake, zauwazylem drobne swiatlo. Przemieszczalo sie na zachód i pomyslalem, ze to samolot.
A jednak w pewnym punkcie lotu obiekt wykonal nagle skret w dól, nie - jak to zwykle bywa - po luku, ale dokladnie pod katem 90 stopni.
Zanurkowal i wpadl w cienie wysp, poniewaz slonce obnizala sie ku zachodowi i rzucalo cienie na wschód. Wstalem, myslac, ze samolot eksplodowal lub rozbil sie. i wtedy to cos wystrzelilo prosto w góre, z cienia. Wznioslo sie na wysokosc okolo 3200 do 3650 metrów, az w koncu zniknelo na zachodzie z ogromna, niemal oslepiajaca predkoscia.
Nie wiedzialem co o tym sadzic, ale wiele lat pózniej pomyslalem, ze musialo to byc UFO. Dowiedzialem sie wtedy, ze robia one zwroty pod katem prostym.
Cala ta jazda w góre i w dól oraz odlot z niezwykla predkoscia, mialy miejsce w czasie krótszym niz minuta. Prawde mówiac wszystko, co wówczas widzialem, bylo jedynie malenkim swiatlem.
Axelrod milczal. Bylo goraco, jeep nie mial klimatyzacji. Nagle zupelnie niespodziewanie uslyszalem:
- Bedziesz mial okazje zobaczyc jeden z tych pojazdów z bliska. Wchodzisz w to?
Ze wszystkich dziwnych rzeczy, jakie kiedykolwiek powiedzial Axelrod, nic nie moglo mnie bardziej zaskoczyc. - Czy to oznacza, ze macie u siebie latajacy spodek? Czy w TO WCHODZE! Kto by nie wszedl?
Axelrod zawiózl mnie na lotnisko San Jose. Zostawiwszy jeepa w strefie “zakazu parkowania” przed jednym z terminali, przeszlismy prosto przez hol do czekajacego na nas odrzutowca typu Lear.
Dosc czesto latalem podobnymi samolotami. Ich wlascicielami byli bogaci ludzie, którzy interesowali sie wykorzystaniem Psi do odnajdywania zatopionych skarbów lub zlóz ropy naftowej. Uwielbialem eleganckie odrzutowce ze wzgledu na ich luksus i wielkosc. Swiadczyly o statusie ich wlascicieli.
Przy samolocie czekal jeden z wszechobecnych blizniaków, tym razem ubrany w oliwkowozielony dres i kask - akcesoria zdecydowanie “wojskowe”.
W ciagu trzech minut bylismy w powietrzu. Okazalo sie, ze drugi blizniak siedzi za sterami maszyny.
W czasie lotu blizniak podal nam kilka kanapek. Axel powiedzial:
- Lecimy w pewne miejsce. Bedzie tam raczej zimno. Mamy jednak wszystko, czego potrzebujesz, lacznie z zapasem twoich papierosów (usmiechnal sie). Kiedy zjesz kanapki, powinienes sie troche przespac. Mamy przed soba okolo pieciu godzin lotu, a potem czeka nas jeszcze dwugodzinna jazda samochodem.
Nie pytaj, dokad lecimy, poniewaz nie moge ci tego powiedziec. A poza tym (dodal to z pewnym wahaniem) lepiej, zebys nie wiedzial.
- Wiesz co, Axel - odpowiedzialem - jestem pewien, ze czulbym sie znacznie lepiej, gdybym jednak wiedzial, co sie dzieje.
Zmarszczyl brwi.
- Nie moge ci powiedziec wszystkiego, poniewaz narazilbym na niebezpieczenstwa nasza misje; a moze równiez i ciebie.
Moge cie jednak zapytac, co TY o tym sadzisz.
Wiec znów to samo. Czekal mnie monolog zastepujacy rozmowe, co bylo typowe dla wszystkich naszych spotkan. - Wydaje mi sie, ze, kimkolwiek jestescie, macie problem. Mysle, ze Ziemia znajduje sie pod swego rodzaju obserwacja. UFO pojawiaja sie wszedzie i widziane sa przez tysiace ludzi. Stwarzaja problem, który wy próbujecie rozwiazac. Przypuszczam tez, ze jestescie tak zdesperowani, ze postanowiliscie zatrudnic medium, aby wam pomoglo. Medium, czyli mnie.
- Widzisz? - rozesmial sie Axel. - Nie musze ci nic mówic.
Dalsza rozmowa nie miala sensu. Polozylem sie wiec i próbowalem zasnac. Udala mi sie, chociaz myslalem, ze nie bede w stanie.
Po jakims czasie Axel obudzil mnie i rzekl: - Zapnij pasy, za chwile ladujemy.
Wyjrzalem przez okno. Na zewnatrz bylo ciemno i nigdzie nie dojrzalem swiatel.
Wkrótce opadlismy na pas startowy, chociaz nie bylo tam ZADNYCH swiatel! Zdziwiony spojrzalem na Axelroda.
- Ten samolot naszpikowany jest elektronika - stwierdzil. - On jedynie WYGLADA jak standardowy Lear. Kiedy opuscilismy samolot, uderzylo w nas lodowate powietrze przepelnione zapachem sosen.
Naszym jedynym swiatlem byly latarki, które trzymali blizniacy.
W poblizu stala furgonetka. Dalej dostrzeglem maly budynek, takze nieoswietlony.
W samochodzie Axel powiedzial:
- Masz tu dres. Jest ocieplany, ale lekki. Musisz zdjac wszystko i nie wolno ci miec przy sobie zadnych metali. Wiem, ze masz plomby, ale na to nie mozemy nic poradzic. Wszystkie czesci dresu, jego kaptur i przywiazywane rekawiczki sa wykonane z welny i skóry.
Natychmiast odkrylem, ze sa w nim równiez kieszenie. wystarczajaco duze, aby trzymac w nich zapas papierosów. Podczas gdy przebieralem sie w dres, blizniacy uruchomili furgonetke i ruszylismy w droge, dokadkolwiek prowadzila.
Jazda trwala okolo dwóch godzin. Wjezdzalismy na Jakies wzniesienia i pokonywalismy strome zakrety.
Nikt nic nie mówil.
Na ciemnym niebie widzialem korony wysokich sosen, których czern przeslaniala nieco spektakl milionów gwiazd. Doszedlem do wniosku, ze znalezlismy sie gdzies na dalekiej pólnocy.
W pewnej chwili odglos silnika furgonetki zamilkl. Pojazd jednak poruszal sie dalej. Nie mialem i wciaz nie mam pojecia, jak furgonetka moze poruszac sie bez pracujacego silnika.
W koncu samochód zatrzymal sie pod sosnami. Wysiedlismy..
- Ostatni odcinek drogi pokonamy pieszo - wyszeptal Axel. - Potrwa to okolo czterdziestu minut i niezwykle wazne jest, abysmy zachowywali sie tak cicho, jak to tylko mozliwe. Rób dokladnie to, co my, nie halasuj i NIE rozmawiaj! I NIE zapalaj papierosa!
Zanurzylismy sie wiec w czysta czern. Tempo marszu bylo dosc monotonne.
Czasami jeden z blizniaków chwytal moje ramie, aby pomóc mi przejsc maly strumien lub okrazyc niewidoczny glaz.
Mieli na oczach gogle, które uznalem za noktowizory. Nie rozumialem, dlaczego i mnie nie wyposazono w takie urzadzenie.
Weszlismy na jakies wzniesienie, po czym zeszlismy na plaska równine, gesta od drzew. W koncu zatrzymalismy sie i usiedlismy na grubej podsciólce z opadlych sosnowych igiel. Schowalismy sie za duzymi glazami.
Axel wyszeptal:
- Jestesmy na miejscu. Przed nami jest male jezioro. Kiedy nadejdzie swit, ujrzysz je miedzy sosnami. Poczekamy tu; obysmy mieli szczescie. Nie mów nic i NIE wydawaj zadnych dzwieków.
Szczescie? Co to u diabla mialo znaczyc?

Rozdzial dziesiaty
Widzialem
Nie widzialem kompletnie nic, jedynie waski, niebieskozielony przeblysk switu na wschodzie.
Wyszeptalem do Axela: - Co mam robic?
- Po prostu obserwuj to, co widzisz. Na pytania przyjdzie czas pózniej - odpowiedzial. - Teraz najwazniejsze jest to, by obserwacja odbywala sie w calkowitej ciszy. Nie ruszaj sie wiec, chyba, ze ci powiem. Oni blyskawicznie wykrywaja cieplo, halas i ruch.
Bylem wiec cicho.
Wszyscy, cala nasza czwórka, siedzielismy bez ruchu jak glazy. Nagle blizniacy dali sygnal.
- Zaczelo sie - wyszeptal Axel. - Prosze cie! NIE wydaj zadnego dzwieku i nie ruszaj sie, dopóki ci nie powiem.
Wytrzeszczalem wzrok, usilujac dostrzec, co takiego moglo “sie zaczac”.
Nie widzialem kompletnie nic, za wyjatkiem czegos, co wygladalo na szara mgle, tworzaca sie nad powierzchnia jeziora. Myslalem, ze to zwykla poranna mgla. Wznosila sie przez okolo piec minut i nagle zobaczylem...
W mgnieniu oka mgla zmienila sie w fosforyzujacy, niebieski neon, a nastepnie przybrala kolor wscieklej purpury.
Wtedy Axel i jeden z blizniaków polozyli rece na moich ramionach. Dobrze zrobili.
Z sieci purpury we wszystkich kierunkach wystrzelily czerwone i zólte blyskawice. Gdyby mnie nie trzymali, podskoczylbym.
I wtedy pojawilo sie TO. W pierwszej chwili nieomal przezroczyste, ale dosc szybko jasniejace. BYLO! Doskonale widoczne ponad jeziorem, którego odbijajaca swiatla wode widzialem teraz bardzo wyraznie.
I POWIEKSZALO SIE!
Naprawde nie wiem, czego oczekiwalem, ale zalozylem, ze jesli cokolwiek zobacze, bedzie to cos w rodzaju latajacego spodka. A tu nie bylo mowy o spodku! TO bylo trójkatne, a góre mialo tak zakrzywiona, iz calosc wydawala sie miec ksztalt szlifowanego krysztalu.
Kiedy tak zastanawialem sie nad tym, co widze, uslyszelismy “wiatr”. Wdarl sie w korony drzew, az kilka szyszek i galezi spadlo na ziemie.
Dwie mocne rece na moich ramionach zacisnely sie ostrzegawczo. Dzieki temu nie poruszylem sie.
W tym samym czasie z “tego czegos”, co uroslo juz do niewyobrazalnych rozmiarów wystrzelily rubinowe, laserowe wiazki. Jednoczesnie “krysztal” wisial wciaz nieruchomo w swej pierwotnej pozycji nad jeziorem.
Jeden z blizniaków ODEZWAL SIE cicho, aczkolwiek dzwiek jego glosu byl dla mnie jak piorun.
- Cholera! Badaja teren! Zauwaza nas!
Nie mialem czasu zastanawiac sie, o co mu chodzi. Ujrzalem jednak, jak kilka rubinowych wiazek dotyka sosen!
Jednoczesnie “to cos” powiekszylo sie i osiagnelo srednice okolo dwudziestu siedmiu metrów.
Wszystko odbywalo sie w calkowitej ciszy, nawet elektryczne wyladowania nie dawaly charakterystycznych “trzasków”. W pewnej chwili zaczalem jednak odbierac wibracje na niskiej czestotliwosci.
- Kieruja swiatlo na lesne zwierzeta - tlumaczyl Axel cicho i spokojnie, ale jego szept byl pelen napiecia - Wiazki wyczuwaja cieplote biologicznych cial, dlatego z pewnoscia namierza i nas.
W pewnej chwili obie dlonie na moich ramionach zacisnely sie jeszcze mocniej i pociagnely mnie, a wlasciwie odrzucily do tylu.
Tam, gdzie jeszcze przed chwila bylismy, rozlegl sie glosny “trzask”, a kilka galezi z pobliskich sosen runelo nam na glowy.
Wtedy ostatni raz spojrzalem na te dziwna trójkatna rzecz i w ostatniej chwili zobaczylem jak WODA Z JEZIORA LEJE SIE W GÓRE - bylo to cos w rodzaju wodospadu “postawionego na glowie”! Potezna maszyna zasysala jezioro!
Wyladowalem na tylku, ale blizniacy podniesli mnie i wlokac miedzy soba, biegli dalej, az w koncu rzucili mnie jak worek ziemniaków pod wiszaca skale.
Axel upadl na mnie i cala nasza czwórka zbila sie w gromadke, niczym myszy zapedzone do pulapki. Axel ciezko dyszal. Blizniacy równiez.
Ja nie oddychalem prawie wcale i dopiero po pewnym czasie zdalem sobie sprawe z tego, ze skala lub galaz rozciela mi dres i na nodze mam krwawiaca rane.
Tym razem jednak nie potrzebowalem szeptanych instrukcji, by byc cicho i siedziec w bezruchu. Skamienialem z przerazenia, które trudno opisac slowami. Ale czulem tez dreszczyk emocji. WIDZIALEM! Zostalismy tam jeszcze jakis czas. Moglo to trwac od pieciu minut do pieciu godzin.
W strefie, w której nie istnial czas, uslyszalem jak jeden z blizniaków mówi:
- Teraz Wszystko Jasne.
Wydawalo mi sie to absolutnie najsmieszniejsza rzecza, jaka kiedykolwiek uslyszalem. Jesli COKOLWIEK bylo jasne, nie mialem zielonego pojecia co.
Axel zapytal, czy jestem ranny. Blizniacy wstali i spokojnie, jak gdyby nigdy nic, wysikali sie obserwujac otoczenie. Po raz pierwszy zauwazylem, ze na niebie swieci slonce, sosny sa ciemnozielone, a od jakiegos czasu spiewaja ptaki.
Wstalem trzesac sie i zwymiotowalem - co najmniej trzy razy.
Axel skakal wokól mnie, badajac moja rane na nodze (niezbyt duza, ale za to obficie krwawiaca), wiec to ja zaczalem:
- Tak, wiem - parsknalem. - Mam nikomu nic nie mówic!
- Nie - odpowiedzial Axel. - Nie to chcialem powiedziec. Ta rzecz znikla i wszystko jest juz w porzadku. Gapilem sie na niego z niedowierzaniem i zirytowany stwierdzilem:
- W takim razie zapale papierosa.
I zrobilem to wyciagnawszy paczke z kieszeni dresu. Papierosy byly wymiete i polamane, ale znalazlem jednego, który nie ucierpial. Usiadlem na skale i zapalilem.
Jeden z blizniaków utykal. Drugi nonszalancko czyscil paznokcie malym patyczkiem.
A JA? Kaskada skrywanego gniewu pulsowala w calym moim ciele sprawiajac, ze trzesly mi sie rece.
Moja rzeczywistosc kompletnie sie rozsypala. Kraina La-La ukazala swoje prawdziwe oblicze.
W koncu Axel powiedzial, ze woda w strumieniu jest zdatna do picia, ale jeden z blizniaków pokrecil przeczaco glowa. Zrozumialem, ze powinnismy natychmiast oddalic sie z tego miejsca, co tez uczynilismy.
- Wiec - zapytal Axelrod w czasie marszu - co wyczules?
Wybuchnalem smiechem.
- Jestes kompletnym swirem! Musze byc spokojny, wyluzowany i w dobrej formie, aby cokolwiek wyczuc. Ale zaloze sie o wlasny tylek, ze masz wielki problem, prawda!?
Nagle, w odleglych rejonach zmyslów, zupelnie nie swiadomie wpadlem na odpowiedz na jego pytanie.
- To bylo cos w rodzaju szumu. Nie bylo tam istot inteligentnych, mimo to wszystko znajdowalo sie pod kontrola.
Axel zmarszczyl brwi patrzac na stok wzgórza, z którego schodzilismy.
- Ale co robila ta rzecz? - zapytal niepewnie.
- Na milosc Boska! Byla SPRAGNIONA! Najwyrazniej pobierala wade. Ktos, gdzies potrzebuje wody, wiec - jak mysle - po prostu przychodzi i ja sobie bierze. Nie trzeba byc medium, aby to zauwazyc! Tak! To “statek” dostawczy wyslany na Ziemie! Jedzmy na Ziemie, zróbmy zakupy, wezmy czego nam trzeba i juz.
Dalsza droge, az do furgonetki, odbylismy w milczeniu. W samochodzie byly nie zniszczone papierosy i kanapki. Ruszylismy.
- Wiesz Axel - powiedzialem w koncu - oni naprawde chcieli zabic lesne zwierzeta. Jaki to moze miec sens? Czytalem, ze niektóre ladujace UFO pala ludzi. Czy to prawda?
Nie czekajac na odpowiedz, bo wiedzialem, ze jej nie otrzymam, dalej mówilem do siebie:
- Pewnie tak. Domyslam sie, ze my równiez zostalibysmy spaleni, prawda? Wy, koledzy, jestescie zdaje sie, do tego przyzwyczajeni. Uczestniczycie w czyms takim co jakis czas, zgadlem?
Kiedy w koncu dotarlismy do pasa startowego, który - jak sadzilem - byl “tajnym pasem tajnej organizacji”, okazalo sie, ze jest on zapelniony samolotami poczty USA - Alaska. Kilku bialych mezczyzn w plaszczach w krate i kowbojskich kapeluszach siedzialo na drewnianych lawkach w poblizu malej szopy. Nie opodal stala policyjna furgonetka z dwoma brzuchatymi “szeryfami”. Krecilo sie tam równiez dziesiec, jak mi sie zdawalo, eskimoskich kobiet.
Wszyscy oni trzymali sie od NAS z daleka.
Przy samolocie stalo cos, co mozna by nazwac specjalnoscia krainy La-La: wózek z hot dogami, nad którym rozpieto pomaranczowo-niebieski parasol.
Nie bylo tam zadnej obslugi, wiec blizniacy podeszli do wózka i sami przygotowali parujace hot dogi.
- Chcesz jednego? - zapytal Axel. Rzeczywiscie chcialem. Poprosilem o trzy, kapiace keczupem i musztarda. - Czy oni wiedza kim jestes? - kiwnalem glowa w kierunku “szeryfów”. I w koncu uzyskalem odpowiedz na pytanie!
- Cóz - odrzekl Axel - powiedziano im, ze jestesmy z ochrony srodowiska i obserwujemy ptaki. Badamy zniszczenia spowodowane kwasnymi deszczami.
- Co za bzdura - zachichotalem. - Oni wiedza, co tam sie dzieje. Prawdopodobnie to wlasnie od nich dowiedzieliscie sie o statku, który przybywa na Ziemie jak do sklepu.
Blizniacy usiedli za sterami odrzutowca. Kiedy wznosilismy sie w góre, zobaczylem jak trzy Eskimoski pchaja wózek z hot dogami do chaty.
Po okolo dziesieciu minutach mijalismy wysokie pasmo wspanialych gór, po nich kolejne, a nieco pózniej lecielismy wzdluz linii wybrzeza.
- Przypuszczam, ze to Alaska. Przynajmniej taki napis odczytalem na samolocie pocztowym - powiedzialem dla zabawy, nie oczekujac zadnej odpowiedzi.
- Czy masz jakiekolwiek przeczucia co do tego, w jaki sposób ten obiekt sie porusza? - zapytal Axel.
Spojrzalem na niego i wybuchnalem smiechem. Chyba sobie zartuje! “Obiekt” - dobre sobie.
- To musi byc cos w rodzaju “kosmicznego odkurzacza”, ale tak naprawde, Axel, to nie mam pojecia, co to moze byc. MOGE jednak zrozumiec, dlaczego ludzie, którzy to widza, nie wierza - i dlaczego ludzie, którzy tego nie widza, NIE MOGA w to uwierzyc.
Axel milczal wygladajac przez okno. Kontynuowalem:
- Jesli dobrze pamietam, to cos nie przenosilo sie z miejsca na miejsce. To jakby WYROSLO z miejsca, w którym sie pojawilo. Mialo ksztalt trójkatnej piramidy i nie byl to spodek. Myslimy o latajacych spodkach i kiedy mówimy o rzeczach pojawiajacych sie w powietrzu, mamy na mysli fruwanie. Nie myslimy o czyms, co wyrasta w miejscu i wznosi sie w góre.
Axel patrzyl na mnie badawczo; zauwazylem, ze sie poci.
- Jestes chory? Zle sie czujesz? - zapytalem.
- Och, mysle, ze kiedy upadlismy zlamalem zebro. Ale to niewazne. Jaki jest twój punkt widzenia?
- W naszych badaniach nad zdolnosciami zdalnego postrzegania nauczylismy sie, ze kiedy patrzacy “widza” cos, czego nie rozumieja, tlumacza to na sposoby, które dla nich sa jasne. Na przyklad obserwator, który nigdy nie widzial reaktora atomowego, czujac go, moze go opisac jako dzbanek do herbaty, bowiem jedno i drugie jest gorace i w obu sie “gotuje”.
Nazywamy to “pokryciem analitycznym”, co oznacza proces pokrywania czegos nieznanego, wyobrazeniem czegos, co jest rozpoznawalne.
Medium w procesie zdalnego postrzegania moze w miejsce reaktora atomowego wstawic wrazenie “dzbanka” lub “pieca”, poniewaz sa one wyobrazeniami z zasobów pamieci, które najbardziej pasuja do tego, co zostalo zdalnie postrzezone.
Jesli dasz obserwatorowi czas na przestudiowanie schematów rektorów atomowych oraz ich zdjec, nastepnym razem zidentyfikuje je poprawnie i nie nazwie ich “dzbankiem”.
Ale generalnie rzecz biorac, ludzie postepuja wlasnie tak. Kiedy zetkna sie z czyms, czego nie rozumieja, zazwyczaj wyjasniaja to w sposób, który jest dla nich jasny i dochodza do interpretacji, która tak naprawde niewiele ma wspólnego z tym, czego doswiadczyli.
Innymi slowy, filtruja nieznane przez cos, co nazywamy ich wlasna rzeczywistoscia, ale co nie moze i w zaden sposób nie odnosi sie do wlasciwej istoty tego, czego doswiadczyli.
Ludzie wypelniaja nieznane tym, co im pasuje i jest im znane.
Kiedy pieciu osobom pokaze sie cos, co wykracza poza ich doswiadczenie, jedna z nich moglaby powiedziec, ze nie wie, co to jest.
Ale pozostale stworzylyby pewnie cztery rózne wyjasnienia tego, co widza.
Nazwales tamto cos “obiektem”. Ja jednak zobaczylem rzecz, która na moich oczach sie zmaterializowala. Wyrosla w jednym miejscu i, jak mysle, zdematerializowala sie po tym, jak sturlalismy sie ze skaly.
Z jednej strony owa rzecz moglaby zyskac status “obiektu”, lecz wedlug mojego rozumowania bylo to raczej “pojawienie sie” niz “obiekt”... Rozumiesz?
Mówienie o tym jest bardzo trudne, poniewaz to RZECZYWISTOSC stanowi DLA NAS problem.
Ten “obiekt” znajduje sie poza moja rzeczywistoscia, poza doswiadczeniami i jesli usilnie pytasz, co czulem, prawdopodobnie zaraz uruchomie mechanizm “analitycznego pokrywania”, by ci to dokladnie wytlumaczyc. Jak sobie przypominam, uzylem np.: wyrazenia “kosmiczny odkurzacz”, ale tak naprawde nie wiem, co to mialoby znaczyc...
Axel obrócil sie, by przyjac wygodniejsza pozycje.
- Innymi slowy - skomentowal - to, czego doswiadczasz, oceniasz tylko przy uzyciu terminów z zakresu rzeczy juz doswiadczonych, tak?
- W duzej mierze tak. Z pewnoscia ma to miejsce w eksperymentalnych testach zdalnego postrzegania, w jasnowidzeniu, a czasami tez w telepatii.
Jest to zjawisko ZNANE, obecne w psychologii od dawna. Takiego sposobu rozumienia nie mozna jednak rozszerzyc na cale spektrum ludzkiego doznawania swiata. Gdyby tak bylo, musielibysmy uznac, ze to, w co wierzy wiekszosc ludzi, to cos wiecej niz rzeczywistosc.
A jednak z reguly tlumaczymy to, czego nie rozumiemy, TYM, co ROZUMIEMY.
Z pewnoscia nie pojmuje tego, co widzialem nad jeziorem i mysle, ze lepiej jest przyznac sie do tego.
- W porzadku - skrzywil sie Axel. - Zrozumialem. Sa dwie strony Problemu. To, czym on jest naprawde i to, czego my uzywamy, by zrozumiec, czym on jest.
- Tak - zachichotalem. - Nowicjusz praktykujacy zdalne postrzeganie moze przestudiowac ksiazke ze schematami wszystkich znanych reaktorów atomowych, ale ty nie posiadasz ksiazki ze schematami wszystkich widzianych UFO.
Gdybys mi chociaz powiedzial, ze ma to byc materializujacy sie, lewitujacy trójkat, moze nie bylbym tak zszokowany i móglbym obserwowac go lepiej, bez burzenia calej mojej rzeczywistosci.
Axelrod rozesmial sie i rzucil:
- Rozumiem. Ogromnym ryzykiem bylo wystawianie cie na to “pojawienie sie”. Nie mielismy prawa tak postapic.
Po raz pierwszy od dlugiego czasu poczulem sie odprezony.
- Jezu, Axel, jestem gotowy to powtórzyc! Kto by nie byl?
- Obawiam sie, ze nie bedzie to mozliwe - odparl Axelrod. - Nie powinienem ci tego mówic, ale nasza misja niedlugo zostanie rozwiazana, a nasze prace przejma inni. Ma to bezposredni zwiazek z bezpieczenstwem panstwa.
- Ci inni z pewnoscia nie zaangazuja medium takiego jak ja- usmiechnalem sie krzywo.
- Masz racje. W przyszlym tygodniu zostaniesz wezwany na okresowe badania lekarskie pod pretekstem kompleksowego sprawdzania stanu zdrowia osób pracujacych w Instytucie.
Chcemy byc pewni, ze nie doznales zadnych fizycznych obrazen. Lekarze oczywiscie nie maja pojecia o naszym istnieniu. Czy bedziesz umial w jakis sensowny sposób wytlumaczyc im rane na nodze?
- W przyszlym tygodniu nie bede mial czasu. Jedziemy na Ketaline, aby przeprowadzic tam dla Marynarki podwodny eksperyment ze zdalnym postrzeganiem. Czuje sie dobrze, a rana na nodze juz sie goi. Nie bede musial sie z niej nikomu tlumaczyc.
Po raz ostami widzialem Axelroda na lotnisku w San Jose i tak zakonczyla sie historia mojego spotkania z nim i z jego tajna grupa.
Nie potrafie udowodnic ani jednego slowa z tej historii. Nigdy tez nie zamierzalem jej opisywac.


Rozdzial jedenasty
Wszedzie UFO i wszedzie zaprzeczenia
W nastepnych latach dwa wydarzenia zmienily mój punkt widzenia na temat spisania tego, co pamietalem ze Sprawy Axelroda.
Oba wstrzasnely mna w pewien sposób, ale wprawilo mnie równiez w zdumienie to, jak LATWO o wszystkim zapomnialem.
Rzeczywiscie, wydawac sie moglo, ze wydarzania z Axelrodem powinny nieodwolalnie wryc sie w moja pamiec.
Ale tak sie nie stalo i dlatego powoli zaczalem uswiadamiac sobie, ze cos kryje sie za tym stanem rzeczy - cos co najlepiej bedzie okreslic jako pewien rodzaj amnezji.
Pierwszy przeblysk pamieci nadszedl w nastepujacy sposób. Prenumeruje magazyn Fate, który przez dlugi czas byl jedyna publikacja w Stanach Zjednoczonych, opisujaca zjawiska nie majace prawa istniec.
W koncu stycznia roku 1991 natknalem sie na artykul niejakiego Felixa A. Bacha, o którym nigdy wczesniej nie slyszalem.
Jego tytul brzmial: “Czy PORUSZAJA nas ksiezycowe iluzje?”
Pod naglówkiem widniala informacja:
“Od wielu lat jeden z naszych czytelników dostarcza nam unikalnych ilustracji obiektów z powierzchni Ksiezyca. Dzis ujawnia nam w jaki sposób je obserwuje. Wy równiez mozecie je zobaczyc!”
Wedlug tego artykulu potrzebny jest jedynie teleskop duzej mocy. Pan Bach polecal teleskop firmy Celeston, dajacy powiekszenie 500x, który pozwala obserwowac ksiezycowe obiekty wielkosci boiska do pilki noznej.
Felix Bach podkreslal, ze jego teleskop powieksza 600x i pozwala mu zobaczyc “za jednym zamachem” wiele wiez i innych konstrukcji, które pojawiaja sie i znikaja, górniczy sprzet, “korale” i “druty” oraz “luki”.
Autor artykulu odnotowal, ze te struktury “pojawiaja sie i znikaja” z niewytlumaczalnych powodów, ale to, ze mozna je ujrzec przez teleskop, jest pewne ponad wszelka watpliwosc.
Artykul zawieral szkice wykonane przez Bacha; niektóre z nich przypominaly rysunki George'a Leonarda, zamieszczone w jego ksiazce z 1976 roku pt. Na Ksiezycu jest ktos jeszcze. I oczywiscie szkice Bacha w pewien sposób przypominaly maje wlasne rysunki, jakie w 1975 roku wykonalem dla Axelroda.
Niedlugo po ukazaniu sie artykulu Bacha odwiedzil mnie mój znajomy UFOlog i przyniósl ksiazke wydana przez kilku entuzjastów badan Ksiezyca z Japonii.
Ksiazka traktowala o konstrukcjach obecnych na Ksiezycu, widzianych przez teleskop. Bardzo trudno bylo zidentyfikowac je golym okiem, ale publikacja zawierala równiez szkice wykonane na podstawie zdjec. Coraz bardziej wiarygodne stawalo sie to, ze na Ksiezycu znajduja sie jakies konstrukcje!
W koncu odszukalem numer telefonu Felixa Bacha i przeprowadzilem z nim kilka rozmów. “Doswiadczonemu oku” niewiele czasu zajmuje oddzielenie za pomoca malego teleskopu niewyraznych struktur od ksiezycowego podloza.
To wydarzenie spowodowalo, ze zaczalem zastanawiac sie nad TELESKOPAMI i pytaniami, które mogly byc z nimi zwiazane. Kwestia teleskopów zostanie omówiona w dalszej czesci tej ksiazki.
W wyniku artykulu Bacha z roku 1991, wspomnienie Sprawy Axelroda przybralo na sile. Wszystko to tkwilo gdzies w pamieci, ale zdziwilem sie, ze wlasnie ten artykul sprawil, iz wyplynelo na powierzchnie.
Sprawa Axelroda wstrzasnela mna, dlaczego wiec tak latwo o niej zapomnialem? Mozna by przypuszczac, ze wspomnienia pozostaja w stalej gotowosci i czekaja tylko na to, aby cos spowodowalo ich wyplyniecie.
Drugim czynnikiem, który pomógl przywolac wspomnienie o Axelrodzie, bylo spopularyzowanie kamer video wsród ogólu spoleczenstwa.
Zanim upowszechnil sie sprzet video, wykonano oczywiscie wiele zdjec UFO. Latwo bylo jednak zdyskredytowac autentycznosc fotografii, sugerujac po prostu, ze zostaly sfabrykowane w doskonale wyposazonych laboratoriach fotograficznych.
Ta sugestia stanowila ostatni gwózdz do trumny, bo kiedy autorom NIEKTÓRYCH zdjec udowodniono falszerstwo, rozpowszechnilo sie przekonanie, ze wszystkie zdjecia “musialy zostac sfabrykowane” w podobny sposób. Tysiace niezaleznie wykonanych materialów filmowych trudno jednak uznac za falszerstwo. Takie falszerstwo byloby oczywiscie mozliwe, lecz wylacznie przy wsparciu poteznej sumy pieniedzy i skomplikowanych technik komputerowych.
Od roku 1991 mieszkancy Ziemi zaczeli gromadzic setki kilometrów materialów filmowych o UFO. Wielu kamerzystów filmowalo te same statki, ale z róznych miejsc, czesto oddalonych od siebie o wiele kilometrów.
W rezultacie sporo materialów pokazano w róznych programach telewizyjnych, zajmujacych sie osobliwosciami naszego swiata. Byl wsród nich równiez program pt. “Sprawa dla reportera”.
Stale zwieksza sie dostepnosc takich materialów, a konsekwencje tego sa nieuniknione. Ostateczny rezultat, póki co, jest jednak taki, ze w mediach coraz powszechniejsze staja sie tzw. “Oficjalne zaprzeczenia”. Tresc tych zaprzeczen daje obraz pogladów decydentów: rzadu, naukowców oraz wojskowych.
To ze zaprzeczanie faktom JEST SZTUCZNIE PODTRZYMYWANE, to fakt niezaprzeczalny. Pytanie brzmi, DLACZEGO tak sie dzieje?
Kiedy pisze te slowa mamy rok 1998. Wlasnie przejrzalem porcje tygodniowych AKTUALNOSCI o UFO w internecie. O UFO mówi sie dzis wszedzie. I wszedzie, przynajmniej w glównych mediach, albo zaprzecza sie ich istnieniu, albo kompletnie je ignoruje.
Wracajac do roku 1991, w duzej mierze dzieki artykulowi Felixa Bacha, jak tez dlatego, ze uswiadomilem sobie stopniowe zapominanie Sprawy Axelroda, postanowilem przypomniec sobie, co zdolam, i spisac to, zanim zupelnie o wszystkim zapomne.
Jak widzicie, zaczalem podejrzewac, ze Ziemianie - my wszyscy - ulegamy dziwnej, zakrojonej na szeroka skale amnezji, byc moze spowodowanej czyms calkowicie nie do rozpoznania przez ludzki umysl.
Przypominam sobie pewna historie science fiction o grupowej amnezji na duza skale, majacej zwiazek z hipnotycznymi komendami typu: “ZAPOMNIJ, ZAPOMNIJ, co widziales i ZAATAKUJ, ZNISZCZ tych, którzy beda sie upierac, ze to widzieli”.
Jest to jednak wylacznie hipoteza i, co zrozumiale, autor nie jest w stanie czegos takiego udowodnic.
W Czesci III co prawda zajme sie taka mozliwoscia, lecz jedynie w stopniu, w którym okaze sie ona interesujaca dla czytelnika tej ksiazki.
Mozecie zignorowac to, co zostalo zaprezentowane w Czesci I, a co bylo w koncu tylko osobistym przezyciem autora. W zamian proponuje zapoznac sie z dwiema kategoriami dowodów, które przedstawie w Czesci II - nawet jesli jedna z nich jest mniej lub bardziej przypadkowa.
Zaczniemy od zbadania doniesien, które wiaza sie z anomaliami natury Ksiezyca.


Rozdzial dwunasty
Ksiezyc - wyzwanie dla “podkrecaczy” ?
Glównym celem tej ksiazki nie jest wykazanie, ze dowód istnieje, ale, ze tak naprawde nie ma on duzego znaczenia.
Odpowiedz, DLACZEGO nie ma on znaczenia niezwykle trudno wyluskac z zamieszania towarzyszacego temu tematowi.
Dowodów dotyczacych Ksiezyca jest bardzo duzo, nawet jesli sa to dowody dziwne.
Ale skoro same dowody nie maja znaczenia, nie musimy ich wszystkich badac, aby ustalic, ze sa pozbawione znaczenia.
Powyzsze zdanie brzmi prawdopodobnie nieco belkotliwie. Belkot stalby sie jednak bardziej zrozumialy, gdybysmy przyblizyli nieco koncepcje czegos, co mozna by nazwac “zarzadzaniem informacja”.
Zarzadzanie informacja ma scisly zwiazek z ustanawianiem czegos, co tworzy strukture spoleczenstw i grup spolecznych.
Wystarczy powiedziec, ze kreowanie rzeczywistosci i zarzadzanie informacja wiaze sie ze soba - a to dlatego, ze nie mozna skonstruowac zadnej rzeczywistosci, jesli istotna dla niej informacja nie jest osiagalna w ten czy w inny sposób.
Proces kreowania rzeczywistosci wymaga trzech rzeczy, a wszystkie one wiaza sie z umiejetnoscia zarzadzania informacja.
1. Fakty, dowody i informacje, które moglyby wesprzec pasujacy nam obraz rzeczywistosci (udowadniajac w ten sposób, ze jest prawdziwa) trzeba wyodrebnic i wyuczyc sie ich jak tabliczki mnozenia;
2. Fakty, dowody i informacje, które podkopuja pasujacy nam obraz rzeczywistosci, trzeba w jakis sposób pomniejszyc i uniewaznic;
3. Istotna jest tez prezentacja uzytecznych dla naszych dzialan iluzji, jesli punkty 1. i 2. trudno zrealizowac. Kazdy, kto czuje, ze moze stac sie ekspertem w realizowaniu powyzszych punktów, odnajdzie w sobie równiez talent “podkrecacza” -czyli kogos, kto steruje informacja. Termin “podkrecasz”, to termin bardzo swiezy, jednak to, co reprezentuje, jest stare i ma dluga tradycje. Zasady opisane powyzej wydaja sie bardzo proste, dlatego tez aktywnosc “podkrecaczy” widac czasem w mediach.
W rzeczywistosci, czym ZAJMUJE SIE “podkrecasz”, jesli wlasnie nie zarzadzaniem informacjami wedlug przytoczonych zasad?
O “podkrecaczach” wspomina sie zazwyczaj jedynie w zwiazku z politycznymi intrygami, szczególnie tymi, które pojawiaja sie w najwyzszych sferach rzadowych Waszyngtonu.
Wazny jest jednak fakt, ze nauka, filozofia, ekonomia i socjologia równiez zasmiecone sa “podkrecaniem” lub jego konsekwencjami.
By zrozumiec szersze znaczenia powyzszych rozwazan, musimy zglebic ten temat nieco bardziej.
Mozna uznac, przynajmniej hipotetycznie, ze przecietny czlowiek nie potrafi dobrze funkcjonowac w kilku rzeczywistosciach, z których wszystkie wydaja sie tak samo prawdopodobne.
Innymi slowy, zawsze istnieje pewien rodzaj niepewnosci, a grupy ludzi osiagajace taki stan znane sa z tego, ze ich dzialanie w wielu sytuacjach cechuje duza szkodliwosc.
Aby unikac niepowodzenia w dzialaniu, informacje TRZEBA zdobywac.
Ta naturalna i wieczna POTRZEBA wymaga automatycznie zawodu “podkrecacza”. Gdyby ludzie nie potrafili przetwarzac danych na wlasna reke, to stary jak swiat zawód “podkrecacza” nie bylby potrzebny.
A jednak tak sie sklada, ze ludzie potrafia przetwarzac informacje. Jest to w efekcie przyczyna powstawania róznorodnych problemów, które z kolei napedzaja kreatywne energie “podkrecaczy”.
Rozpatrujac tego typu kwestie odnajdujemy jednak dwa blogoslawienstwa, które ulatwiaja “podkrecaczom” prace. Pierwsze z nich sprowadza sie do tego, ze wielu ludzi, od narodzin az do smierci, tak naprawde nie wymaga duzych ilosci informacji.
Drugie blogoslawienstwo polega na tym, ze ludzie zaakceptuja kazda iluzoryczna informacje, poniewaz trzeba by duzych ilosci danych, aby oddzielic iluzje od prawdy.
“Podkrecacze” byli najwyrazniej swiadomi tych blogoslawienstw juz w starozytnosci. Od dawna rozumiano, ze iluzoryczne informacje moga stanowic doskonale cele, skoro wiekszosc spoleczenstw wcale nie wymaga innych rodzajów informacji.
Nalezy tu wymienic jeszcze jeden znaczacy czynnik, który nie tylko ulatwia prace “podkrecaczy”, ale takze daje jej swego rodzaju moc.
Powszechnie wiadomo, ze czlowiek jest jednostka przetwarzajaca informacje. Kazdy z nas jest jednak równiez MECHANIZMEM przetwarzajacym informacje.
To drugie nie powinno w zaden sposób umniejszyc znaczenia pierwszego.
Informacja obejmuje wiele bitów danych, które skladaja sie na jej calosc.
Jeden fakt ma wiec zwykle male znaczenie, chyba ze porówna sie go i powiaze z wieloma innymi faktami. W tym znaczeniu jeden fakt (a nawet dziesiec) dodanych zostanie do malutkiego kosmosu informacji.
Poza tym doskonale wiadomo, ze jednostka ludzka, uniwersalnie i generalnie, dzieli sie swoim “mentalnym wyposazeniem” z jednostkami sobie podobnymi.
Moze latwiej byloby to zrozumiec wyobrazajac sobie nasze ogólne “wyposazenie mentalne” jako oprzyrzadowanie komputera, czyli hardware, a informacje (prawdziwa, sztuczna czy iluzoryczna) jako wprowadzony do komputera program, czyli software.
Trzeba powiedziec (komputerowcy to zrozumieja), ze informacja, która nie pasuje, jest automatycznie odrzucana, podczas gdy informacja, która wspólgra z caloscia, zyskuje akceptacje.
Rozwazywszy wszelkie zawilosci ludzkiego aparatu mentalnego moglibysmy uznac to porównanie za zbyt uproszczone. Ale to jest oczywiscie dodatkowy plus dla “podkrecaczy”, lub przynajmniej dla osób bieglych w manipulowaniu informacja.
Tak naprawde wszystko co konieczne do utrzymania kontroli nad mentalnymi programami sprowadza sie do: 1. Wprowadzenia i utrzymania pewnych informacji danych uznawanych za istotne dla naszych celów. A takze: 2. Wymazania i pozbycia sie informacji - danych uwazanych za zagrozenie dla naszych celów.
Juz dawno, jak sie wydaje, wiekszosc ludzi stworzyla sobie cos, co mozna by nazwac “strefa informacyjnego komfortu”. Co wiecej, wszystko wskazuje na to, ze wiekszosci ludzi PODOBA SIE ta strefa - i nie chca, by zaklócaly ja jakies niewygodne dla niej informacje.
Tak wiec, nieznana, naruszajaca komfort informacja, w zestawieniu z dobrze znana i wzmacniajaca komfort informacja, przegrywa.
Zreszta latwo zrozumiec DLACZEGO informacje, która moglaby naruszyc “strefe komfortu informacyjnego”, postrzega sie z takim obrzydzeniem. Nikt nie lubi byc zaskakiwany.
Po wszystkich tych rozwazaniach mozemy zalozyc, ze zródlem glównych zniszczen w “strefie komfortu informacyjnego” móglby byc fakt pojawienia sie obcych istot.
Doskonale wiemy, ze ziemskie rzeczywistosci SA konstruowane. Uwazne studia w tym zakresie jasno pokazuja, ze ludzie, czasy i miejsca korzystaja z róznych konstrukcji rzeczywistosci.
Glówny problem tkwi w pytaniu: KTO buduje te rzeczywistosci? Ziemianie zakladaja oczywiscie, ze to oni sa ich autorami.
Ale jesli zbierzemy i ustawimy w szeregu ODPOWIEDNIO duzo informacji, opartych na dowiedzionych faktach, okaze sie, ze odpowiedz na pytanie, KTO konstruuje rzeczywistosci, nie jest wcale tak jasna.
Wszystko to oczywiscie grzeznie w trzesawisku pozorów i niejasnosci, które paralizuja nasze zdolnosci logicznego myslenia i wywoluja dyskomfort.
Wiele wskazuje jednak na to, ze stresy jakie przezywamy pojawiaja sie glównie dlatego, ze wiekszosc ludzi nie konstruuje rzeczywistosci w oparciu o wlasne spostrzezenia, lecz w mniejszym lub wiekszym stopniu adaptuje to, co dostaje na widelcu.
Tak naprawde ludzie sa zbyt leniwi, by kreowac siebie i otaczajaca ich rzeczywistosc.
A to oczywiscie sprawia, ze wspanialy i uswiecony tradycja zawód “podkrecacza” daje mozliwosc oglupienia wiekszosci dla celów garstki wybranych.
Wydaje sie, ze Ksiezyc nie móglby “korzystac” z uslug kogos, kto “zarzadza rzeczywistoscia, kto ja “podkreca”. Czy zreszta mozna zafalszowac cos, co noc w noc widza wszyscy?
A jednak, jesli zgromadzi sie i uporzadkuje fakty, to okaze sie, ze nasz satelita stal sie celem szeroko zakrojonej akcji propagandowej “podkrecaczy”.
Musi wiec istniec powód, dla którego to wlasnie Ksiezyc, ze wszystkich mozliwych rzeczy, zostal “wziety na warsztat” przez “podkrecaczy”. Co usiluja oni ukryc? I na czyje zlecenie?
Rozdzial trzynasty
Ksiezyc - naturalny satelita Ziemi
Mocno zawiklany temat Ksiezyca, sprowadzony do najwazniejszych elementów, sklada sie z pieciu podstawowych punktów:
1. Tradycyjny, glówny nurt opisu Ksiezyca, przedstawia go jako martwego i pozbawionego atmosfery naturalnego satelite Ziemi, powstalego w tym samym czasie co nasza planeta.
2. Dzisiejsza nauka ujawnia, ze Ksiezyc nie jest niczym takim.
3. Wspólczesne nurty (naukowe, wojskowe, polityczne i kulturowe) nadal z uporem utrzymuja, ze Ksiezyc jest martwym, naturalnym satelita Ziemi.
4. Propaganda ukrywajaca fakty stara sie dowiesc, ze (3.) to prawda, a (2.) to klamstwo.
5. Skoro (3.) nadal obowiazuje i wprowadza sie w zycie (4.), w gre musi wchodzic cos BARDZO WAZNEGO. Do roku 1975 i mojego spotkania z Axelrodem, nie wiedzialem o Ksiezycu wiecej niz kazdy przecietny czlowiek. Jednakze w latach, które nadeszly pózniej, temat ten bardzo mnie zainteresowal (z powodów, które w pewnym sensie sa teraz oczywiste).
Zainteresowalo sie nim równiez wielu innych badaczy, szczególnie od chwili, gdy nauka poglebila swoja wiedze o Ksiezycu i ukazala swiatu calkowicie odmienna od znanej dotychczas nature satelity.
Ta zupelnie odmienna natura naszego satelity wystarcza, aby powaznie nadpekla nie tylko skorupa konwencjonalnej nauki, ale i calej naszej wiedzy o kosmosie.
Z odmienna natura Ksiezyca, wiaze sie tajemnica, której kilka aspektów moglaby przemknac niezauwazenie, gdyby ktos nie wskazal ich w sposób bezposredni.
Pierwszy aspekt sprowadza sie do tego, ze nie zatuszowano dziwnych informacji o Ksiezycu, a nawet opublikowano je w kilku prestizowych pismach poswieconych nauce.
Drugi aspekt dotyczy nie informacji, które wyszly na swiatlo dzienne, lecz ich bezposrednich implikacji. Jest calkiem jasne, ze implikacje te zostaly zatuszowane.
Sposoby, jakimi tuszuje sie fakty, bardzo trudno odtworzyc, lecz nie ulega watpliwosci, ze sa one nad wyraz skuteczne. Stosowanie ich ulatwia fakt, ze wiekszosc ludzi calkowicie ignoruje sedno zjawisk skupiajac uwage na rzeczach drugorzednych.
Z kolei tam, gdzie istnieje powszechna ignorancja, radzi sie zwykle “elita wiedzy”, a jej “podkrecacze” zaczynaja snuc pajeczyne dezinformacji. Osoby niedoinformowane sa wobec takich dzialan bezbronne, akceptuja wiec wszystko, co przedstawi im sie jako “prawde”.
Jesli dana “tajemnica” musi pozostac ukryta przez dluzszy czas, tworzy sie jedna “elita wiedzy” za druga, a utajnianie faktów jest wtedy wynikiem pracy kilku elitarnych warstw - tak, ze trudno juz dociec, gdzie znajduje sie jadro calej operacji.
Trudnosci zwiazane z przeniknieciem owego muru, wynikaja z ogromnej ilosci zatajen, z których kazde moze miec swoich mocodawców, a co za tym idzie wlasne motywy i cele.
W omawianym przypadku interesuje nas brak wiedzy na temat ksiezyców. Po pierwsze, temat ten interesuje nielicznych. Po drugie, tych, których zainteresowal, ograniczaja okolicznosci, co ma duzy zwiazek z koniecznoscia posiadania teleskopów.
Jednak powiedzmy sobie szczerze, jesli ktos nie wie nic o ksiezycach, nawet gdyby je obserwowal, nie bylby w stanie poznac, ze jest z nimi cos nie tak.
Podstawowe zalozenia dotyczace ksiezyców ujete sa w cztery zasady:
1. Ze planety maja je i juz;
2. Ze. ksiezyce sa stalymi, naturalnymi formacjami, tak jak planety;
3. Ze planety i ich ksiezyce powstaly z gwiezdnej materii, uformowanej w kule przez sily grawitacyjne;
4. Ze ksiezyce powstaly w tym samym czasie co planety (chyba, ze silna grawitacja planety w jakis sposób “przechwycila” asteroide, która pozostala na jej orbicie).
Dwie pierwsze planety naszego ukladu slonecznego (Merkury i Wenus) nie maja ksiezyców, Ziemia ma jeden, a kazda z nastepnych planet (Mars, Jowisz itd.) maja ich jeden lub wiecej.
Wspólczesna nauka datuje formacje Ziemia - Ksiezyc na 4,5 miliarda lat. Zalozenie, ze Ksiezyc Ziemi jest jej naturalnym satelita, uformowanym w tym samym czasie co i Ziemia, a w zwiazku z tym równiez z tych samych materialów, nigdy nie budzilo jakichkolwiek watpliwosci. Kiedy mieszkancy Ziemi zaczeli marzyc o podrózy na
Ksiezyc, stalo sie jasne, ze musza to zrobic zamknieci w statku kosmicznym. Dalsze marzenia obejmowaly koncepcje sztucznych satelitów, które moglyby okrazac planety.
Tak powstala koniecznosc rozrózniania pomiedzy satelita naturalnym i sztucznym. Róznica ta opierala sie na logice i zawierala idee, ze satelita sztuczny musi byc pusty, by byc uzytecznym, podczas gdy naturalny, taki jak np. Ksiezyc, jest, oczywiscie, wypelniony.
Odkrycia naukowe dotyczace Ksiezyca, dokonane w latach szescdziesiatych i siedemdziesiatych, opierajace sie na powyzszych zalozeniach, przyniosly raczej mylace informacje na temat materialnej struktury naszego satelity.
Zródla informacji w tej kwestii opieraly sie glównie na teleskopowych i fotograficznych badaniach powierzchni Srebrnego Globu.
W czasie amerykanskich i radzieckich misji dostarczano na Ksiezyc instrumenty, które umozliwily pozyskanie bardziej szczególowych informacji o naszym satelicie.
Jak zostanie to omówione w dalszej czesci ksiazki, wiedze o Ksiezycu zdobyta w TEN sposób trudno bylo pojac.
Istnialo kilka rodzajów sond ksiezycowych. Po tym, jak Zwiazek Radziecki umiescil na orbicie pierwszego sztucznego satelite - Sputnika 1, co mialo miejsce w pazdzierniku 1957 roku, pojawilo sie ich wiele.
Bylo to niezaprzeczalne naukowe i militarne osiagniecie ZSRR, uczestnika zimnej wojny, i szpilka wetknieta w oko Stanom Zjednoczonym.
Amerykanie wzieli sie w garsc i w 1961 roku, prezydent Kennedy zapowiedzial cel, jakim mialo byc wyslanie ludzi na Ksiezyc i sprowadzenie ich bezpiecznie z powrotem. Jak sie to czesto mówi, program Apollo stal sie najwiekszym naukowym i technologicznym przedsiewzieciem w historii.
A jednak glówna idea zimnej wojny, odnoszaca sie do Ksiezyca, byla chec skolonizowania naszego satelity. Supermocarstwo, które pierwsze zbudowaloby tam bazy, mogloby sprawowac kontrole nad Ziemia.
Nic takiego jednak sie nie wydarzylo.
Realizujac cel podboju Ksiezyca i zdobycia naukowego awansu Stany Zjednoczone wystrzelily na orbite ziemska wiele satelitów. Mialo to poprzedzic cel najwazniejszy: ladowanie na powierzchni naszego satelity ludzi.
Domniemana liczba wystrzelonych wówczas satelitów waha sie miedzy 50 a 450, lecz najbardziej znaczace jest to, ze wiekszosc z nich wystrzelono w celach militarnych.
W miare rozwoju programu lotów kosmicznych, sondy wysylane w strone Ksiezyca przelatywaly obok niego lub trafialy w jego tarcze i rozbijaly sie na powierzchni. Byly wsród nich zarówno radzieckie ladowniki ksiezycowe, jak i statki amerykanskie: Pionier, Ranger i Surveyor.
W sierpniu 1966 roku, Stany Zjednoczone wyslaly na ksiezycowa orbite sonde, która wykonala zdjecia obu stron naszego satelity, jak równiez pierwsze zdjecia Ziemi widzianej z perspektywy Ksiezyca.
Podstawowa misja sond pozostajacych na orbicie Srebrnego Globu mialo byc wyznaczenie odpowiednich miejsc do ladowania statkom zalogowym, ruszal juz bowiem program Apollo.
Miedzy rokiem 1966 a 1968, wystrzelono najwiecej amerykanskich sond Surveyor; w tyle nie pozostali tez Rosjanie.
Cel nadrzedny sprowadzal sie oczywiscie do wyslania na Ksiezyc czlowieka. Aby go osiagnac, zaplanowano dwadziescia misji Apollo.
Cel osiagnieto ostatecznie w lipcu 1969 roku, kiedy to Apollo 11 jako pierwszy dostarczyl na Ksiezyc ludzi. Lipiec 1971 roku zaznaczyl sie z kolei pierwszym spacerem zalogi Apolla 15 po powierzchni Ksiezyca
Apollo 17, który dotarl tam w grudniu 1972 roku, byl OSTATNIM amerykanskim statkiem zalogowym, wyslanym na Ksiezyc. Po tej dacie amerykanskie wyprawy na Srebrny Glob nagle przerwano - z powodów, których nigdy dokladnie nie wyjasniona. Pozostale trzy statki Apollo, które byly juz wtedy zbudowane (dzieki wysokim nakladom finansowym) i czekaly na swoja kolejke, nie wystartowaly.
Przerwa trwala do roku 1995, kiedy to - w dwadziescia trzy lata pózniej - wyslano na Ksiezyc statek “Klementyna”. Bylo to jednak przedsiewziecie Armii Stanów Zjednoczonych, NASA nie maczala w tym palców.
Luna 21 ze stycznia 1973 roku wydawala sie ostatnim statkiem radzieckim, lecz w sierpniu 1976 roku na powierzchni Ksiezyca wyladowala jeszcze Luna 24. Po tej dacie równiez i Sowieci zaniechali dalszej eksploracji Ksiezyca. Z jakiego powodu?
Wyglada zatem na to, ze wielki i niezwykle kosztowny wyscig dwóch supermocarstw, zmierzajacy do kolonizacji Ksiezyca, ostatecznie znalazl swój koniec - i to z powodów zupelnie niezrozumialych, powodów, których nikt do dzisiaj nie poznal.
Zwazywszy wszystko, a szczególnie niezwykle korzysci plynace z kolonizacji Ksiezyca, jest oczywiste, ze powody takiej decyzji musialy byc naprawde WAZNE.
W 1972 roku doszlo do naglej zmiany w projekcie badania przestrzeni kosmicznej.
Po dekadzie goracych, konkurencyjnych i niezmiernie drogich programów zwiazanych z Ksiezycem (które obejmowaly idee budowy baz ksiezycowych), Amerykanie i Sowieci postanowili SPOTKAC SIE i podjac próby zbudowania nie ksiezycowej bazy, lecz okrazajacego Ziemie orbitalnego laboratorium.
Do tego czasu zainteresowanie Ksiezycem w oficjalnych i popularnych mediach zupelnie wygaslo - zapomniano nawet, ze JEST on okrazajacym Ziemie satelita. Jesli zastanowimy sie nad tym glebiej, wyda sie to bardzo dziwne.
Na dodatek wiekszosc zródel odnoszacych sie do badania przestrzeni kosmicznej, takich jak np. Encyklopedia Kolumbijska, wskazuje na fakt, ze misje ksiezycowe zaowocowaly “ogromna iloscia danych naukowych”.
A jednak do roku 1997 naukowe, oficjalne opisy natury Ksiezyca byly mniej wiecej takie same, jak w roku 1957, a wiec czterdziesci piec lat wczesniej.
Ksiezyc pozostawal martwym satelita, pozbawionym atmosfery, mial wysokie góry, kratery i suche, wypelnione pylem i kamieniami równiny (nazywane Mares - morzami), które - jak szacowano - uformowane zostaly z magmy i szklanych stopów, czego bezposrednia przyczyna byly uderzenia meteorytów.
Wiek Ksiezyca okreslano na 4,5 miliarda lat, a wiec na okres, kiedy formowal sie caly nasz uklad sloneczny.

Rozdzial czternasty
Ksiezyc: skaly i pyl
Istnieje bardzo klopotliwa kategoria informacji o Ksiezycu, zwana anomaliami. Najbardziej typowe definicje tego terminu nawiazuja do nieregularnosci czy tez odchylenia od powszechnie panujacej zasady. Jednakze bardziej precyzyjne okreslenia wskazuja na to, co wykracza poza powszechna opinie. Krótko mówiac, anomalie to cos, co nie moze istniec lub jest niemozliwe, a jednak - jak sie okazuje -istnieje i dlatego nie jest niemozliwe.
W tym znaczeniu, anomalia jest czyms, co niszczy komfort zwiazany z powszechnie akceptowana wiedza. Bardzo trudno jest wlaczyc odkrycie anomalii w systemy wiedzy, które z takim uporem podwazaja ich istnienie. Szczególnie zenujaca jest w tej kwestii postawa naukowców, którzy sa zywo zainteresowani tym, aby miec racje, a tym samym uzasadniac potrzebe wpompowywania pieniedzy w ich badania.
A zatem, jak mozna sie domyslic, nauka rozwiazuje problem anomalii w taki sposób, ze z jednej strony zataja wiedze o nich, z drugiej zas czyni wszystko, by informacje na ten temat nie przedostaly sie do szerokiej opinii publicznej.
Brak naukowego zainteresowania anomaliami scisle wspólgra z celami decydentów i elit, którzy sa zywo zainteresowani zachowaniem tajemnicy i pragna pewne informacje utrzymac z dala od spoleczenstwa.
Warto podkreslic, ze zadna z anomalii, o których tu mowa, nie jest jedynie czcza spekulacja; wszystkie one, w ten czy inny sposób, zostaly potwierdzone empirycznie.
Latwo zrozumiec, ze jesli istnialyby powazne powody nieustannego zapewniania, ze Ksiezyc jest martwym, suchym, NATURALNYM i niezamieszkanym satelita, to ksiezycowe anomalie, które sugeruja co innego, musialyby byc ukrywane.
W takim przypadku trzeba by oczekiwac przynajmniej milczacej wspólpracy pomiedzy naukowcami (którzy zazenowani sa anomaliami) a tajemniczymi elitami (które pragna zataic implikacje wynikajace z owych anomalii).
Skoro naukowe i tajne systemy wspólpracuja, kryjac siebie nawzajem, nic dziwnego, ze trudno zlapac koniec nitki, która doprowadzilaby do rozwiklania tajemnicy.
W tym miejscu pomocne bedzie wymienienie glównych anomalii dotyczacych Ksiezyca.
Od roku 1957 az do dzis oficjalne opisy Ksiezyca nie ulegaly prawie zadnym zmianami, chociaz, poczawszy od roku 1961, poddawano Ksiezyc najbardziej szczególowym i kosztownym badaniom w historii.
Oficjalne zródla, publikowane pózniej, wskazywaly, ze nowe badania dostarczaja “ogromnej ilosci danych” - PO CZYM, niezmiennie, podawaly do publicznej wiadomosci takie same dane jak w roku 1957.
Kazdy, kto interesuje sie tropieniem anomalii, zrozumie, ze wiekszosci z nich towarzysza bardzo zaskakujace odkrycia.
Zdumiewajaco wyglada, na przyklad, kwestia porównania skal Ziemi i skal Ksiezyca. Nauka zaklada obecnie, ze Ziemia i towarzyszacy jej satelita sa tak stare, jak caly uklad sloneczny, którego wiek ocenia sie na 4,5 miliarda lat.
Dzieki naukowemu postepowi, wiek skal mozna dzis datowac bardzo dokladnie, badajac slady pozostawione przez promieniowanie kosmiczne.
Wspomniana metoda najstarsze skaly Ziemi datuje na okolo 3,5 miliarda lat.
A zatem, miedzy Ziemia a Ksiezycem istnieje zadziwiajaca rozbieznosc co do okresu ich powstania, która wynosi okolo miliarda lat. Jeszcze bardziej niezwykle jest to, ze skaly Ksiezyca istnialy okolo miliarda lat przed powstaniem ukladu slonecznego.
Zagadka jest równiez sprawa pylu ksiezycowego, z którego tworzyly sie skaly. Dowiedziono otóz, ze pyl ten jest starszy od skal o okolo miliard lat.
Jesli kogos INTERESUJA te sprawy, powinien zastanowic sie nad dwoma pytaniami:
1. Skad pochodza skaly i pyl? Oraz:
2. Czy Ksiezyc powstal PRZED uksztaltowaniem sie naszego ukladu slonecznego i JAK dostal sie na tak dogodna orbite wokól Ziemi?
Pomimo obfitych danych, podstawowe anomalie geologii Ksiezyca pozostaja niejasne.
Mówiac ogólnie, Ksiezyc ma trzy odrebne warstwy skal, polaczone ze soba i siegajace na glebokosc 240 km. Jesli Ksiezyc i Ziemia uformowaly sie w tym samym czasie, to materialna kompozycja warstw obu cial powinna w jakis sposób sobie odpowiadac. A jednak ruda zelaza, wystepujaca w bardzo duzych ilosciach na Ziemi, jest prawie nieobecna w materii Ksiezyca.
Jak zauwazyl Earl Ubell (w artykule z New York Times Magazine z 16 kwietnia 1972 roku), róznice te sugeruja, ze Ziemia i Ksiezyc powstaly z dala od siebie i przypuszczalnie w zupelnie róznych procesach.
Rozwazania Ubella sa tak istotne, poniewaz oznaczaja, iz owe anormalne róznice zostaly zaakceptowane przez nauke - w przeciwnym razie nie opisano by ich w tak szacownym czasopismie.
Anomalie te namieszaly w glowach astrofizykom, którzy nie byli juz w stanie wytlumaczyc, w jaki sposób Ksiezyc zostal satelita Ziemi. Tak wiec po roku 1972 nie zamieszczano juz w prasie zbyt wielu wzmianek o tych denerwujacych i spedzajacych sen z powiek danych.
Podsumowanie wspomnianych wyzej faktów pozwala postawic nastepujaca teze: Ksiezyc i Ziemia nie powstaly ani w tym samym czasie, ani w tym samym miejscu, co oznacza, ze Ksiezyc “przyszedl z zewnatrz”, ze go tu wczesniej nie bylo.
Pominawszy skaly; nawet srednia gestosc Ksiezyca rózni sie od gestosci Ziemi. Gestosc materii ksiezycowej wynosi 3,34 grama na centymetr szescienny - w przeciwienstwie do sredniej gestosci Ziemi: 5,5 grama na centymetr szescienny.
Spróbuje to nieco uproscic. Gdyby Ksiezyc i Ziemia zostaly uformowane w tym samym czasie i z tej samej materii, ich srednie gestosci powinny byc do siebie zblizone.
Co wiecej, róznice w sredniej gestosci materii sugeruja, ze Ksiezyc prawdopodobnie nie mial stalego jadra tak jak Ziemia, i to wlasnie jego brak moze byc odpowiedzialny za tak spora róznice.
Jesli te mysl doprowadzimy do logicznej konkluzji, powinnismy zalozyc, ze glebokie wnetrze Ksiezyca jest... puste.

Rozdzial pietnasty
Naturalny satelita nie moze byc pusty
Hipoteze, ze Ksiezyc NIE jest tworem naturalnym postawiono po raz pierwszy w roku 1962 i, oczywiscie, natychmiast zakwestionowano, jako oparta na “falszywych przeslankach”. Rozpoczeto wiec nowa serie badan, ale ich rezultat byl podobny.
Ostatecznie, dr Sean C. Solomon z MIT(Massachusetts Institute of Technology) doniósl (w czasopismie Astronautic z lutego 1962 roku), ze “badania sond ksiezycowych potwierdzily w wystarczajacym stopniu nasza wiedze na temat pola grawitacyjnego Ksiezyca, wskazujac przerazajaca mozliwosc, ze Ksiezyc moze byc... pusty w srodku.”
Przerazajaca? A to dlaczego?
W swojej ksiazce Intelligent Life in the Universe (Inteligentne zycie w kosmosie) z 1966 roku, wyjasnil to niezyjacy juz, znakomity astronom Carl Sagan.
Otóz wedlug Sagana, który z pewnoscia wiedzial o czym pisze, “naturalny satelita Ziemi nie moze byc cialem pustym w srodku”.
Mówiac inaczej, pusty satelita nie moze byc satelita naturalnym, moze natomiast byc satelita sztucznym! “Sztuczny” w tym przypadku oznacza: wykonany lub skonstruowany przez kogos.
Warto w tym miejscu przypomniec, ze decyzje wyslania czlowieka na Ksiezyc poparto programem Apollo, który zaczeto realizowac od roku 1961.
Oznacza to, ze program ten opieral sie na danych uzyskanych przed rokiem 1961.
W latach 1962-1963 rozwazano jeszcze mozliwosc, ze Ksiezyc jest albo pusty, albo zawiera “ujemne maskony” dosc duzych rozmiarów.
“Ujemne maskony” to - jak sie uwaza - ogromne obszary wewnatrz Ksiezyca, w których znajduje sie albo substancja o znacznie mniejszej gestosci niz reszta materii ksiezycowej, albo dziury o wiele wieksze niz najbardziej gigantyczne groty Ziemi.
Mówiac wprost, wszystko wskazuje na to, ze Sowieci i Amerykanie planujac zalogowe wyprawy na Ksiezyc, wiedzieli, ze jest on globem wydrazonym w srodku. Co wiecej, to wlasnie stad WIEDZIANO, ze NIE jest on satelita naturalnego pochodzenia!
Jasne równiez bylo to, ze obie superpotegi swiata zamierzaja wykorzystac jaskinie ksiezycowe jaka naturalne obszary dla budowy baz.
A jednak ów “plan” nie zostal zrealizowany. W tym miejscu nalezy zastanowic sie nad pytaniem: DLACZEGO? Z pewnoscia projekt wygladal na dosc prosty, zwazywszy wszystkie NORMALNE okolicznosci.
Kolejne i o wiele bardziej dramatyczne potwierdzenie przypuszczenia, ze Ksiezyc jest w srodku pusty, pochodzi z listopada 1969 roku, kiedy to zaloga Apolla 12 zgodnie z procedura pozbyla sie czlonu statku, który odbil sie od powierzchni Ksiezyca.
Uderzenie spowodowalo sztuczne trzesienie powierzchni Ksiezyca.
Czuly sprzet sejsmiczny, zainstalowany na jego powierzchni zanotowal, ze caly satelita drgal jak dzwon przez niemal godzine.
Jak stwierdzil jeden z naukowców “nie nalezaloby na razie interpretowac tego zjawiska”.
Interpretacja mogla byc bowiem jedna: Ksiezyc drgal jak dzwon i to dzwon w duzej mierze pusty w srodku. I wcale nie za sprawa “ujemnych maskonów”.
Pózniej przeprowadzono inne znaczace eksperymenty, aby ostatecznie rozstrzygnac kwestie, czy Ksiezyc jest pusty, czy tez nie.
Ich rezultatów, jak mozna sie domyslac, niestety NIE ujawniono opinii publicznej.
Nie trzeba wcale intuicji, by z okruchów dostepnych informacji wyciagnac wniosek, ze Ksiezyc jest w srodku pusty.
Fakt ten byl oficjalnie znany co najmniej do póznych lat 50-tych.
Jak podkreslil Carl Sagan, jesli naturalny satelita nie moze byc pusty, to Ksiezyc NIE jest satelita naturalnym. Mimo ze odkrycie to bylo dosc zadziwiajace i - jak sie wydaje - nie mozna bylo sobie z nim poradzic, dwa supermocarstwa nadal dazyly do kolonizacji jaskin Ksiezyca. Obecnie wiadomo, ze istnialy plany ksiezycowych baz i ze zamierzano zainstalowac w nich systemy ataku i obrony. Ten wspanialy plan kolonizacji Ksiezyca NIE wszedl jednak w zycie. A poniewaz bylby on tanszy w realizacji, niz próby zbudowania podniebnego laboratorium, nalezy sie zastanowic dlaczego tak sie stalo.
Powstrzymajmy na chwile ciekawosc, ale tylko po to, by nie wpasc w pulapke zbyt uproszczonych spekulacji. Istnieja bowiem inne jeszcze anomalia, których omówienie pomoze nam uniknac pobladzenia w gaszczu domyslów. By sie nimi zajac, musimy przede wszystkim przyjrzec sie teleskopom i zdjeciom o wysokiej rozdzielczosci. Co uczynimy juz w nastepnym rozdziale.

Rozdzial szesnasty
“Brakujace” dowody o duzym znaczeniu
Wszystkie przedstawione w tym rozdziale fakty stanowia niebezpieczny gaszcz, w który niespodziewanie wpasc moze osoba zainteresowana tematem tej ksiazki. Pozwólcie wiec, ze wykaze sie odwaga i po prostu napisze o tym tak jasno, jak potrafie.
Dowody o duzym znaczeniu, czyli zdjecia o wysokiej rozdzielczosci, które ukazuja szczególy powierzchni Ksiezyca, mozna zdobyc wylacznie za pomoca bardzo drogiego i czulego sprzetu. Ze wzgledu na koszty, nie jest on szeroko dostepny. Sprzet taki istnieje, ale objety jest oficjalna kontrola.
Najzupelniej jasne jest to, ze dowody o duzym znaczeniu na temat Ksiezyca zdobywano oficjalnie, ale zadnego z nich nie ujawniono.
W zamian, oficjalne zródla stale ujawniaja dowody o niewielkim znaczeniu, zdjecia o malej rozdzielczosci, z których zadne nie pokazuje istotnych szczególów powierzchni Ksiezyca.
Dowód o niewielkim znaczeniu jest jak najzupelniej zgodny z Teoria Martwego Ksiezyca - podczas gdy niemal pewne jest to, ze dowód o duzym znaczeniu ukazuje calkowicie inny obraz naszego satelity.
Szczególy te nie sa bez znaczenia, poniewaz podstawowy wniosek, jaki mozna z nich wysnuc sprowadza sie do tego, ze oficjalne utajnianie Kosmicznej Aktywnosci (najwyrazniej wciaz trwajacej) NIE mogloby byc kontynuowane, jesli ujawniono by dowody o duzym znaczeniu.
Mówiac konkretnie, teoria, ze Ksiezyc jest martwym satelita pozbawionym atmosfery, zostala ogólnie przyjeta, ale tylko dlatego, ze wszystkie DOSTEPNE, niezbite i akceptowane dowody ja potwierdzaja.
Niezbite dowody maja dwie formy: to, co mozna zobaczyc przez teleskopy, i to, co mozna zidentyfikowac na podstawie fotografii wykonanych przez statki okrazajace Ksiezyc lub ladujace na jego powierzchni.
DOSTEPNE dowody o niewielkim znaczeniu sa tak masowe i tak przekonujace, ze wszystko co prezentuja jest logiczne i daje solidne podstawy dla przyjecia Teorii Martwego Ksiezyca.
Niezwykle trudno jest badac sprawy, które charakteryzuja sie wysokim poziomem wewnetrznej logiki. Istnieje ku temu szczególny powód, aczkolwiek nie zawsze latwy do rozpoznania.
Jest on nastepujacy: cokolwiek klóci sie z powszechnie przyjetym, logicznym przekonaniem, jest automatycznie postrzegane jako nielogiczne i traktowane jako “nie majace prawa istniec”. A zatem wszystko, co dotyczy tego tematu, wiaze sie z trudnosciami, poniewaz nie jest juz tylko dowodem jako takim, ale logicznym przekonaniem, wywodzacym sie z dowodu.
Jak powiedzieliby socjolodzy, dowody NIEPOTWIERDZAJACE ogólnie przyjetej teorii, NIE sa przyjmowane i okresla sie je jako nielogiczne - szczególnie, jesli wynika z tego jakas korzysc.
Oto wyjasnienie dlaczego na kwestie natury Ksiezyca patrzy sie tak “jednostronnie”. Wynika to z faktu, ze, jak juz powiedzielismy, istnieja DWA rodzaje DOWODÓW.
Pierwszy z nich okreslic mozna jako dowód o niewielkim znaczeniu (logiczny), drugi jako dowód o duzym znaczeniu (nielogiczny). Ukazanie róznic pomiedzy tymi dwiema kategoriami dowodów nie jest zadaniem trudnym.
Od kiedy na poczatku siedemnastego wieku (w czasach Galileusza) wynaleziono teleskop, dla szybko udoskonalanego sprzetu zrodzil sie spory entuzjazm. Pragnieniem wielu ludzi stalo sie ujrzenie na Ksiezycu szczególów niewidocznych dla nieuzbrojonego oka.
Ziemianie moga oczywiscie zobaczyc Ksiezyc golym okiem. W bezchmurna noc widac nawet nieco szczególów. Ale by zobaczyc wiecej, trzeba dysponowac teleskopem o duzej rozdzielczosci.
Mówiac wprost, duze powiekszenie daje duza jakosc i sprawia, ze male rzeczy staja sie widoczne. Dlatego tak wazne jest wynalezienie teleskopów, których ogromne mozliwosci MOGLYBY uczynic widocznymi male szczególy powierzchni Ksiezyca.
Jak wszyscy wiedza, naprawde dobre fotografie Ksiezyca pojawily sie wraz z nastaniem Ery Kosmicznej oraz poczatków ziemskich planów skolonizowania naszego satelity. Niektóre z wczesniejszych fotografii wykonano przy uzyciu teleskopów, ale pózniejsze juz dzieki kamerom umieszczonym na pokladach ksiezycowych ladowników.
Mozna dzis dokladnie obejrzec fotografie Ksiezyca -jego “martwa” powierzchnie, podziobana kraterami, pomiedzy którymi rozciagaja sie jalowe pustynie. Wiele z tych zdjec ukazuje strumyczki, doliny, kaniony, góry, “rzeczy”, które stercza i rzucaja dlugie cienie oraz duze i male “kopuly”, które pojawiaja sie i znikaja.
Wiekszosc ludzi, ogladajac takie fotografie, jest usatysfakcjonowana, poniewaz ksiezycowa powierzchnia na nich uwieczniona calkowicie potwierdza Teorie Martwego Ksiezyca.
Jesli ktos wyraznie postawilby pytanie, co mozna zobaczyc na Ksiezycu i dzieki JAKIEMU SPRZETOWI, stalby sie zapewne ofiara znakomicie zorganizowanej dezinformacji. A kwestia jest wlasnie w róznicy pomiedzy dowodami o duzym znaczeniu i dowodami o znaczeniu niewielkim.
Tak sie bowiem dziwnie sklada, ze wszystkie oficjalnie dostepne, foto-wizualne dowody obrazu ksiezycowej powierzchni przynaleza do kategorii drugiej.
Przed poczatkiem lat piecdziesiatych, wiekszosc ziemskich teleskopów dawala przyblizenie od okolo póltora do trzech kilometrów, co oznaczalo, ze obszar o szerokosci póltora kilometra widziany byl jako cos nie wiekszego niz punkt.
Nastepnie, w latach piecdziesiatych i wczesnych szescdziesiatych, pojawila sie pewna liczba naukowych i popularnonaukowych zródel opisujacych wysokiej jakosci teleskopy - tak dokladne, ze mozna by dzieki nim zidentyfikowac na Ksiezycu kosz do koszykówki lub dziesieciocentówke.
Nie ma zadnej watpliwosci, ze takie teleskopy zbudowano.
Dla pelnej jasnosci, warto dokladnie okreslic, co oznacza wysoka jakosc zarówno teleskopów, jak i kamer. W koncu, przez dlugie lata powierzchnia Ksiezyca ogladana byla przez taki wlasnie sprzet.
Wiele mediów opisywalo dla przykladu istnienie satelitów zwanych “Podniebnymi Szpiegami”.
Mówilo sie o nich, ze przenosily rózne typy “sprzetu monitorujacego”, wsród których byly bardzo czule, wysokiej jakosci kamery. Kamery zdolne odczytywac tablice rejestracyjne samochodów oraz nadruki na opakowaniach gum do zucia, porzuconych w rynsztoku.
Aby uzupelnic ten obraz, warto zwrócic uwage na wysokosc, na której ten sprzet moze funkcjonowac. Satelity okrazajace Ziemie musza znajdowac sie na wysokosci ponad 320 kilometrów; w przeciwnym wypadku spadlyby na Ziemie.
A zatem istnieja sondy, które okrazaja Ziemie na wysokosciach od 320 do 36.000 kilometrów. Dokladne orbity satelitów typu “Podniebny Szpieg” sa scisle strzezona tajemnica. Przyznajemy jednak, ze czytanie opakowania gumy do zucia z wysokosci 320 kilometrów robi wrazenie.
Srednia odleglosc Ksiezyca od Ziemi wynosi 38.440.307 kilometrów. Z takiej odleglosci szczególy powierzchni Ksiezyca moga byc do pewnego stopnia powiekszane przez przecietne teleskopy, dostepne w masowym handlu.
Czasopisma astronomiczne i katalogi reklamuja teleskopy ogólnie dostepne - równiez cenowo. Ich srednica waha sie od 7,5 do 35 cm, ale wiele zalezy od tego jakiej jakosci soczewki w nie wbudowano.
Mówiac ogólnie, tylko bardzo duze elementy powierzchni Ksiezyca mozna przyblizyc (lub wyostrzyc). Wszystko zalezy od jakosci dostepnego sprzetu. Cos, co ma rozmiar stadionu do pilki noznej mozna zobaczyc lub nie; ale tak czy owak, wygladaloby to jak punkt. W pewnym stopniu uzaleznione jest to równiez od ziemskich warunków widocznosci, takich jak przejrzystosc powietrza czy obecnosc lub brak chmur.
Wiekszosc zródel, z którymi sie zetknalem, wskazuje, ze wysokiej jakosci teleskopy BYLY potajemnie uzywane na poczatku Ery Kosmicznej, w póznych latach piecdziesiatych. Wykorzystywano je glównie w Obserwatorium Morskim oraz w osrodkach Mt. Wilson i Mt. Palomar.
Duzy teleskop zwierciadlany o srednicy 500 cm zaczeto uzywac w 1948 roku w Obserwatoriach Halc w Mt. Palomar. Ale przedtem, Mt. Palomar posiadalo równiez teleskopy o srednicach 100, 250 i 380 cm. Teleskop o srednicy 300 cm posiadalo równiez od roku 1959 Obserwatorium Lick. (Najwieksze, ogólnie dostepne teleskopy mialy wówczas srednice 35 cm)
Prawda jest to, ze wielkie teleskopy zwierciadlane moglyby byc raczej nieporeczne w amatorskich obserwatoriach. Ale jesli ktos planowal wyprawe na Ksiezyc i mial dostep do duzych teleskopów, których produkcje finansowal rzad, czy nie spróbowalby ich uzyc, by obejrzec Ksiezyc i przekonac sie co mozna tam znalezc?
Powszechnie wiadomo, ze w obu obserwatoriach prowadzono “tajne prace rzadowe”; bez watpienia w innych równiez. Nie trzeba tez wiele; aby zrozumiec, ze badanie Ksiezyca prowadzono by przeciez przy uzyciu wszelkich dostepnych srodków.
A zatem nie ma watpliwosci, ze przynajmniej niektóre z wysokiej jakosci teleskopów wykorzystywane byly do badania naszego satelity.
Gdyby nie podjeto obserwacji Ksiezyca przy uzyciu wielkich teleskopów, blad ten równalby sie poddaniu w watpliwosc ludzkiej inteligencji. Niestety, pomiedzy rokiem 1948 a dniem dzisiejszym nie ujawniono zadnych dowodów o duzym znaczeniu, które dotyczylyby Ksiezyca. Dlaczego?
Kiedy mowa o kamerach, chodzi oczywiscie o telewizyjna aparature wyslana na Ksiezyc na pokladzie statku kosmicznego. Ale kiedy kamery znajda sie juz na Ksiezycu, ich mozliwosci zaleza od ogniskowych oraz tego, jak daleko sa od powierzchni Ksiezyca lub od fotografowanego obiektu.
Istnieja rózne techniczne definicje dla wysokiej lub niskiej rozdzielczosci. Jednakze, ogólnie rzecz biorac, niska rozdzielczosc nie pomniejsza widzianych obiektów, a wysoka tak.
Podsumowujac, istnieja trzy czynniki, które maja wplyw na nasza wiedze o Ksiezycu. Jest to: 1. Sprzet o wysokiej rozdzielczosci; 2. Sam Ksiezyc; 3. Calkowita nieobecnosc dowodów o wysokiej rozdzielczosci, dotyczacych powierzchni naszego satelity.
Sytuacje komplikuja czynniki dodatkowe. Sprzet o wysokiej rozdzielczosci jest bardzo kosztowny i dlatego zawsze obejmuje sie go swego rodzaju oficjalna kontrola. Jednak wiele prywatnych organizacji posiada calkiem dobre teleskopy. Chociaz maja one nizsza rozdzielczosc, ich wlasciciele zdolali zidentyfikowac dosc znaczace ksiezycowe struktury i byli swiadkami okreslonej aktywnosci na naszym satelicie.
Jednakze organizacje te na calym swiecie funkcjonuja poza oficjalna siecia informacyjna i dowody, jakie uzyskaly, mozna latwo podwazyc, jako budzace watpliwosci i nieodpowiadajace ogólnie przyjetej wiedzy na temat Ksiezyca.
W rezultacie owych nieformalnych badan pojawila sie bardzo aktywna “subkultura”, wydajaca literature i publikujaca fotografie, szczególnie w Japonii, gdzie ukazalo sie wiele fascynujacych ksiazek i powstaly interesujace programy telewizyjne.
Nawet pobiezne badanie prac tej “subkultury” wskazuje, ze na Ksiezycu jest “cos”, co mozna by ujawnic z pomoca zaplecza aparatury o wysokiej rozdzielczosci. Ale sa to “rzeczy”, których istnieniu oficjalnie sie zaprzecza. Niestety, jedynie oficjalne zródla posiadaja mozliwosci, pieniadze i wladze, aby zdobyc tak potrzebne dowody o duzym znaczeniu.
W tej sytuacji pojawia sie podstawowe pytanie: Czy majac ku temu techniczne srodki, POWINNO SIE zdobywac dowody o duzym znaczeniu dotyczace Ksiezyca?
Ale zadac tez mozna i inne pytanie: Czy dowody o duzym znaczeniu, dotyczace powierzchni Ksiezyca, nie zostaly JUZ zdobyte?
Bez wzgledu na to jak bedzie brzmiala odpowiedz, jedno jest pewne. Oprócz malego wyjatku, prawie zaden z dowodów o duzym znaczeniu nigdy nie zostal ujawniony. Wyjatek stanowia wczesne informacje, kiedy to nieopatrznie ujawniono kilka ksiezycowych fotografii, ZANIM jeszcze naukowy establishment zorientowal sie, ze zawieraja one szczególy sprzeczne z Teoria Martwego Ksiezyca.
Dla scislosci, ujawnione fotografie NIE byly dowodami o duzym znaczeniu, lecz mimo to wnikliwe oko doswiadczonego analityka potrafilo w nich dojrzec rzeczy “niezwykle”.
Jedna z osób, które wydaja sie miec takie oko, jest George Leonard (wspomniany w rozdziale 6), który w 1976 roku wydal ksiazke zatytulowana Somebody Else Is On The Moon: Whar NASA Knows But Won't Divulge! (Na Ksiezycu jest ktos jeszcze: co NASA wie i czego nie ujawnia).
Leonard zdobyl oficjalne fotografie NASA i poddal je szczególowym analizom. Wedlug niego nie ujawniono faktu, ze “wysoce rozwinieta, podziemna cywilizacja” “udoskonala” powierzchnie Ksiezyca i zaangazowana jest bardzo mocno w prace górnicze.
Ksiazka Leonarda przedstawiala bardzo logiczne wnioski oraz potwierdzala je trzydziestoma piecioma zdjeciami, pochodzacymi z archiwum NASA. Praca zawiera pelna liste i numery identyfikacyjne wszystkich fotografii, co poswiadcza ich autentycznosc.
Opierajac sie na owych zdjeciach, Leonard odkryl bardzo duzy wachlarz “ksiezycowej aktywnosci”, która, jesli naprawde istnieje, moze byc przypisana wylacznie inteligencji Obcych.
Oprócz fotografii, ksiazke wspiera takze spora liczba dokumentów NASA, wsród nich wypowiedzi naukowców oraz zapisy rozmów, jakie byly prowadzone pomiedzy astronautami a osrodkiem kierowania lotami kosmicznymi w Houston.
Pomimo to, ksiazka Leonarda ma wiele wspólnego z amatorskimi obserwacjami Ksiezyca, jakich dokonano zarówno przed, jak i po jej wydaniu (mam na mysli wspomniana juz “subkulture”). Amatorzy ci zupelnie przypadkowo natykali sie na niezwykle i zaskakujace zjawiska.
Chociaz osoby z wielu krajów (m.in. Japonii, Stanów Zjednoczonych, Anglii i Afryki Poludniowej) niezaleznie od siebie wniosly spory wklad w to przedsiewziecie, udowodnienie istnienia ksiezycowych struktur oraz sztucznej aktywnosci bylo utrudnione z powodu braku dowodów o duzym znaczeniu.
Zdjecia o wysokiej rozdzielczosci byly (i wciaz sa) potrzebne. W póznych latach siedemdziesiatych zainteresowani sprawa zakladali, ze dowody o duzym znaczeniu stana sie wkrótce dostepne - glównie dlatego, ze nie do pomyslenia bylo, iz NIE zdobyto ich dotad z pomoca satelitów i ladowników, które przeslaly na Ziemie okolo 140.000 zdjec Ksiezyca.
Dowody te nie sa dostepne. W zamian, spoleczenstwo karmione jest bez przerwy zdjeciami o niskiej rozdzielczosci. Kiedy pózniejsze wersje porównywano z wczesniejszymi, sfotografowane powierzchnie wykazywaly pewne róznice, co swiadczy o celowym dzialaniu zmierzajacym do eliminacji obiektów, które ukazano “w zbyt jasnym swietle”. Wydaje sie tez, ze wiele oficjalnych zdjec poddano retuszom, aby ukryc to, co bylo na nich widoczne.
Na dodatek, nie ujawniono nigdy zdjec wykonanych przez sondy zwane Orbiterami, a ukazujace rejony wokól Mare Crisium oraz kratery Plato i Aristareus, gdzie - jak wiadomo - obserwowano “ksiezycowa aktywnosc”.
Tak wiec dowody o duzym znaczeniu, odnoszace sie do Ksiezyca, sa wlasciwie caly czas nieobecne, chociaz doskonale wiadomo, co owa nieobecnosc sugeruje.
Mimo to, zaslona tajemnicy jest wciaz opuszczona, a doskonalym tego przykladem jest satelita-szpieg o nazwie “Klementyna”, wystrzelony przez Armie U.S. w styczniu 1994 roku z Bazy Sil Powietrznych Vandenburg. Wedlug wielu raportów, “Klementyna” zostala wyposazona w wysokiej rozdzielczosci kamery, wlaczajac w to sprzet pracujacy w podczerwieni i ultrafiolecie.
Misja “Klementyny” zakonczyla sie sukcesem i swiat oczekiwal fotografii o wysokiej rozdzielczosci. Na prózno - i dlatego nie wiemy jakiego rodzaju opakowania od gumy do zucia leza sobie w ksiezycowym pyle.
Wrócmy jednak do anomalii, które obserwuje sie w zwiazku z naszym satelita.
W roku 1974 William H. Corliss podjal próbe opracowania i skatalogowania wszelkich “dziwnych zjawisk”, odnoszacych sie do naszego ukladu slonecznego. W 1985 roku opublikowal on solidna prace, zatytulowana: The Moon and the Planets: A Catalog of Astronomical Anomalies (Ksiezyc i planety: katalog astronomicznych anomalii), która zawiala 108 stron opisu anomalii Ksiezyca.
W tym kompendium, Corliss podzielil anomalie na osiem glównych kategorii:
Anomalie zwiazane z orbita Ksiezyca.
Watpliwosci dotyczace geologii Ksiezyca
Ksiezycowe zjawiska swietlne.
Ruch satelitów na orbicie Ksiezyca.
Obserwacje teleskopowe i wizualne.
Ksiezycowa “pogoda”.
Zjawiska zwiazane z zacmieniem Ksiezyca.
Tajemnica ksiezycowego magnetyzmu.
Wiekszosc wymienionych powyzej anomalii mozna rozbudowywac. Na przyklad, ksiezycowa “pogoda” implikuje istnienie atmosfery, a zjawiska swietlne obejmuja zarówno fosforyzacje, jak i anomalie okreslane jako LTP (zjawiska przelotne) - swiatla, które pojawiaja sie, wiruja i znikaja. Do fosforyzacji zalicza sie tez zielone slady sugerujace istnienie na powierzchni Ksiezyca roslin.

Rozdzial siedemnasty
Zjawisko ksiezycowych fosforyzacji
Podejmujac temat fosforyzacji na powierzchni Ksiezyca spotykamy sie z sytuacja, która - mówiac szczerze - jest niezwykle komiczna.
Na wstepie przypomnijmy kompendium Williama H. Corlissa, zatytulowane Ksiezyc i planety, a wspomniane w poprzednim rozdziale. Zawiera ono dzial zatytulowany “Ksiezycowe Zjawiska Fosforyzacji”, który zaczyna sie krótkim wprowadzeniem.
Corliss wyjasnia w nim, ze pomimo iz Ksiezyc dlugo uwazano za “swiat martwy”, wykazuje on “zaskakujaca róznorodnosc fosforyzacji”.
Nastepnie przechodzi do krótkiego omówienia Teorii Martwego Ksiezyca, podtrzymywanej przez swiat nauki i wskazuje, ze “zjawiska fosforyzacji rzadko omawiane sa w literaturze naukowej”, poniewaz wedlug obowiazujacej teorii “nie maja prawa istniec”.
Corliss pisze tez, ze “nastanie Ery Kosmicznej sprawilo, ze Ksiezyc zostal poddany szczególowym badaniom, w wyniku których zarówno profesjonalisci, jak i amatorzy przebakiwac zaczeli na temat blysków swiatla - przelotnych kolorowych zjawiskach - obserwowanych na Srebrzystym Globie...”.
Zanim przedstawie fakty, musze zaznaczyc, ze zjawisko ksiezycowych swiatel NIE nalezy wcale do rzadkosci.
Liczba tych zjawisk wyraza sie w tysiacach, a niektóre z blysków byly tak silne, ze widziano je nawet golym okiem!
Poczatek Ery Kosmicznej i “przyblizenie sie” Ksiezyca dzieki Orbiterom oraz pózniejszym misjom Apollo, powinny dostarczyc nam kolejnych odkryc w kwestii natury zjawiska ksiezycowych swiatel - szczególnie tych, które zmienialy swoje polozenie i przenosily sie w okreslonych kierunkach.
Jednak oficjalne milczenie na ten temat, poczawszy od roku 1968 az do dzis, jest porazajace.
Rok 1968 ma prawdopodobnie duze znaczenie dla spraw omawianych w tym rozdziale. Ciezko jest sprecyzowac, co sie na to sklada, ale cala rzecz jest bez watpienia godna uwagi.
Historia obserwacji ksiezycowych swiatel jest dluga i przez caly ten czas zjawiska fosforyzacji byly stale rejestrowane.
Oficjalna nauka w duzej mierze fakty te ignorowala. Jesli ktos zamierzal skolonizowac Ksiezyc, co uznano za podstawowy cel Ery Kosmicznej, z pewnoscia chcialby wiedziec nieco wiecej o ksiezycowych swiatlach, nawet jesli glówny nurt nauki ignorowal je, uporczywie trwajac przy Teorii Martwego Ksiezyca.
Sprawe te trzeba zdecydowanie naglosnic, poniewaz JEST to kwestia, która utajniono. Jesli mielibyscie plan wyslania na Ksiezyc statków zalogowych z zamiarem zbudowania tam ksiezycowych baz i jesli dochodzilyby do was tysiace raportów o niezwyklych ksiezycowych swiatlach, to czy nie chcielibyscie wiedziec, czym one sa ZANIM wyslecie tam ludzi?
Do obserwacji mozna by uzyc wiekszych teleskopów. Zalozenie, ze nic takiego NIE zostalo przedsiewziete, nie ma po prostu sensu!
To ze planisci Ery Kosmicznej byli swiadomi pojawiania sie i znikania swiatel bylo jasne dla NASA.
W 1968 roku, opublikowano dokument zatytulowany Chronological Catalog of Reported Lunar Events - NASA Technical Report R-277 (Chronologiczny katalog odnotowanych zdarzen ksiezycowych - Raport techniczny NASA R-277).
Katalog dokumentowal 579 ksiezycowych zdarzen zaobserwowanych miedzy rokiem 1540 a 1967, z których okolo 75% odnosilo sie do zjawisk takich jak ksiezycowe opary, mgly, mzawki i chmury, utrudniajace niekiedy obserwacje swiatel poprzez dobre teleskopy, chyba ze swiatla te zmienialy swoje polozenie.
Autorstwo raportu przypisywano polaczonym wysilkom czterech badaczy z Uniwersytetu Arizona, Centrum Goddard Space, Planetarium Armagh i Obserwatorium Smithsonian Astrophysical.
Trzeba podkreslic, ze “zdarzenie” oznacza w tym kontekscie “cos co trwa przez jakis czas”, a nie tylko ulamek sekundy. A wiec, mówiac wprost, na martwym, jak chce tego nauka, Ksiezycu dochodzilo do róznych ZDARZEN!
Jak czytamy we wstepie do dokumentu “celem katalogu jest dostarczenie listy historycznych i wspólczesnych zapisów, które moga stac sie uzyteczne w badaniach mozliwej aktywnosci na Ksiezycu”.
Dalej raport stwierdza, ze “Katalog zawiera wszystkie dostepne informacje az do pazdziernika 1967 roku.” “Zdarzenia” opisane przez czterech autorów dokumentu sa jak najbardziej prawdziwe, katalog z cala pewnoscia NIE zawiera jednak wszystkich dostepnych informacji. Nawet po wykluczeniu setek raportów, które uznano za falszywe, znacznie wiecej niz 579 “zdarzen” moglo tam zostac umieszczonych jako autentyczne.
Dla przykladu, w koncu dziewietnastego wieku Królewskie Towarzystwo Astronomiczne w Wielkiej Brytanii odnotowalo 1600 ksiezycowych “zdarzen” przez okres zaledwie dwóch lat, wykorzystujac teleskop o srednicy 33 cm zamontowany w Obserwatorium Królewskim w Greenwich.
Tak wiec, katalog NASA NIE zawiera wszystkich dostepnych informacji, a jedynie wybór pewnych “zdarzen” - dane wyselekcjonowane z ogromnej ilosci obserwacji.
Wprowadzenie do raportu zawiera takze dzial zatytulowany “Doniesienia pominiete w katalogu”.
Pierwszy akapit zaczyna sie zdaniem: “Staralismy sie wyeliminowac wszystkie watpliwe raporty”, co sugeruje, ze autorzy SKONTROLOWALI duza liczbe doniesien. Jednakze, konczy sie on stwierdzeniem: “Niescislosci w doniesieniach odkryto tylko w jednym przypadku”. (Dotyczy to raportu Johna Hammesa i przyjaciól z Iowa, którzy zeznali, iz 12 listopada 1878 roku widzieli ksiezycowy “wulkan”.)
Te dwa sprzeczne ze soba zdania umieszczone w tym samym dokumencie, zupelnie ze soba NIE WSPÓGRAJA. Zastanawiajace jest równiez to, dlaczego katalog NASA ograniczony zostal do 579 “zdarzen”. Jesli wezmie sie to pod uwage, rodzi sie pytanie, jakiego rodzaju historycznie udokumentowane raporty POMINIETO.
Poniewaz katalog NASA NIE ZAWIERA ogromnej liczby autentycznych raportów z ksiezycowych “zdarzen”, które moglyby, a nawet powinny byc w nim zawarte, deklarowany na wstepie cel katalogu mozna poddac w watpliwosc. Oczywiscie cala prawda o Ksiezycu, jesli mozna tak powiedziec, nie wynika wcale z owych 579 “zdarzen” zawartych w katalogu.
I to sprowadza nas na powrót do kwestii teleskopów. Zwykla osoba, która jest tym prawdziwie zainteresowana i ma w kieszeni kilka zbednych dolców, moze kupic bardzo
dobry teleskop o srednicy 15 lub 40 cm. Urzadzenia takie sa ogólnie dostepne i daja bardzo dobre wyniki obserwacyjne, pod warunkiem, ze atmosfera ziemska nie jest zanieczyszczona i ze inne warunki nocnych obserwacji sa dosc dobre.
Jesli wiec bierze sie pod uwage ten szczególny fakt i porównuje go z 579 ksiezycowymi “zdarzeniami” wymienionymi w katalogu NASA z roku 1968, latwo jest uswiadomic sobie, ze katalog obejmuje wylacznie te “zdarzenia”, które mozna zaobserwowac przez teleskopy o srednicy od 15 do 40 cm.
O tym szczególnym fakcie NIE WSPOMINA wcale wprowadzenie do katalogu. Dlatego wydaje sie on pelnic raczej dziwna funkcje negowania tych anomalii ksiezycowych, które mozna ujrzec z Ziemi przez teleskopy o mniejszej srednicy.
Niezaleznie od tego, opublikowanie katalogu NASA z 1968 roku pozwalalo miec nadzieje, ze gdy Ksiezyc zostanie dokladniej zbadany przez Orbitery i ladowniki - pojawi sie wiecej oficjalnych dokumentów na ten temat.
Pewne kratery na powierzchni Ksiezyca sa godne uwagi ze wzgledu na pojawiajace sie w nich swiatla, jak i inne zjawiska anomalne. Jak odnotowano w katalogu, wsród kraterów “wykazujacych aktywnosc swietlna” sa Plato, Aristarcus i Timocharis, by wymienic chocby kilka z nich.
Plato slynie ze swych swiatel. Ma okolo dziewiecdziesieciu kilometrów szerokosci i grunt, który zmienia kolory. Jego sciany sa bardzo wysokie, ale czasem przyslania je mgla.
Wiele z autofosforyzujacych “obiektów” obserwowano w ruchu. Inne formowaly geometryczne wzory, takie jak kola, kwadraty i trójkaty.
Czasem swiatla emitowane byly z mniejszych i blizszych kraterów, po czym zmierzaly w strone Plato, by nastepnie zejsc po jego krawedziach. W roku 1966 obserwowano w obrebie Ploto mnóstwo czerwonych, blyskajacych punktów.
Uwazni obserwatorzy mogli dostrzec równiez dlugie promienie swiatla. Objetosc tego rozdzialu nie pozwala na dalsze wyliczanie; czytelnika zainteresowanego tym tematem odsylam po bardziej szczególowe dane do pozycji zamieszczonych w Bibliografii.
Na koniec wypada zauwazyc jeszcze jedna dziwna rzecz. Dotyczy ona porównania obszarów, gdzie swiatla Ksiezyca cechuja sie najwieksza aktywnoscia, oraz rejonów, gdzie ladowaly zalogowe misje Apollo.
Jesli zalezaloby to ode mnie, wyslalbym jeden ze statków Apollo w sam srodek krateru Ploto. W koncu ma on prawie 100 km srednicy i wyglada na to, ze wiele sie w nim dzieje.
Jak sie jednak okazalo, zaden z wyslanych na Ksiezyc amerykanskich czy radzieckich statków nie wyladowal nawet w poblizu tych niezwyklych obszarów.
Wszystkie ladowniki osiadaly w rejonach ksiezycowego równika, w otoczeniu, gdzie nie notowano “ksiezycowej aktywnosci”.
Powyzsze stwierdzenia moga sie oczywiscie odnosic wylacznie do statków, o których lotach informowano szeroka opinie publiczna.

Rozdzial osiemnasty
Woda na Ksiezycu. Ksiezycowa atmosfera
Wiosna 1998 roku naukowcy publicznie oglosili swoje zdziwienie odkryciem wody na Ksiezycu. Wiadomosc ta rozeszla sie szeroko, nie tylko we wszystkich glównych mediach, ale i w internecie.
Jednakze, co zrozumie kazdy, choc troche obeznany z dluga historia obserwacji Ksiezyca, odkrycie z roku 1998 nie bylo wcale odkryciem, ale bardzo spóznionym przyznaniem czegos, o czym od dziesiatków lat dobrze wiedziano.
Jedna z waznych implikacji tego faktu jest to, ze tam, gdzie jest woda, musi byc i atmosfera. A gdzie jest atmosfera, musi istniec dostateczna grawitacja, aby ja utrzymac.
Odeszlismy wiec juz bardzo daleko od Teorii Martwego Ksiezyca, tak daleko, ze o niej samej mozna by powiedziec, iz jest calkowicie martwa.
Badajac jednak “ksiezycowy program utajnien”, warto jeszcze raz przeanalizowac pewne aspekty szarady Martwego Ksiezyca, teorii gloszacej, ze nie ma na nim atmosfery ani biologicznego zycia.
Jak ogloszono w roku 1961, glównym celem Ery Kosmicznej byla podróz na Ksiezyc i skolonizowanie go w celu zbudowania tam baz, które bylyby krokiem naprzód w penetracji dalszej przestrzeni. Byl to oczywiscie cel zarówno naukowy, jak i militarny.
Inny glówny cel (nie do konca zreszta zarzucony) dotyczyl ekonomii. Ksiezyc posiada prawdopodobnie poszukiwane zloza metali, które moglyby byc eksploatowane z korzyscia dla mieszkanców Ziemi.
Oba te cele robily wrazenie na spoleczenstwie, które wyrazalo spory entuzjazm dla ksiezycowych projektów, projektów - trzeba o tym pamietac - niezwykle kosztownych.
Rozwazano tez inny wazki czynnik. Dostawszy sie na Ksiezyc, nalezalo przeciez pomyslec o warunkach jego zamieszkania.
Wydaje sie logiczne, ze kazde odkrycie ulatwiajace kolonizacje Ksiezyca, zostaloby natychmiast naglosnione, by w przyszlosci zwiekszyc entuzjazm podatników, którzy fundowali te kosztowne ekspedycje.
“Odkrycie” wody na Ksiezycu dopiero w 1998 roku moze wiec dziwic. Sprawa robi sie jeszcze dziwniejsza, gdy zdradzimy, ze obecnosc atmosfery na naszym satelicie potwierdzono na kilka dekad przed nadejsciem Ery Kosmicznej?
Tak sie bowiem sklada, ze poczawszy od póznych lat dziewiecdziesiatych XIX wieku mamy do czynienia z bardzo kompetentnymi obserwacjami Ksiezyca, które jasno ukazywaly warunki sprzyjajace projektowi kolonizacji naszego satelity.
Mówiac wprost, pojawiac sie zaczely doniesienia o atmosferze oraz obszernych jaskiniach (“ujemnych maskonach”), które moglyby byc idealnym miejscem do zalozenia baz. W ten sposób - sadzono - mozna by rozwiazac “ksiezycowe problemy mieszkaniowe”.
Poza tym, zwazywszy ludzki geniusz i pomyslowosc, jedynym PRAWDZIWYM problemem (jesli kiedykolwiek taki istnial) bylo to, co mozna by nazwac “ryzykiem zawodowym” ludzkich aspiracji.
Wraz z nastaniem roku 1961 i inauguracja programu ksiezycowych eksploatacji, oficjalny nurt nauki zaczal umacniac negatywna Teorie Martwego Ksiezyca.
Takie postepowanie odsylalo w zapomnienie wyniki wczesniejszych obserwacji, które zapowiadaly stosunkowo latwy poczatek kolonizacji Ksiezyca.
Misje ksiezycowych sond, Orbiterów, ladowników i Apolla trwaly okolo jedenastu lat - po czym oba supermocarstwa - Stany Zjednoczone i Zwiazek Radziecki - calkowicie zarzucily wyprawy na Ksiezyc.
Dodajmy, ze oficjalna propaganda prawie natychmiast znalazca cos, co zastapilo naukowy i spoleczny entuzjazm dla ksiezycowych ekspedycji. Wykreowano otóz cud stacji kosmicznych, które mialy okrazac Ziemie, a nie Ksiezyc.
Rozwazajac powyzsze, mozna dojsc do wniosku, ze geniusz i pomyslowosc dwóch wielkich supermocarstw napotkaly na swej drodze cos na ksztalt “ksiezycowego ryzyka zawodowego”, któremu trudno bylo sprostac. Czynnika, który musial byc tak niebezpieczny, ze z miejsca zawieszono wszelkie plany kolonizacji Ksiezyca.
Tak wiec oba supermocarstwa, pozostajace nadal na etapie zimnej wojny, zdecydowaly sie wspóldzialac w budowie okrazajacych Ziemie stacji kosmicznych.
Bez wzgledu na polaczone wysilki i ogromne koszty owego przedsiewziecia, stacje kosmiczne orbitujace wokól Ziemi zawsze beda czyms lichym w porównaniu z bazami na Ksiezycu, które moglyby zostac wybudowane juz we wczesnych latach osiemdziesiatych.
Aby zrekonstruowac schemat utajnien, odnoszacych sie do Ksiezyca, musimy cofnac sie do poczatku wieku XX, do pracy W. H. Pickeringa, profesora Harvardu i akceptowanego autorytetu w sprawach naszego satelity.
Jak napisal on w swym naukowym dziele The Moon (Ksiezyc) - ksiazce wydanej w 1903 roku - poglad, ze satelita nasz jest swiatem martwym, jest tak szeroko rozpowszechniony i tak gleboko zakorzeniony w umyslach, ze nie tylko spoleczenstwo, lecz równiez astronomowie daja mu posluch.
Nastepnie Pickering dochodzi do wniosku, ze owa powszechna opinia opiera sie w wiekszosci na “dowodach” niewystarczajacych.
Odnosi sie przy tym do setek (a nawet tysiecy) “zjawisk ksiezycowych”, obserwowanych przez teleskopy i wskazuje, ze ich jedynym prawdopodobnym wyjasnieniem jest to, iz na Ksiezycu znajduje sie atmosfera i woda.
W koncu przechodzi do opisu sytuacji, której wiekszosc spoleczenstwa (prócz selenografów, którzy naukowo studiuja ksztalt powierzchni Ksiezyca) nie jest swiadoma.
“Argumenty obu stron sa niezwykle proste. Astronomowie, którzy nie sa selenografami, deklaruja, ze na Ksiezycu nie ma ani atmosfery, ani wody i dlatego wszelkie «zjawiska» sa tam niemozliwe. Odpowiedz selenografów jest natomiast taka, ze widzieli oni, jak tego typu «zjawiska» maja miejsce.”
Jednakze, pomimo staran wielu selenografów, Ksiezyc od tego czasu oficjalnie nie mial atmosfery przez okres okolo dziesieciu dekad. Stalo sie tak, mimo ze dwaj znani i kompetentni astronomowie opublikowali dowody na to, ze jest wrecz odwrotnie. Byli oni w stanie udowodnic istnienie ksiezycowej atmosfery; swe twierdzenie oparli na naukowych doniesieniach i obserwacjach teleskopowych, obejmujacych okres 150 lat.
Jednym z owych astronomów byl M. K. Jessup, który wykladal astronomie i matematyke na uniwersytecie Michigan; byl tez twórca najwiekszego refrakcyjnego teleskopu na poludniowej pólkuli.
Jego ksiazka o Ksiezycu opublikowana zostala w roku 1957 (prosze zwrócic uwage na date), a jej tytul brzmial (wierzcie lub nie): The Expanding Case for the UFO (Rozwijajaca sie sprawa UFO). Wydanie ksiazki o takim tytule wpedzilo go prawdopodobnie w nieliche klopoty.
Drugim odwaznym astronomem byl V. A. Firsoff, w swoim czasie czolowy autorytet w sprawach Ksiezyca. Jego ksiazka z 1959 roku (i znów prosze zwrócic uwage na date) nosila tytul Strange World of the Moon (Dziwny swiat Ksiezyca).
Obie pozycje przedstawialy szereg dowodów (nielatwo bylo je zakwestionowac naukowo), potwierdzajacych istnienie ksiezycowej atmosfery i sugerujacych prawdopodobienstwo wystepowania na Srebrnym Globie zarówno wody, jak i roslinnosci.
Jedynym rezultatem wydania obu ksiazek bylo wstrzymanie ich dystrybucji. Zdobycie tych “bialych kruków” stalo sie niemozliwe, a sytuacja ta nie ulegla zmianie do dzis.
Istnienie atmosfery mozna jednak dowiesc równiez w inny sposób. Mowa tu o “zakrywaniu” przez tarcze Ksiezyca widocznych na niebie gwiazd.
Gdyby Ksiezyc nie mial atmosfery, gwiazdy zniknelyby natychmiast, gdy jego tarcza zaczelaby przesuwac sie po niebie. Gdyby jednak powloka gazowa istniala, gwiazdy migalyby zanim zakryje je ksiezycowa tarcza.
Gwiazdy migaja, co po obliczeniach prowadzi do wniosku, ze ksiezycowa atmosfera ma grubosc okolo pieciu kilometrów. Powloka gazowa dostarcza równiez dostatecznego tarcia “rozblyskom”, kiedy male meteory przechodzac przez nia zaczynaja sie stapiac.
Gdy zaloga Apollo 11 wyladowala na Ksiezycu, astronauci umiescili na jego powierzchni flage i sfilmowali ten moment triumfu. W chwile pózniej, kiedy kamera telewizyjna byla jeszcze wlaczona, zablakany podmuch wiatru rozwinal flage.
William Brian, autor ksiazki Moongate: Suppressed Findings of the U.S. Space Program (Sprawa Ksiezyca: utajnione odkrycia amerykanskiego programu kosmicznego), wydanej w roku 1982, uzyskal kopie tego filmu. Ukazywal on, ze astronauci nie stali w poblizu flagi, kiedy ta zaczela falowac. Bedac przy kamerze obaj rzucili sie, by zaslonic obiektyw rekoma.
NASA nie dala sie namówic na komentarz. Kiedy flagi zostaly juz na Ksiezycu umieszczone, zwiazano je druciana siatka, tak aby caly czas wydawaly sie sztywne. Ostatecznie incydent ten poszedl w zapomnienie. Wierny jednak, ze wiatr nie bierze sie znikad - potrzebuje atmosfery, aby zalopotac flaga...
Istnienie atmosfery na Ksiezycu “usprawiedliwia” obecnosc ksiezycowych mgiel, mzawek i chmur, które wielu obserwatorów zaczelo widziec mniej wiecej po roku 1773 (kiedy to zaczeto budowac odpowiednie teleskopy).
Wiek dziewietnasty, w którym sztuka konstruowania duzych refrakcyjnych teleskopów siegnela zenitu, byl szczególnie obfity w ksiezycowe zjawiska atmosferyczne.
A jednak wszystkie ksiezycowe obserwacje, które nie pasowaly do Teorii Martwego Ksiezyca, byly systematycznie wykluczane z glównego nurtu nauki. Cos nalezalo w tej sprawie uczynic. Nie moglo to trwac wiecznie.
W Stanach Zjednoczonych, potrzeba ta skrystalizowala sie w utworzeniu Krajowego Urzedu do spraw Lotnictwa i Astronautyki (NASA), który to urzad powstal oficjalnie 1 pazdziernika 1958 roku.
W literaturze oficjalnej NASA opisywana jest jako cywilna agencja rzadu federalnego Stanów Zjednoczonych, której misja polega na prowadzeniu badan i rozwijaniu programów operacyjnych dotyczacych satelitów, rakiet i eksploracji kosmosu.
Jednym z pierwszych, a zarazem glównych celów, jakie NASA zamierzala realizowac, bylo: 1. Ladowanie czlowieka na powierzchni Martwego Ksiezyca i 2. Skolonizowanie go poprzez zalozenie tam baz, zanim uczynia to budzacy lek Sowieci.
A jednak obiekt ten - obecnie Martwy i Pozbawiony Atmosfery Ksiezyc - byl tym samym Ksiezycem, na którym do roku 1958 obserwowano mzawki, mgly i chmury. Zjawiska te wyraznie wskazywaly na swego rodzaju ksiezycowa pogode, nawet jesli nie jest ona podobna do pogody panujacej na Ziemi.
Wyraznie trzeba wiec podkreslic, ze przed rokiem 1958 istnialy tysiace raportów opisujacych ksiezycowe anomalia (wlaczajac w to zjawiska pogodowe).
Suma tych doniesien wyraznie udowadniala, ze Ksiezyc NIE jest globem martwym i ze wystepuje na nim wzmozona aktywnosc.
Smieszna wydaje sie oczywiscie sugestia, ze personel NASA nie zbadal w najdrobniejszych szczególach owej masy raportów.
Istnienie “slabej” ksiezycowej atmosfery “odkryto” ostatecznie w roku 1997. Niewiele bylo jednak komentarzy na temat implikacji, jakie z tego wynikaja. A przeciez tam, gdzie obecna jest powloka gazowa, mozliwe jest równiez istnienie roslinnosci i chmur. Teorie Martwego Ksiezyca nalezaloby wiec chyba poslac na emeryture. Bez watpienia zasluzona.

Rozdzial dziewietnasty
Ryzyko zawodowe w ksiezycowym stylu
Czy utrzymywanie w tajemnicy spraw zwiazanych z Ksiezycem ma na celu osiaganie jakichs celów wojskowych lub ekonomicznych? Potajemne osiaganie celów w obu tych dziedzinach jest bowiem czyms naturalnym.
Analiza tajemnic zwiazanych z Ksiezycem pokazuje, ze przez wiele dziesiecioleci stosowano rózne metody utajniania informacji, aby ukryc przed spoleczenstwem istnienie ksiezycowej wody, atmosfery i wielu innych zjawisk.
Malo znanym faktem jest np. to, ze nasiona roslin bardzo dobrze rosna i kielkuja w ksiezycowej glebie, która jest bogata w skladniki odzywcze. Istnieje zatem mozliwosc, by przyszli kolonizatorzy Ksiezyca uprawiali na jego powierzchni rosliny jadalne - to przeciez niesamowite!
Te i inne zjawiska sugeruja istnienie na Ksiezycu warunków sprzyjajacych zamieszkaniu. Brzmi to, jak sadze, optymistyczniej niz teoria, wedlug której nasz satelita to martwy, suchy i pozbawiony powietrza kawal skaly.
W zwiazku z takimi wyplywajacymi co jakis czas informacjami, powolano kilka nieoficjalnych grup, których zadaniem byla ocena warunków panujacych na Ksiezycu. Ocena formulowana niezaleznie od czynników oficjalnych, starajacych sie zataic niektóre fakty.
Fred Steckling i Daniel K. Ross (patrz Bibliografia) dostarczyli logicznych i dobrze uzasadnionych analiz opartych na oficjalnych zdjeciach powierzchni Ksiezyca. Wedlug nich, egzystencja w warunkach ksiezycowych przypominalaby zycie w wysokich Andach albo w Himalajach. Dlatego zdrowi Ziemianie byliby w stanie dosc szybko zaaklimatyzowac w takich warunkach.
Wsród osób urodzonych w wysokich Andach lub Tybecie mozna by przeprowadzic rekrutacje do ksiezycowych kolonii, a potem tych ludzi poddac treningowi dla celów wojskowych lub ekonomicznych.
Zastanówmy sie zatem, komu tak naprawde bylo potrzebne zatajanie tak istotnych informacji. Gdyby uwzgledniono omówione wyzej czynniki, eksploracja Ksiezyca wygladalaby dzis inaczej. Poinformowanie opinii publicznej, ze nasz satelita nie jest martwy przyniosloby tylko korzysc misjom ksiezycowym. Przeciez w takim wypadku, przedsiebiorczy kapitalisci z ochota sfinansowaliby kosztowne jak diabli programy kosmiczne.
Jak na razie nic nie tlumaczy, dlaczego dwie ziemskie superpotegi przerwaly ksiezycowe podboje po tak kosztownym i efektownym starcie, który najkrótsza droga zmierzal do osiedlenia sie czlowieka na powierzchni Ksiezyca.
12 pazdziernika 1954 roku, czyli okolo szesciu lat przed tym, jak prezydent Kennedy oglosil amerykanski program wyslania czlowieka na Ksiezyc, pewien astronom przez teleskop w obserwatorium w Edynburgu, ogladal sobie naszego satelite.
Widzial “ciemna kule podrózujaca w prostej linii z krateru Tycho do krateru Aristracus”.
Odleglosc te kula pokonala w ciagu “dwudziestu minut, co równa sie predkosci niemal 9700 kilometrów na godzine”.
We wrzesniu tego samego roku podobny obiekt widzialo dwóch mezczyzn uzywajacych teleskopu o srednicy 15 cm. Przez ponad czterdziesci minut obserwowali jak opuszcza on pólnocny rejon Marc Humboldtianum i wylatuje z atmosfery ksiezycowej w przestrzen.
Nalezy w tym miejscu zauwazyc, ze teleskopy o malej srednicy sa wstanie zaobserwowac jedynie naprawde duze obiekty. Zarejestrowane kule musialy wiec miec srednice od póltora do osmiu kilometrów.
W historycznych zapisach znajduje sie wiele raportów, mówiacych o “czarnych obiektach” przecinajacych powierzchnie Ksiezyca; niektóre z nich poruszaly sie dosc szybko i rzucaly cienie, co ewidentnie wskazuje na istnienie ukierunkowanego zródla swiatla. Podobne, ale mniejsze i swiecace obiekty, widziano z kolei wlatujace i wylatujace z róznych kraterów.
Ani jeden tego rodzaju opis nie znalazl sie wsród 579 anomalnych zjawisk, wymienionych w katalogu “zdarzen” ksiezycowych, wydanym przez NASA w 1968 roku.
A jednak obiekty te moga miec cos wspólnego z decyzja, jaka podjeli Amerykanie i Sowieci, a która sprowadzala sie do tego, by zrezygnowac z umieszczenia na Ksiezycu ludzi i skupic caly wysilek na budowie stacji kosmicznych na orbicie Ziemi.
Cóz, zalogowe ksiezycowe ladowniki nalezy uznac za bardzo prymitywne w porównaniu ze statkami majacymi okolo szesciu kilometrów srednicy i zdolnymi osiagnac predkosc 9700 kilometrów na godzine.
Takie statki, a juz na pewno ich zalogi, moglyby stanowic rodzaj “ksiezycowego ryzyka zawodowego”, na jakie natknal sie czlowiek podczas kolonizacji Srebrnego Globu.
Dwa zdjecia NASA, ukazujace niezwykle statki, wydaja sie umykac wszechobecnej cenzurze.
Pierwsze pochodzi z lipca 1969 roku, kiedy to jedna z kamer Apolla 11 zupelnie przypadkowo zarejestrowala swiecacy obiekt w ksztalcie cygara, poruszajacy sie nad powierzchnia Ksiezyca. Poniewaz fotografia pokazuje opary, pojazd musial unosic sie w ksiezycowej atmosferze. (Zdjecie NASA nr 11-37-5438.)
W lipcu 1972 roku kamera Hasselblad z Apolla 16 uchwycila kolejny obiekt w ksztalcie cygara. Statek byl ogromny. Wydawal sie swiecic bialym swiatlem (jonizujac atmosfere bezposrednio za soba), ale byl wystarczajaco bliska powierzchni Ksiezyca, aby rzucic odpowiednio dlugi cien. (Zdjecie NASA nr 16-19238.)
Nawet po tym, jak dwa supermocarstwa zaniechaly podrózy na Ksiezyc, entuzjasci teleskopów z calego swiata kontynuowali swe obserwacje. Widziano wiec pojazdy lecace w poblizu ksiezycowej powierzchni, wylatujace ponad atmosfere i umykajace w kosmos.
Szczególnie wytrwali pod tym wzgledem byli Japonczycy; to oni wlasnie uzyskali doskonaly material filmowy, ukazujacy “anomalne” zjawiska. Film ten pokazano juz niemal na calym swiecie.
Raportów tego typu jest mnóstwo. Zainteresowanych odsylam do zródel bibliograficznych.
Wazniejsze niz wszystko inne wydaje sie jednak pytanie: w jakim celu utajnia sie wszystkie te dane?
Jakikolwiek on jest, na pewno nie wiaze sie z obecnoscia na Ksiezycu atmosfery, wody, mineralów czy dziwnych swiatel. Dlaczego ktos mialby ukrywac informacje o istnieniu na Ksiezycu wody? Moga jednak istniec pewne “zagrozenia” wynikajace z wykorzystywania tej wody i to one wlasnie musza pozostac w ukryciu - szczególnie, jesli oba supermocarstwa nie wiedza, jak sie z tym uporac.
Jedna ze spekulacji na temat prawdziwej natury utajniania faktów mówi, te na Ksiezycu ktos po prostu kopnal Ziemian w dupe i “zasugerowal”, by wiecej tam nie wracali.
Czytelnik zainteresowany “rzeczywistoscia utajniania spraw ksiezycowych” chcialby zapewne przeczytac ksiazke, która od chwili wydania bardzo trudno zdobyc.
Pierwszy raz ukazala sie ona w roku 1978 we Francji, a nastepnie przetlumaczono ja na jezyk angielski. Jej autorem jest Maurice Chatelain, który w 1955 roku przyjechal do Stanów Zjednoczonych z francuskiego wówczas Maroka.
Ksiazka ta nosi tytul Our Ancestors Came from Outer Space (Nasi przodkowie przybyli z dalekiego kosmosu), ale zawiera tez sporo faktów, które moglyby nas zainteresowac ze wzgledu na Ksiezyc. W pewnym miejscu autor pisze: “Kiedy Apollo 11 wyladowal w rejonie Morza Spokoju, doslownie na moment przed tym, nim Armstrong zszedl po drabinie, aby postawic noge na ksiezycowej powierzchni, nad jego glowa pojawily sie dwa obiekty UFO.”
Chatelain komentuje to tak: “Astronauci mieli problemy nie tylko ze sprzetem. Podczas misji widzieli rzeczy, o których nie wolno im bylo rozmawiac z nikim spoza NASA. Trudno uzyskac dzis jakiekolwiek szczególowe informacje od NASA, która wciaz dba o to, aby wydarzenia te nie wyszly na swiatlo dzienne.”
Wiele osób podchodzi do takich rewelacji z usmiechem rozbawienia albo je przemilcza. Chatelain stanowi dla NASA pewien problem, ale cóz moze ona zrobic ponad wydanie oswiadczenia w stylu: “Bez komentarza.” Jest tak, poniewaz Maurice Chatelain stal kiedys na czele projektów i budowy systemu komunikacji Apolla, jak tez systemu przetwarzania danych dla NASA.
Poza tym, w latach piecdziesiatych, nadzorowal budowe nowych systemów radarowych i telekomunikacyjnych dla Ryan Electronics. Dostal jedenascie patentów, w tym patent za radarowy system automatycznego ladowania, uzywany w lotach na Ksiezyc sond typu Ranger i Superveyor.
Innymi slowy, Maurice Chatelain to czlowiek DOBRZE POINFORMOWANY, jesli chodzi o kwestie utajniania danych, i nikt nie moze mu zarzucic, ze nie wie o czym pisze.
A oto jeszcze dwa inne smakowite kaski z ksiazki Maurice'a Chatelaina:
“Wydaje sie, ze wszystkim lotom statków Apollo i Gemini towarzyszyly... kosmiczne pojazdy pozaziemskiego pochodzenia.”
“Wedlug nieoficjalnych informacji Apollo 13 przewozil maly ladunek nuklearny. Zamierzano umiescic go na powierzchni Ksiezyca w celu wykonania badan sejsmicznych. Z wielkim trudem udalo sie sprowadzic statek na Ziemie po tym, kiedy przelatujace obok UFO uszkodzilo jego systemy. Wydawac by sie moglo, ze UFO chroni jakies bazy ksiezycowe, zbudowane tam przez Obcych.”
O Ksiezycu mozna by powiedziec jeszcze wiele ciekawych rzeczy. Kiedy o tym mysle, przypominaja mi sie wydarzenia z roku 1975, kiedy to po raz pierwszy skontaktowal sie ze mna pan Axelrod. On z pewnoscia wiedzial o wszystkim, o czym tu pisze. A nawet - jestem tego pewien - wiedzial ZNACZNIE wiecej!

Rozdzial dwudziesty
Zbiory informacji zamkniete w sejfie
Latwo ustalic, ze juz od wielu lat utajnia sie fakty zwiazane z Ksiezycem. A jednak natura samego utajniania informacji jest wciaz bardzo niejasna.
Jesli komus uda sie przeniknac tajemnice, wówczas oficjalne czynniki, zamieszane w proces utajniania danych, wszystkiemu zaprzeczaja. A potem procedura utajniania trwa dalej.
Dokonano wiele penetracji tej procedury, a zdobyte w ten sposób informacje trafily do ksiazek. Niektóre z nich sa oczywiscie nieco przesadzone i nie pozbawione histerii. Istnieje jednak pewna liczba dobrze udokumentowanych danych, które trudno podwazyc.
We wczesniej omawianych rewelacjach, szczególnie tych zamieszczonych w ksiazce Maurice'a Chatelaina, zabraklo jednego przykladu. Dlatego teraz sie nim zajmiemy. Chatelain byl kims dobrze poinformowanym, ze wzgledu na swa wspólprace z NASA i z tego powodu jego informacje nalezy uznac za pewne.
Sila rzeczy za faktyczne trzeba równiez uznac rozliczne spotkania ludzi z Obcymi; ci, którzy potrafia zniesc tego typu implikacje, przyjmuja te prawdy w calosci.
Pomocne w tym miejscu bedzie chwilowe odwrócenie uwagi od tego, co sie utajnia, i blizsze przyjrzenie sie temu, jak wyglada sam proces utajniania
Oczywiscie najlepszym z mozliwych sposobów zatajania informacji jest budowanie muru scislej tajemnicy wokól danej sprawy. Moze to zakonczyc sie tak daleko idacym sukcesem, ze osoby postronne nie beda w ogóle mialy swiadomosci, ze cos jest nie tak.
A jednak Ksiezyca nie da sie otoczyc tak scisla tajemnica, poniewaz on po prostu jest tam - na niebie - i kazdy z nas, jesli tylko chce, moze sobie na niego popatrzec.
Skoro wiec nie mozna utajnic samego Ksiezyca, utajnia sie informacje o wystepujacej na jego powierzchni aktywnosci. Dodajmy, ze jesli aktywnosc taka istnieje i jesli od lat jest zatajana, najlepiej sluzy temu rozpowszechnianie Teorii Martwego Ksiezyca; nadawanie jej naukowej autentycznosci i nauczanie o niej w szkolach.
A wówczas, gdy w ksiezycowa noc ludzie nawet spojrza w niebo, wszystko co tam ujrza otoczy i rozbroi chwala Teorii Martwego Globu. Dlatego poza okazjonalnym swiatlem na ksiezycowej powierzchni, nikt nie zobaczy tam niczego ciekawego. To pewne.
Sa jednak ludzie, którzy kupuja sobie teleskopy i przez nie obserwuja niebo. Dla jasnosci dodajmy, ze nie sa to instrumenty o zbyt wysokiej rozdzielczosci. Ale, jak mówia ich wlasciciele, mozna przez nie dojrzec rzeczy, których Teoria Martwego Ksiezyca nie uwzglednia.
W ten sposób utajnianie staje sie coraz trudniejsze. Pod reka jest jednak inne latwe rozwiazanie. Po prostu oficjalnie neguje sie te niezwykle obserwacje KSIEZYCA, twierdzac, ZE NIE PASUJA one do obowiazujacej teorii.
Ci zatem, którzy kupuja teleskopy, moga widziec przez nie, co im sie zywnie podoba. Tak naprawde nie ma to zadnego znaczenia, poniewaz w nauce liczy sie wylacznie glówny nurt i obowiazujacy paradygmat.
Po drugie, utajnianie informacji o przejawach “ksiezycowej aktywnosci”, informacji zdobytych przez czynniki nieoficjalne, moze po prostu polegac na ich celowym ignorowaniu. Na przyklad wiekszosc tytulów, umieszczonych przeze mnie w Bibliografii na koncu ksiazki, przez oficjalne czynniki jest zwyczajnie niezauwazana.
Wrócmy jednak do glównego nurtu utajniania. Jesli z cierpliwoscia posegregujemy wszelkie dostepne informacje, okaze sie, ze zatajanie dotyczy tylko naturalnych zjawisk na Ksiezycu - istnienia ksiezycowej atmosfery, wody i roslinnosci.
Przez dlugi czas, Bóg wie dlaczego, pomimo dowodów, zaprzeczano istnieniu ksiezycowej atmosfery i wody (dopiero ostatnio przyznano, ze istnieja). Zaprzeczanie to musialo wiec byc elementem szeroko zakrojonego procesu utajniania.
Mozna sie jednak zastanawiac, DLACZEGO naturalne ksiezycowe zjawiska otaczano tajemnica lub tez im przeczono. Przeciez w normalnych okolicznosciach swiat bylby oczarowany faktem, ze Ksiezyc NIE JEST martwy. Prawda?
Idac dalej, zwrócmy uwage na intensywnosc owych utajnien. Oficjalne zaprzeczanie istnieniu dziwnych zjawisk na Ksiezycu przybieralo bowiem w pewnych momentach ton histeryczny.
Z praktyki wynika, ze naturalnych zjawisk zazwyczaj sie nie zataja (przynajmniej nie na dlugo), chyba ze jest ku temu bardzo istotny powód. Dlatego wielu zastanawialo sie nad tym, czy pod “plaszczykiem” naturalnych ksiezycowych zjawisk nie kryje sie cos, co stanowi prawdziwy cel utajniania?
Eksperci od dezinformacji zdolali rozwinac bardzo misterne i wydajne metody mieszania ludziom w glowach poprzez wzniecanie wokól danej sprawy zamieszania.
Jeden ze sposobów podsycania zamieszania polega na oddzielaniu od siebie zbiorów informacji, które wiaza sie ze soba, a nawet sa od siebie zalezne.
Aby z gmatwaniny danych wydobyc jakis sens, zbiory informacji nalezaloby z soba na powrót polaczyc. W przeciwnym wypadku powstaje zamieszanie, które daje niewymierne korzysci procesowi utajniania.
Sprawdzona metoda walki z dezinformacja jest rozbiór zamieszania na czynniki pierwsze, tak, aby zobaczyc co sie za nim kryje.
Takie postepowanie sprawia, ze rózne, pozornie oddzielone od siebie informacje, zaczynaja bardziej rzucac sie w oczy. Pomaga to takie odkryc, jakie zbiory informacji pozostaja nadal niewidoczne lub nietkniete - i których z nich w zwiazku z tym nie trzeba poddawac analizom.
Czasem pomaga juz zapis prostej chronologii wydarzen; latwiej wtedy wyciagac wnioski.
Chociaz wiele ksiazek podaje szereg latwych do udowodnienia informacji wiazacych sie z utajnianiem, calosc materialu jest w nich zazwyczaj tak pogmatwana, ze raczej wiklaja one fakty, miast je porzadkowac.
Encyklopedia Kolumbijska (wydanie czwarte z roku 1975) zawiera bardzo dobry wstep do dzialu “Eksploracja kosmosu”. Dlatego stamtad zaczerpnalem krótka chronologie wydarzen, która przytaczam ponizej. Wzbogacilem ja o komentarze, które nawiazuja do tematu tej ksiazki. Encyklopedia, rzecz jasna, o tych sprawach nie wspomina.
Wstep rozpoczyna sie od definicji terminu “eksploracja kosmosu”. Wedlug encyklopedii to badanie warunków fizycznych gwiazd, planet i ich ksiezyców za pomoca sztucznych satelitów, sond i zalogowych statków kosmicznych.
Dalej mówi sie o tym, ze chociaz w badaniach prowadzonych z Ziemi, z uzyciem optycznych i radiowych teleskopów, zebrano mnóstwo danych o naturze cial niebieskich, to dopiero po II wojnie swiatowej budowa rakiet doprowadzila do bezposredniej eksploracji pozaziemskiej przestrzeni.
Trzeba tu podkreslic, ze encyklopedia wspomina wylacznie o teleskopach, dzieki którym (i to mozna przyjac za pewnik) zdobyto dostepne dzis informacje (na przyklad o Ksiezycu).
Jednakze, co szczególowo wyjasnilem w rozdziale 16, problem teleskopów nigdy nie zastal ujawniony wprost, bowiem teleskopy o wiekszej srednicy do dzis sa reglamentowane, a ich sprzedaz jest kontrolowana na calym swiecie.
KOMENTARZ: Zdrowy rozsadek podpowiada nam, ze wielkich teleskopów uzywano do obserwacji Ksiezyca juz w latach dwudziestych. Nalezy jednak zauwazyc, ze nigdy nie ujawniono spoleczenstwu informacji zdobytych za pomoca tych urzadzen. Mozna wiec zalozyc, ze pewne elementy procesu utajniania pojawily sie juz na poczatku wieku XX.
To co odkryto przy pomocy teleskopów o wiekszej srednicy, stalo sie brakujacym zbiorem informacji.
4 pazdziernika roku 1957 ZSRR wyslal w kosmos pierwszego sztucznego satelite o nazwie Sputnik I. W ten sposób uspiony program kosmiczny Stanów Zjednoczonych zmotywowany zostal do dzialania, co szybko doprowadzilo do miedzynarodowych zawodów, popularnie nazywanych “kosmicznym wyscigiem”.
KOMENTARZ: “Wyscig kosmiczny”? Do czego? Juz w 1961 roku mass media przescigaly sie w domyslach, kto pierwszy zdobedzie przewage w kosmosie, przy czym sprawa kolonizacji Ksiezyca wydawala sie tu celem nadrzednym.
Wysilki Amerykanów zdopingowane zostaly strachem, ze przewage zdobeda Sowieci.
Ten szczególny fakt pomija sie w encyklopedii, podobnie jak we wszystkich innych materialach publikowanych PO grudniu 1972 roku, kiedy to Stany Zjednoczone zaniechaly dalszej eksploracji Ksiezyca.
31 stycznia 1958 roku na orbite okoloziemska wyslany zostaje Eksplorer I, pierwszy satelita amerykanski.
Encyklopedia wyjasnia nastepnie, ze chociaz bezposrednia konsekwencja rywalizacji obu programów kosmicznych byla liczba okrazajacych Ziemie satelitów, znacznie wiecej informacji o Ksiezycu i innych planetach oraz o Sloncu zdobyto dzieki bezzalogowym sondom.
W ciagu dziesieciu lat od chwili wystrzelenia Sputnika I Stany Zjednoczone i Zwiazek Radziecki wyslaly w strone Ksiezyca okolo 50 bezzalogowych sond.
Pierwsze z nich mialy albo przeleciec w poblizu Ksiezyca, albo zderzyc sie z jego powierzchnia.
Wrzesien, rok 1959: RADZIECKA Luna 2 wykonuje tzw. “ciezkie ladowanie” na powierzchni Ksiezyca. Listopad, rok 1959: Luna 3 wykonuje pierwsze zdjecia fragmentu tarczy Ksiezyca.
Luty, rok 1966: Lunie 9 udaje sie dokonac pierwszego “miekkiego ladowania” na powierzchni Ksiezyca. Kwiecien, rok 1966: Luna 10 okraza Ksiezyc.
Dwie Luny, oznaczone numerami 9 i 10, przeslaly na Ziemie serie obrazów, uzyskanych droga telewizyjna. Encyklopedia stwierdza nastepnie, ze poczynania Amerykanów przez kilka miesiecy pozostawaly w tyle za dokonaniami radzieckimi, ale dostarczyly za to bardziej szczególowych danych.
KOMENTARZ: Musimy przeanalizowac kwestie owych “bardziej szczególowych danych”. Dopuszczalne jest zalozenie, ze przynajmniej czesc z nich mogla znacznie odmienic stereotypowy obraz martwego Ksiezyca. I rzeczywiscie, wielu naukowców nie tylko potwierdzilo istnienie takich danych, ale opublikowalo nawet odpowiednie dokumenty. Niestety, bez potwierdzenia oficjalnego nurtu, nie zostaly one nigdy wlaczone do programów akademickich; nie pojawily sie tez w mediach. Dlaczego? Bo zbyt powaznie podkopalyby Teorie Martwego Ksiezyca.
W encyklopedii czytamy dalej, iz pierwsze amerykanskie próby z sondami typu Pionier, okazaly sie wielka porazka; podobnie bylo z pierwszymi piecioma próbnikami z serii Ranger. Dopiero poczawszy od lipca 1964 roku sondy z serii Ranger, oznaczone numerami 7, 8 i 9, zaczely przesylac na Ziemie tysiace zdjec, z których wiele zrobiono z wysokosci nie mniejszej niz póltora kilometra (tuz przed uderzeniem próbnika o powierzchnie), i które ukazuja kratery o srednicy zaledwie kilkudziesieciu centymetrów.
Lipiec, rok 1966: Ladowanie Surveyora 1, który oprócz kamer telewizyjnych ma na pokladzie instrumenty do pomiaru wytrzymalosci i skladu gleby.
KOMENTARZ: Spoleczenstwo zastalo dokladnie poinformowane o wytrzymalosci i skladzie ksiezycowej gleby. Jesli kamery telewizyjne sfilmowaly tam cokolwiek poza jalowa pustynia, nigdy tego nie skomentowano.
W sierpniu roku 1966 Stany Zjednoczone wystrzelily pierwsza ksiezycowa sonde typu Orbiter, która wykonala zdjecia obu stron Ksiezyca, jak równiez pierwsze zdjecia Ziemi widzianej z Ksiezyca. Podstawowa misja programu Orbiter bylo zlokalizowanie odpowiedniego miejsca do ladowania dla zalogowego statku Apollo.
KOMENTARZ: Miejsca, które wybrano do ladowania okazaly sie jalowa pustynia i znajdowaly sie w okolicach ksiezycowego równika. Nie istnieja zadne dowody na to, by Sowieci albo Amerykanie wysylali sondy zaopatrzone w kamery telewizyjne do kraterów Ploto czy Aristarcus, które znane sa z wystepowania ksiezycowych anomalii.
Miedzy majem 1966 raku a listopadem 1963 Stany Zjednoczone wystrzelily siedem sond typu Surveyor i piec ksiezycowych Orbiterów. Ich zadaniem bylo sfotografowanie powierzchni Ksiezyca, tak aby mozna bylo sporzadzic jego mapy.
KOMENTARZ: Jak sie wydaje, zadne z tych zdjec nie obejmowalo obszarów znanych z wystepowania “dziwnych zjawisk”.
W roku 1968 NASA opublikowala równiez swój Chronologiczny katalog ksiezycowych zdarzen. Jego “wyjatkowosc” byla juz omawiana w czesci drugiej. “Ksiezycowe zdarzenia” nalezaloby rozumiec raczej jako “ksiezycowe anomalia”. Katalog wymienial miedzy innymi zjawiska swietlne, które wystepowaly w duzych kraterach naszego satelity.
NASA nigdy nie opublikowala jakichkolwiek komentarzy do informacji o ksiezycowych anomaliach, mimo ze mogla tak uczynic z racji ogromnej liczby informacji dostarczanych przez sondy Surveyor i Orbiter.
Kiedy zalogowe statki Apollo przybyly W KONCU na Ksiezyc, wszystkie miejsca, wybrane do ladowania, znajdowaly sie bardzo daleko od sektorów wykazujacych dziwna aktywnosc.
Na Ksiezycu wyladowaly nastepujace, zalogowe statki Apollo:
20 lipca 1969 raku: Apollo 11.
19 listopada 1969 roku: Apollo 12.
5 lutego 1971 roku: Apollo 14.
30 lipca 1971 roku: Apollo 15.
21 kwietnia 1972 roku: Apollo 16.
11 grudnia 1972 roku: Apollo 17.
Sowieci wyslali na Ksiezyc nastepujace, bezzalogowe statki Luna:
20 wrzesnia 1970 roku: Luna 16.
17 listopada 1970 roku: Luna 17.
21 lutego 1972 roku: Luna 20.
16 stycznia 1973 roku: Luna 21.
16 sierpnia 1976 roku: Luna 24.
Rozpatrujac wymienione powyzej amerykanskie i radzieckie ekspedycje na Ksiezyc Encyklopedia Kolumbijska stwierdza:
“Pod koniec roku 1969 okazalo sie, ze ZSRR równiez pracowal nad wyslaniem na Ksiezyc statków z zaloga. Po misji Apollo 11 Rosjanie jednak zarzucili pomysl wlasnych zalogowych wypraw na Ksiezyc... Po zakonczeniu programu Apollo, Stany Zjednoczone kontynuowaly zalogowa eksploracje kosmosu w podniebnym laboratorium, czyli w okrazajacej Ziemie stacji kosmicznej, która sluzyla jako warsztat pracy dla trzech astronautów.”
Encyklopedia nie mówi bezposrednio, ze Stany Zjednoczone zarzucily dalsze ekspedycje na Ksiezyc, po zakonczeniu misji Apollo 17, w grudniu 1972 roku. Tak jednak bylo i wszyscy o tym wiemy.
Od tej chwili uwaga opinii publicznej skupila sie na budzacych respekt mozliwosciach podniebnego laboratorium i na sondach, które w 1971 raku wystrzelono w kierunku planety Mars. Nadzieje zwiazane z budowa baz na Ksiezycu dziwnie szybko zniknely ze swiadomosci spolecznej.
W rzeczywistosci malo kto zdawal sobie sprawe z tego, ze zalogowe wyprawy na Ksiezyc zarzucono. Ja sam nie dostrzeglem tego faktu az do chwili spotkania z Axelrodem w roku 1975.
Jesli przyjrzymy sie chronologii, naszkicowanej powyzej, trudno bedzie odkryc w niej niejasne punkty. Lecz jesli spróbujemy zidentyfikowac informacje, których brakuje, wspomniana chronologia okaze sie bardzo chwiejna.
Jedna z brakujacych informacji jest to, ze wiekszosci zalogowych lotów kosmicznych towarzyszyly przeloty UFO. Programów kosmicznych Ziemi NIGDY jednak nie omawia sie w kontekscie aktywnosci UFO, która - co do czego nie ma zadnych watpliwosci - jest aktywnoscia kosmiczna. Moze wiec dlatego kwestie te przemilczano. Podsumujmy fakty:
1. Okolo roku 1958 Ziemianie opracowali projekt zdobycia i skolonizowania Ksiezyca - na jego powierzchni mialy powstac bazy.
2. Najpierw dostarczono na Ksiezyc kamery telewizyjne i przerózne instrumenty, a nastepnie, miedzy rokiem 1969 a 1972, odbyly sie ladowania statków zalogowych.
3. Po tym, jak czlowiek postawil stope na Ksiezycu, zainteresowanie naszym satelita calkowicie wygaslo.
4. Bylo tak az do wczesnych lat dziewiecdziesiatych, kiedy to Armia USA wyslala “Klementyne” - ksiezycowy orbiter z trzema rodzajami kamer o wysokiej rozdzielczosci, kamer tak doskonalych, ze z kosmosu byly w stanie odczytac napis na opakowaniu gumy do zucia, porzuconym w rynsztoku.
5. Nigdy nie ujawniono zdjec o wysokiej rozdzielczosci, wykonanych przy uzyciu kamer “Klementyny” (“Podniebnego Szpiega”), chociaz opublikowano duza ilosc zdjec o malej rozdzielczosci.
Pytanie, dlaczego tak nagle porzucono eksploracje Ksiezyca wydaje sie sensowne, biorac pod uwage wczesniejszy entuzjazm i miliardy dolarów, jakie wpompowano w próby dotarcia do naszego satelity.
Cóz, Ziemianom udalo sie postawic stope na Ksiezycu, ale nigdy juz tam nie wrócili. I chyba na razie tego nie planuja.
Dlaczego Ksiezyc przestal nas interesowac? Dlaczego trzy statki Apollo, gotowe do lotu, nigdy nie wystartowaly? Co takiego odkryto na Ksiezycu, ze ludzie wola tam nie latac?

Rozdzial dwudziesty pierwszy
Problem intelektualnej fazy blokowania
Calkiem latwo zalozyc, ze istnieje pewien proces utajniania informacji zwiazanych z kosmosem - informacji, które tego wymagaja, przynajmniej wedlug dobrze zorientowanych czynników oficjalnych, które maja dostep do WSZYSTKICH biezacych danych.
Z drugiej jednak strony, wlasnie na marginesie procesu utajniania zrodzil sie caly przemysl, produkujacy tysiace ksiazek i artykulów poswieconych TEMU, co sie zataja.
W ten sposób powstal skomplikowany zwiazek pomiedzy silami utajniania a “rewolucjonistami”, którzy sie mu przeciwstawiaja. Latwo jest zidentyfikowac implikacje takiego zwiazku.
Jednakze, gdyby proces utajniania obejmowal wylacznie owe implikacje, utajnianie nie spelnialoby swej funkcji tak dlugo.
Jak sie okazalo, mialo ono calkiem glebokie korzenie - siegalo lat piecdziesiatych. Potem jakby powoli tracilo na znaczeniu.
Dzis ponownie rosnie w sile. DLACZEGO? Trudno to wyjasnic.
Mozna sobie zadac pytanie, czy utajnianie dotyczy prawdziwej aktywnosci kosmicznej - naglych i czestych pojawien sie UFO, które obserwuje sie dzis niemal na calym swiecie.
Ziemianie, którzy maja szanse byc swiadkami przelotów UFO pozostaja oczywiscie poza bezposrednim procesem utajniania, chociaz obwieszcza sie wyimaginowane powody, dla których osoby widzace i doswiadczajace UFO nie moga widziec i doswiadczac tego, co widza i doswiadczaja.
Wszystko to przypomina raczej glupie, ale bardzo wydajne drzwi obrotowe, które przezuwaja i wypluwaja informacje. Znieksztalcaja one równiez i destabilizuja rzeczywistosc nie tylko tysiecy swiadków, ale i calej populacji ziemian.
Odpowiedzia na proces utajniania jest wiec powstanie calego przemyslu, który zajmuje sie ujawnianiem faktów dotyczacych TEGO, CO JEST ZATAJANE. Efekt, to ogromna liczba danych, które sa publikowane dzieki wysilkowi entuzjastycznych tropicieli. Ich zadanie polega na dyskredytowaniu procesu utajniania, miedzy innymi poprzez podawanie klamliwych informacji na jego temat.
To z kolei oznacza czestowanie klamstwami tych, którzy nadzoruja proces utajniania
Tym sposobem powstaje silny rozdzwiek miedzy obydwiema grupami. Cos, co definiuje sie jako podzial na dwie wzajemnie wykluczajace sie lub przeciwstawne sobie grupy osób, lub zestawy sprzecznych z soba, wykluczajacych sie informacji.
Istnieje slynne powiedzenie “dziel i rzadz”, którego ogromne masy spoleczenstwa doswiadczaja w praktyce, choc niekoniecznie swiadomie.
Na pierwszy rzut oka nie ma to nic wspólnego z podkopywaniem procesu utajniania, ale jesli z cierpliwoscia zajrzymy pod powierzchnie, moze okazac sie, ze jest inaczej.
Rzadzenie przez wprowadzanie podzialów wymaga tworzenia ogromnego zamieszania, chaosu, poza którym i poprzez który wladza jest efektywna.
Tropiciele procesu utajniania maja zwyczaj skupiac sie na szczególach, które sie ukrywa, a które - wkladajac w to pewien wysilek - mozna udokumentowac.
Organizacje utajniajace sa zdolne kontynuowac swoje “rzady”, poniewaz fakty najwyrazniej nie maja tak duzego znaczenia. Znacznie wieksze znaczenie ma kontrolowany chaos informacyjny, który wspomaga proces utajniania.
Gdyby proces utajniania zostal poddany inwigilacji, jego twórcy staneliby przed sadem, a rozprawa zakonczylaby sie wyrokiem skazujacym.
Utajnianie nie podlega jednak porzadkowi prawnemu. W zamian jest przepuszczane przez machine NAUKI, co daje mu odpowiednia pozywke i podtrzymuje jego zywotnosc.
Wezmy dla przykladu odkrycie atmosfery na Ksiezycu. Odkryto ja przeciez juz w latach dwudziestych, a podpisali sie pod tym odkryciem najbardziej wplywowi ludzie nauki tamtej dekady.
Cóz, kiedy wraz z pojawieniem sie “kosmicznego wyscigu” i planów kolonizacji Ksiezyca, Nauka wdrukowala w ludzka swiadomosc Teorie Martwego (i pozbawionego atmosfery) Ksiezyca.
Twierdzenie to bylo podtrzymywane przez NAUKE az do roku 1997, kiedy to Nauka PONOWNIE “odkryla” ksiezycowa atmosfere.
Wraz z tym odkryciem, ogloszonym w 1997 roku, dotarlo do swiadomosci ludzkiej, ze astronauci kolejnych statków Apollo NIE ladowali na Ksiezycu pozbawionym atmosfery - poniewaz, jesli atmosfera taka istniala w roku 1997, to z pewnoscia musiala tez istniec w roku 1970, a takze wówczas, kiedy po raz pierwszy ja ujrzano i opisano - w roku 1920, albo i wczesniej.
Przed “odkryciem” z roku 1997 ludzie zaangazowani w proces utajniania opublikowali w wielu ksiazkach ogromna ilosc dowodów na istnienie atmosfery Ksiezyca. Podanie do publicznej wiadomosci tych danych powinno automatycznie zwrócic honor wielu autorom. Informacje o istnieniu ksiezycowej atmosfery byly bowiem dostepne, a ich istnienie dobrze udokumentowane, jeszcze zanim ktokolwiek pomyslalo kolonizacji naszego satelity.
Nastepnie, w okresie kiedy powstawaly pierwsze programy eksploracji kosmosu, istnieniu ksiezycowej atmosfery zaczeto nagle zaprzeczac. Dopiero wtedy NARZUCONO spoleczenstwu znana nam juz Teorie Martwego Ksiezyca.
Moglibysmy zadac kolejne pytanie: dlaczego o istnieniu ksiezycowej atmosfery poinformowano nas w 1997 roku, nie zas w roku 1958, kiedy rozpoczynal sie program podboju Ksiezyca?
Poniewaz informacja z 1997 roku wylonila sie nie z samej Nauki, ale z kregu utajniania (które obejmuje równiez Nauke), musi byc po temu dobry powód. Jakikolwiek on jednak jest, pozostaje, póki co, nieznany.
Jedno jest pewne: aby proces utajniania odnosil sukcesy, potrzebne jest niemale zamieszanie.
Chaos ten nie ma jednak zadnego zwiazku z faktami, ale z tym, w jaki sposób ludzie o nich mysla lub tez, jak mozna ich do myslenia zniechecic. Mieszkancy Ziemi nie przetwarzaja przypadkowych danych, które nie zostaly jeszcze uporzadkowane, skupiaja sie na informacjach, które dostaja na widelcu.
Róznica miedzy informacjami przypadkowymi a uporzadkowanymi jest taka, ze tych pierwszych nie zdobyto na drodze logiki, podczas gdy te drugie zostaly ludziom “przydzielone” niejako z urzedu.
Uscislajac, informacja uporzadkowana to informacja osiagnieta w drodze logiki. Bez logiki jako elementu porzadkujacego, miedzy biologicznie oddzielnymi jednostkami zaistnialyby mentalne bariery nie do przekroczenia.
Ujmujac to prosciej, jesli grupy ziemskich jednostek nie beda mogly osiagnac porozumienia co do znaczenia jakiejs informacji, ich polaczony intelekt taka informacje odrzuci.
Wokól tej czy innej informacji moga zatem uformowac sie cale grupy umyslów!
Jesli poswiecimy czas na rozwazenie logicznych implikacji tego faktu, dojdziemy do wniosku, ze podstawowym celem procesu utajniania Ery Kosmicznej NIE bylo wcale zwyczajne zaprzeczanie pewnym zjawiskom.
O wiele bardziej prawdopodobne jest, ze przedsiewzieto udana próbe zrealizowania DWÓCH innych celów, którymi byly:
1. Poglebianie zamieszania wokól Ery Kosmicznej i sprawowanie wladzy poprzez dezinformacje.
2. Wzniesienie i wzmocnienie szczególnego rodzaju intelektualnej blokady, która sprawila, ze wszelkie dane pozbawiono kontekstu towarzyszacej im kosmicznej aktywnosci.
Kazdy, kto mial do czynienia z jakimikolwiek materialami na temat utajniania wie, ze w duzym stopniu zakonczylo sie ono sukcesem, jesli chodzi o cel pierwszy.
I chociaz niektórzy mogliby intuicyjnie rozpoznac, co kryje sie za celem drugim, ogromna wrzawa wokól celu pierwszego calkowicie zatarla ZNACZENIE kosmicznej aktywnosci. Dzis o tym znaczeniu nie wiemy prawie nic.
Najskuteczniejszym sposobem osiagniecia celu numer dwa byla oddzielenie od siebie róznych rodzajów informacji, które - gdyby je polaczyc - doprowadzilyby do odkrycia poszukiwanego znaczenia.
Cóz, jestesmy podatni na wplyw procesu utajniania, a juz szczególnie tej jego czesci, która dotyczy wzmocnienia intelektualnej blokady - zatomizowania umyslów.
Z historycznego nawyku zamykamy sie bowiem na informacje, które do ogólnie przyjetych schematów nijak nie pasuja.
Tak wiec, niektóre z danych nie sa w ogóle dopuszczane do swiadomosci. A TO oczywiscie jest bardzo wygodne dla kogos, kto “dzieli i rzadzi”.
Trzeba tu zaznaczyc, ze takie rozumienie sprawy nie jest wcale czyms nowym. Inni podobnie zidentyfikowali ten proces, nazywajac go konfliktem “rzeczywistosci lokalnych” z “nielokalnymi”. Te ostatnie oczywiscie odnosza sie do rzeczywistosci, które sa duzo wieksze.
Wystarczy wspomniec, ze Ziemianie w swoim rozumowaniu nie wychodza poza ramy ziemskich “rzeczywistosci lokalnych”.
Co wiecej, rzeczywistosci Obcych moglyby nie pasowac do ZADNYCH ziemskich informacji, szczególnie JESLI Ziemianie zamykaja sie intelektualnie na rzeczywistosci kosmiczne, istniejace poza obszarem postrzeganym przez konwencjonalna nauke.
Nauka ziemska jest skupiona wylacznie na fizycznych aspektach tego, co znajduje sie w kosmosie. Na tym m.in. polega jej blad.
Bo jesli nawet wszystkie rzeczywistosci kosmiczne sa bardzo tajemnicze i obce, jedna z nich z pewnoscia moglaby zblizyc sie intelektualnie do rzeczywistosci ziemskiej.
Zaglebiajac sie w ten temat, nieuchronnie napotykamy rzeczywistosc ziemska, która sama w sobie - przyznajmy - równiez stanowi tajemnice.

Rozdzial dwudziesty drugi
“Telepatyczne” polaczenie?
Moje pierwsze spotkanie z Axelrodem mialo miejsce w 1975 roku. Bylo to mniej wiecej trzy lata po tym, jak na Ksiezycu wyladowal Apollo 17, po czym zainteresowanie kolonizacja naszego satelity nagle oslablo.
Nie bylem wówczas tego swiadom, wierzac - jak wiekszosc z nas - ze podbój Ksiezyca bedzie trwal. Myslalem równiez, ze pozbawiony atmosfery, martwy Ksiezyc jest dokladnie taki, jak nam mówiono. Informacje zawarte w czesci drugiej tej ksiazki zaczalem gromadzic dopiero w polowie lat osiemdziesiatych.
Przypomne, ze Axelrod i ja dyskutowalismy o telepatii i ze ostatecznie mój przyjaciel poprosil mnie, bym zanotowal kilka moich uwag na jej temat. Wtedy pomyslowi temu nie poswiecilem zbyt wiele uwagi, sadzac, ze to po prostu dalszy ciag trwajacej od dawna dyskusji nad postrzeganiem pozazmyslowym.
Nie pamietam dokladnie, co wówczas zapisalem, ale faktem jest, ze twarz Axelroda stracila nagle cala swa serdecznosc, a jego wargi sciagnely sie w cienka kreske.
Z poczatku zakladalem, te Sprawa Axelroda jest mocno naciagnieta, ale po wydarzeniu w Los Angeles, na które zlozylo sie kilka rzeczy, w tym bardzo seksowna kobieta, moja gesia skórka na jej widok i spotkanie blizniaków, zmienilem zdanie.
Gdybym nie ujrzal blizniaków; z pewnoscia swoje odczucie, ze kobieta nie pochodzi z Ziemi, przypisalbym wlasnej wyobrazni - w duzym stopniu dlatego, ze to, czego my, Ziemianie, nie potrafimy sobie wytlumaczyc, zwykle kladziemy na karb naszej sklonnosci do fantazjowania.
Nastepna rzecza, która sie wydarzyla byl telefon od Axelroda, który odebralem na stacji Grand Central (wybranej sposród tylu innych mozliwych miejsc). Podczas rozmowy Axelrod spytal mnie, czy kobieta ta odkryla moja obecnosc w sposób pozazmyslowy.
Pózniej, kiedy moje nieco przegrzane synapsy ostygly, zrozumialem, ze Axelrod byl poruszony tym, co Ziemianie nazywaja telepatia - nie moja jednak, lecz tej kobiety.
Fakt, ze Axelrod zadawal tego rodzaju pytania calkiem serio, wydawal sie sugerowac, ze owa kobieta, byc moze istota pozaziemska, posiada DUZE i bardzo niebezpieczne zdolnosci telepatyczne. Jak moglem przypuszczac, byl to ten typ telepatii, dzieki któremu poza wymiana informacji mozna tez osiagac cos w rodzaju odksztalcania umyslu i “smazenia” mózgu.
Ta - jak mi sie zdawalo - przesadna troska Axelroda stala sie dla mnie zrozumiala duzo pózniej.
On wiedzial, ze Oni istnieja i ze przynajmniej niektórzy z nich zamieszkuja Ziemie. Wiedzial tez, ze POSLUGUJA SIE bardzo zaawansowana forma telepatii.
Kiedy wiec czas na to pozwolil, podjalem wysilek, by nie tylko zrozumiec telepatie, ale i spróbowac pomyslec o niej w kategoriach niestandardowych.
Chociaz nie pamietam wiele z tego, co zanotowalem dla Axelroda o telepatii w roku 1975, ponizej spróbuje zaprezentowac wnioski z tamtych przemyslen.
Otóz, wskazalem m.in., ze telepatia jest udzialem calego naszego gatunku, nie zas wyjatkowych jednostek, które zostaly nia obdarowane. Niektóre najlepiej udokumentowane przypadki telepatii obejmuja wszak spontaniczne doswiadczenia tego rodzaju na masowa skale.
To, czego wówczas nie opisalem, a do czego doszedlem znacznie pózniej, sprowadzalo sie do zrozumienia natury telepatii. Ma to zwiazek z natura swiadomosci i zostanie omówione w dalszej czesci ksiazki. Nie chodzi tu jednak o swiadomosc jednostki, ale swiadomosc w znaczeniu uniwersalnej sily zycia.
Jesli chodzi o udoskonalona wersje telepatii, nie zdawalem sobie za bardzo sprawy z tego, co mialoby sie na nia skladac - az do roku 1989, kiedy to rozpoczalem glebokie studia nad CHI GONGIEM. WÓWCZAS wpadlem na pewien pomysl i odnioslem wrazenie, ze wiem, czym jest “telepatia +”.
Tak naprawde, wlasnie fakt, ze ten rodzaj telepatii JEST mozliwy wsród Ziemian, sklonil mnie do napisania tej ksiazki.
Moja wiedza na temat telepatii poglebiala sie z dnia na dzien i teraz wiem o niej o wiele wiecej niz kiedys. Wiem, czym jest, a czym nie jest. To bardzo duzo.
Gromadzac te informacje doszedlem do pewnych wniosków, które stosunkowo latwo potwierdzic.
Telepatia, to najbardziej zakazany element ziemskiej swiadomosci. Sadze, ze Nauka bylaby w stanie zaakceptowac reinkarnacje, istnienie duszy, a nawet zycie po smierci POD WARUNKIEM, ze te dziedziny parapsychologii nie kojarzylyby sie tak bardzo z telepatia.
DLACZEGO? Odpowiedz na to pytanie stanowi wierzcholek góry lodowej, której istnienia niewielu z nas sie domysla.

Rozdzial dwudziesty trzeci
Telepatia jako czynnik penetrujacy uniwersalna swiadomosc
Cokolwiek by nie powiedziec o telepatii, mozna na jej temat sformulowac dwa bardzo jasne i jednoznaczne wnioski. Po pierwsze, MOZNA zalozyc, ze JESLI telepatia istnieje rzeczywiscie, to jej wplyw na nasze codzienne zycie móglby byc przeogromny; prawdopodobnie wszystkie ziemskie instytucje musialyby zostac w jej obliczu “zreorganizowane”.
Po drugie, jesli wejdzie sie w posiadanie wystarczajacego kompendium wiedzy na temat telepatii i tego, jak podchodza do niej Ziemianie, okaze sie, ze ta powszechna ludzka zdolnosc moze zostac zniweczona, jeszcze zanim mrugnie swoim wszystko widzacym okiem.
Fakt ten ma proste wyjasnienie. Otóz telepatia penetruje UMYSLY i dlatego jej dalszy rozwój natrafia na szereg przeszkód. To “wyhamowywanie” dotyczy nie tylko telepatii, ale równiez wszystkich innych tajemnic umyslu.
Tak czy inaczej trzeba przyznac, ze ukryte zdolnosci ludzkiego umyslu maja utrudniony rozwój w sytuacji, gdy oficjalne czynniki uruchamiaja tajne programy i robia wszystko, by pomniejszyc ich znaczenie. Prowadzi to nieuchronnie do wytworzenia antypatii wobec takich zdolnosci jak telepatia, a odpowiedzialni za to sa ludzie piastujacy wladze na szczytach spolecznych piramid.
Mówiac o tym nie mam zadnych watpliwosci, poniewaz opieram sie na wlasnych doswiadczeniach. Przez pietnascie lat bylem zaangazowany w tajny projekt badan nad Psi, jaki realizowano w prestizowym Instytucie Stanforda. Praca nad mozliwosciami rozwoju zdalnego postrzegania byla w duzej mierze sponsorowana przez amerykanskie sluzby wywiadowcze.
Instytut odwiedzilo wiele wysoko postawionych osobistosci z Waszyngtonu, a takze kilku znanych naukowców. Wiekszosc z nich spotykala sie tylko z moimi kolegami, odmawiala natomiast spotkania ze mna. Ludzie ci nie chcieli nawet zjesc ze mna lanczu.
Powód byl nastepujacy: “Jezu, on potrafi czytac w moich myslach! Nie moge pozwolic na to, aby sie do mnie zblizyl.” Ten cytat NIE jest parafraza.
Dopowiem tylko jedno: otóz, JESLI telepatia jest tym czym jest, nie trzeba wcale znajdowac sie w poblizu kogos, aby przeniknac jego umysl. Warto o tym wiedziec!
Inny zadziwiajacy fakt to to, ze fundatorzy sponsorowali prace nad rozwojem zdalnego postrzegania sadzac, ze przenika ono rzeczy, nie umysly. Jesli oswiadczy sie, ze zdalne postrzeganie dotyczy przenikan “fizycznych”, a nie “umyslowych”, znacznie latwiej pozyskac fundusze na badania.
Dlatego jestem pewny, ze podstawowym powodem spychania na margines WSZYSTKICH form badan nad Psi jest to, ze sytuuja sie one zbyt blisko znienawidzonych i nie chcianych zdolnosci telepatycznych.
Wielu by sobie zyczylo, by ta “stodola”, w której odbywaja sie badania parapsychologiczne, splonela tak szybko jak to tylko mozliwe, dajac pewnosc, ze kon o imieniu “Telepatia” uwedzi sie w dymie pierwszy.
Jest jednak jeden godny uwagi wyjatek, który sluzy twórczym celom utajniania. Dotyczy on naglasniania tego aspektu telepatii, który przez spoleczenstwo jest dosc latwo akceptowany, mianowicie - wymiany mysli. W ten sposób bardzo latwo poddac cos w watpliwosc, a przy okazji odwrócic uwage od innych aspektów, nienaglasnianych.
To, co ujawniono, sprowadza sie do twierdzenia, te telepatia sluzy przekazywaniu informacji z jednego umyslu do drugiego. Taka definicje ogloszono spoleczenstwu i Ziemianie nie potrafia juz myslec o telepatii inaczej, jak tylko w ten sposób.
Za wyjatkiem kilku eksperymentów, jakie przeprowadzono w bylym Zwiazku Radzieckim oraz w Chinskiej Republice Ludowej, gdzie wyraznie odstapiono od takiego wyobrazenia, model “nadawca - odbiorca” zostal na stale zakodowany w naszej swiadomosci i jest tam obecny od stu lat. Nawet jesli badania posuna rzecz do przodu, doprowadzi to co najwyzej do stworzenia teorii udoskonalonej wersji telepatii, zwanej “telepatia +”. Nie stanie sie nic wiecej.
W miare jak mój wlasny zbiór informacji na temat telepatii powiekszal sie, zaczalem sobie uswiadamiac, ze stanowi ona zagrozenie dla wszelkiego rodzaju tajemnic. A jednak przenikniecie tajemnic telepatii przy uzyciu samej telepatii, nie pomogloby w rozwoju tej naturalnej zdolnosci ludzkiego umyslu. Ale czy na pewno? Jesli przyjmie sie, ze obce inteligencje kosmiczne juz posluguja sie “telepatia +”, obraz Ziemi, sprawiajacy wrazenie tak stabilnego, moze nam ukazac nowe i zdumiewajace cechy.
Mozna zalozyc, ze jesli kosmiczne inteligencje istnieja, to sa w posiadaniu zdolnosci o wiele wiekszych od tych, które posiadaja ludzie. Skoro inteligencje kosmiczne potrafia budowac statki, których technologia wykracza daleko poza naukowa wiedze Ziemian, nie tylko ich technologii ale i ich “umysly” MUSZA byc na wyzszym poziomie!
Natomiast jedynymi modelami umyslu, jakimi dysponuja Ziemianie, sa ich wlasne umysly - nie wykorzystujace nawet czesci swoich potencjalów. Nasz ziemski model swiadomosci zostal ogolocony ze wszystkich tych czynników, które Ziemianie poddaja w watpliwosc i których nie akceptuja.
A do badania pozaziemskich jednostek ludzie moga przeciez uzyc tylko SWOICH WLASNYCH umyslów mocno ograniczonych.
Cóz, ziemska Nauka NIE sponsoruje badan nad zjawiskami Psi; jej przedstawiciele znani sa raczej z ich potepiania i osmieszania.
Czasy Ery Kosmicznej równiez nie sprzyjaja badaniu pozaziemskich umyslów, poniewaz oficjalnie obstaje sie przy stwierdzeniu, ze niczego takiego nie ma - w kazdym razie nie w poblizu Ziemi.
Niekiedy psychotronicznymi procesami zachodzacymi w umyslach Obcych interesuja sie ufolodzy, dzieje sie tak jednak tylko dlatego, ze Obcy steruja swoimi statkami, sprzetem i technologia prawdopodobnie przy uzyciu telepatii.
Zadne zatem szacowne instytucje: ani naukowcy Ery Kosmicznej, ani tez ufolodzy nie dotkna tematu Psi nawet dwumetrowym kijem. Wszyscy oni zawczasu protestuja przeciw jakimkolwiek próbom zmiany tego stanu rzeczy. Chociaz ostatnio czesc psychologów studiujacych zjawisko wziec zaczela zauwazac i wyodrebniac czynnik telepatyczny w aktywnosci Obcych, watpie, by oznaczalo to znaczaca zmiane w ich podejsciu do tego co nazywamy zdolnosciami Psi.
Z powyzszych rozwazan wylaniaja sie dwa wnioski. Po pierwsze, ziemski odwrót od zjawisk Psi jest bledem. Po drugie, gdybym np. to ja byl obca istota o wysoko rozwinietych zdolnosciach Psi zrobilbym wszystko, aby Ziemianie nie rozwijali swojego telepatycznego daru.
A jesli telepatia bylaby elementem kosmicznej swiadomosci uniwersalnej, znalazlbym sposób, by telepatycznie wszczepic w ludzka swiadomosc czynnik intelektualny, skutecznie hamujacy rozwój “telepatii +”.
Powód mojego postepowania bylby oczywisty. Jako Obcy, nie chcialbym rozwoju ziemskiej telepatii. Dlaczego? Bo w przyszlosci moglaby ona zagrozic mojej aktywnosci na Ksiezycu. To jasne.
Tak wiec Obcy i Ziemianie (jesli sie postaraja) moga miec cos wspólnego - Wojne Telepatyczna, w której do tej pory bez dwóch zdan wygrywaja inteligencje pozaziemskie. Niezla perspektywa, prawda?

Rozdzial dwudziesty czwarty
Ziemska koncepcja telepatii
W poprzednim rozdziale podkreslilem, ze wspólczesna koncepcja telepatii nie daje zbyt wielu dowodów na jej istnienie; sugeruje jedynie bardzo niski próg aktywnosci tego zjawiska.
Innymi slowy, o telepatii wiemy zaledwie tyle, ze... istnieje. Ale, za wyjatkiem spontanicznych przykladów, nie jest ona powszechna.
Wiele dowodów mogloby wskazywac na telepatie. A jednak koncepcja tego, czym jest ta zdolnosc ludzkiego umyslu, mija sie z prawda. Poniewaz zaklada sie, ze koncepcja nigdy nie powinna byc poddawana w watpliwosc, wszelkie próby jej zmiany musza zakonczyc sie porazka. Innymi slowy, koncepcja ta jest tak szeroko rozpowszechniona, iz mozna domniemywac, ze istnieje w spoleczenstwie silna intetektualna blokada, która nie pozwala na zmiane teorii.
W czasach doglebnie przesiaknietych nauka standardowe wyobrazenia telepatii sprowadzaja sie zazwyczaj do dwóch glów lub mózgów umieszczonych naprzeciw siebie. Dwie glowy maja reprezentowac dwa UMYSLY. Ale poniewaz nikt jeszcze nie wymyslil jak obrazowo przedstawic umysl, w spoleczenstwie funkcjonuja nadal wyobrazenia glowy lub mózgu.
Pomiedzy tymi glowami rysuje sie zazwyczaj jakies sinusoidy, które maja wyobrazac wibracje czy tez telepatyczne fale zmierzajace od jednego umyslu do drugiego, czasami jedna z dwóch glów przedstawiona jest jako “nadawca”, a druga jako “odbiorca”. Poniewaz telepatie identyfikuje sie z myslami, sinusoidy sa wlasnie ich obrazem. Wspólczesnie utrzymuje sie, ze telepatia to przekaz Z UMYSLU DO UMYSLU i ze mózg czy tez glowa stanowia Siedzibe umyslu. Na pierwszy rzut oka ta koncepcja wydaje sie zupelnie logiczna.
Jednakze zaprezentowana koncepcja to wylacznie TEORETYCZNY model telepatii, stworzony przez grupe paru psychologów okolo stu lat temu.
Ze wzgledu na poreczna logike tej teorii zalozono, ze jest ona prawdziwa i w ten sposób koncepcja przekazu umyslu do umyslu szybko ulegla rozpowszechnieniu uzyskala status niekwestionowanej prawdy.
Logika (czasem prowadzaca na manowce) zazwyczaj dobrze cementuje poszczególne elementy teorii, bez wzgledu na to, czy sa one zgodne z prawda, czy nie. Pózniej bardzo trudno cos takiego “odkrecic” - szczególnie wtedy, gdy dana teoria “powedrowala juz w planetarny eter”.
Lecz jesli zjawisko telepatii bada sie beznamietnie, to - jak wkrótce zobaczymy - problem podstawowy zamyka sie w pytaniu: gdzie umysl sie znajduje, czym jest oraz czy w ogóle mozna mówic o jego istnieniu?!
Dodajmy, ze wspólczesnie obowiazujaca koncepcja telepatii nie jest zakorzeniona w zadnej tradycji historycznej. Mimo to warto poszperac w historii, bo pomoze nam to uswiadomic sobie pare rzeczy.
Otóz, na przyklad, starozytni Rzymianie wyodrebniali dwa terminy, odnoszace sie do dwóch róznych procesów myslowych. Nadal ich uzywamy, lecz w zupelnie innym znaczeniu.
Lacinskie slowo INTELLECTUS odnosilo sie do procesu swiadomego myslenia. Myslenie opieralo sie na doznaniach zmyslowych, ale zawieralo równiez emocje: czucie, wole i podejmowanie decyzji w odpowiedzi na postrzegane obiekty.
Lacinski termin INTUITUS wykorzystywano do okreslania wszystkiego, co nie pasowalo do poprzedniej kategorii, ale mialo wplyw na inne osoby i to, co sie wydarzylo lub mialo wydarzyc.
Uznawano, ze INTUITUS to cos wiecej niz jednostka; uwazano równiez, te jednostka posiada pewna umiejetnosc intuicyjnego myslenia. Niektórzy maja tego wiecej, inni mniej. INTUITUS byla wiec rzymskim przedluzeniem tradycji antycznych wyroczni i jasnowidzów.
Ta starozytna tradycja rozpowszechniona byla w calym swiecie, a obecnie uwaza sie, ze powstala na dlugo przed rozkwitem cywilizacji Rzymian i Greków. Bardzo prawdopodobne jest, ze zjawiska, które dzis dzielimy na jasnowidzenie, intuicje oraz telepatie, w starozytnosci nie byly rozpatrywane oddzielnie.
INTUITUS dostarczal swoim uzytkownikom informacji, a oni nie wnikali w to, jak zostaly one zdobyte. Cieszyla ich sama ich obecnosc.
Jesli nasze wspólczesne idee przyswajania informacji zestawimy z koncepcja obejmujaca INTELLECTUS i INTUITUS, uzyskamy bardziej jasny obraz naszej przeszlosci. Jednakze, podobnie jak starozytni, musimy wpierw uscislic procesy, które sluza zdobywaniu róznych danych. Uczynimy to wskazujac róznice pomiedzy:
1. Informacja dostarczana z bezposrednio obiektywnych zródel, a
2. Informacja subiektywnie dostarczana ze zródel, które nie sa bezposrednio obiektywne.
Jedyna prawdziwa róznica pomiedzy starozytnymi a wspólczesnymi koncepcjami intelektu i intuicji jest taka, ze dzis myslimy o nich raczej jak o RZECZACH, podczas gdy starozytni uwazali je za PROCESY, w wyniku których zdobywa sie informacje.
Ale jest tez bardziej subtelna róznica. Myslac o intelekcie i intuicji jak o rzeczach, próbujemy uzywac ich niczym narzedzi. W tym sensie narzedzie umieszczamy przed informacja, z która to narzedzie musi sie zmagac.
A skoro myslimy o intelekcie i intuicji jak o rzeczach, uwazamy, ze starozytni czynili tak samo. Nie jest to prawda. Istnieje bardzo przekonujacy dowód na to, ze nasi przodkowie na pierwszym miejscu stawiali zdobywanie informacji. Czynili to róznymi sposobami, lecz nie wymyslali sobie w tym celu zadnych narzedzi.
Wiemy, ze istnieje zasadnicza róznica pomiedzy intelektem a intuicja oraz ze w intuicje musi byc zaangazowany jakis “inny proces myslowy”.
A jednak, poniewaz nie wiemy z czego sklada sie intuicyjny proces myslowy, próbujemy uzyc myslenia intelektualnego w celu osiagniecia intuicyjnych rezultatów.
Niestety, wyniki osiagane w ten sposób sa o wiele gorsze od tych oczekiwanych.
Z czasem, w intuicji zaczeto rozrózniac rózne elementy. Zaczelo sie to od przedstawienia koncepcji jasnowidzenia, co mialo miejsce w szesnastym wieku, we Francji.
Terminu “jasnowidzenie” uzyto po raz pierwszy w kontekscie wnikliwego wgladu, jasnosci wgladu lub tez wgladu w obiekty bedace poza zasiegiem zwyklej percepcji. Definicja francuska zblizona byla wiec do rzymskiej idei INTUITUSU.
Nacisk kladziono oczywiscie na WGLAD.
W Anglii, termin JASNOWIDZENIE pojawil sie okolo roku 1847. Kiedy slowo to weszlo tam w uzycie, nioslo ze soba rózne definicje, w tym zdolnosc danej osoby do postrzegania za pomoca samego umyslu obiektów na duza odleglosc, jak tez obiektów ukrytych przed wzrokiem.
W kontekscie tej ksiazki definicje WGLADU brzmia zabawnie. Wglad jest moca lub aktem widzenia sytuacji, przenikaniem, aktem pojmowania i przenikania w glab wewnetrznej struktury rzeczy, a takze widzeniem intuicyjnym.
Powstanie terminu JASNOWIDZENIE sluzylo wyraznemu oddzieleniu podporzadkowanych mu zjawisk od wgladu. Teraz jasnowidzenie mialo oznaczac specjalna kategorie, ograniczona wylacznie do “widzenia” RZECZY.
A zatem nacisk przeniósl sie na mechanizmy w naszym umysle, dzieki którym jasnowidzenie funkcjonuje.
Wraz z powstaniem angielskiej koncepcji jasnowidzenia, sprowadzajacej ów proces do “widzenia” rzeczy (nie zas wgladu, jak dotad), stalo sie jasne, ze jakos nazwac nalezy równiez towarzyszace temu czynniki, majace zwiazek z przenikaniem umyslów. W koncu ludzkie doswiadczenie zwiazane JEST nie tylko z przedmiotami, ale tez z procesami umyslowymi.
Prawde mówiac, ta specjalna kategoria istniala juz w czasach, gdy powstawala angielska koncepcja jasnowidzenia.
Nazywano ja wtedy CZYTANIEM MYSLI, a jej historia siegala kilku wieków wstecz. Byla to historia raczej pogmatwana, glównie dlatego; ze od kiedy czytanie mysli zaczeto traktowac jako pewna forme rozrywki, zaczely sie mnozyc oszustwa.
Jedyna koncepcja czytania mysli, która przetrwala do dzis, sprowadza sie do osoby “czytajacej” czyjes “mysli”, a tym samym majacej wglad.
W kazdym razie spekulacje na temat tego, co mozna by uzyskac dzieki czytaniu mysli, byly raczej niepowazne. Przy okazji pojawila sie idea, ze czytanie mysli mogloby byc na rozne sposoby “ulepszane”.
Takie podejscie do sprawy bylo dosc niebezpieczne; wszystko to moglo skonczyc sie czyms w rodzaju masowej histerii.
Aby oderwac sie od koncepcji “czytania mysli”, potrzebowano teorii, która opisalaby “bezposrednie oddzialywanie jednego umyslu na drugi w sposób wykraczajacy poza mozliwosci zwyklych zmyslów”. Takich parametrów nie mozna bylo zastosowac do zwyklego czytania mysli ze wzgledu na towarzyszaca temu zjawisku zla reputacje.
W ten sposób pojawila sie koncepcja PRZENOSZENIA MYSLI, która ogloszono w Anglii pomiedzy rokiem 1876 a 1881. Byla to koncepcja bezposredniego oddzialywania jednego umyslu na drugi.
Miala krótki zywot, towarzyszylo jej wiele kontrowersji, jak tez sugestie, ze ten rodzaj transu - porozumienia polega nie tylko na przenoszeniu mysli, ale i... emocji.
Wszystkie te problemy zdolano w koncu obejsc (tak przynajmniej uwazano) poprzez stworzenie, okolo roku 1882, terminu TELEPATIA. Za jego twórce uwaza sie znanego badacza umyslu F. W. H. Myersa.
Jeden z najbardziej przekonujacych opisów tego, czym jest telepatia, znajduje sie w wydanej w 1920 roku Encyklopedii okultyzmu, opracowanej przez Lewisa Spence'a.
Czytamy tam, ze “idea wewnetrznej komunikacji pomiedzy mózgami za pomoca srodków innych niz zwyczajne kanaly zmyslowe, to teoria zaslugujaca na uwazne rozpatrzenie.”
Dostosowana do celów badacza “idea”, brzmi absolutnie doskonale, prawda?
Cóz, jak juz wspomnialem, “idea” ta reprezentuje horror nad horrorami - wlasciwe tylko ludzkiej naturze pragnienie przenikania mózgów swoich ukochanych bliznich.
Jak w 1920 roku zauwazyl Lewis Spence (a wraz z nim inni), komunikacja za pomoca srodków innych niz zwykle kanaly zmyslowe, zasluguje na uwazne rozpatrzenie.
To jednak implikuje inna rzecz:
Jako ze telepatia moglaby stanowic zagrozenie dla organizacji czy osób dzialajacych w tajemnicy, badania telepatii rozpoczete w roku 1882, musialy zostac utajnione i otoczone blokada informacyjna.
F.W.H. Myers w kazdym razie podal dosc precyzyjna definicje telepatii. Okreslil ja mianowicie jako “zbieg okolicznosci, w wyniku którego mysli dwóch osób sa identyczne”.
Ten “zbieg okolicznosci” wyjasniano mówiac o “falach” wysylanych (tak jak audycje radiowe) do odbiorców, którzy (niczym odbiorniki radiowe) zupelnie przypadkowo potrafia je odtworzyc.
TELEPATIA zastapila wiec termin PRZEKAZYWANIE MYSLI - w duzym stopniu dlatego, ze idea przekazu mysli nie byla oparta na hipotezie fal radiowych i ich PRZYPADKOWYM odbiorze.
Jednakze, mimo ze telepatia nie moze istniec bez substancji, jaka jest mysl, i tak w gruncie rzeczy oznacza bezposredni transfer mysli z jednego mózgu do drugiego.
W tym miejscu napotykamy pierwsza przeszkode. Kazdy bowiem zdaje sobie sprawe z tego, ze mysl zawiera informacje. Dla wyjasnienia kwestii posluzmy sie bardzo dobra analogia, jaka stanowi butelka wina. Mysli sa winem. Lecz z czego sklada sie butelka?
MYSL to jeden z tych terminów, które maja wiele definicji - zbyt wiele, aby mogly one rzucic jakies swiatlo na sprawe.
MYSL: Tresc lub proces myslenia; powazne rozwazanie; wspomnienie; rozumowanie; wyobrazanie sobie; cos, co jest pomyslane; indywidualny akt lub proces myslenia; zamiar; plan; intelektualny produkt okreslonych pogladów, zasad grup lub jednostek ludzkich, charakteryzujacy sie racjonalnym podejsciem do sprawy.
Jako zalacznik do powyzszych definicji MYSLI niektóre (ale nie wszystkie) slowniki dolaczaja równiez termin UWAZNY, który mozna tlumaczyc jako “sklonny do bycia swiadomym”.
Zapoznajac sie z powyzszymi definicjami MYSLI latwo dojsc do wniosku, ze aktywnosc myslowa ludzi ma miejsce równiez wtedy, gdy nie zdradzaja oni inklinacji do bycia swiadomym czegokolwiek.
W takiej sytuacji, tylko najbardziej razace zachowania przedstawiono by jako BEZMYSLNE. (Termin ten odnosi sie do czego, co jest “nieuwazne, albo pozbawione swiadomosci”.)
Wszystko to moze wygladac na jakas glupia zabawe w slowa, ale spróbujmy zastanowic sie nad tym, czy mozna odebrac telepatycznie czyjes nieuwazne mysli, bo tak wlasnie to wyglada w przypadku nudnych kart z symbolami i kolorowymi plamami; jakie stosuje sie do badan nad telepatia.
W wieku XIX wiekszosc definicji MYSLI dotyczyla rzeczy z obszaru codziennych doswiadczen. Dlaczego wiec mysl tak silnie zwiazano z telepatia? Znacznie bardziej przekonujacym terminem okreslajacym to zjawisko, byloby PRZEKAZYWANIE MYSLI.
Co do TELEPATII, byl to neologizm zlozony z dwóch czlonów: TELE - oznaczajacego “przez”, i EMPATIA, tradycyjnie odnoszacego sie NIE do myslenia, lecz do “zdolnosci rozumienia i odczuwania stanów psychicznych innych ludzi na skutek czegos w rodzaju natchnienia”.
NATCHNAC oznacza: napelnic, przedstawic, zainspirowac i ozywiac.
Czytelniku, jesli uwazasz, ze wszystko co do tej pory przeczytales, jest strasznie pogmatwane, nie martw sie. Koncepcja telepatii jest bardzo logiczna - JESLI dyskutuje sie o niej POMIJAJAC wszystkie te trudnosci.
Jesli sie ich nie pomija, pojawiaja sie problemy, wynikajace z faktu, ze logika zakladanego modelu telepatii NIE rozwaza koncepcji “butelki napelnionej winem”. A powinna.


Rozdzial dwudziesty piaty
“Tajne ugrupowania”
Naszkicowalem teoretyczna koncepcje telepatii jako przekazu z umyslu do umyslu, mozliwego dzieki czemus, co pokrewne jest falom radiowym. Wskazalem równiez, ze model ten jest ogólnie akceptowany i nawet dzis uwaza sie go za jedyny wlasciwy.
Nastepnie zakwestionowalem autentycznosc tej koncepcji - w duzym stopniu dlatego, ze jest ona nierozwojowa. A jednak mimo swej wyraznej nieuzytecznosci, model ten wciaz funkcjonuje.
Czytelnik móglby pomyslec, ze to kwestionowanie autentycznosci obowiazujacego modelu telepatii wyszlo ode mnie. Nic bardziej mylnego.
Koncepcja telepatii jako przekazu z jednego umyslu do drugiego powstala w roku 1882 i jak na owe czasy byla bardzo inspirujaca. Przez nastepnych dwadziescia piec lat prowadzono nad nia dokladne badania.
Nie dosc, ze nie osiagnieto prawdziwych postepów, to na dodatek mnozyc sie zaczely dowody wskazujace na to, ze teoria ta nie jest prawidlowa.
Sytuacje te podsumowal w 1919 roku Jamos Henry Hyslop, byly profesor logiki i etyki na Uniwersytecie Kolumbia i jeden z najwybitniejszych amerykanskich badaczy umyslu.
Opublikowal on dlugi przeglad badan nad telepatia i zakonczyl go szesciopunktowym stwierdzeniem. Napisal:
“Nie ma naukowych dowodów potwierdzajacych jakakolwiek z ponizszych koncepcji:
1. Telepatia jako proces selekcjonowania zawartosci podswiadomego umyslu czlowieka na drodze postrzegania 2. Telepatia jako proces selekcjonowania zawartosci
swiadomego umyslu osoby, znajdujacej sie w pewnej odleglosci od obserwatora, na drodze postrzegania i skladania zdobytych danych w calosciowa symulacje jej osobowosci.
3. Telepatia jako proces selekcjonowania wspomnien jakichkolwiek zyjacych osób w celu okreslenia osobowosci czlowieka zmarlego.
4. Telepatia jako postrzeganie przekazów mysli wszystkich zyjacych osób w celu wyselekcjonowania danych, koniecznych dla wcielenia sie jednej osoby w druga.
5. Telepatia jako proces zaangazowany bezposrednio w postrzeganie jakiejs rzeczy.
6. Telepatia jako proces zaangazowany w wyjasnienie jakiejkolwiek sprawy.”
A zatem informacje o tym, ze koncepcja telepatii nie jest poprawna, dostepne byly juz w roku 1919. Dlaczego niszczono te dowody i dlaczego “tajne ugrupowania” ciagle popieraly bledna teorie telepatii - to pytanie zadalo sobie dotad niewielu.
Niedobrze sie stalo, te profesor Hyslop opublikowal w wydanej w 1919 roku ksiazce Contact With The Other World (Kontakt z innym swiatem) - przytoczone powyzej szesciopunktowe stwierdzenie. Ten gest spowodowal umieszczenie go poza nawiasem swiata nauki i filozofii.
W ciagu nastepnych lat zaufanie do blednego modelu telepatii wciaz wzrastala, tak ze entuzjasci tej teorii popieraja ja do dzis.
Jedna z hipotetycznych odpowiedzi na pytanie, dlaczego “tajne ugrupowania” propaguja bledna teorie telepatii glosi, iz przyczyna jest wlasnie to, ze telepatia NIE DZIALA tak, jak usiluje sie to przedstawic.
Tak dlugo jak Ziemianie sa intelektualnie zablokowani przeswiadczeniem, ze bledny model jest autentyczny, ziemskie tajemnice pozostaja zabezpieczone przed telepatycznym wgladem.
Jesli tak jest w istocie, to problemem nie jest bledny model telepatii, lecz “tajne ugrupowania”, które przy kazdej okazji poswiadczaja jego autentycznosc.
W tym miejscu wracamy wiec do kwestii zarzadzania informacjami, którego celem jest powstrzymanie rozwoju ziemskiej telepatii. Proces ten polega na nasycaniu ludzkiej swiadomosci tylko takimi zbiorami informacji, w oparciu o które telepatia nie ma szans na rozwój.
Dokonuje sie tego poprzez instalacje i wzmacnianie mentalnego ekranu, tak logicznego, ze przyslania on swoja zelazna logika wszystko.
Trzeba zauwazyc, ze taki ochronny ekran jest korzystny dla tych Ziemian, którzy byliby niezadowoleni, gdyby ich tajne dzialania ktos próbowal monitorowac.
To samo dotyczy obcych inteligencji; bylyby niezadowolone z identycznych powodów. A zatem rozwój ziemskiej telepatii maze byc tlumiony z dwóch stron - moga to robic obce inteligencje kosmiczne oraz “tajne ugrupowania”.
Natura owych ziemskich “tajnych ugrupowan” pozostaje niejasna. Ale jedno jest pewne: efektywne zarzadzanie informacjami moze miec miejsce tylko wówczas, jesli takie ugrupowania istnieja i dysponuja telepatycznymi bazami.
W przeciwnym wypadku, próby zdobywania informacji musialyby byc bardzo zmudne.
“Tajne ugrupowania” mozna wiec uznac za fakt. Mozna je postrzegac jako grupy np. w wielkich korporacjach i wspierajace swoje wlasne tajne cele.
Ponadto, koncepcje “tajnych ugrupowan” oraz blokad intelektualnych wydaja sie miec ze soba duzo wspólnego. I “ugrupowania”, i blokady sa ilustracja starej maksymy gloszacej, te “ciagnie swój do swego”. Pamietajmy, ze wspólne cele lacza: TO jedna z najbardziej wlasciwych ludzkiej naturze zasad.
Jesli uwierzylismy w istnienie “tajnych ugrupowan” i blokad intelektualnych, nastepnym krokiem bedzie zadanie pytania: jakimi zbiorami informacji owe grupy zarzadzaja?
Jesli ktos zechce sie tego dowiedziec, to po bezskutecznych poszukiwaniach informacji na ten temat moze dojsc tylko do jednego wniosku: ze informacje takie nie istnieja. Cóz, “tajne ugrupowania” bardzo skutecznie utajniaja to, co dla nich niewygodne.
Aby chociaz czesciowo pojac, jak dziala ten mechanizm, musimy teraz skupic sie na naturze tego, co Ziemianie nawali swiadomoscia.

Rozdzial dwudziesty szósty
Swiadomosc indywidualna czy uniwersalna?
Jesli ktos zaczyna badac kwestie dotyczace UFO, wpierw powinien skupic sie na tym, co utrzymywane jest w tajemnicy.
Predzej czy pózniej osoba taka dojdzie do wniosku, ze utajnianie róznych informacji to tylko czesc dzialan “tajnych ugrupowan”. Bowiem prócz utajniania szerzy sie tez dezinformacje - a robia to wysoko postawione struktury wladzy. Po co? Otóz w celu utajnienia tego, czego juz nie mozna utrzymac w tajemnicy.
A zatem sprawa UFO narazona jest nie tylko na fortele utajniania: poddaje sie ja tez procesowi dezinformacji. Ta sytuacja wskazuje na cos, co jest dosc wazne, a co rzadko bywa podnoszone.
Ma to zwiazek z róznicami spolecznymi. Trzeba bowiem uczciwie powiedziec, ze róznice rozpowszechnione sa w calym swiecie, a nawet, mówiac szerzej, w calym kosmosie.
Prowadzi to do wniosku, ze aby utrzymac jakakolwiek tajemnice przez wiele dziesiecioleci potrzeba wspólpracy wielu organizacji i wielu ludzi.
Wszystko to jest oczywiscie swego rodzaju farsa, poniewaz UFO widziano, fotografowano i filmowano kamerami wideo. Kiedy wiec dzis pisze ten rozdzial, a mamy rok 1998, wiekszosc ludzi zdaje sobie sprawe z tego, ze UFO istnieja i ze sa to statki kierowane przez istoty inteligentne spoza Ziemi.
Jesli sie nad tym dobrze zastanowic, to nie kwestia UFO podlega utajnianiu, poniewaz UFO sa widywane, fotografowane i filmowane praktycznie caly czas.
Teorii, ze UFO to statki kosmiczne - wytwór obcej inteligencji - nie mozna tak naprawde utajnic; przeciez pomysl, iz NIE sa one wytworem inteligencji, jest po prostu smieszny!
Po przebrnieciu tych wszystkich zawilosci pozostaje nam zadac oszalamiajace pytanie: CO w takim razie otacza sie tajemnica i CO podlega utajnianiu?
Z jednej strony UFO sa obserwowane na obszarze calej naszej planety (poswiadczaja to obecne w internecie cotygodniowe Aktualnosci UFO). Z drugiej, w wielu ksiazkach mówi sie o utajnianiu faktów zwiazanych z Obcymi. O co wiec tu chodzi?
Cóz, wszystkie tajemnice oraz utajnianie wydaja sie miec swój poczatek w hierarchiach rzadowych wojskowych, naukowych i medialnych (czyli w Wielkiej Czwórce) - z których wszystkie milcza jak grób. Przyczyna takiego zachowania sie czynników oficjalnych jest co najmniej niezrozumiala.
Podsumujmy, utajnianie rzeczy oczywistych to dzialanie kompletnie bez sensu, lecz utajnianie rzeczy PRAWIE oczywistych, mogloby miec pewien sens.
Kazdy analityk zajmujacy sie Obcymi, aspirujacy do wspólpracy z “tajnymi ugrupowaniami” szybko uczy sie, ze jedynym sposobem zachowania tajemnicy, jest ujawnienie innych tajemnic, które sa do niej zblizone.
W takiej sytuacji zachowana zostaje zarówno tajemnica jak i sam proces utajniania. Przy wspólpracy rzadu, wojska, nauki i mediów moze to trwac przez Dlugi Czas. Dla wnikliwych poszukiwaczy mam jedna rade: rozgladajcie sie za przykladami, w których Wielka Czwórka wspólpracuje w procesie utajniania.
Jeden przyklad takiego postepowania od razu przychodzi mi na mysl. Dotyczy sprawy, raczej trudnej do sprecyzowania, bo podlega ona bardzo intensywnemu utajnianiu.
Jest to oczywiscie wierzcholek góry lodowej, który po raz pierwszy wyplynal na powierzchnie w roku 1957. Wtedy to Vance Packard opublikowal ksiazke zatytulowana Hidden Persuaders (Ukryte perswazje). A oto w skrócie jej tresc:
We wczesnych latach piecdziesiatych, pewien wlasciciel kinoteatru w New Jersey najwyrazniej dowiedzial sie czegos o sugestii podprogowej. W nastepstwie tego znalazl sposób na szybkie przeslanie komunikatu: “Pij Coca-cole”, który na ulamek sekundy zagoscil na ekranie kinowym (zostal niezauwazalnie na pierwszy rzut oka wmontowany w zdjecie Kim Novak). Wynik tego eksperymentu przeszedl najsmielsze oczekiwania. Sprzedaz Coca-coli wzrosla az o 58% w okresie szesciu nastepnych tygodni.
Ukryte perswazje Packarda opisaly to zjawisko dosc dokladnie. Ksiazka sugeruje, iz nasze umysly moga byc poddawane wplywowi slów lub wyobrazen tak szybkich, ze nie postrzega ich intelekt, ale “lapie” podswiadomosc. Przyklad z Coca-cola dobitnie ujawnil, ze istnienie podswiadomej komunikacji i percepcji jest faktem.
Rozgardiasz, jaki z tego wyniknal, byl ogromny. Wielka Czwórka musiala zareagowac i opracowala zbiór informacji, którego celem bylo takie ksztaltowanie swiadomosci spolecznej, by trzymala sie ona z daleka od rzeczywistosci podswiadomych dzialan.
Bardzo podobne metody stosuje sie w sprawie UFO. Cele sa identyczne: zaprzeczanie, dyskredytowanie i podkopywanie zaufania.
Tresci zawarte w ksiazce Vance'a Packarda ocenic mozna na wiele sposobów. Eldon Taylor pisal o tym w swojej wydanej w 1988 raku, ksiazce Subliminal Communication (Podswiadoma komunikacja). Czytamy tam: “Packard przedstawil uzycie sugestii podprogowej przez sztuke, opisujac reakcje ludzi i nazywajac ten incydent psychomanipulacja.
Ukryta perswazja to pierwsza oficjalna próba poinformowania spoleczenstwa, ze istnieja potencjalnie orwelowskie srodki zniewolenia umyslu. I ze wszystko to moze dziac sie w zupelnej tajemnicy”.
Do tresci zawartych w ksiazce Packarda mozna by podejsc ze wzruszeniem ramion, poniewaz bodzce przekazywane podprogowo nie sa juz dzis czyms szokujacym. Bylby to jednak gruby blad. Dlaczego?
Poniewaz glównym celem “tajnych ugrupowan” jest wlasnie zakladanie intelektualnych blokad, aby utrzymac spoleczenstwo w ryzach i w blogiej nieswiadomosci.
Po sprawie z New Jersey Wielka Czwórka nadal prowadzila swoja dzialalnosc, wplywajac na podswiadoma percepcje, a sprawa podprogowej sugestii powoli wykluczana byla ze swiadomosci spoleczenstwa.
Ponownie “tajne ugrupowania” daly o sobie znac we wczesnych latach siedemdziesiatych. Ukazala sie wówczas ksiazka Subliminal Seductian (Podswiadoma pokusa), autorstwa Wilsona Bryana Keya.
Reakcja Wielkiej Czwórki byla tak zauwazalna ze wiele osób zaczelo podejrzewac, ze tam, gdzie jest duzo dymu, musi byc tez duzy ogien. Tym sposobem ksiazka Keya w krótkim czasie stala sie bestsellerem.
Autor dostarczyl w niej dowodów na to, ze podswiadomy komunikat wzywajacy do zakupu konkretnych produktów zostal uzyty w reklamie przez specjalistów z Madison Avenue. Uczyniono to w swiadomym celu wplyniecia na ludzkie umysly.
Przy okazji odkryto, ze umieszczanie podprogowych “informacji” na plakatach reklamowych w postaci nagich kobiecych cial lub slów w rodzaju: PIERDOLIC, SSAC, CYCKI czy BALONY, zwiekszylo sprzedaz produktu, reklamowanego na plakacie.
Podprogowa indoktrynacja nie dziala na poziomie postrzegania swiadomego, lecz stymuluje aktywnosc w obszarze podswiadomosci. Tam, gdzie powstaja emocje, takie jak zapal lub ochota - dlatego zjawisko to nazywamy percepcja pozaswiadoma.
Potwierdzono zatem ponad wszelka watpliwosc, ze podswiadome “informacje” moga wplywac na wzrost aktywnosci lub jej stlumienie w zwiazku z okreslona sprawa.
Wokól zjawiska podprogowej percepcji naroslo wiele kontrowersji. Zostaly one omówione w wydanej w 1971 roku, akceptowanej przez nauke ksiazce Subliminal Perception: The Nature of a Controvesy (Podswiadome postrzeganie: natura kontrowersji). Autorem tego dziela jest Norman F. Dixon, pracujacy w college'u uniwersyteckim w Londynie.
Abstrahujac od oczywistego sukcesu, jaki mozna osiagnac w “zarzadzaniu” umyslami ludzi, sprawa sugestii podprogowej wyraznie laczy sie ze swiadomoscia mas, inaczej swiadomoscia tlumu.
Przywódcy polityczni swiata chcieliby zapewne zrozumiec “ludzkie zachowanie” i to, jak funkcjonuje grupowa swiadomosc, aby w ten lub inny sposób sprawowac kontrole nad “umyslem spolecznym”.
Nie do pomyslenia jest zatem, ze nigdy nie przedsiewzieto zadnych badan w tym zakresie.
Moje wlasne poszukiwania ujawnily, ze badania nad swiadomoscia mas zakonczyly sie nagle w latach 1933-1935.
Przerwano je ze wzgledu na odkryte wnioski. Odkryto mianowicie, ze swiadomosc tlumu odpowiada NEGATYWNIE na racjonalne komunikaty, przeslane do podswiadomosci. Nie da sie tego wyjasnic logicznie bez brania pod uwage koncepcji telepatii.
I moze wlasnie dlatego zawieszono dalsze badania. Elity ziemskie zatajaja fakt istnienia rozwinietej telepatii, bo jesliby taka istniala mozliwe byloby telepatyczne polaczenie z kosmosem. A równiez to trzeba by zatajac ze zdwojonym wysilkiem.
Moze wiec nie jest przypadkiem, ze badania nad parapsychologia znalazly sie w martwym punkcie. Wynika to z tego, ze musialyby one zajac sie równiez telepatia - ludzkim atrybutem, któremu przeciwne sa ziemskie uklady sil i dlatego musi on pozostac w cieniu.
Zeby zglebic te sprawe, nalezy podejsc do niej z nieco z innej strony. A mianowicie, rozwazajac kwestie swiadomosci.
Jest tak wiele definicji SWIADOMOSCI, ze uniemozliwiaja one poznanie jej prawdziwej natury. Ale mimo to istnieje oficjalna definicja i jest nia ta, ku której sklania sie Wielka Czwórka:
Definicje te znalezc mozna w Encyklopedii filozofii opublikowanej w 1967 roku. Nie jest przestarzala, skoro funkcjonuje do dzis.
Rozpoczyna sie ona od Johna Locke'a (1632-1704), slawnego angielskiego filozofa i twórcy brytyjskiego empiryzmu.
Locke zdefiniowal SWIADOMOSC jako “percepcje tego, co dzieje sie w umysle czlowieka - obserwacje i postrzeganie przez dana osobe wewnetrznych procesów jej umyslu. To dzieki swiadomosci czlowiek jest w stanie istniec i rozwijac idee róznych operacji lub stanów mentalnych, takich jak postrzeganie, myslenie, poznawanie, motywowanie i watpienie, oraz w kazdej chwili uczyc sie wlasnych stanów psychicznych”.
Encyklopedia wyjasnia dalej, ze chociaz SWIADOMOSC zdefiniowac mozna na wiele sposobów, “ma ona szerokie zastosowanie w okreslaniu stanu mentalnego lub tego co czyni go mentalnym (...). To swiadomosc sprawia, ze fakt staje sie faktem mentalnym”.
Sposród wielu definicji SWIADOMOSCI, ta wymieniona powyzej ma zastosowanie kliniczne. Ma ona tez pewien aspekt, który jest bardzo interesujacy, jesli tylko sie go zauwazy.
Otóz definicja ta “skazuje” SWIADOMOSC na istnienie w jednostkach. Kazda osoba ma swiadomosc, a zatem kazda jest - jesli mozna tak powiedziec - wyspa swiadomosci posród wielu podobnych sobie wysp.
Jesli wiec, informacja przesylana jest pomiedzy wyspami, musza temu towarzyszyc jakies nosniki.
W calej encyklopedii nie ma wzmianki o tym, ze swiadomosc nie jest czyms indywidualnym.
Biorac to wszystko pod uwage zaczynamy rozumiec, dlaczego telepatie mozna uznac za srodek transferu danych miedzy indywidualnymi swiadomosciami. Ale dla telepatii jako takiej nie ma miejsca w encyklopedii. Jest tam, co prawda, bardzo uczciwy opis ZJAWISK ESP, w którym mówi sie o telepatii jako “rodzaju ESP”, ale nic z tego nie wynika - za wyjatkiem przyznania, ze telepatia istnieje.
Telepatia nie moze istniec, JESLI parametry swiadomosci ograniczone sa do wyposazenia mentalnego jednostki biologicznej.
Lecz jesli informacja jest “wymieniana” pomiedzy ludzkimi jednostkami i “nabywana” przez nie pod nieobecnosc innych myslowych procesów, to musi istniec pewna forma swiadomosci, która jest niezalezna od kazdej biologicznej jednostki ludzkiej.
Definicja encyklopedyczna wydaje sie zatem poprawna, ale niekompletna.
Ma tez swoje slabe strony. Dowodzi na przyklad, ze swiadomosc dotyczy wylacznie mentalnej plaszczyzny swiadomej. A przeciez juz na dlugo przed tym, jak opracowano encyklopedie w roku 1967, potwierdzone zostalo istnienie innej plaszczyzny - podswiadomosci. Przypomnijmy, ze definicja PODSWIADOMOSCI powiada, ze “jest ona... swiadoma informacji, której swiadomosc moze nie byc swiadoma.”
Na dodatek podswiadoma plaszczyzna biomentalnego organizmu moze ODPOWIADAC na informacje, której swiadomosc nie jest swiadoma. I TO zalozenie podkresla ogromna wage podswiadomych “informacji”.
Równiez wczesne badania nad swiadomoscia tlumu dostarczyly dowodów, ze informacja JEST przenoszona i odbierana na emocjonalnym, podswiadomym poziomie.
W rezultacie, u niektórych zwiazkach laczacych podswiadome poziomy naszej psyche myslano jak o nieznanym rodzaju telepatii, która moze spowodowac zbiorowe zachowania grup ludzkich.
Jedna z koncepcji, bedaca implikacja powyzszych rozwazan, mówi, ze chociaz kazda jednostka jest byc moze wyspa swiadomosci, wszystkie tego rodzaju wyspy musza tkwic w wiekszym oceanie swiadomosci, który istnieje niezaleznie od kazdej jednostki ludzkiej.
A jednak definicja encyklopedyczna dowodzi, ze swiadomosc JEST wylacznie tym, czego jednostka staje sie swiadoma mentalnie.
Mówiac jednak wprost, definicja ta opisuje FUNKCJE swiadomosci, a nie - jesli mozna tak powiedziec - sama jej “istote”.
Moglibysmy teraz zanurzyc sie w zawilosci mistycyzmu, którego zwolennicy zawsze utrzymywali, ze swiadomosc jest substancja uniwersalna, a kazdy czlowiek stanowi jej ograniczona manifestacje.
Powrócmy jednak do glównego tematu tego rozdzialu ksiazki.
Jesli obce inteligencje istnieja, a mamy na to wiele dowodów, to nalezaloby sie zastanowic jaka obdarzone sa swiadomoscia? Czy na przyklad ICH swiadomosc jest tak samo ograniczona jak ludzka?
Moglibysmy równiez zastanowic sie, czy swiadomosc Obcych jest bardziej “zaawansowana technicznie”, tak jak zaawansowana jest ich technologia, która sprawia, ze ich statki z latwoscia omijaja prawa fizyki Newtona oraz ignoruja wszystko to, co wiemy o atomach i kwantach.
A takze, czy w swojej zaawansowanej swiadomosci pozostaja w odniesieniu do ESP i telepatii tak samo niezdarni, jak my, Ziemianie?
Oraz czy ich telepatia jest rozwinieta wersja telepatycznego “jezyka”, który jest czyms powszechnym w Uniwersalnej Swiadomosci?
Wielu badaczy zgadzalo sie, ze jesli swiadomosc istnieje, musza nia rzadzic jakies “prawa”, i ze nie moze ona zawierac wylacznie tego, co zostalo nam dane, i czego biomentalne jednostki ziemskie staja sie swiadome.
Mozliwa staje sie teraz teza, ze wykorzystywanie praw zaawansowanej swiadomosci odbywa sie na czyjs koszt i dlatego:
1. Ludzie NIE staja sie mentalnie swiadomi wielu spraw; oraz:
2. STAJA sie uwarunkowani do mentalnego uswiadamiania sobie tego, czego ktos sobie zyczy.
Dwie powyzsze mozliwosci sa wylacznie spekulacjami, ale jesli takie “zarzadzanie” ziemska swiadomoscia byloby faktem, to sukces zalezalby od WYMAZYWANIA pewnych informacji z ludzkiej swiadomosci.
Istnieje wiele rodzajów informacji, które ktos móglby chciec wymazac. Gdybym chcial osiagnac wymienione powyzej cele, wymazalbym koncepcje swiadomosci, które sugeruja cos wiecej ponad to, ze swiadomosc przypisana jest jednostce.
Wymazalbym równiez, a przynajmniej stlumil, odkrycia dotyczace zastosowania sugestii podprogowych, dlatego ich rozwiniete techniki sa bardzo efektywne w zarzadzaniu grupami ludzkimi poprzez blokowanie okreslonych danych.
Uzyteczne byloby równiez zalozenie na rózne grupy intelektualnych blokad, obejmujacych przeciwstawne sobie zbiory informacji. To nie tylko utrzymywaloby zamieszanie wsród tych grup, ale mogloby nawet zrodzic pomiedzy nimi pewne antagonizmy. W porównaniu z tym, koncepcja “dziel i rzadz” to bulka z maslem!
Wszystkie wysilki podejmowane w kierunku odkrycia rozwiniecia JAKIEGOKOLWIEK rodzaju telepatii trzeba storpedowac - bo skoro telepatia moze przenikac umysly ludzi, ta równiez umysly Obcych.
Ustaliwszy cele, musialbym wymyslic, jak je wprowadzic w zycie, a jednoczesnie zrobic to tak, by pozostaly zatajone.
Na szczescie Ziemianie z latwoscia ulegaja blokadom intelektualnym, czesto wrecz masowo.
Na miejscu Obcych, uzylbym do tego “telepatii +”. Tak naprawde, wszystko czego by potrzebowali, to kilka wyemitowanych przez telewizje podprogowych komunikatów, z latwoscia wnikajacych w nasza podswiadomosc. Na szczescie dla Obcych, ziemskie elity, jesli tylko moga, trzymaja wszystko w tajemnicy. Powiedzmy, na wszelki wypadek.
To pociaga za soba rozmaite nieporozumienia.
Ale wracajac do glównego tematu, podstawowy problem to, ze telepatie wciaz pozbawia sie praw, które dalyby jej szanse rozwiniecia skrzydel. Nawet gdyby mialo okazac sie to niebezpieczne.

Postscriptum
Duzo wody na Ksiezycu!
W roku 1998, kiedy powstawala ta ksiazka, pojawily sie doniesienia o “odkryciu” wody i atmosfery na Ksiezycu. Nalezy o tym wspomniec, poniewaz informacje te z pewnoscia dotycza tematu tej ksiazki, a w niektórych kregach ponownie wzbudzily entuzjazm wobec prawdopodobienstwa kolonizacji naszego satelity.
Odkrycie wody i atmosfery Ksiezyca to osiagniecie bez dwóch zdan doniosle. Ksiezyc przestal byc martwym, jalowym i pozbawionym powietrza satelita, za czym, poczawszy od lat dwudziestych, obstawaly WSZYSTKIE oficjalne zródla.
Nie tylko obalono nagle Teorie Martwego Ksiezyca w sposób prawie magiczny, ale zasugerowano takze, poprzez naglosnienie obu ksiezycowych odkryc, ze oficjalna nauka nie zamierza juz niczego utajniac.
Trzeba jednakze miec na uwadze fakt, ze jest to ten sam Ksiezyc, który byl celem kosztownych wysilków kolonizacyjnych Ery Kosmicznej lat szescdziesiatych, zarówno w Ameryce, jak i w ZSRR, ten sam Ksiezyc, po którym chodzili ludzie i ten sam, na który juz nigdy nie powrócili.
Jesli wiemy cokolwiek o szokujacych osobliwosciach i anomaliach Ksiezyca, nie mozemy powatpiewac w to, te istnieje wiele informacji, które nadal sa utajniane.
Dowody zebrane przez wykorzystujacych oficjalne dokumenty licznych, nieoficjalnych obserwatorów, sa obfite, z pierwszej reki i nie do podwazenia.
Jesli chodzi o wode na Ksiezycu, mówi sie, ze ma ona forme lodu, a znajduje sie glównie na biegunach, okolo pól metra pod powierzchnia gruntu.
Szacunkowe obliczenia jej ilosci sa imponujace - okolo szesc miliardów ton. Wystarczyloby to na potrzeby 100.000 kolonistów w ciagu stu lat, a takze dostarczyloby zródla paliwa z tlenu i wodoru dla baz ksiezycowych i podrózy kosmicznych.
Sa to ekscytujace nowiny, ale jesli wezmie sie pod uwage ksiezycowe chmury i mgly, wyraznie widoczne na niektórych oficjalnie dostepnych zdjeciach z lat szescdziesiatych, nietrudno przyjac, ze CALA ksiezycowa woda jest jedynie w formie podpowierzchniowego lodu.
Kazdy slownik lub encyklopedia potwierdzaja, ze chmura jest “widoczna masa kropelek wody lub krysztalków lodu albo mieszaniny jednych i drugich w formie mgly, mgielki lub oparów zawieszonych na pewnej wysokosci w atmosferze”. A zatem, gdyby Ksiezyc nie mial atmosfery, czasteczki wody nie moglyby byc zawieszone nad jego powierzchnia.
Jesli chodzi o ksiezycowa atmosfere, Amerykanski Zwiazek Geofizyczny wskazal ostatnio, ze chociaz “konwencjonalna nauka mówi, iz Ksiezyc pozbawiony jest atmosfery i w terminologii laickiej moze to byc dostatecznie bliskie prawdy, przestrzen tuz nad jego powierzchnia nie jest calkowita próznia”. (Patrz: publikacja AGU nr 98-26, 7 sierpnia 1998 roku.)
Oczywiscie, nie ma watpliwosci, ze atmosfera Ksiezyca nie przypomina ziemskiej. Ale nawet jesli jest slabsza i ciensza, istnieje teraz OFICJALNIE, tak jak ksiezycowa woda.
A zatem NIEOFICJALNE zródla z przeszlosci, które donosily o istnieniu wody i atmosfery na Ksiezycu, okazaly sie nie tylko wiarygodne - dzis, jak na ironie, trzeba by zrehabilitowac ich autorów.
Zaskoczeniem jest to, ze materialy, w tym oficjalne zdjecia NASA, opublikowane przez nieoficjalne zródla (patrz: Bibliografia) mozna badac teraz pod innym katem.
Oficjalne zdjecia NASA, które wyraznie ukazuja ksiezycowe chmury i obecne wszedzie mgly pochodza z okresu misji Orbiterów i zalogowych statków Apollo.
Obecnosc chmur i mgiel jest niezaprzeczalnym dowodem istnienia pary wodnej i atmosfery. DLACZEGO wiec tak jednoznacznie zaprzeczano ich obecnosci?
Watpliwosci moze budzic jedynie ilosc dostepnej na Ksiezycu wody.
Da sie hipotetycznie zalozyc, co zrobili prawie wszyscy nieoficjalni analitycy, ze utajnianie informacji o istnieniu na Ksiezycu wody i atmosfery nie bylo podejmowane w imie nauki.
W sposób oczywisty dotyczylo innych struktur, które same musialy byc strategicznie wazne i mialy zwiazek z procesem utajniania, podtrzymywanym przez ponad szescdziesiat lat.
Jesli dokladnie przeanalizujemy ten fakt, dojdziemy do wniosku, ze w latach szescdziesiatych nie istniala POTRZEBA zatajania informacji o istnieniu wody i atmosfery Ksiezyca, poniewaz wiadomosc taka wzbudzalaby sporo entuzjazmu dla kolonizacji naszego satelity, a co przeciez chodzilo.
Dowód na istnienie ksiezycowej wody zostal naukowo odnotowany i opisany przez setenografów juz w koncu dziewietnastego wieku i w pierwszej dekadzie wieku dwudziestego. Pózniej analizy selenografów zostaly potwierdzone przez oficjalne zdjecia NASA.
Wiekszosc nieoficjalnych analityków podkreslalo, ze ksiezycowe chmury i mgly opadajace na krawedzie kraterów mozna zobaczyc na wielu oficjalnych zdjeciach NASA, które ujawniono w latach szescdziesiatych.
I w ten sposób przyznano nagle, ze tam gdzie chmury, tam woda i powietrze. W koncu chmury powstaja z krysztalków lodu i kropelek wody.
W kilku nieoficjalnych zródlach opublikowano nastepujace zdjecia NASA, ukazujace chmury:
Wyrazny rodzaj chmury mozna latwo zidentyfikowac za kraterem Vitello (zdjecie z ksiezycowego Orbitera NASA, nr MR 168).
Ogromna chmura wisi nad brzegiem krateru w Morzu Moskiewskim na ciemnej stronie Ksiezyca (zdjecie z ksiezycowego Orbitera V NASA, nr HR 1033).
Jednakze to samo zdjecie pokazuje cos, co wyglada na cygara - lecace obiekty, które rzucaja cien na powierzchnie gruntu. Zdjecie ukazuje równiez ogromna, okragla kopule - takich kopul zreszta jest wiele. Niektóre z nich pojawiaja sie i znikaja niczym duchy.
Dwie ogromne chmury przytulone sa do krawedzi krateru Lobaczewski (zdjecie z Apolla 16, NASA, nr 16-758). Ale bardziej widoczny jest na tym zdjeciu wielki, okragly obiekt ustawiony przy scianie krateru, rzucajacy cien w dól stoku.
To nie jest kopula, która moglaby byc formacja naturalna. To okragly obiekt lub jakas niezidentyfikowana struktura. Przypomina pilke golfowa spoczywajaca zgrabnie na podstawce.
Cokolwiek to jest, musi byc wielkie, skoro rozróznialne jest na zdjeciach o niskiej rozdzielczosci. Warto zastanowic sie, czy obiektywy o wyzszej rozdzielczosci, zainstalowane na statku “Klementyna przyblizyly TE szczególna strukture”. W koncu - jak sie uwaza - “Klementyna” sporzadzila mapy” wiekszej czesci powierzchni Ksiezyca.
A jednak, jakiekolwiek dowody fotograficzne o wysokiej rozdzielczosci pozostaja calkowicie nieznane. Wykrywanie lodu POD ksiezycowa powierzchnia wymaga sprzetu o wysokiej rozdzielczosci, dlatego logiczne wydaje sie, ze to co jest NA powierzchni mozna równiez wykryc przy jej uzyciu. I tak, ponownie, dochodzimy do oficjalnych i nieoficjalnych informacji na temat naszego satelity.
OFICJALNE informacje zrodzily sie pod auspicjami struktur rzadu, nauki, akademii i mediów. Dlugo utrzymywaly, ze na Ksiezycu nie moze byc wody (ani atmosfery). Tak wiec wszystkie oficjalne raporty, przeznaczone dla spoleczenstwa, byly nastawione na propagowanie idei, ze na Ksiezycu nie ma wody.
NIEOFICJALNE informacje pochodzily od licznych osób, które w sposób oczywisty spedzaly duzo czasu na badaniach, wkladajac w to wiele wysilku i pieniedzy. Byl wsród nich Fred Steckling (patrz: Bibliografia), którego ksiazka z 1981 roku informowala o istnieniu ksiezycowej wody (a takze roslinnosci i sztucznych struktur).
Nieoficjalne informacje byly oczywiscie tlumione przez rózne, niekiedy zgola diabelskie, dzialania biurokracji. Teraz, kiedy istnienie wody na Ksiezycu zostalo juz potwierdzone oficjalnie, niektóre z nieoficjalnych zródel uzyskuja wiarygodnosc, przynajmniej w kwestii wody i atmosfery:
Tak wiec, jesli sokoli wzrok nieoficjalnych badaczy wykryl dowody na istnienie ksiezycowej wody juz w roku 1981, to jest prawie pewne, ze moze wykryc równiez INNE anomalia.
Na przyklad zupelnie oficjalne zdjecia o niskiej rozdzielczosci zdobyte od NASA, ukazuja wiele duzych “rzeczy” (jak “pilki golfowe”) w najbardziej nieprawdopodobnych miejscach. Równiez ogromne kopuly, które pojawiaja sie i znikaja, latwo jest wykryc na zdjeciach oficjalnych.
Autor tej ksiazki nie jest pierwszym, który zauwazyl, iz podróze na Ksiezyc ustaly nagle okolo dwudziestu pieciu lat temu - i to po wielu udanych misjach.
Usilujac odszukac oficjalne wyjasnienia tej naglej utraty zainteresowania Ksiezycem najczesciej spotykamy sie tlumaczeniem (wierzcie lub nie), ze AMERYKANSKIE SPOLECZENSTWO rozczarowalo sie kosztami i wynikajacymi z programu ksiezycowego NASA.
To prawda, ze spoleczenstwo amerykanskie moze CZASEM wplywac na podstawowe sprawy swojego kraju. Ale Zwiazek Radziecki równiez zaprzestal wypraw na Ksiezyc! W bylym Zwiazku Radzieckim to, co myslalo radzieckie spoleczenstwo, NIE liczylo sie wcale. A co do Amerykanów, gdy NASA przerwala swoje kosztowne plany kolonizacji Ksiezyca, dziwnym trafem natychmiast rozpoczelo wiele drozsze projekty budowy baz orbitalnych.
A zatem plany podboju Ksiezyca zniknely posród wszystkich innych projektów Ery Kosmicznej, mimo ze nauka, NASA i rzad z pewnoscia wiedzialy o prawdopodobienstwie istnienia wody i atmosfery, które czynily Ksiezyc w duzym stopniu odpowiednim miejscem do kolonizacji. Z pewnoscia trzeba niebywalej latwowiernosci, aby zaakceptowac tlumaczenie, ze amerykanskie wysilki skolonizowania Ksiezyca nagle zarzucono, poniewaz spoleczenstwo stracilo zainteresowanie sprawa. W latach szescdziesiatych planowano wystrzelenie dwudziestu zalogowych statków Apollo i za wszystko to zaplacono naprawde duze pieniadze.
A jednak tylko siedemnascie misji Apollo zostalo zrealizowanych. Dlaczego pozostale trzy nie doszly do skutku? Na Ksiezycu wyladowalismy kilka razy - aczkolwiek w miejscach, gdzie zobaczyc mozna nie wiecej, niz glebe i skaly. Nigdy nie ujawniono zdjec o wysokiej rozdzielczosci - sfilmowano jedynie piasek, w którym zatknieto flage - te, która zaczela nagle lopotac pod wplywem ksiezycowego wiatru.
Logiczna wydaje sie chec odkrycia, dlaczego TRZY statki Apollo poszly na zlom i dlaczego dwunastoletni, multimiliardowy wysilek zostal nagle zniweczony. Przeciez nie dlatego, ze spoleczenstwo stracilo zainteresowanie i przestalo wspierac kosmiczny pogram?
W rzeczywistosci spoleczenstwo NIGDY nie zostalo poinformowane, ze nie wrócimy juz na Ksiezyc. Ksiezyc, w pelni zaopatrzony w wode i atmosfere, zostal po prostu zmuszony do odejscia w oficjalna niepamiec.
I tak zakonczylaby sie ta cala ksiezycowa przygoda, gdyby nie informacje ze zródel nieoficjalnych, donoszace o anomaliach i osobliwosciach odkrytych na naszym satelicie.
Jesli czytelnik jest tym zainteresowany i chcialby poswiecic swój czas, odsylam go do zródel nieoficjalnych (móglby zaczac od fachowej ksiazki Freda Stecklinga z 1981 roku).
Otóz dwa zdjecia (zdobyte w latach szescdziesiatych i identyfikowane przez numery referencyjne NASA) wyraznie ukazuja “lotnicze” obiekty wiszace nad powierzchnia Ksiezyca:
Zdjecie NASA z Apolla 11 (nr 11-37-5438) pokazuje swiecacy, okragly obiekt w locie nad powierzchnia Ksiezyca oraz dluga, biala smuge.
Zdjecie NASA z Apolla l6 (nr 1619238) ukazuje olbrzymie, swiecace, okragle i w ksztalcie cygara obiekty rzucajace cien na powierzchnie Ksiezyca
Okragly obiekt na zdjeciu NASA budzi dodatkowe zainteresowanie równiez i z innego powodu. We wrzesniu 1998 roku telewizyjna stacja kablowa TNT wyemitowala, calkiem niezly reportaz zatytulowany: “Tajemnice akt KGB: UFO”.
Material ten zawieral imponujace zdjecia filmowe (zdobyte w koncu lat szescdziesiatych), a dotyczace spotkania radzieckiego MIGa z UFO.
Film zarejestrowaly kamery MIGa, wyslanego w celu przechwycenia niezidentyfikowanych obiektów naruszajacych przestrzen powietrzna Sowietów. Wsród kilku UFO, sfotografowanych przez kamery, byl tez dlugi obiekt poruszajacy sie szybko ponad chmurami.
Kiedy MIG zblizyl sie do niego na pewna odleglosc, obiekt nagle zwiekszyl szybkosc i znacznie wyprzedzil lecacy za nim samolot. Realizatorzy programu TNT sugerowali, ze statek musial osiagnac predkosc 3 MACHA, czego nie jest w stanie uczynic zaden pojazd ziemski. Szybko poruszajacy sie walec byl trzy razy wiekszy od radzieckiego MIGa. Jego ksztalt niemal dokladnie pasuje obiektu zarejestrowanego na jednym z wczesniejszych zdjec NASA, ale wydaje sie byc od niego o wiele wiekszy. Nie musimy jednak szperac w historycznych zdjeciach NASA, aby uzyskac tego rodzaju dowody. Nie musimy tez przeszukiwac wydanych nieoficjalnie ksiazek.
Mozemy wejsc do internetu i odszukac cotygodniowy PRZEGLAD, który dzien-po-dniu dostarcza liste obserwacji UFO, o których informuje sie tam dosc szczególowo. Odnajdziemy tam równiez strone “Wiadomosci CNI”, uaktualniana dwa razy w miesiacu i donoszaca o zjawisku UFO.
Te dwa doskonale zródla internetowe informuja o ogromnej liczbie UFO w ksztalcie cygar, trójkatów, bumerangów i dysków. Niektóre z nich swieca, a wiekszosc jest obserwowana, gdy unosi sie nad Ziemia lub miedzy koronami drzew.
Internet pozwala równiez na odszukanie innych informacji, które dotycza KSIEZYCA - widocznych na jego powierzchni STRUKTUR i BAZ. Mozna tam natknac sie np. na artykul zatytulowany Astonishing Intelligence Artifacts (?) Found On Mysterious Far Side Of The Moon (Zadziwiajace wytwory inteligencji (?) odkryte na ciemnej stronie Ksiezyca), autorstwa Jeffa Rensea (z komputerowymi poprawkami Liza Edwardsa z Wonder Productions).
Informacje, które mozna odszukac w internecie, ukazuja wszystkie rodzaje ksiezycowych anomalii - z których zaledwie maly procent sugeruje powód, dla którego NIE wracamy na Ksiezyc.
Powód ten budzi wiekszy respekt niz owe szesc miliardów ton ksiezycowej wody w formie podpowierzchniowego lodu.
Najwyrazniej istnial on od dawna, przynajmniej od poczatku lat szescdziesiatych. A wszystko wskazuje na to, ze sytuacja ta trwa do dzis. Abstrahujac od dzialan oficjalnej nauki oraz wszelkich utajnien, powód ten obecnie wydaje sie znacznie bardziej skomplikowany, niz kiedykolwiek wczesniej. I zarówno przerazajace, jak i komiczne jest to, ze biurokraci na uslugach “tajnych ugrupowan” wciaz udaja, ze taki powód nie istnieje, a nawet, ze nigdy go nie bylo.
Jednym z najdziwniejszych aspektów ksiezycowych tajemnic jest kwestia pojawiajacego sie tam UFO i sztucznych struktur, które rzadko laczy sie z caloscia sytuacji panujacej na Ziemi. Dlaczego na przyklad, mimo licznych dowodów na ksiezycowe UFO, ufologowie zdaja sie unikac Ksiezyca jak ognia?
Na poczatku 1998 roku pojawila sie ksiazka - przeblysk nadziei - zatytulowana UFO Headquarters: Investigations on Current Extraterrestrial Activity (Siedziby UFO: badania nad ostatnimi pozaziemskimi aktywnosciami) autorstwa Susan Wright.
Jest to praca bardzo przystepna, poniewaz redukuje ogromny chaos panujacy w kwestii UFO, daje sie taz latwo czytac i pojmowac.
Cóz, kiedy i ta publikacja nie wspomina o Ksiezycu - mimo ze istnieje wiele dostepnych zródel na temat aktywnosci ksiezycowych UFO.
Wydawaloby sie, ze sformulowanie POZAZIEMSKA AKTYWNOSC powinno obejmowac równiez aktywnosc ksiezycowa. Bo jesli Obcy istnieja i pojawiaja sie na Ziemi, z pewnoscia nie byloby dla nich nazbyt trudnym dotarcie na Ksiezyc (a moze nawet skolonizowanie go), prawda? A JESLI walesaja sie po Ksiezycu - no cóz, moze pogonili NASA, wraz z calym jej kosmicznym programem i zakazali lotów na naszego satelite? Czy taki jest wlasnie powód zawieszenia misji Apollo, utajniania ksiezycowych anomalii, oraz zmowy milczenia?

Wybrana Bibliografia
UWAGI: Zagadnienie anomalii Ksiezyca (wlaczajac w to dowody na istnienie sztucznych struktur na jego powierzchni) jest trudne do wyodrebnienia ze wzgledu na efekty programu utajnien. Wiekszosc informacji w tym temacie pochodzi z sektorów badawczych, takich jak nauka, projekty kosmiczne, teleskopowe obserwacje naszego satelity, zdalne postrzeganie oraz ufologia.
Istnieje tez duzy zbiór zródel nieoficjalnych, wsród których mozna natknac sie na liczne dowody, dokumentacje i bibliografie, odwolujace sie do prac znacznie obszerniejszych. Zródla nieoficjalne zostaly oznaczone gwiazdka (*).
Jezeli chodzi o telepatie, wiekszosc zródel traktuje ja dosc powierzchownie. Wiele przypadków wziec wskazuje jednak na to, ze Obcy komunikuja sie poprzez jakas forme telepatii, niezalezna od jezyka. Nie zamieszczam tu bibliografii odnoszacej sie do wziec, poniewaz jest ona latwo dostepna w publikacjach ufologicznych.
Co do “zarzadzania swiadomoscia” i wplywu jaki poprzez rózne formy supertelepatii mozna wywrzec - ten temat, póki co, stanowi próznie informacyjna; zródla o nim milcza.
W Bibliografii zamiescilem równiez wybrane adresy internetowe, dotyczace UFO i niezwyklych zjawisk obserwowanych na Ksiezycu.
1. Andrews, George C., Extra-Terrestrial Friends and Foes. (Libum, Georgia: IllumiNet Press, 1993).
2. Berelson, Bernard, and Steiner, G. A., Hurnan Behavior: An Inventory of Scientific Findings. (New York: Harcourt, Brace, and World, 1964).
3. *Bergquist, N.O., The Moon Puzzle. (Copenhagen: Grafisk Forlag, 1954).
4. Berliner, Don, with Marie Galbraith and Antonio Huneeus, Unidentified Flying Objects Briefing Document: The Best Available Evidence (A limited publication presented by CUFOS, FUROR, MUFON, December 1995).
5. Blum, Howard, Out There. (New York: Simon & Schuster, 1990).
6. Bourret, Jean-Claude, The Crack in the Universe: What You Have Not Been Told About Flying Saucers. (Suffolk, England: Neville Spearman, 1974).
7. *Brian, William, Moongate, (Portland, Oregon: Future Science Pub. 1982).
8. Chatelain, Maurice, Our Ancestors Came From Outer Space. (New York: Doubleday, 1978).
9. Cherrington, Ernest H., Exploring the Moon Through Binoculars & Small Telescopes. (New York: Dover Publications, 1969).
10. *Childress, David Hatcher, Extra-Terrestrial Archaeology. (Stelle, Illinois: Adventures Unlimited Press, 1994). 11. Clark, Jerome, The UFO Encyclopedia [in three volumes]. (Detroit: Apogee Books, 1990).
12. CNI News (Global News on Contact with Non-Human Intelligence). Web address: http://cninews.com and http://www.iscni.com/.
13. Corliss, William, The Moon and the Planets: A Catalogue of Astronomical Anomalies. (Glen Arm, Maryland: The Sourcebook Project, 1985).
14. *Cornet, Bruce, “Memorandum on Unusual Lunar Features” in CE CHRONICALS, July-August 1994 Issue on Lunar Anomalies (10878 Westheimer, Suite 293, Houston, Texas 77042).
15. Dixon, Normon F., Subliminal Perception: The Nature of a Controversy. (London: McGraw-Hill, 1971).
16. Fawcett, Lawrence and Greenwood, Barry, Clear Indent: The Government Cover-Up of the UFO Experience. (Englewood Cliffs, New Jersey: Prentice Hall, 1984). Also published as The UFO Cover-Up. (New York: Simon & Schuster, 1992).
17. *Firsoff, V. A., Strange World of the Moon. (New York: Basic Books, 1959).
18. Garrett, E.1., Telepathy. (New York: Creative Age Press, 1941).
19. Good, Timothy, Above Top Secret. (New York, William Morrow, 1988). - Alien Contact. (New York: William Morrow, 1993).
20. *Guiley, Rosemary Ellen, Moonscapes. (Englewood Cliffs, New Jersey: Prentice Hall, 1991).
21. Hamilton, William F., Cosmic Top Secret: America's Secret UFO Program. (New Brunswick, New Jersey: Inner Light Publications, 1991).
22. Hill, Harold, A Portfolio of Lunar Drawings. (New York: Cambridge University Press, 1991).
23. Key, Wilson Bryan, Subliminal Seduction. (New York: New American Library, 1973).
24. Knapp, George, UFOs: The Best Evidence. (UFO Audio-Video Clearninghouse, P.O. Box 342, Yucaipa, CA 92399).
25. *Kono, Keuichi, The Moon Has Structures. (Tokyo: Tama Publisher, 1980) (Note: This book has NOT been translated into English, but contains some astouding photographs).
26. *Leonard, George, Somebody Else Is On The Moon. (New York: Pocket Books, 1975).
27. *Mans, Jim, Alien Agenda. (New York: Harper-Collins Publishers, 1997).
28. McGinnis, Paul, Mc Guinnis Military Secrecy. Web address: http://www.frogi.org/secrecy.html
29. *Middlehurst, Barbara M., et al., Chronological Catalog of Reported Lunar Events. (NASA Technical Report R-227, 1968).
30. Packard, Vance, The Hidden Persuaders. (New York: David McKay, 1957).
31. Randles, Jenny, Alien Contact: The First Fifty Years. (New York: Barnes & Noble, 1997).
32. Ross, Daniel K., UFO's and the Complete Evidence from Space. (Walnut Creek, California: Pintado Publishing, 1987).
33. Sagan, Carl, Ed., Communication with Extraterrestrial Intelligence. (Boston: M.LT. Press, 1963).
34. *Sullivan, Walter, We Are Not Alone. (New York: McGraw-Hill, 1964).
35. Stacy, Denis, “Cosmic Conspiracy: Six Decades of Government UFO Cover-ups.” (OMNI Magazine: In a sixpart series, beginning in Vol. 16, No. 7, April 1994).
36. *Steckling, Fred, We Discovered Alien Bases On The Moon. (Los Angeles: GAF Publishers, 1981).
37. Taylor, Eldon, Subliminal Communication. (Salt Lake City: JAR, 1988).
38. Thompson, Richard L, Alien Identities: Ancient Insights into Modern UFO Phenomena. (San Diego: Govardhan Hill Publishing, 1993).
39. UFO NET. Anthony Chippendale, Ed. Web address: http: //www.ufo-net.clara.net
40. UFO ROUNDUP. Joseph Trainor, Ed. Web addresses:
http://www.ftech,net/~ufoinfo/roundup.hts
http://ufoinfo.com/roundup
41. Vallee, Jacques, Dimensions: A Casebook of Alien Contact. (New York: Ballantine, 1989).
42. Weiner, Tim, Blank Check: The Pentagon's Black Budget. (New York: Warner, 1990).
43. Wilkins, Percival H., Our Moon. (London: Frederick Muller, 1954).
44. *Wilson, Don, Our Mysterious Spaceship Moon. (New York: Dell, 1975).
45. Wright, Susan, UFO Headquarters: Investigations on Current Extraterrestrial Activity. (New York: St. Martin's Press, 1988).