( )RGASM

FIRST DAY

Ten tekst jest nieprzypadkowy - dziś obchodzimy święto Wniebowzięcia. 
Tak moje KOCHANE i WY możecie być nieraz wniebowzięte, tylko trzeba się rozbudzić i otworzyć na tą boską domenę. Rzecz jasna potrzebny jest do tego odpowiedni partner, prymityw, agresywny arogant, choćby miał fallusa do kostek nic dobrego Wam nie da. Potem niejedna z WAS może stać się zdolna do Wniebowstąpienia. 
Bo Orgazm jest jak ładowanie Boskich baterii, po pewnym czasie (tysiące orgazmów) dostrzeżecie w sobie zmiany, staniecie się naprawdę siostrami Chrystusa. 

Najwyższy już czas by sfera seksualna człowieka powróciła tam gdzie jest jej miejsce - do Boga. 
Najwyższy już czas odebrać demonom w ludzkich skórach, pachołkom bestii i wypadkowej ich działań i zaniechań - bestii 666, to co bezlitośnie zabrali ludzkości i plugawili od tysiącleci.

Więc zaprawdę powiadam Wam nie marnujcie więcej czasu i urody na próżne sprawy
tego świata, otwórzcie się na Miłość, otwórzcie się na Boga, Niebo czeka na Was.





Jeden stosunek seksualny na dobę miałby być maksimum dla kobiety ?

Jeśli jest oziębłą ofiarą religijnej indoktrynacji brzydzącą się sfery
seksualnej, brzydzącą się widoku genitaliów, traktującą seks jako coś
nieprzyzwoitego, nieczystego, niemoralnego, złego, świńskiego, 

to i jeden stosunek na rok to będzie za wiele dla takiej ofiary bestii.

Jak ktoś jest tak piekielnie okaleczony to popełnia zbrodnię niszcząc życie
bliźniemu, mamiąc go małżeńskim rajem, czułością i spełnieniem
 po świętych sakramentach i ciągnąc przed ołtarz. 
A robi to z egoistycznych pobudek bo został zaprogramowany na 
posiadactwo - męża, dzieci, domu, itd.

Uwzględniając ten fakt, różny poziom libido, ukrywane (często skwapliwie) wady,
nade wszystko te mentalne (piekielne, religijne okaleczenie) to naciskanie na 
brak pożycia przed ślubem OZNACZA NIE TYLKO GRZECH ALE WRĘCZ
ZBRODNIĘ NA DUCHU ŚWIĘTYM.

A według słów samego Chrystusa grzech przeciw duchowi świętemu nigdy 
wybaczony nie będzie.

Mam sąsiadów nad sobą którzy przez kilka lat mieli co najmniej cztery stosunki
na dobę. Dokładnie to słyszałem, a to za sprawą sąsiadki, gorącej dziewczyny i jej
ekstatycznych jęków rozkoszy. Taki autentyczny jęk rozkoszy jest nie do zafałszowania,
 to boski nektar dla serca mężczyzny, choćby to był żyjący jak mnich sąsiad. 
To równie ważna rzecz, a może nawet ważniejsza dla faceta niż jego własny
orgazm. Sąsiadka potrafiła jęczeć ze zmiennym natężeniem po kilkadziesiąt minut (20-30)
za każdym razem. Szacuję że każdego dnia osiągała w kilku seriach ponad sto orgazmów.

Można ?
Można.

A Anonimowy zakłada jeden orgazm jako maksimum mieszczące się w jego wyobraźni.
Cóż powiedzieć o takiej wyobraźni i doświadczeniach które taką wyobraźnię
ukształtowały ?

We wspólnocie pierwotnej  kobiety miały lepiej, ten przejmujący ZEW BOSKICH SYREN
wabił innych samców i każdego dnia mogły mieć wielu kochanków.
RAJ UTRACONY z którego wygnali nas kapłani i władcy od czasów epoki
niewolnictwa.

Tak natura nagradza kobiety za seksualne rozbudzenie, sąsiadka nie miała jakiejś 
żałosnej namiastki orgazmu, każdego dnia miała kilka wielkich fal - czyli serii kilkudziesięciu orgazmów. 

To czuć duszą i sercem, tego się nie zafałszuje i nie da udawać. Ciało kobiety
reaguje wówczas odruchowo spazmatycznymi skurczami, drżeniem nóg, itp.
Sąsiadka też wcale nie tłumiła swoich jęków rozkoszy, była autentyczna na
całość, i dlatego ją kocham.


Z czasem małżeńskie ognisko sąsiadów wygasło, bo wygasły hormony a brakło
mentalnego zrozumienia, empatii i boskiej więzi. No cóż jeszcze jedna szansa zmarnowana, 
jeszcze jeden talent wygasł.

Kobieta seksualnie rozbudzona chce więcej i więcej, bez końca.

Wielu facetów boi się takich kobiet, po części słusznie, bo przy takim a nie
innym programowaniu nas w kwestii aspektu seksualnego, takie kobiety często mają
problemy psychiczne. A dzieje się to tylko i wyłącznie przez brak zrozumienia
problemu.

Bardzo ważna jest tu postawa partnera, fundament to więź emocjonalna, empatia,
czułość, czar magicznego sprzężenia.
Ale nawet w warunkach laboratoryjnych, bez mistycznych bodźców górnej półki, bez
współodczuwania na poziomie telepatycznej więzi, bez rezonansu, jedna z kobiet
badana w laboratorium w purytańskich USA (żadna tam rekordzistka, wybrana losowo
z niewielkiej próbki) osiągała sto kilkadziesiąt orgazmów podczas kilku wielkich
fal każdego dnia badania.
Badanie było kliniczne - stymulacja łechtaczki, okolic i pochwy za pomocą
standardowych wibratorów.

Masturbacja jest czymś najzupełniej naturalnym. Jest to jedyny całkowicie darmowy, 
zdrowotnie najbezpieczniejszy sposób na osiągniecie orgazmu.
Oczywiście tą drogą Himalajów Seksu przez duże S - Ekstazy się nie zdobędzie.

Demony religijne, martwe za życia, bez grama empatii, chwalą się swoją
"czystością" i pogardą wobec ludzi nie wynaturzonych - seksualnie
rozbudzonych.

Ten świat jest głęboko chory. Ludzkość została potwornie okaleczona przez
odebranie jej poczucia niewinności w miłości. Zrobiono to z cyniczną premedytacją,
rozmyślnie w początkach epoki niewolnictwa  po to by zniewolić Ludzką Wspólnotę. 
Wtedy też powstały tzw. wielkie religie spiskujące z pasożytniczą bestią władzy 
przeciw Wspólnotom a później przeciw Narodom. Zastosowano zasadę dziel i rządź. 
Sprawiono że zaistniała piekielna separacja we wszystkich aspektach życia. 
Najpierw jednak nielicznych wywyższono by większość poniżyć i zniewolić. 
Takie były początki, prawdę o tym jednak skutecznie zatarto. Przez pokolenia ludzie 
dobrej woli, którzy bezrefleksyjnie oddali swoje umysły i serca złej sprawie,
 bezwiednie służyli i służą bestii.
Kapłani bestii z białego zrobili czarne a z czarnego białe.


PSAS - setki orgazmów dziennie - demony interpretacji


***********************************************************************************

SECOND DAY

Tak mało macie tu tych Skarbów, przecież największy nawet brylant trzeba
oszlifować, ważne jest by robić to jak najdelikatniej. 
Dobry argument zawsze trafi do kobiety, w odróżnieniu od intelektualnej klęski w
rodzaju "każda kobieta ma pojebane w łbie".
Niech ten blog będzie naprawdę radosny.
I ja tu nieraz gardłowałem na polityków, naród wybrany, ale zawsze starałem się
robić to w tonacji satyrycznej. No nie zawsze się dało, zwłaszcza jak się człek
wkurwi 
Ja wszystko rozumiem, no prawie wszystko, bo naprawdę nie rozumiem braku
elementarnego wyczucia u facetów, którzy próbują się rzucać na kobiety w
buciorach. Jeden to nawet atakuje przez wszystkie drzwi i okna.
Tu zaglądało wiele ciekawych ludzi ale zniechęcało ich to, że Mistrz zachowuje
się często niestety jak klasyczny satrapa.

Mam niekonwencjonalną propozycję, może tak dla odmiany nastroju zaczniecie
państwo rozmawiać ze sobą w języku namiętnych kochanków ? 
Bez dziewczyn ten plan jest skazany na klęskę.
Są literackie blogi, na których ktoś rozpoczyna powieść a następnie inne osoby
konstruują kolejne rozdziały, z zachowaniem rozwijającej się logiki powieści.
Rzecz jasna drogą wniosku i głosowania można unieważnić jakiś zbyt mocno
spaprany rozdział. Wulgarność i cynizm absolutnie wykluczone, to ma być Boska płaszczyzna
porozumienia. A jako że to powieść niech nie ograniczają nas kanony obłudnej moralności,
posiadactwo, zapiekłe przywiązanie do monogamicznych, nienaturalnych w istocie
związków. Niech będzie to świat jak najbardziej realny lecz z dodatkiem niezbędnych
przypraw.  Pierwsza przyprawa to rzecz jasna nieskrępowana erotyka, włącznie z
najdrobniejszymi szczegółami, rzecz jasna podana w jedynej właściwej, anielskiej
tonacji. Są polskie pisarki które piszą o seksie bez jakiegokolwiek skrępowania i to pod
nazwiskiem. Niech będzie to język ludzi światłych, wyzwolonych, w niczym nieograniczonych w
aspekcie seksualnym, język czułości, empatii, język boskiej więzi - język jedności dusz. 
Niech w tej krainie dominują spadkobiercy promiskuityzmu seksualnego wspólnot
pierwotnych - swingersi. Chyba już nie muszę więcej tu dodawać, przyprawy aż
nadto. 
Drugą przyprawą niech będzie paranormalium, zrywanie zasłony mai, konstruowane
wielowątkowo na miarę możliwości kreacji i rozumienia warstw świata
poszczególnych twórców. I tu rodzi się problem, gdyż złośliwiec będzie miał wpływ 
na innych i ich losy w krainie błogiej czułości. Niech więc każdy rozdział będzie 
krótki (kilkanaście, kilkadziesiąt zdań) i niech nie wpływa na losy innych bohaterów,
a jeśli w czymkolwiek ma wpłynąć musi przejawić się w werbalnej propozycji 
skierowanej do innego bohatera powieści. Czyli tworzymy sytuację, w której możemy 
porozmawiać z daną osobą, zwracamy się do niej, a ona wtedy nam odpowiada,
a wiec decyduje za siebie. Dokładnie tak jak w życiu. Panie niech tu odrzucą wyrachowanie,
finansowy jazgot, niech powrócą do swojej boskiej natury. Panowie niech
przestaną być kurwiarzami, skurwielami, skamlącymi, sfrustrowanymi draniami, brutalami,
niech docenią to że kobiety są cudownymi Istotami stworzonymi do Miłości.
Że są sensem naszego życia, jego esencją, że bez Nich gaśniemy w oczach. I niech
obowiązuje tu TAKŻE odruchowa, naturalna symetria w tym względzie u płci pięknej.
Po prostu bądźmy w tej powieści dla siebie Aniołami, ale takimi z krwi i kości,
z wielkim sercem ale i z jajami.
Pytanie czy znajdą się do takiej twórczości tutaj chętni.

Ps. 
Prawda jakie to proste ?!
Z dnia na dzień moglibyśmy obudzić się w Cywilizacji Miłości.

Swoją drogą zastanawiam się cały czas jak przez ostatnie 2000 lat
funkcjonariusze watykanu wyobrażali sobie problem paruzji (bo bez wątpienia
byłby to dla nich dramatyczny problem) a przede wszystkim jak sobie wyobrażali i
jak dziś sobie wyobrażają cywilizację miłości...



Vincent  - re:
r napisał:
Tak mało macie tu tych Skarbów, przecież największy nawet brylant trzeba
oszlifować, ważne jest by robić to jak najdelikatniej.
niech docenią to że kobiety są cudownymi Istotami stworzonymi do
Miłości.
Że są sensem naszego życia, jego esencją, że bez Nich gaśniemy w oczach. I niech
obowiązuje tu TAKŻE odruchowa, naturalna symetria w tym względzie u płci pięknej




Ja uważam całkowicie odwrotnie. Z całym szacunkiem, sorry ale większej bzdury w
życiu nie czytałem. Nie mam więcej nic do napisania. Jak dla mnie jesteś jakimś
przewrażliwionym idealistą, ale podejrzewam że życie prędzej czy później
zweryfikuje Twoje zapatrywanie na kobiety. Skończyłem temat. Wracam do pracy.



Swoja wypowiedzią dowodzisz skali separacji w jakiej tkwi ludzkość. Rozdęte
indywidualne ega, pływające niczym kupa na powierzchni świadomości, nigdy nie
znajdą ukojenia w jakimkolwiek związku, najpierw muszą wyzwolić się z separacji.
Człowiek musi stać się jednością tak w sferze osobniczej, jak i w sferach
środowiskowej i cywilizacyjnej.
I dlatego tak gardzę kurwinistami - te demoniczne kreatury są esencją
ekonomicznej i mentalnej separacji.


Vincent - re:
Nie chce ukojenia w żadnym związku, bo to niemożliwe ze współczesnymi kobietami. A teraz
już naprawdę muszę iść, bo przerwa mi się kończy.


********************************************************************************

THIRD DAY



Sztuka kreacji kobiecych orgazmów


Oto skrót wypowiedzi prowadzącego występującego w filmie
"Sztuka kreacji kobiecych orgazmów".

" (...)
Sztuka kreacji orgazmów.
Szukałem wszędzie by się tego nauczyć.
I niewiele znalazłem.
Rozmawiałem z lekarzami,
rozmawiałem z kobietami które są łatwo pobudliwe.
Czytałem książki,
eksperymentowałem z tuzinami kobiet.
I to było jak chodzenie po omacku.
To była naprawdę ciężka rzecz do nauczenia.
Ponieważ jest tak mało informacji o tym.
Ja tu mówię ludziach, którzy nadal
kłócą się czy istnieje punkt G.
Więc oto przedstawiamy wyniki po 18 latach badań.
Przygotowuję się by wam to przedstawić.
Pierwszą rzeczą jaką chcę wam powiedzieć,
że jeśli kobieta nie ma poczucia humoru,
prawdopodobnie nie jest gotowa.
I nie chciałbym tutaj kogoś oceniać, ale takie są fakty.
Poczucie humoru jest najlepszym wskaźnikiem
wysokiego poczucia własnej wartości.
A potrzeba pewnej dawki poczucia własnej wartości,
aby to zadziałało.
W innym przypadku, pojawia się zbyt wielkie napięcie,
wywodzące się ze strachu.
Jeśli spojrzymy na nasze społeczeństwo,
gdy ja wpierw nauczyłem się tego,
i zacząłem rozmawiać o tym z ludźmi,
robili się bardzo rozdrażnieni.
I pytali, po co się chcesz tego nauczyć, i tego typu.
Dlatego stało się to zadaniem prawie nie do przejścia.
Dlatego teraz dzielę się tymi technikami z ludźmi,
którzy są gotowi się tego nauczyć.
Więc bądźcie bardzo ostrożni, kogo
ćwiczycie by to wykonywał.

Wszystko zależy od emocji na bazie strachu.
Wiele wstydu, złości i poczucia winy, oraz pieniędzy.
I wiele opartych na własnym ego, na własnych osądach,
spraw związanych z seksualnością i kulturą.

Dlatego jest to wspaniały sposób by zacząć leczenie.
Poprzez pomoc w uwolnieniu całego tego
napięcia seksualnego uwięzionego w ich ciałach.
(...)
Potem poznałem pewnego gościa, który miał cały system,
oparty na technikach masażu.
I to jest najważniejszy element układanki.
Jeśli nie popracujesz odpowiednio nad
napiętymi punktami na ciele kobiety,
i nie sprawisz by krew płynęła odpowiednio,
by zaczęła odpowiednio oddychać,
to będzie bardzo, bardzo ciężko,
jeśli nie niemożliwe, by doprowadzić ją do wytrysku.
Również zauważycie że wiele kobiet,
gdy wkładasz palce do środka,
napinają swoje mięśnie i przestają oddychać.
Takie kobiety będą potrzebowały
od 12 do 15 sesji masażu.

Oraz będą potrzebowały innych rzeczy,
aby pozbyć się swoich emocji bazujących na strachu.
Ale jeśli mają poczucie humoru, to
jest to dobra podstawa by zacząć.

Więc zaczynajmy, przedstawimy państwu Ghitę.
I przy pomocy wziernika pokażę wam
kilka rzeczy, które się z tym wiążą.

(...)

Chciałbym wskazać wam, jak może zauważyliście,
to nie jest miejscowy orgazm.
(...)
Kiedy robisz masaże,
a kobieta wyzbędzie się swojego strachu,
oraz stworzysz z kimś prawdziwy związek.
Zaczniecie angażować całe ciało w doznawanie orgazmu.
Ponieważ w tym wszystkim tak naprawdę,
chodzi o wyzbycie się strachu.
To jest orgazm doznawany całym ciałem,
trzęsienie się i spazmy...

Chciałbym jeszcze coś dodać.
Chciałbym z wami porozmawiać o rozwiązywaniu problemów.
Pierwsza rzecz, która nasuwa się na myśl,
to poczcie humoru, jeśli go tam nie ma to nie ma powodzenia.
Jest zbyt wiele napięcia w ciele kobiety,
a to co będziemy musieli zrobić, to coś jakby,
wyjść poza podejście podnieceniowe.

Jest taka technika, z którą się dzielę,
którą możesz użyć do wyzbycia się jakichkolwiek
uczuć wywodzących się ze strachu.
Niezależnie czy to uczucie winy,
podekscytowanie, czy wstyd.
Cokolwiek, co wam przyjdzie na myśl,
to pozbędziecie się tego jeśli zrobicie to wcześniej.

Tak więc kluczowym elementem jest pozbycie się
z ciała wszystkich uczuć wywodzących się ze strachu.
A nie duszenie ich.
Wielu ludzi dusi w sobie swoje emocje.
To są wszystkie elementy uwalniania.

Kolejna rzecz, która przychodzi na myśl,
to że wiele kobiet jest nieśmiałych w stosunku do swoich ciał.
W ten czy inny sposób.
A jeśli użyje się tej techniki, to pozbędą się tego.
(...)
Przestaną być nieśmiałe i zagłębią się w swoje cało,
oraz zaczną czuć swoim ciałem.

(...)

I musisz mieć związek, oparty na zaufaniu i wierności.

Jeśli oszukujecie siebie, bawicie się w klubach,
próbując wywołać zazdrość i bawicie się w te przepychanki,
to co większość par robi,
wówczas będziecie musieli ten problem w związku rozwiązać.
Jeśli chcecie doprowadzić do tego poziomu.

Ten poziom wytrysków jest owocem bezwarunkowej miłości.
To nie tyko techniki.
(...)


*****************************************************************************




NERWICA EKLEZJOGENNA
Autor tekstu: Mariusz Agnosiewicz


Nerwica eklezjogenna to nazwa grupy zaburzeń psychicznych wytwarzanych
przez religie i kościoły (z gr. ecclesiae – kościół, gignomani – być wytworzonym).
Ze względu na to, że źródłem nerwicy kościelnej są głębokie przekonania religijne
pacjenta, choroba ta jest bardzo trudna do leczenia. [1]

Nerwica eklezjogenna bardzo często związana jest ze sferą seksualną.

Została wyodrębniona i zdefiniowana jako jednostka chorobowa przez berlińskiego ginekologa Eberharda Schaetzinga w roku 1955. Wynikało to niewątpliwie z poluzowania rygorów obyczajowych wobec sfery seksualnej i rozwoju seksuologii jako nauki. Zaczęły się wówczas ukazywać publikacje o rozpowszechnianiu się patologii seksualnych.
Jeszcze wówczas ponad połowa kobiet nie przeżywała orgazmu.

Jedną z przyczyn tego stanu rzeczy były silne zahamowania na tle religijnym. Schaetzing odkrył je u wielu swoich pacjentek i nadał im nazwę.

Stwierdził, że tłumienie potrzeby seksualnej, traktowanie przyjemności jako czegoś złego, obsesja antymasturbacyjna, moralność potępiająca radość itp. elementy „dogmatyzmu kościelnego” nie tylko są przyczyną zahamowań seksualnych, braku orgazmu, ale i innych zaburzeń o nerwicowym charakterze, uniemożliwiając harmonię i więź w wielu małżeństwach, prowadząc do tragedii w życiu osobistym.

Wzięło się to z obserwacji, że jego pacjenci pochodzący z rodzin chrześcijańskich często zmagali się z problemami seksualnymi w kontekście swojej wiary.
Jego spostrzeżenia potwierdzili wkrótce inni lekarze i psychoterapeuci, w wyniku czego stwierdzono, iż „Nerwice eklezjogenne z pewnością były jedną z częściej występujących przyczyn problemów seksualnych i małżeńskich” (Z. Lew-Starowicz, Słownik encyklopedyczny — Miłość i Seks, 1999).
W 1957 r. austriaccy psychoterapeuci zorganizowali kongres na temat
nerwic eklezjogennych. Sytuację odmieniła m.in. rewolucja seksualna z lat 60., lecz według szacunków do dziś w Polsce na seksualne nerwice eklezjogenne cierpi ok. 9% kobiet i 5% mężczyzn (Lew-Starowicz).
Przypuszczam, że w gronie mężczyzn duża jeśli nie większa część z
chorych na nerwicę eklezjogenną to osoby homoseksualne. Wiceprezes Polskiego Towarzystwa Medycyny Seksualnej, dr Andrzej Depko, potwierdził niedawno
(http://www.tvn24.pl/0,1572527,0,1,seks-to-namias tka-zycia-wiecznego,wiadomosc.html), iż nauka Kościoła może prowadzić do zaburzeń seksualnych a księża nie powinni wypowiadać się w sprawach seksu, nawet jeśli uważają, że mogą powiedzieć coś „postępowego”, gdyż nie mają po temu kwalifikacji merytorycznych.
Pomimo iż prof. Lew-Starowicz definiuje nerwice eklezjogenne jako zaburzenia seksualne o charakterze nerwicowym spowodowane nauczaniem kościelnym, to dziś pojęcie to ma znacznie szersze znaczenie niż pierwotnie i odnosi się do wszelkich zaburzeń psychicznych związanych z kościelnym nauczaniem. Klaus Thomas rozszerzył pojęcie nerwicy eklezjogennej również na zaburzenia lękowe i zaburzenia osobowości związane z przekonaniami religijnymi, zwłaszcza rodziców.
Według Thomasa, nerwice eklezjogenne zdarzają się stosunkowo często i
wyrażają się w formie „religijnego strachu” i depresyjności, w której szczególną rolę odgrywa poczucie winy (1964).
Dwight W. Cumbee zwrócił uwagę, iż większość depresji spotykanych u osób
wierzących, to nerwice eklezjogenne. W swojej pracy kapelana szpitalnego
zaobserwował wiele nerwic religijnych, których źródła sklasyfikował według pięciu
czynników: 1) chorobliwe poczucie winy; 2) niemożność sprostania naukom kościelnym bez względu na wysiłki; 3) strach przed piekłem i wiecznym potępieniem; 4) brak wsparcia we wspólnocie kościelnej; 5) religijny seksizm (Depresion as an
ecclesiogenic neurosis, „The Journal of Pastoral Care”, 4/1980).
Należy podkreślić, iż pojęcie nerwicy eklezjogennej związane jest w zasadzie z religią chrześcijańską, zwłaszcza w tych jej wydaniach, które koncentrują się mocno na sferze seksualnej i silnie akcentują czynnik strachu i kary Bożej. Pierre Solignac nazywa to „nerwicami chrześcijańskimi”
(The Christian Neurosis, 1982) i wini za nie tradycyjne nauczanie chrześcijańskie.
Paul DeBlassie III pisze o „nerwicach religijnych”, które wywołuje toksyczne chrześcijaństwo charakteryzujące się legalizmem i sztywnym zinstytucjonalizowaniem.

Według niego czynniki te wpływają negatywnie na rozwój człowieka, tłumiąc jego niezależne myślenie i twórczość.

Na ogół oddziaływanie toksycznego chrześcijaństwa jest zjawiskiem nieświadomym (Toxic Christianity: Healing the Religious Neurosis, 1992).

„W sumie każdy mój kryzys wypływał z lęku przed Bogiem, że on będzie chciał czegoś innego niż ja. – mówi Małgorzata, katolicka pacjentka z krakowskiej grupy terapeutycznej prowadzonej przez dra Andrzeja Molendę — (…) Pragnienie podświadome, żeby Pan Bóg się w końcu odczepił, ja sobie chcę dawać radę sama (…) Bóg zagraża mi jakimś potencjalnym ‘złem’, niby dobrze chce, ale jakoś mu nie wychodzi. Dziwnym zbiegiem okoliczności dobro dla mnie według niego nie jest dobrem dla mnie według mnie. Typowe i mocne jest u mnie myślenie, że ‘święte’ zamierzenia Boga wobec mnie zaowocują cierpieniem. Bóg faktycznie jawi mi się jako ten, który zagraża brakiem konkretów w moim życiu, czyli nudą, bezruchem, opuszczeniem rąk, poddaniem się.”
(Rola obrazu Boga w nerwicy eklezjogennej (http://www.racjonalista.pl/ks.php/k,1203), Nomos, 2005).

Elżbieta, inna pacjentka z tej samej grupy, również kładzie akcent na łamanie „wolą Bożą” własnych pragnień: „Pojęcie ‘wola Boża’ budziło we mnie zawsze lęk (mniejszy lub większy).
Gdzieś w podświadomości było we mnie zawsze przekonanie, że wola Boża to jakiś ciężar, zadanie, któremu nie sprostam, a w każdym razie coś, co będzie sprzeczne z moimi pragnieniami, co będzie wyrzeczeniem, ofiarą”.

Nieco inny był przypadek Teresy, która nerwicy eklezjogennej nabawiła się w ramach
katolickiej „Odnowy w Duchu Świętym”.
Po pewnym czasie grupowych praktyk religijnych spostrzegła, że to, co na spotkaniach modlitewnych było proste, w życiu „nie grało”, życie ukazywało się bardziej skomplikowanym niż obraz kreowany przez katolickich mistyków.
Rozdźwięk między modlitwą a życiem spowodował, że zaczęła czuć coraz większą niechęć do praktyk i treści religijnych i spostrzegła, że modlitwa wywołuje u niej coraz większe napięcie. Z czasem zaczęła skracać modlitwy i rzadziej chodziła do kościoła, co dawało jej pewną ulgę.

Wdrukowane treści religijne były jednak tak silne, iż wkrótce w jej głowie wyrósł boski upiór, który począł ją straszyć konsekwencjami przed zatracaniem się. Z jednej strony chciała wytchnienia od psychicznie kosztownych modlitw i Kościoła, z drugiej strony zaczęła obawiać się zemsty kościelnego Boga.

W końcu trafiła do grupy terapeutycznej zajmującej się leczeniem nerwicy kościelnej. Fragment jej wypowiedzi:
„Respektowanie przykazań jako nakazu Boga powodowało, że gdy nie mogłam ich
wypełnić, pojawiało się poczucie winy i zamiast przybliżać mnie do Boga, oddzielało od Niego przez lęk. Czułam się bowiem wtedy niegodna Jego miłości oraz że nie mogę taka stanąć przed Nim, nie mogę do niego iść. (…) nieakceptacja siebie, swoich słabości, uniżanie siebie było chyba formą tych przeprosin, a nawet jakiegoś samo ukarania siebie. Wtedy dopiero dawałam sobie prawo, aby znów iść do Boga (…) Bóg ciągle jawił się jako ktoś zagrażający mi. (…)
Bałam się rezygnacji z moich planów, pragnień. Bałam się, że On zabierze mi to, na czym mi zależy, lub też nie da tego, o czym marzę, a to tylko dlatego, że za bardzo czegoś pragnę, a On chce mnie wychować.”
Jeden z ojców polskiej psychologii, Władysław Witwicki (1878-1948), badając przed wojną wiarę ludzi wykształconych, sformułował na tej podstawie psychologiczną zasadę sprzeczności, polegającą na tym, w skrócie, iż ludzie ci w istocie nie żywią prawdziwych przekonań odpowiadających doktrynom religijnym, lecz supozycje – „niby-przekonania”
(Wiara oświeconych, wyd. Paryż 1939, w Polsce dopiero w 1959).
W czasopiśmie „Szkoła i Nauczyciel” pisał: „przymusowa nauka religii i przymusowe praktyki religijne są czynnikiem wychowawczym na ogół ujemnym (...). Ujemnym przede wszystkim dla dzieci inteligentniejszych i lepszych (...) Utrata wiary dziecięcej jest zjawiskiem naturalnym i niezmiernie rozpowszechnionym”.
Trudno wyobrazić sobie, aby „oświecona” osoba deklarująca się jako religijna żywiła coś innego niż quasi-przekonania religijne. Supozycje religijne nie wywołują oczywiście istotnych skutków w życiu psychicznym danej jednostki, co najwyżej w jej sferze behawioralnej. Nerwice eklezjogenne pojawiają się u tych jedynie osób, które żywią prawdziwe przekonania religijne.
Im bardziej konserwatywne i fundamentalistyczne wierzenia religijne tym groźniejsze psychicznie. Rodzą się one na bazie konfliktów wewnętrznych pragnień i potrzeb oraz nakazów i zakazów religijnych.
Można jednak przypuszczać, że powszechniejsze będą pod naporem postępujących procesów emancypacyjnych niż w społecznościach silnie tradycjonalistycznych, czyli w sytuacjach zderzenia pluralizmu społecznego, humanizmu i indywidualizmu z chrześcijańskimi tradycjami. W społeczeństwach, które nie dają możliwości wyboru stylu życia mniej jest wolności, ale i – jak należy się spodziewać — mniej nerwic eklezjogennych.
Mamy dzięki Bogu Stowarzyszenie Psychologów Chrześcijańskich (spch.pl), które twórczo rozwija różnorakie „terapie chrześcijańskie”, które mają ambicje kościelnego leczenia. Zdaje się, że kościelni psychologowie najbardziej „słyną” z „leczenia” homoseksualizmu. Z pewnością nieco lepiej idzie im leczenie alkoholizmu, choć terapie religijne nie mają tutaj monopolu.

Jeden z chrześcijańskich psychologów, kościelny specjalista od satanizmu i psychologii męskości, Antoni J. Nowak OFM, kierownik Katedry Psychologii Życia Wewnętrznego KUL, potępia pojęcie nerwicy eklezjogennej:

„Dla tego, kto rozumie Kościół święty i jego misterium, kto w niego wierzy, termin neuroza eklezjogenna będzie nie tylko nonsensem, ale może również próbą atakowania Kościoła świętego”.

Ojciec Profesor z KULu uważa, że kobieta istnieje tylko jako matka lub żona; mężczyzna ma egzystencjalne doświadczenie osamotnienia
w Raju, kobieta zaś istnieje od początku w relacji do niego („Znak” 1/2006).
Są jednak teologowie, którzy nie odrzucają patologizującego wymiaru wyobrażeń
religijnych. Jednym z nich jest Hans Kueng, który w wywiadzie z 1998 mówił: „Są ludzie, którzy z powodu religii chorują. Są ludzie, którzy cierpią z powodu przymusu, że muszą zrobić to czy tamto, odmówić jakieś modlitwy, którzy mają wyobrażenia o przymusie religii i wymuszonych rytuałach. Mają oni często eklezjogenne nerwice. Myślę, że cała kwestia moralności małżeńskiej jest przyczyną wielu nerwic: gdy ludzie nie mogli używać środków antykoncepcyjnych, gdy się im wmówiło mnóstwo rzeczy o wstydliwości tam, gdzie w zasadzie nie było wcale grzechu.” („Fronda” nr 19-20/2000). Wspomina o konieczności poważnego traktowania krytyki religii ze strony psychologii.
Trudno jednak dziwić się temu, iż choroba ta uważana jest za tak ciężką, jeśli próbuje się ją leczyć przy zachowaniu religijnego tabu.
Dr Andrzej Molenda ostrzega: „Niedopuszczalne jest jednak nieetyczne kwestionowanie religijnego świata leczonej osoby, nawet gdy ten świat jest postrzegany jako dysfunkcjonalny”. Radzi się, aby pracować nad zmianą obrazu Boga na bardziej miły. Dziwna to jednak sytuacja, kiedy terapeuta przeobraża się w teologa i przekonuje pacjenta, że Bóg nie jest taki zły, jak mu się to wydaje, jak gdyby miał jakiekolwiek lepsze informacje o tym, „jaki Bóg w istocie jest”. To tak jakby chcieć leczyć poważnie zniszczonego bolącego zęba zimnymi okładami. Pamiętam, że przed paru laty na zebraniu założycielskim Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów obecna była osoba, która też miała za sobą przeszłość z nerwicą eklezjogenną. Próbowano na niej różnych „terapii”.
Wyleczyło ją całkowite odrzucenie religijnych przekonań, czyli po prostu racjonalizm. Mam więc powody przypuszczać, iż na nerwice eklezjogenne najlepszym remedium jest po prostu terapia ateistyczna – detoks a nie okłady z miłego boga; zaś psycholog czy psychiatra, który zajmuje się chorymi na nerwicę eklezjogenną powinien być ateistą. Tyle że to niemoralne…

Racjonalista.pl



*****************************************************************************





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz