10.08.2016

Budzący się 41 - A kto w ciemności chodzi, nie wie dokąd idzie








http://naszeblogi.pl/60428-o-bladzacym-papiezu-proroczej-ateuszce-i-wyznawcach-demona



"O BŁĄDZĄCYM PAPIEŻU, PROROCZEJ ATEUSZCE I WYZNAWCACH DEMONA.


CZĘŚĆ TRZECIA
Święty Paweł w drugim liście do Tymoteusza pisze, że Bóg dał nam Ducha, który jest dawcą wielu przymiotów, lecz także „trzeźwego myślenia” (2Tm 1,7),
W tym miejscu trzeba podjąć jeszcze jeden realny, a zarazem symboliczny akcent filmu z papieską intencją. Jak ujawniono już po emisji tego obrazu, księdzem katolickim, któremu powierzono rolę w filmie jest Guillermo Marco, duchowny, który przed laty, będąc rzecznikiem prasowym kardynała Bergoglio, stał się szerzej znany za sprawą krytyki papieża Benedykta XVI. Chodziło o wykład ówczesnego Papieża, w którym zawarł on fragmenty krytyczne wobec islamu. Atak na Benedykta XVI  stał się na tyle głośny, że po interwencji Stolicy Apostolskiej ksiądz został (ponoć) odsunięty od pełnionych obowiązków. Doprawdy, trudno jednak wierzyć, aby rzecznik kardynała Bergoglio pozwolił sobie na ostrą krytykę Ojca Świętego bez pewności, że wyraża tym samym poglądy swego bezpośredniego przełożonego. Fakt tak spektakularnego obecnie przypomnienia postaci księdza Marco w kontekście konkretnej treści, formy i symboliki filmu dowodzi prawdziwości tego przypuszczenia. Warto raz jeszcze podkreślić - a dziś nabiera to szczególnego wymiaru - iż rzecznik kardynała Bergoglio zaatakował Benedykta XVI za jego wykład zawierający krytykę islamu Nieco później trzeba będzie jeszcze powrócić do tego zagadnienia.
Spektakularny powrót księdza Marco – krytyka Benedykta XVI posiada także swój wymiar symboliczny. W moim odczuciu jest to niepozbawiony pychy gest „zwycięzcy”, niemający w sobie nic z delikatności wobec poprzednika, symboliczne zerwanie ciągłości z jego pontyfikatem. Nawiązując do części drugiej niniejszego tekstu można zauważyć, iż dostajemy jasny przekaz: chodzi nie tylko o „chleb”, lecz także, a może przede wszystkim o „władzę”.
Chcę jeszcze zwrócić uwagę na, z pozoru drobne zdarzenie, którego zaistnienie przypomniał sam papież Franciszek, choć szerszemu gronu stało się ono znane – jak się przypuszcza – w wyniku pewnego niedopatrzenia.
Otóż, obecny Papież, w czasie, gdy był jeszcze „tylko” kardynałem Bergoglio (było to w 2005 roku) został napomniany za swe rozważania przez kardynała Ratzingera, który miał stwierdzić, iż w jego (Bergoglio) refleksji na temat ars celebrandi (sztuka celebrowania) brakuje czegoś bardzo ważnego, a mianowicie „odczucia, że znajduje się on przed Bogiem”. Papież Franciszek przypomniał to zdarzenie podczas spotkania z kapłanami, a zostało to przetransmitowane przez telewizję watykańską, choć sam Papież życzył sobie ponoć większej „kameralności” spotkania. W pierwszym, narzucającym się odruchu możemy potraktować przypomnienie tego zdarzenia jako przejaw papieskiej pokory, jednak tak ostentacyjny „powrót” księdza Marco, krytyka Benedykta XVI, każe nam tę retrospekcję rozpatrywać także pod kątem innej możliwości, a mianowicie przeciwieństwa pierwszego wrażenia. Czy nie była to raczej pycha: „popatrzcie, i kto w końcu jest „górą”?
Nie uda się tego rozstrzygnąć nie znając serca człowieka; zdarzenie z 2005 roku ukazuje nam jednak problem już w tym tekście zarysowany: problem zaniku poczucia obecności Boga żywego w Najświętszym Sakramencie oraz Jego udziału w liturgicznej celebracji; poczucia, że liturgia nie jest „robiona” przez nas, kapłanów i wiernych, lecz stanowi wejście we wspólnotę z żywym Bogiem, oraz, że w liturgii to On nas prowadzi.
Synkretyczne treści zawarte w papieskim filmie (lecz przecież nie tylko tam) prezentujące chrześcijaństwo oraz inne religie jako równoprawne, gdyż, według treści tego obrazu każda na swój sposób prowadzi do tego samego Boga, to przede wszystkim zakwestionowanie Magisterium w najbardziej fundamentalnym jego punkcie: o wyłączności zbawienia w Jezusie Chrystusie.
W 2000 roku Jan Paweł II i kardynał Joseph Ratzinger w  deklaracji „Dominus Iesus” o jedyności i powszechności zbawczej Jezusa Chrystusa i Kościoła uznali tego typu koncepcję za niezgodną z Magisterium Nauczycielskim Kościoła.
Nie wolno tego podważać nawet papieżowi (zwłaszcza jemu), choćby cel – w tym wypadku dialog między religiami - wydawał mu się wartością. Fałszowanie prawdy nigdy nie wydaje dobrych owoców, bo kłamstwo nie pochodzi od Boga.
Choć różnie możemy oceniać gesty szacunku i przyjaźni wobec innowierców okazywane przez Świętego Jana Pawła II, to jednak nie posunął się on do tego, aby zrównywać religie niechrześcijańskie z wyznawaniem wiary w Jezusa Chrystusa – Jedynego Zbawiciela Świata, a w imię międzyreligijnego dialogu, do rezygnacji z prezentowania fundamentalnego symbolu naszej wiary.
Ksiądz profesor Robert Skrzypczak przypomina: Jak wielokrotnie podkreślał Jan Paweł II, w Kościele katolickim chodzi o taki dialog, który nigdy nie zwolni nas z naszej misji głoszenia Chrystusa i wzywania do nawrócenia. Dialog, który nie zakładałby pragnienia zaproponowania czy głoszenia  Chrystusa drugiemu człowiekowi, byłby dialogiem płonnym, bezcelowym. Dialog dla samego dialogowania to czysta formułka.(…)” –(za: Fronda – „Ten film wprawia w wielkie zakłopotanie”).
Wspomniane w części drugiej tego opracowania propagowanie rezygnacji z postawy klęczącej w obliczu Najświętszego Sakramentu jako przejaw zaniku świadomości realnej obecności eucharystycznej Jezusa Chrystusa, owo „wewnętrzne skażenie wiary i liturgii” (Ratzinger) musi rodzić konsekwencje dalej idące:
„Grupa ekumenistów z Kościoła katolickiego, Cerkwi prawosławnej i wspólnoty luterańskiej została przyjęta na audiencji przez papieża Franciszka. Okazją były obchody wspomnienia św. Henryka z Uppsali, który miał ogromne zasługi dla ewangelizacji Finlandii. Po spotkaniu z papieżem delegacja uczestniczyła w katolickiej mszy świętej (już bez Ojca Świętego), ale za to w obecności luterańskiego biskupa Samuela Salmiego. Gdy zaczęto udzielać Eucharystii luteranie zachowali się jak należy sygnalizując układem rąk i postawą, że nie mogą przystąpić do Komunii. Ale katolickiemu księdzu to nie wystarczyło i zaczął on nalegać, by przyjęli oni Eucharystię. I tak, przynajmniej w przypadku kilku z luteranów (w tym biskupa) się stało.”( za: Fronda -„Luteranie u katolickiej komunii? To nie ekumenizm to zdrada”)
Gdyby rzeczywiście opisany w relacji przypadek nakłaniania do przyjęcia Komunii Świętej miał miejsce, wówczas biblijna analogia z Księgi Rodzaju jest tu nie do odrzucenia (Rdz 3, 1-5).
Dziś wiemy już, iż papież Franciszek weźmie udział w obchodach 500-lecia reformacji, które odbędą się w szwedzkim Lund.
Przypomnę, iż już rok temu niemiecki  kardynał  Marx zapowiadał: „upamiętnienie reformacji popchnie nas do przodu w kierunku pełnej i widzialnej jedności Kościoła i reformacji (…)  po pięćdziesięciu latach wspólnego dialogu ekumenicznego możliwe jest już czytanie przez katolików tekstów Lutra i uczenie się z nich”. ( za: Polonia Christiana - „Kardynał Marx będzie świętował rocznice reformacji”).
Nie może być wątpliwości, jaka optyka bliska jest Papieżowi, a ważnym elementem tej optyki, postulowanej przez środowisko, którego wpływowym przedstawicielem jest kardynał Marx, stanowi postulat zmian polegających na oddzieleniu praktyki duszpasterskiej od Nauczania Kościoła katolickiego, co będzie równoznaczne z zakwestionowaniem Doktryny i Tradycji (jakkolwiek kamufluje się to inną terminologią).
Niepokojąco zabrzmiała homilia wygłoszona prze Papieża 18.01.2016 roku w kaplicy Domu Św. Marty:
„To jest przesłanie, które daje nam dziś Kościół. To właśnie mówi bardzo mocno Pan Jezus: «młode wino należy wlewać do nowych bukłaków». W obliczu nowości Ducha Świętego, w obliczu niespodzianek Boga, również nawyki muszą się odnowić. Niech Pan da nam łaskę otwartych serc, serc otwartych na głos Ducha Świętego, aby umiały rozróżnić to, co nie powinno się zmienić, gdyż jest podstawą, od tego, co musi się zmienić, aby otrzymać nowość Ducha Świętego” 
.
Trzeba niestety przypomnieć, iż od początku swego pontyfikatu papież Franciszek przyzwyczajał nas do „nowości”. I tak, w 2013 roku Papież dokonał obmycia nóg dwóm dziewczętom, w tym muzułmance, obecnie natomiast dokonał zmiany rytu obmycia nóg, dopuszczając do tego obrzędu także kobiety.
Oto krótki fragment opinii wyrażonej przez biskupa Athanasiusa Schneidera z Kazachstanu:
„Nawiasem mówiąc: publiczne umywanie stóp kobietom, jak również całowanie kobiecych stóp przez mężczyzn, w naszym przypadku - księdza lub biskupa, w każdej kulturze i przez każdego człowieka o zdrowym rozsądku traktowane jest jako niewłaściwe, a nawet nieobyczajne.”
Obrzędy Wielkiego Czwartku swą rację bytu wywodzą bezpośrednio z tego, co uczynił Chrystus podczas Ostatniej Wieczerzy. Jak dowodzą teologowie (a nikt jak dotąd nie zaproponował innej przekonującej tradycji Wieczerzy), mogła się ona zrodzić wyłącznie w niepowtarzalnej specyfice świadomości Jezusa. Kult chrześcijański jest liturgią kosmiczną, obejmującą niebo i ziemią (Ratzinger).Wszystko, co wykonujemy „dziś” jest procesem wchodzenia we wspólnotę z żywym Bogiem, który nie tylko ustanawia Sakrament, lecz w nim uczestniczy, ofiarowując siebie w rzeczywistym rozdawaniu chleba, zarazem ustanawiając Sakrament Kapłaństwa.W odniesieniu do tej celebracji, w sposób szczególny odnosi się zasada „raz jeden” i „zawsze”. Ostania Wieczerza zaistniała w określonych okolicznościach i w określonym gronie, dlatego włączenia kobiet do obrzędu umycia nóg w żadnym wypadku nie można zaliczyć do zakresu dopuszczalnych „drobnych zmian”, lecz stanowi ono zafałszowanie obrazu apostołów – mężczyzn. Stanowi to istotny rozłam w łączności zasady „raz jeden” i „zawsze”. Rytuał przypomina jeszcze wprawdzie „coś” ważnego, lecz to „coś” wydarzyło się „raz jeden”, i nie wydarza się „zawsze”; „zawsze” staje już wyłącznie kreatywną retrospekcją tego „jednego razu”. Odtąd „raz jeden” nie oznacza już ”zawsze”.
W takim ujęciu – a wpisuje się w nie brak postawy klęczącej w obliczu Najświętszego Sakramentu - obrzęd staje się pustą celebracją, rytuałem, który możemy warunkować i „robić” w sposób dowolny, a udzielenie Komunii Świętej – na przykład – luteranom jawi się jako coś absolutnie dopuszczalnego.
Trzeba jednak przypomnieć słowa kardynała Ratzingera, który  definiuje rolę papieża oraz jego prerogatywy w następujący sposób:
„Po Soborze Watykańskim II powstało wrażenie, że w sprawach liturgii papież może właściwie wszystko, szczególnie jeśli działa w imieniu soboru powszechnego (…) W rzeczywistości jednak Sobór Watykański II nie definiował papieża jako absolutnego monarchy, lecz wprost przeciwnie – jako gwaranta posłuszeństwa wobec posłanego słowa. Pełnomocnictwo  papieża związane jest z tradycją wiary, a to obowiązuje także w zakresie liturgii. Liturgia nie jest „robiona” przez urzędy. Również papież może być jedynie pokornym sługą jej prawidłowego rozwoju oraz jej trwałej integralności i tożsamości (…) pełnomocnictwo papieża nie jest nieograniczone; znajduje się ono na służbie świętej tradycji. Przeradzająca się w dowolność, powszechna „wolność’ kształtowania liturgii w jeszcze mniejszym stopniu daje się pogodzić z istotą wiary i liturgii.” ( kard. J. Ratzinger, „Duch liturgii” , cz. Iv „ Kształt liturgii”, rozdz. 1 „Rytuał”, str.149).
Czy zatem dopuszczenie kobiet do obrzędu ummycia nóg, w połączeniu ze świętowaniem herezji reformacji, i w zestawieniu ze słowami kardynała Marxa- jak się okazuje wpływowego także w Watykanie - o tym, iż katolicy mogą się już „uczyć” z tekstów Lutra, nie jest przygotowaniem do ofensywy na wyłączność kapłaństwa mężczyzn (wówczas także na celibat)?
Nie jest już wskazane samouspokajanie się katolików, usypiające tłumaczenie, iż nie stało się jeszcze nic takiego, że to tylko drobne zmiany lub niewielkie błędy.Strategia wrogów Chrystusowego Kościoła nie jest pozbawiona inteligentnych przemyśleń; zło doskonale wie, iż należy tu postępować metodą „małych kroków”; nachalny radykalizm byłby skazany na porażkę (być może zamiary są skalkulowane na więcej niż jeden pontyfikat?); ponadto,jak ostrzega Benedykt XVI istotą pokusy jest to, iż mami nas ona czymś rzekomo lepszym od tego, co już trwa. Kusiciel jest zbyt inteligentny, aby nam wprost narzucić adorowanie siebie.
Jakiego rodzaju adhortacji posynodalnej dotyczącej małżeństwa i rodziny możemy oczekiwać w wydaniu papieża Franciszka skoro z uderzającym zadowoleniem zapowiada ten dokument, nie kto inny, jak właśnie przewodniczący Episkopatu Niemiec, kardynał Marx, jeden z publicznych i prominentnych zarazem zwolenników zmian w Doktrynie Kościoła? Czy Papież, tak w udziale obchodów jubileuszu reformacji, jak i w posynodalnym dokumencie jest suwerenny skoro jedno i drugie wydarzenie zapowiedział Episkopat Niemiec w osobie swego przewodniczącego?
Należy dać wyraz zaniepokojeniu i otwarcie zapytać - na jakie jeszcze „nowości” przygotowuje nas Papież?
Chcę, w tym miejscu, powrócić do kwestii islamu, z którego obliczem przychodzi nam się stykać coraz bliżej.
We wspomnianym wykładzie na uniwersytecie w Ratyzbonie, 12.09.2006 roku, Benedykt XVI zacytował fragmenty dialogu między cesarzem Manuelem II a wykształconym Persem na temat chrześcijaństwa i islamu, m.in. akapit, w którym cesarz zwraca się do muzułmanina:
„Pokaż mi, co przyniósł Mahomet, co byłoby nowe, a odkryjesz tylko rzeczy złe i nieludzkie, takie jak jego nakaz zaprowadzania mieczem wiary, którą głosił”.
Na Benedykta XVI posypały się wówczas gromy krytyki, jak już zostało tu przypomniane, także ze strony duchownych.
Trzeba skonstatować, iż za obecnego pontyfikatu Stolica Apostolska wykazała się wstecznym aktem poprawnościowej kapitulacji dystansując się od słów prawdy, które miał odwagę wygłosić poprzedni Papież. W zamian otrzymujemy, jako rzekomo coś lepszego, synkretyczne treści filmu ilustrującego papieską intencję, czy kłamstwo prominentnego watykańskiego hierarchy, jakoby „miłosierdzie było najpiękniejszym imieniem boga muzułmanów”(kard.Parolin).
Niektórzy wnikliwi obserwatorzy życia publicznego od lat głoszą tezę o istnieniu w Europie silnego lobby proislamskiego. Doktor Stanisław Krajski tego rodzaju przychylności upatruje w działalności lóż masońskich.
Otóż- jak na podstawie badań tego „zjawiska” twierdzi Krajski – masoneria wywodzi swe korzenie ze studiowania żydowskiej Kabały, z drugiej jednak strony bardzo zbliża się, na pewnym poziomie wtajemniczenia, do islamu.
Krajski opiera się m.in. na wyznaniu Jima Shaw’a, nawróconego na katolicyzm byłego masona, który osiągnął trzydziesty trzeci - ostatni stopień masońskiego wtajemniczenia. Shaw w książce pt.” Śmiertelna pułapka” twierdzi, iż po osiągnięciu trzydziestego drugiego stopnia następuje przejście na islam i wyznanie wiary w Allaha.
Z kolei sufizm – jeden z nurtów islamu, wyznawany przez część muzułmańskich elit - wyznacza tzw.drogę siedmiu stopni, gdzie – jak podaje Krajski - po osiągnięciu siódmego stopnia, wyznawca „wyzwala się” z wszelkiej religijności, a wyznanie - „nie ma Boga prócz Allaha” – zostaje zastąpione treścią – "nie ma Boga poza mną”, co jest tożsame z przekonaniem masonów (zob. też New Age).
Z pewnością ten krótki rys nie wyczerpuje tematyki związku miedzy masonerią a islamem (więcej można przeczytać w książce „Masoneria. Islam. Uchodźcy – czy czeka nas wielka apokalipsa?” St. Krajski oraz usłyszeć w audycji „Rozmowy niedokończone” w RM, pod tym samym tytułem). Warto jednak zwrócić uwagę na fakty, których nie musimy się domyślać, lecz są one do zaobserwowania.
Oriana Falacci w książce „Wściekłość i duma” opisuje zdarzenie z watykańskiego Synodu, który odbył się w październiku 1999 r., a dotyczył przedyskutowania stosunków między chrześcijaństwem a islamem. Otóż, jeden z uczestników, islamski uczony, ku zaskoczeniu zdezorientowanych słuchaczy miał oświadczyć: „ dzięki waszej demokracji najedziemy was, dzięki islamowi podporządkujemy was sobie.”
Natomiast jesienią 2015 roku wszystkie obediencje masońskie wydały wspólne oświadczenie w sprawie tzw. imigrantów przybywających do Europy: „Apelujemy do rządów UE o wdrożenie wspólnej polityki niezbędnej do ochrony bezpieczeństwa i godności tych osób. Niezdolność państw do przezwyciężenia narodowych ego izmów jest nową oznaką choroby trawiącej Europę, w której hasło „każdy dla siebie” przeważa nad dobrem wspólnym. Obediencje wolnomularskie przypominają, że poszanowanie praw człowieka i zasada godności ludzkiej tworzą część podstaw konstrukcji Zjednoczonej Europy.
 (…) Obediencje wolnomularskie przypominają, że przypływ imigrantów jest nie ciężarem, lecz szansą dla przyszłości Europy (…) W przeciwnym razie kontynent europejski będzie sceną podziałów i konfliktów, które mogą doprowadzić do kolejnej katastrofy. Będzie to związane z zaostrzaniem się nacjonalizmów.”

Z tym oficjalnym stanowiskiem w pełnej harmonii współbrzmią poglądy prominentnych hierarchów Kościoła katolickiego w Niemczech:
„Koloński kardynał Rainer Maria Woelki przemawiając do polityków CDU z Nadrenii Północnej- Westfalii przestrzegł przed zamknięciem się Zachodu na imigrantów. Jego zdaniem społeczeństwo zachodnie jest dziś skłonne do tego, by zbudować nowe mury. - Te mury noszą według mnie nazwę górnych kwot, Morza Śródziemnego, bezpiecznych państw pochodzenia, umowy dublińskiej.
 W ten sposób skrytykował w zasadzie wszystkie propozycje niemieckich polityków mające na celu zatrzymanie fali imigracyjnej. Mówiąc o „bezpiecznych państwach pochodzenia” kardynał Woelki zwrócił się przeciwko zamykaniu granic nawet dla imigrantów ekonomicznych z
Afryki Północnej i państw bałkańskich, którzy dokonują w Niemczech bardzo dużej ilości przestępstw. - Nie uratujemy naszego chrześcijańskiego Zachodu poprzez izolację i umacnianie granic – stwierdził purpurat. Dodał, że…. godność człowieka nie może nigdy zostać podporządkowana religijnemu fanatyzmowi.”
 ( za: Polonia Christiana – „Kardynałowie Woelki i Lehmann wzywają do przyjmowania imigrantów”).
Cóż, za wyjątkowa zbieżność poglądów, moralności i idei z obediencjami masońskimi.
Z kolei, przewodniczący episkopatu Niemiec, kard. Reinhard Marx, zapytany o politykę imigracyjną kanclerz Angeli Merkel raczył stwierdził: „Szacunek!”. A dopytywany przez dziennikarzy, wyjaśnił, że partia pani kanclerz, Unia Chrześcijańsko-Demokratyczna - to jest naprawdę „chrześcijańska” partia.
Natomiast w ostatnim oświadczeniu, będącym niejako reakcją na zapowiedź zmiany polityki imigracyjnej Austrii i zapowiedź wprowadzenie tzw .”górnej granicy” dla uchodźców  oraz domaganie się takiego kroku przez coraz liczniejszych polityków i obywateli Niemiec, niemiecki Episkopat ustami swego pełnomocnika arcybiskupa Stefana Heße stwierdza :„chrześcijanie nie mogą dopuścić do tego, by ludzie, którzy doświadczyli ogromnych cierpień stali teraz przed zamkniętymi granicami”.
Już dość pobieżna obserwacja rzeczywistości podpowiada, iż Episkopat Niemiec w swej większości nie jest zdolny do dokonania niezafałszowanej percepcji i prawdziwego przekazu, co – jakkolwiek ocenimy udział premedytacji w takim działaniu – należy uznać, jako efekt coraz większego zaślepienia, gdyż kiedyś obróci się to przeciwko tym, którzy sami doznawszy ślepoty usiłują prowadzić innych: „A kto w ciemności chodzi nie wie dokąd idzie” (J 12,35).
Godna zauważenia jest też wypowiedź arcybiskupa Wiednia, przewodniczącego Konferencji Episkopatu Austrii kardynała Christopha Schönborna: dla słowackiej gazety” Tyzden”
"To straszne, że argumentem przeciwko uchodźcom ma być nasze chrześcijaństwo, to, że nie chcemy być islamizowani. Oczywiście, że tu chodzi o prawo do azylu, a kiedy powody jego przyznania znikną, proszę bardzo, można tych ludzi odesłać z powrotem. Ale do tego czasu trzeba ich przyjąć (…)
To piękna okazja, abyśmy się spotkali i poznawali swoje religie. Mamy się bać o naszą wiarę i tożsamość, budować zamknięty świat w swoich zakrystiach? To jaka potem będzie ta wiara?"

To straszne, że tak wysoki urząd kościelnej hierarchii może być zarazem trybuną do nachalnego manipulowania faktami i emocjami. Trudno tłumaczyć taki przejaw odrealnionej bezczelności wyłącznie jako wypowiedź żyjącego w luksusie pięknoducha odseparowanego od rzeczywistości i realnych problemów, z którymi przyjdzie (już przychodzi) mierzyć się wiernym.
To straszne, że – trzeba używać już liczby mnogiej – prominentni hierarchowie Kociołów partykularnych zachodniej Europy tak bardzo zdystansowali się od prawdy i wiary w Jedynego Boga, a tym samym od realności zagrożeń, jakim poddają swych wiernych, tak w płaszczyźnie duchowej, jak i materialnej.
W kontekście tego, co miał odwagę powiedzieć na temat islamu Benedykt XVI, a od czego dziś dystansują się ostatecznie coraz liczniejsi i wpływowi hierarchowie Kościoła, zacytuję krótki fragment książki „Siła rozumu” (2004 r.) Oriany Falacci; „Politycznie poprawne miernoty zawsze negują zasługi. Zastępują jakość przez ilość. Lecz to jakość wprawia świat w ruch moi drodzy, nie ilość. Świat idzie naprzód dzięki tym nielicznym, którzy posiadają przymioty, nie dzięki tym, którzy są liczni i głupi”.
Te słowa Oriany Falacci, być może nawet  w znacznym, lecz nie w pełnym zakresie wyjaśniają nam całą sytuację. Na zadziwiającą  zgodność wypowiedzi prominentnych hierarchów Kościołów zachodnich, przy awangardzie Kościoła niemieckiego z oświadczeniem obediencji masońskich i powoływaniu się przy tym na chrześcijański wymóg miłosierdzia, także na słowa o dialogu kultur i religii znacznie mocniejszego światła udziela nam Benedykt XVI w cytowanej już w tym tekście książce „Jezus z Nazaretu”:
„Władimir Sołowjow wprowadził ten motyw do swej „Krótkiej opowieści o Antychryście”. Antychryst otrzymuje na uniwersytecie w Tybindze honorowy tytuł doktora teologii; jest wybitnym biblistą(…) Wykład Pisma Świętego może w rzeczywistości stać się narzędziem Antychrysta(…) Dzisiaj Biblia jest bardzo często poddawana kryteriom tak zwanego współczesnego obrazu świata, którego podstawowym dogmatem jest twierdzenie, że Bóg w ogóle nie może działać w historii, zatem wszystko, co się podnosi do Boga należy lokować  na obszarze podmiotu. Wtedy Biblia nie mówi już o Bogu, o Bogu żywym; wtedy mówimy już tylko my sami i my decydujemy o tym, co Bóg może czynić i co my czynić chcemy  lub powinniśmy. A Antychryst, z miną wielkiego uczonego, mówi nam, że egzegeza, która czyta Biblię w duchu wiary w żywego Boga i wsłuchuje się przy tym w Jego słowo, jest fundamentalizmem. Tylkojego, rzekomo ściśle naukowa , egzegeza, w której sam Bóg nic nie mówi i nic nie ma do powiedzenia, jest na poziomie dzisiejszych czasów.” –( Benedykt XVI, „Jezus z Nazaretu” cz.I, rozdz. 2 „Kuszenie Jezusa”).
Komu, poza ojcem kłamstwa potrzebni są, narażający owce „uczeni” najemnicy udający pasterzy, gdy tymczasem kobieta deklarująca się jako ateistka już w 2005 roku, więc dekadę przed obecną inwazją mówiła :
„(…) By nakłonić ich do powrotu do domu, jest już za późno. Powinniśmy byli, powinniście byli, zażądać od nich tego 20 lat temu, a więc wtedy gdy mówiłam: „Czyż nie rozumiecie, że chodzi tu o z góry dobrze wykalkulowaną inwazję, że jeśli nie powstrzymamy ich natychmiast, nie wyzwolimy się od nich już nigdy?
A tymczasem, w imię litości i wielokulturowości, cywilizacji i modernizmu, a zwłaszcza na skutek cynicznych porozumień euro-arabskich, o których piszę w mojej książce „Siła Rozumu”, pozwoliliśmy im do nas wejść(…)”
„(…)wezwaliśmy ich: „Chodźcie, kochani! Chodźcie! Bardzo was potrzebujemy!” I oni przyszli. Setkami. Tysiącami za jednym zamachem. Mężczyźni silni, gładko ogoleni, kobiety w ciąży, dzieci. A za nimi rodzice, dziadkowie, bracia, siostry, kuzyni i kuzynki(…)”
 ( Oriana Falacci- „Ktoś musi o ty powiedzieć”, wywiad z 2005 roku dla „Przeglądu Powszechnego” nr 9(1009)).
Kościół niemiecki (w znaczeniu najbardziej wpływowej jego części; nie tylko zresztą on) dąży do zerwanie z Tradycją, przewartościowania Nauczania i liberalizacji Doktryny (cokolwiek to znaczy); to z Kościoła niemieckiego wychodziła zachęta (i zarazem zapowiedź, tak, jakby już wówczas, rok temu, było to postanowione) do świętowania okrągłej rocznicy reformacji, i to ten sam Kościół usiłuje być awangardą niebezpiecznego i ordynarnie fałszującego rzeczywistość projektu przyjmowania muzułmańskich najeźdźców. Lecz ponieważ dał nam Bóg Ducha „trzeźwego myślenia” (2Tm 1, 7)  powinniśmy potrafić celnie ocenić, czy hierarchowie, którzy proponują nam „miłosierną” zgodę na niekontrolowany napływ zwolenników fundamentalnie antychrześcijańskiej ideologii, pragną rzeczywistego dobra wiernych także w „miłosiernym” spojrzeniu na grzech cudzołóstwa, świętokradztwa, homoseksualizmu. Czy „miłosierdziu” nowej praktyki duszpasterskiej opartej na zakwestionowaniu Dekalogu i Nauczania rzeczywiście przyświeca dobro wiernych, skoro widać, jak niewiele wspólnego z ich bezpieczeństwem duchowym, lecz także fizycznym posiada „bezgraniczne miłosierdzie” postulowane w sprawie islamskich najeźdźców.
Antychryst udziela nam dziś „naukowego” wykładu o „miłosierdziu” i twierdzi, że Bóg nie ma nic do powiedzenia; to my sami kształtujemy nasze życie w bezwarunkowej wolności, a Kościół powinien dostosować się do tych – ponoć - wolnościowych realiów, sankcjonując je, a tym samym akceptując.Tak oto, łaska i grzech zostają zrelatywizowane.
Z pewnością Antychryst czuje się usatysfakcjonowany, gdy popularny włoski dominikanin, ojciec Adriano Oliva, doktor teologii, historyk doktryn średniowiecznych oraz pracownik Narodowego Centrum Badań Naukowych w Paryżu dokonuje w swej książce „egzegezy” myśli Św. Tomasza z Akwinu, „odkrywając” w niej akceptację homoseksualizmu jako preferencji o „naturalnym charakterze” i w związku z tym „naukowym odkryciem” udziela nam  wykładu o konieczności rozszerzenia definicji Sakramentu małżeństwa już nie tylko na rozwodników w nowych związkach, lecz także na pary jednopłciowe, tak, by doprowadzić do ich pełnej komunii z Kościołem.
Czyż nie przed tego rodzaju „naukową” egzegezą ostrzegał nas Benedykt XVI?
Przewrotność zła, odwracanie znaczeń, falsyfikowanie wartości, pełna relatywizacja grzechu, kuszenie złem jako pozornie czymś lepszym, zniewolenie jako wolność, głupota jako mądrość, zamęt i kłamstwo jako miłosierdzie, to wszystko z rosnącą progresją dzieje się na naszych oczach. Jako wyznawcy Jezusa Chrystusa jesteśmy powołani, by wraz z Nim to wszystko dostrzegać i nie dać się temu uwieść:
„Ponieważ jest Synem, dlatego właśnie z przeraźliwą jasnością widzi cały brudny potok zła, całą potęgę kłamstwa i pychy, całe wyrafinowanie i potworność zła, które zakłada maskę życia, a zawsze służy niszczeniu bytu oraz hańbieniu i unicestwianiu życia”-( Benedykt XVI, „Jezus z Nazaretu cz. II,rozdz. 6 „Getsemani”, podrozdz.2 –„Modlitwa Jezusa”).

Najkrótszy komentarz do tego, co obserwujemy, a co nas usiłuje zwodzić znajdziemy w Księdze Samuela -«Od złych zło pochodzi» ( Sm 24,3-21), a przed fałszem pozorów ostrzega nas też św. Paweł:
„ Lecz byli też fałszywi prorocy między ludem, jak i wśród was będą fałszywi nauczyciele, którzy wprowadzać będą zgubne nauki i zapierać się Pana, który ich odkupił, sprowadzając na się rychłą zgubę.” (2 P 2,1)
Niech fałszywym faryzejskim prorokom przebranym w purpurę, a niekiedy także w zwykłe sutanny, czy habity ponownie przeciwstawi się prorocza ateistka:
„Ponieważ nasza tożsamość kulturowa jest dobrze określona od tysiąca lat, nie możemy znosić migracyjnej fali ludzi, którzy z nami nie mają nic wspólnego. Którzy nie są gotowi by się stać takimi jak my, by asymilować się wśród nas, którzy wręcz przeciwnie – mają zamiar nas wchłonąć, zmienić nasze zasady, nasze wartości, naszą tożsamość,, nasz styl życia, i którzy na razie molestują nas swoim wstecznym nieuctwem, swoją wsteczną bigoterią, swoją wsteczna religią.
Mówię, że w naszej kulturze nie ma miejsca dla muezinów, dla meczetów, dla rzekomych abstynentów, dla upokarzających czadorów, dla poniżających burek. A gdyby było takie miejsce, i tak bym go im odmówiła. Bo danie go im, oznaczałoby wyrzeczenie się naszej tożsamości, wykreślenie naszych osiągnięć. Byłoby pluciem na wolność, którą zdobyliśmy, cywilizację, którą zbudowaliśmy, dobrobyt, który udało nam się osiągnąć. Byłoby to sprzedawaniem mojej ojczyzny. Moja ojczyzna nie jest na sprzedaż.”
 –( Oriana Falacci -”Wściekłość i duma”, 2001r).
Opinia – „daj nam Boże takich ateistów” – wyrażona przez duchownego w odniesieniu do Oriany Falacci nie powinna być rozumiana dosłownie.Tak naprawdę pragniemy, aby Bóg dał nam jak najwięcej pasterzy, którzy znajdą się tak blisko Prawdy jak tytułowa prorocza ateuszka. Na jej przykładzie nie sposób  oprzeć się wrażeniu, że deklarując ateizm można niekiedy być obdarzonym  Bożym Duchem „trzeźwego myślenia”, a także być Go pozbawionym pomimo formalnego kapłaństwa. Dziś widzimy hierarchów, dla których już nie tylko ojczyzna jest na sprzedaż, lecz wystawiają oni na sprzedaż samego Chrystusa.
W niektórych objawieniach spotykamy się z wyrzutem Jezusa, że najbardziej boli Go obojętność, wzgarda i zdrada Jego kapłanów. W Ewangelii odnajdujemy jednak wyraźną przestrogę::
„ Wielu powie Mi w owym dniu: "Panie, Panie, czy nie prorokowaliśmy mocą Twego imienia, i nie wyrzucaliśmy złych duchów mocą Twego imienia, i nie czyniliśmy wielu cudów mocą Twego imienia?" Wtedy oświadczę im: "Nigdy was nie znałem. Odejdźcie ode Mnie wy, którzy dopuszczacie się nieprawości!" ( Mt 7,22-23).
Oriana Falacci mówiła: „Zachodnie elity intelektualne, zwłaszcza lewicowe, są otwarcie antychrześcijańskie i równocześnie otwarcie proislamskie, pomimo skrajnie brutalnych metod (…) stosowanych przez radykalnych islamistów,”
Czy nie powinno się już otwarcie mówić o postawie lewicowej i proislamskiej, choć używającej parawanu „miłosierdzia”, także w odniesieniu do niemieckiej hierarchii kościelnej, oraz w ogóle pewnej części duchowieństwa zachodniej Europy? Czy konsekwencją stanowiska proislamskiego nie jest realny antychrystianizm? Czy jako katolicy wierni Ewangelii, Doktrynie i Tradycji czujemy jeszcze więź z teraźniejszym Kościołem w Niemczech, i nie tylko tam?
Polscy katolicy mają prawo czuć radość i wdzięczność, gdyż Kościół w Polsce pod przewodnictwem arcybiskupa Stanisława Gądeckiego,zarówno w sprawach obyczajowych, jak i w kwestii tzw. imigrantów otrzymał i nie zatracił Ducha „trzeźwego myślenia”, trzeba się jednak spodziewać prób jego „reformowania”, także, a nawet przede wszystkim, przez „współwyznawców” z zewnątrz. Gdy trwa się na straży prawdy nauczania Pana, prędzej czy później musi dojść do zderzenia z Antychrystem – może nawet posiadającym naukowy tytuł w dziedzinie teologii.
W odniesieniu do islamu, wciąż usiłuje się nam wmawiać tezy o istnieniu jego umiarkowanego nurtu, które nigdy nie znajdują potwierdzenia, są natomiast jedną z masek, którymi zło przykrywa swoje zdeformowane oblicze.
Jednego z bardziej przejmujących obnażeń tego fałszu  dokonuje ksiądz prof. Skrzypczak przytaczając wielce znamienną historię :
„Jeden z profesorów, zajmujących się Biblią, franciszkanin opowiadał, że w Jerozolimie, w klasztorze, gdzie mieszka w braćmi i zajmuje się studiowaniem Pisma Świętego, od lat mają przyjaciela muzułmanina, z którym współpracują. Wspaniale układała się między nimi nie tylko współpraca, ale także szczera przyjaźń. On pomaga im w edycji, redakcji, ich badaniach naukowych. Któregoś razu ich muzułmański przyjaciel wrócił z meczetu z wyraźnie zmienioną twarzą, był zasmucony. Kiedy zapytali go, co się stało, wreszcie przełamał się i powiedział, że w meczecie od jakiegoś czasu słucha kazań imama, który głosi, że nadchodzi dzień sprawiedliwości i niebawem zatriumfuje Allah i jego prorok Mahomet. Ci wszyscy, którzy natychmiast nie wyznają wiary w Allaha, zostaną zgładzeni. Dodał jednak, by jego przyjaciele franciszkanie nie obawiali się, bo on ich bardzo kocha, jest do nich przywiązany. Nawet jeśli przyjdzie konieczność zgładzenia ich, zrobi to tak, aby nie czuli bólu” – ( za: Fronda- „Ks. dr hab. Robert Skrzypczak: Oriana Falacci miała rację”).
Oto przykład islamskiej indoktrynacji, a także podatności na nią. Nie ma umiarkowanych wyznawców demona, mogą być jedynie tacy, którzy nie spotkali jeszcze swego „właściwego” nauczyciela. Do czasu: ochoczo czerpiąc z zatrutego źródła demonicznej nienawiści nie można być na nią odpornym.
Dialog z islamem jest czymś z gruntu fałszywym; strona islamska może stwarzać jego pozory, w rzeczywistości nigdy go nie prowadząc. Raz jeszcze ksiądz profesor Robert Skrzypczak:
„Jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że w większości krajów islamskich odbywa się właśnie „czyszczenie” tych terytoriów z wyznawców Chrystusa, to o jakim dialogu możemy mówić? Dialog, który będzie hipokryzją, nie interesuje nas. A jak dialogować z przedstawicielami muzułmanów, którzy twierdzą, że islam nie ma nic wspólnego z terroryzmem, jest religią miłości? Wiemy przecież, że w tym samym czasie chrześcijanie są wrzucani do rozgrzanego pieca a dziewczynki porywane po to, żeby je zislamizować, wydać za mąż za muzułmanów. Mamy świadomość nieustannych gróźb, jakie muzułmanie kierują pod naszym adresem, (…)
Jestem szczerze zmartwiony tym, że większość faktów, jakie dziś do nas docierają, świadczy o jednym – islam już dawno rozpoczął swoją ofensywę. Miała rację Oriana Fallaci, która przestrzegała Europę przed jej własną głupotą(…) Imamowie w meczetach europejskich czy w Jerozolimie głoszą, że nadchodzi dzień gniewu i kto nie wyzna natychmiast wiary w Allaha i Mahometa, ten będzie zgładzony. (…)
Trudno rozmawiać z osobami, które deklarują, że islam to religia pokoju i miłości, a jednocześnie wyłapują ludzi, pytając czy są za „Allahu akbar” czy za „Alleluja”. Jeśli wybiorą to drugie, będzie to ostatnie słowo, jakie wypowiedzieli na tym świecie.(…)”
(za; Fronda – „Ks. dr hab. R. Skrzypczak: Oriana Falacci miała rację”).
Zacytujmy jeszcze kogoś, kto styka się z tematem na co dzień, istotę problemu znając z autopsji. Oto, co mówi arcybiskup Samir Nassar, maronicki metropolita Damaszku:
„ Oczekiwanie od muzułmanów uznania wolności religijnej czy praw człowieka jest myśleniem życzeniowym. Wolność, równość i braterstwo to nie są wartości muzułmańskie” ( za: Radio Watykańskie).
Otrzymaliśmy zatem od papieża Franciszka zaprzeczające faktom przesłanie międzyreligijnego dialogu, w którym wyznawca fundamentalnie antychrześcijańskiej ideologii jest przedstawiony jako przyjaciel, który „wierzy w miłość”, a w swym  wyznaniu „spotyka Boga”.
Ponownie sięgam po  encyklikę „Lumen Fidei”:
 „17. Otóż, śmierć Chrystusa odsłania całkowitą wiarygodność miłości Bożej, gdy patrzymy na nią w świetle Jego zmartwychwstania. Chrystus zmartwychwstały jest wiarygodnym świadkiem (…)
Natomiast chrześcijanie wyznają konkretną i potężną miłość Boga, który naprawdę działa w historii i decyduje o jej ostatecznym przeznaczeniu. Tę miłość można spotkać, ona objawiła się w pełni w męce, śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa”
- ("Lumen Fidei", cz.I "Myśmy uwierzyli miłości", rozdz."Pełnia wiary chrześcijańskiej").
Jeżeli przyjmujemy tę definitywną wiarygodność świadectwa Męki i Zmartwychwstania, nie istnieją już dla nas okoliczności i sytuacje, aby to świadectwo przemilczać.Uznajemy bowiem, że autentyczny pokój i autentyczna sprawiedliwość mogą pochodzić wyłącznie z tego absolutnego świadectwa Bożej miłości.
Świadectwo, którego pełnia jest głoszona tylko wobec współwyznawców, a w określonych sytuacjach i wobec określonych kręgów stosuje się wobec niego cenzurę, traci na wiarygodności. Dlatego właśnie świadectwo tych, którzy cierpią prześladowania za wiarę jest świadectwem autentycznym; świadectwem autentycznym, bo głoszonym w każdych okolicznościach było też świadectwo Benedykta XVI.
Ujmująco w głosie Papieża Franciszka brzmią jego częste prośby o modlitwę za niego samego. Papież posiada zapewne świadomość, iż nikt nie jest wolny od błędu, skoro sam Piotr dopuścił się aktu zaparcia Pana.
Przestroga Św. Piotra dotyczy każdego, może nawet osób duchownych, na czele z samym Papieżem, dotyczy najbardziej:
„Bądźcie trzeźwi, czuwajcie! Przeciwnik wasz, diabeł, chodzi wokoło jak lew ryczący, szukając kogo by pochłonąć” (1 P 5,8).
Wciąż otwarta pozostaje kwestia, kiedy nastąpi czas autentycznego przejrzenia, który nieuchronnie staje się początkiem uzdrowienia. Słowa Papieża budzą jeszcze nadzieję, zaś my musimy pamiętać, iż w „Litanii do Wszystkich Świętych" Kościół zawarł modlitewną prośbę; „Abyś Ojca Świętego i całe duchowieństwo zachował w prawdziwej pobożności – wysłuchaj nas Panie!.”
Treść tego modlitewnego wezwania potwierdza, iż żaden kościelny urząd nie jest sam w sobie równoznaczny z bezbłędnym kroczeniem jasną drogą prawdy. To odbywa się dopiero w pokornym posłuszeństwie i wierności, które karmią się autentyczną miłością.
W tej samej Litanii prosimy: „Abyś wszystkich ludzi doprowadził do światła Ewangelii…”  Nie jest to jednak szczera prośba, gdy sami nie głosimy ewangelicznego przepowiadania, które kulminuje w wyznaniu, iż nie ma zbawienia poza Jezusem Chrystusem.
Wobec tego wszystkiego, co przynosi zamęt i wojnę, a co wydarza się przecież z jedynego tylko powodu, z powodu Jego Imienia, może się pojawić pokusa pytania: co takiego przyniósł nam Chrystus skoro nie przyniósł światowego pokoju i nie zbudował lepszego świata?
Odpowiedzi oczywistej, a zarazem fenomenalnej w swej prostocie udziela nam Benedykt XVI:„odpowiedź jest całkiem prosta: Boga (…) Jezus przyniósł Boga, a tym samym prawdę naszego „dokąd?” i „skąd?”. Dał nam wiarę, nadzieję i miłość. Jeśli uważamy, że to mało, to tylko z powodu zatwardziałości naszego serca" - ( Benedykt XVI „ Jezus z Nazaretu” cz.I  rozdz. 2 „Kuszenie Jezusa”).
Czy zatem wolno nam zrezygnować z Boga w imię dążenia do pokoju? Czy chcemy zrezygnować z Boga realizując pokój według własnej koncepcji?
Jest to z gruntu fałszywa konstrukcja: rezygnując z Boga tracimy wszystko, nie zyskując też pokoju, który może zaistnieć dopiero wtedy, i wyłącznie wtedy, gdy Chrystus będzie już „wszystkim we wszystkich”(Kol 3,11). Zanim jednak Nowe Jerusalem nastanie, nie możemy zapominać o chrześcijańskim „jeszcze nie”, które cechuje i ogranicza nasze życie na tym świecie.
Jezus przyniósł nam Boga, przeciwstawiając Go duchowi tego świata, który został pokonany. W tej walce Jezus już zwyciężył i dlatego patrząc na Ukrzyżowanego możemy w pełni naszej  chrześcijańskiej radości, z niezakłóconym wewnętrznym pokojem wypowiedzieć: „To jest Pan!” ( J 21,7).*


*Tym  cytatem z Ewangelii Św. Jana  kard. J. Ratzinger kończy swoje dzieło pt. „Duch liturgii”.

http://wpolityce.pl/kosciol/278233-czym-zasluzyl-sobie-argentynski-ksiad...
http://www.fronda.pl/a/kard-schoenborn-polska-zaslepiona-haniebna-propaganda,65432.html
http://www.fronda.pl/a/bp-athanasius-schneider-o-umywaniu-nog-kobietom-w-wielki-czwartek-generuje-zamieszanie-odnosnie-historycznego-symbolu-dwunastu,65191.html
http://www.fronda.pl/a/oriana-fallaci-miala-racje-o-jakim-dialogu-z-islamem-mowa-kiedy-muzulmanie-morduja-chrzescijan,46747.html
http://www.pch24.pl/kardynal-marx-bedzie-swietowal-rocznice-reformacji,3....
http://www.fronda.pl/a/terlikowski-luteranie-u-katolickiej-komunii-to-nie-ekumenizm-to-zdrada,64482.html
http://www.pch24.pl/kardynalowie-rainer-woelki-i-karl-lehmann-wzywaja-niemcow-do-przyjmowania-imigrantow,40682,i.html#ixzz3xoIe6vpw
https://www.fronda.pl/a/kard-marx-relacje-niemiec-i-polski-pozostana-dobre,65134.html
http://www.fronda.pl/a/pawel-chmielewski-kanclerz-ma-zawsze-racje,64432.html
http://www.fronda.pl/blogi/najlepsze-pastwiska-sa-w-cova-da-iria/masoneria-kusi-biednego-i-slepego-kandydata,35192.html
https://franciszekfalszywyprorok.wordpress.com/2014/10/05/franciszek-notorycznie-nie-kleka-przed-najswietszym-sakramentem-lamiac-przepisy-liturgiczne/
http://www.pch24.pl/socci--najpierw-klekamy-przed-bogiem--dopiero-potem-przed-ubogimi-,35521,i.html
http://www.fronda.pl/a/terlikowski-kolejna-zaskakujaca-decyzja-papieza-s...
http://www.fronda.pl/a/terlikowski-forma-jest-przekazem-czyli-czy-papiez-przygotowuje-kosciol-na-zmiane,64448.html
https://franciszekfalszywyprorok.wordpress.com/2015/02/24/kard-ratzinger-w-2005-roku-upomnial-kard-bergoglio-za-brak-odczucia-ze-w-liturgii-stoi-przed-bogiem/#more-1339
http://www.fronda.pl/a/niemiecki-episkopat-idzie-w-zaparte-imigrantow-przyjmujemy,64690.html
http://www.fronda.pl/a/ks-prof-skrzypczak-dla-frondy-ten-film-wprawia-w-...
http://wpolityce.pl/polityka/265221-masoni-instruuja-europejskie-rzady-p...
http://www.fronda.pl/a/mocne-slowa-papieza-to-buntownicy-i-balwochwalcy-o-kim-mowa-przeczytaj,64247.html
http://www.radiomaryja.pl/multimedia/rozmowy-niedokonczone-masoneria-islam-uchodzcy/
http://zkamiennegolasu.blogspot.com/2013/03/franciszek-umy-nogi-modocianym.html
http://wpolityce.pl/kosciol/279137-znany-teolog-katolicki-powolujac-sie-..."































































































































































































                                                                            AA

9.08.2016

Budzący się 40 - KRWAWY BOLEK





"Proszę nie wymieniać przy mnie imienia BolekDwa razy straciłem przez to pracę, a raz ledwie uszedłem z życiem"

                               Adam Hodysz







https://www.facebook.com/permalink.php?story_fbid=1681193392206099&id=100009463637739



"Czy pamiętają Państwo gdańską tragedię z 17 kwietnia 1995 r. ? 

-https://pl.wikipedia.org/…/Wybuch_gazu_w_Gda%C5%84sku_(1995)

W święta Wielkiej Nocy w wysokim bloku przy ulicy Wojska Polskiego 39 w Gdańsku-Wrzeszczu wybuchł gaz, w efekcie czego budynek się częściowo zawalił, a później – ze względu na dalsze osunięcia – został wyburzony za pomocą ładunków wybuchowych. W tej tragedii zginęło 21 osób, a prokuratura uznała, że sprawcą tej katastrofy był mieszkaniec z parteru, który również zginął w wybuchu gazu.
Minęło ponad 10 lat, kiedy pracując kilka lat nad sprawą Wałęsy i przygotowując książkę „SB a Lech Wałęsa” spotkałem się z kilkoma osobami – urzędnikami miejskimi, pracownikami tajnych służb, strażakami, a nawet byłym wiceministrem spraw wewnętrznych, którzy niezależnie od siebie mówili tak: „wybuch gazu w Gdańsku był operacją UOP, zaś ofiary niezamierzonym wypadkiem przy pracy”.
Dopytywałem: jak to możliwe?! Pewien funkcjonariusz b. SB, ale świetnie ustosunkowany w środowisku UOP/ABW, tłumaczył mi, że w zawalonym bloku mieszkał płk. Adam Hodysz, którego ekipa prezydenta Lecha Wałęsy z delegatury UOP w Gdańsku, podejrzewała o przetrzymywanie kopii dokumentów agenturalnych Wałęsy/”Bolka”. „Upozorowali wybuch gazu – mówił – żeby wyprowadzić później wszystkich mieszkańców i wejść do mieszkania Hodysza. Przesadzili, budynek się zawalił i zginęli ludzie. Ale do mieszkania i tak weszli”. Wskazywał na ekipę wałęsiarzy z UOP w Gdańsku opisaną w książce „SB a Lech Wałęsa”… Prezydent Wałęsa i jego ludzie czyścili wówczas archiwa ze wszystkich komprmateriałów.
Opowiadałem tę historię ś.p. Januszowi Kurtyce i współautorowi książki „SB a Lech Wałęsa”, ale – co zrozumiałe – żaden z nich nie dawał mi wiary. Dowodów nie było, a Adam Hodysz nie chciał o tym mówić. Powtarzał tylko do mnie te słowa: „nie chcę mówić o Wałęsie, bo przez niego ledwie życia nie straciłem”. To było intrygujące, ale wciąż słabe dowodowo.
Zdradzę przy okazji pewien fakt: w pierwotnej wersji książki „SB a Lech Wałęsa” był nawet fragment dotyczący wybuchu gazu w Gdańsku (opierałem się na wstępnym raporcie straży pożarnej w którym była hipoteza zamachu), ale decyzją Prezesa i współautora wyleciał. Ryzyko było wówczas zbyt duże, a dowodów – powtarzam – mało.
Piszę o tym wszystkim, bo po blisko roku walki doszło do odtajnienia akt prokuratorskich dotyczących sprawy Zbigniewa Grzegorowskiego – zaufanego SB-eka Wałęsy, później UOP-owca, a teraz funkcjonariusza ABW (o zgrozo), o którym zresztą pisałem w tym roku w „Do Rzeczy”. Grzegorowski był zamieszany w proces wyparowywania akt obciążających Wałęsę w gdańskim UOP. Został po 16 latach oczyszczony z zarzutów, choć sąd uznał, że do kradzieży akt doszło. Zabrakło dodatkowych twardych dowodów (sprawę opiszę wkrótce).
Jednak w aktach sprawy Grzegorowskiego znalazłem niesamowity dokument: wniosek dowodowy Grzegorowskiego z 28 września 2005 r., w którym pisze on o znalezisku w mieszkaniu Hodysza właśnie w czasie tragedii bloku przy ulicy Wojska Polskiego. I dodaje, że UOP miał te informacje od swojego agenta! Szok!
Może więc wstrząsające opowieści moich źródeł informacji polegały na prawdzie?
Tyle razy mówiłem, że sprawa Wałęsy na wiele pięter i wymiarów, i że nie da się tego przykryć i zakończyć nawet „teczkami Kiszczaka”.
Zamieszczam fragment dokumentu, w którym jest zresztą też inny wątek, ale to przy innej okazji. Zresztą czytajcie…

















http://trojmiasto.wyborcza.pl/trojmiasto/5,35636,19932542.html


"To już 21 lat od tej wielkiej tragedii. Pod gruzami wieżowca zginęły 22 osoby





17 kwietnia 1995 r. wypadał poniedziałek świąteczny. O godz. 5.50 w bloku mieszkalnym przy ul. Wojska Polskiego 39 w Gdańsku nastąpiła potężna eksplozja. Dwa piętra budynku zapadły się grzebiąc śpiących mieszkańców. Chwilę wcześniej pod budynek przyjechała policja. Już o 5.15 jeden z mieszkańców zadzwonił do policji i pogotowia gazowego z informacją, że czuje zapach gazu. Jako pierwszy po ok. 20 minutach pod blok podjechał radiowóz policyjny. Policjanci rozpoczęli czynności sprawdzające i jeszcze raz zadzwonili po pogotowie gazowe potwierdzając unoszący się zapach markera gazu. Kilkanaście minut później budynkiem wstrząsnął wybuch. (...)
- Już się obudziłem. W pewnym momencie usłyszałem olbrzymi, ciężki wybuch. Moje mieszkanie lekko się uniosło i za chwilę "zjechało" o ponad dwa piętra. Tyle powieści czytałem, ale nigdy o czymś takim. Kiedy blok "siadł", przebudziła się też żona. Mówię do niej: szybko, musimy uciekać - opowiadał w rozmowie z Anną Dobiegałą, reporterką "Wyborczej", prof. Bronisław Rocławski, który do dziś mieszka w bloku przy Wojska Polskiego.
- Nikt nie liczył, że pod gruzami uda się znaleźć kogoś żywego. Pamiętam syna jednej z ofiar. Był spokojny, nie histeryzował, ale rozpacz, która z niego emanowała, była gorsza niż widok tego wszystkiego - wspomina Wojciech Kwidziński, szef ratowników. (...)






























Gaz eksplodował w piwnicy, w wyniku wybuchu dwie najniższe kondygnacje budynku zostały zmiażdżone. (...) W wybuchu zginęły 22 osoby, byli to mieszkańcy najniższych kondygnacji. Rannych zostało 12 osób, zaś uratowano 49 osób. (...)
Parter i pierwsze piętro dosłownie się rozsypały. Pozostałe piętra osiadły na gruzach. To, że blok się nie przewrócił specjaliści z gdańskiej politechniki określali mianem cudu".




http://kwpsp.wroc.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=69&Itemid=46



"Wybuch gazu w wieżowcu w Gdańsku




17 kwietnia 1995 r., drugi dzień Wielkanocy. Dochodziła godz. 5.50. Budynkiem przy Alei Wojska Polskiego 39 w Gdańsku Wrzeszczu wstrząsnął wybuch. Obiekt uniósł się, opadł i skurczył w sobie. Wyleciały wszystkie szyby z okien. Lokatorzy II piętra stali się mieszkańcami poziomu,,0". Wybuch całkowicie zniszczył trzy kondygnacje. Pozostałe spoczęły na powstałym rumowisku.
DANE O OBIEKCIE
 Kubatura budynku wynosiła 14275 m3. Powierzchnia użytkowa 3441,7 m2, zabudowy 436 m2. Obiekt zbudowany technologią "wielkiego bloku" w 1972 r., liczył 11 kondygnacji, na których było 77 mieszkań. W 231 izbach zasiedlono 297 mieszkańców. Ciężar budynku wynosił około 5 tys. ton. Jego konstrukcja składała się z 2 części. Do połowy wysokości każde piętro było wiązane u góry żelbetonem. Górne kondygnacje nie posiadały takich wiązań. Te właśnie wiązania sprawiły, ze po wybuchu, który zniszczył trzy kondygnacje pozostałe oparły się na wiązaniu trzeciej.


Przybyłym do akcji jawił się niecodzienny widok. Panowała głucha cisza. Wydawało się, że budynek stoi cały. Gruz wokół niego, znaczne pochylenie w kierunku AI. Wojska Polskiego, a także powybijane szyby w oknach wskazywały, że coś tu nie jest w porządku. W niektórych ok.nach i na niektórych balkonach stali w bezruchu ludzie. Nie krzyczeli, nie wzywali pomocy. Nie było najmniejszych objawów paniki. Dokładniejsze przyjrzenie się gruzom oraz balkonom, które powinny znajdować się na I piętrze, a znajdowały się na równi z ziemią uświadomiło, że zaledwie przed paru minutami rozpoczął się tutaj dramat. Ludzie, którzy zaczęli pojawiać się obok ratowników, mieszkańcy sąsiednich bloków, byli przekonani, że budynek zapadł się pod ziemię i że w zagłębionych kondygnacjach żyją ludzie. (...)


W pewnym momencie do ratowników podeszła bardzo zestresowana kobieta prosząc, aby ratowali jej syna, który w mieszkaniu na II piętrze leży przyciśnięty betonem. Wskazała miejsce. Strażacy  ratownicy zaczęli wybierać gruz. Przydatne były tylko ręce. Żaden sprzęt nie mógł tutaj znaleść zastosowania. Pomiędzy stropem a podłogą była przestrzeń nie większa niż 40 cm. Asp. Jerzy Petryczko  drobnej budowy ciała, ale wysportowany strażak  zdjął hełm i wpczołgał się w szczelinę. W hełmie nie mieścił się w otworze po wybranym gruzie. O założeniu aparatu ochrony dróg oddechowych nie mogło być nawet mowy. Powoli wyciągał gruz, deski, elementy zniszczonych mebli i podawał do tyłu kolegom. Po pół godziny wytężonej pracy usłyszał charczącego człowieka. Pracę bardzo utrudniał gaz, którym dusił się ratownik i zagruzowany. świeżego powietrza nie mógł zaczerpnąć, bo nie było miejsca na jakiekolwiek naczynie z powietrzem. 

Postanowił się nie wycofywać, bo wiedział, że człowiek, do którego było już blisko, ma jeszcze większe problemy z oddychaniem. Poinformował tylko kolegów, którzy przebywali obok szczeliny, że brakuje mu powietrza. Po jakimś czasie podali mu wąż od butli. Mógł przewentylować płuca kilkoma haustami. Dogrzebał się do celu. Człowiek leżał na tapczanie przyciśnięty stropem. Obok jego głowy położył na tapczanie znalezione deski. Posłużyły one za podkład pod małe poduszki, które podłączył do przewodu i napełnił powietrzem. Tapczan uległ częściowemu zniszczeniu. Ratownik odniósł wrażenie, że minimalnie uniósł się strop. Czy jest panu lepiej? zapytał ratowanego. Znacznie lepiej  odpowiedział tamten. Ratowany leżał na brzuchu. Asp. Petryczko podłożył jeszcze kilka poduszek i napełnił je powietrzem. Zmiażdżyły one tapczan do tego stopnia, że mógł chwycić poszkodowanego za nogi i próbować go wyciągnąć. W czasie tej czynności poszkodowany zaczął krzyczeć, że w podbrzusze wbija mu się szkło. Asp. Petryczko macając tapczan stwierdził, że znajdowały się na nim kawałki szkła. Usunął je. Podał poszkodowanemu ustnik z aparatu powietrznego , aby ten zrobił kilka wdechów. Wreszcie wydobył go z zawału. 

Walczył o jego życie w skrajnych warunkach zagrożenia własnego życia godzinę i 20 minut. Po pięciu minutach miejsce, gdzie znajdował się poszkodowany, objął pożar. Asp. Petryczko wraz ze swymi podwładnymi przeniósł się na drugą stronę budynku, gdzie gruzy przycisnęły małżeństwo z dzieckiem. Ojciec leżał z dzieckiem na tapczanie. Matka została wyrzucona do rogu pokoju. Ruchy budynku spowodowały, ze osoby uwięzione najczęściej znajdowały się w innych miejscach, niż wskazywali członkowie rodzin, czy znajomi, którzy szczęśliwym zbiegiem okoliczności ocaleli. Warunki do ratowania były podobne, ale zagrożenie dla ratowników jeszcze większe, ponieważ ta strona budynku była bardziej zniszczona i mniej stabilna. Znów trzeba było wczołgiwać się w 40 cm szczelinę i leżąc na brzuchu wydobywać gruz, usuwać połamane deski, stoły, krzesła. W czasie akcji pod gruzami bardzo przydatne okazały się poduszki powietrzne. Bez nich ratownik byłby bezradny. Żaden sprzęt mechaniczny nie mógł tutaj znaleźć zastosowania. Tylko siła ludzkich rąk. Gaz ciągle utrudniał oddychanie, szczypał w oczy. Asp. Petryczko najpierw wyciągnął ojca, potem dziecko  bardzo przerażone. Najwięcej problemów było z kobietą, przyciśniętą tapczanem do ściany. Trzeba go było rozebrać gołymi rękoma. Było to bardzo trudne, ze względu na ściskający go ze wszystkich stron gruz. Za narzędzia służyły wygrzebane pręty. Kawałki desek służyły do budowy prostej dźwigni i do wygarniania gruzu oraz części tapczanu. Największe problemy w pokonywaniu przeszkód stanowiły dywany. Nie dawały się łamać, a do rozerwania były bardzo trudne".




http://wpolityce.pl/historia/303928-wybuch-gazu-w-gdansku-mogl-byc-akcja-tajnych-sluzb-bo-uklada-sie-w-ciag-nielegalnych-operacji-wokol-akt-bolka?strona=1


"Wybuch gazu w Gdańsku mógł być akcją tajnych służb, bo układa się w ciąg nielegalnych operacji wokół akt Bolka




To historia jak z sensacyjnego filmu, ale historia tragiczna i przerażająca zarazem. Przerażająca ze względu na kulisy funkcjonowania III RP, szczególnie za prezydentury Lecha Wałęsy. Ale po kolei.
Oto prof. Sławomir Cenckiewicz ujawnił 9 sierpnia na Facebooku, że po prawie roku starań odtajniono prokuratorskie akta dotyczące sprawy Zbigniewa Grzegorowskiego. Jak napisał prof. Cenckiewicz: „zaufanego SB-eka Wałęsy, później UOP-owca, a teraz funkcjonariusza ABW”. W aktach sprawy Grzegorowskiego znajdował się jego wniosek dowodowy, złożony we wrześniu 2005 r. Wniosek dotyczył dokumentów znalezionych w kwietniu 1995 r. w gruzowisku zawalonego bloku, w którym mieszkał m.in. ppłk Adam Hodysz, były oficer SB współpracujący z antykomunistyczną opozycją, za co został skazany na 6 lat więzienia (siedział w areszcie z mordercą księdza Jerzego Popiełuszki – Grzegorzem Piotrowskim). Grzegorowski wspomina o znalezionych aktach sprawy obiektowej „Jesień 70” oraz innych materiałach SB. O znalezisku miało powiadomić jego „osobowe źródło informacji”, a stosowny meldunek trafił potem do centrali Urzędu Ochrony Państwa w Warszawie. Grzegorowski sugeruje, że materiały znajdowały się w mieszkaniu ppłk. Hodysza. Dodajmy, że te materiały dotyczyły przede wszystkim tajnego współpracownika SB „Bolka”.
Gaz wybuchł w bloku, gdzie mieszkał ppłk Hodysz nad ranem 17 kwietnia 1995 r. Zginęły 22 osoby, a potem jeszcze jedna zmarła w szpitalu. O spowodowanie wybuchu obwiniono jednego z mieszkańców, który nie przeżył katastrofy. Ale to tylko hipoteza, do dziś nie udowodniona. Prof. Cenckiewicz napisał, że pracując nad sprawą TW Bolka i książką „SB a Lech Wałęsa” rozmawiał z ludźmi (całkiem poważnymi) mówiącymi, że „wybuch gazu w Gdańsku był operacją UOP, zaś ofiary niezamierzonym wypadkiem przy pracy. (…) Upozorowali wybuch gazu, żeby wyprowadzić później wszystkich mieszkańców i wejść do mieszkania Hodysza. Przesadzili, budynek się zawalił i zginęli ludzie. Ale do mieszkania i tak weszli”. Adam Hodysz nigdy nie chciał o tym mówić. Nic dziwnego. Nie dość, że za komuny przesiedział ponad trzy i pół roku w więzieniu, to w III RP także nie miał lekko. Choć w 1992 r. został szefem delegatury UOP w Gdańsku, nieco ponad rok później stamtąd wyleciał. Lech Wałęsa i jego ówczesne otoczenie pozbyli się Hodysza za to, że pod koniec maja 1992 r. przekazał Antoniemu Macierewiczowi akta TW Bolka. Poza tym przeszkadzała im wiedza Hodysza o agencie Bolku. Hodysz wrócił do służby za rządówAWS, a po przejęciu władzy przez SLD przeszedł na emeryturę. Ale o wybuchu gazu w 1995 r. oraz o TW Bolku i jego aktach konsekwentnie potem milczał. Powiedział tylko tajemniczo, że „ledwie uszedł z życiem”, więc woli z tymi sprawami nie mieć nic wspólnego.
W 1995 r. Lech Wałęsa przygotowywał się do walki o drugą kadencję prezydencką. Przed rozpoczęciem kampanii wyborczej z udziałem tajnych służb gorączkowo likwidowano wszelkie ślady zapisane w dokumentach, a dotyczące TW Bolka, jakie jeszcze gdzieś pozostały.
Żeby nie można było ich użyć w kampanii i pokazać czarno na białym - choćby własnoręcznie pisanych donosów. Akcja prowadzona w 1995 r. była tylko zamknięciem operacji ciągnącej się od kilku lat. W lipcu lub sierpniu 1992 r. ówczesny prezydent Lech Wałęsa dostał z UOP akta TW Bolka, a zwrócił je we wrześniu 1992 r. Akta wróciły zdekompletowane. Ponownie Wałęsa wypożyczył je we wrześniu 1993 r., już po dojściuSLD do władzy. Potem ówczesny szef MSW Zbigniew Siemiątkowski sporządził rejestr tego, co z akt zniknęło. Bo zniknęły kolejne dokumenty, a poza tym próbowano zacierać ślady po akcji czyszczenia „kwitów” sprzed roku. Lech Wałęsa wszystkiemu zaprzeczał, ale akta zostały wyczyszczone i to wtedy, gdy były u niego. W obiegu znajdowały się jednak różne kopie, które też próbowano przejąć i przede wszystkim zajął się tym UOP. W lutym 2007 r., gdy byłem naczelnym „Wprost”, w tym tygodniku ukazał się artykuł o specjalnej operacji przejęcia takich kopii, będących w posiadaniu byłego oficeraSB Jerzego Frączkowskiego, później przedsiębiorcy. W lutym 1993 r. funkcjonariuszeUOP wciągnęli Frączkowskiego w operację zakupu uranu. Transakcja była prowokacją tajnych służb zorganizowaną po to, by wejść do mieszkania Frączkowskiego i wykraść teczki SB, co stało się 5 marca 1993 r. W zalakowanej przesyłce wykradzione dokumenty trafiły do gdańskiej delegatury UOP, a stamtąd zostały przewiezione (pod ochroną żołnierzy Gromu) do Warszawy, a konkretnie do kancelarii prezydenta Lecha Wałęsy. I nikt już ich później nie widział.
Nie ma bezpośrednich dowodów na to (przynajmniej na razie), że wybuch gazu w bloku, gdzie mieszkał ppłk Adam Hodysz był skutkiem operacji tajnych służb, wszystko jedno, czy zamierzonym czy ubocznym. Jednak wybuch gazu akurat w tym bloku i w tym czasie jest co najmniej bardzo dziwny.

Można mówić o przypadku, ale przypadki też mają granice.

Tym bardziej że tajne służby robiły wszystko, by pomóc Lechowi Wałęsie znaleźć i przejąć wszelkie dokumenty dotyczące TW Bolka. Angażowały się w operacje absolutnie skandaliczne, a wręcz nielegalne. Bo nie chodziło o interes państwa, tylko interes Lecha Wałęsy.

Jeśli przez kilka lat tajne służby prowadziły nielegalne operacje i nikomu włos nie spadł z głowy, a wręcz zaangażowani w nie funkcjonariusze byli nagradzani, to mogły się bardzo rozzuchwalić i stracić wszelkie hamulce. Wtedy ryzykowanie życiem przypadkowych ludzi jest nie tylko wyobrażalne, ale i bardzo prawdopodobne. Takie rzeczy działy się w wielu krajach i dotyczyły wielu służb.

Wybuch gazu mógł być zaplanowaną akcją, tyle że skutki przeszły wszelkie wyobrażenia. Nie wiem, czy tak było, ale polskie państwo musi zrobić wszystko, żeby to wyjaśnić. Bo jeśli tak było, mielibyśmy do czynienia z niewyobrażalnym bezprawiem i straszną zbrodnią".


http://niezalezna.pl/84469-jego-mieszkanie-przeszukiwal-uop-po-wybuchu-w-gdansku-kim-jest-adam-hodysz


"To jego mieszkanie przeszukiwał UOP po wybuchu w Gdańsku.

Kim jest Adam Hodysz?



Prawdziwą sensację wywołała informacja ujawniona przez Sławomira Cenckiewicza. Chodzi o kulisy poszukiwania kopii dokumentów agenturalnych TW Bolka. Pojawia się tam nazwisko Adama Hodysza, byłego esbeka, a następnie wysokiego funkcjonariusza UOP. W zawalonym bloku mieszkał płk. Adam Hodysz, którego ekipa prezydenta Lecha Wałęsy z delegatury UOP w Gdańsku, podejrzewała o przetrzymywanie kopii dokumentów agenturalnych Wałęsy/”Bolka”. Według niepotwierdzonych informacji to właśnie w jego mieszkaniu szukano kopii dokumentów. Kim jest Hodysz i dlaczego tak panicznie obawiał się go Lech Wałęsa?

„Upozorowali wybuch gazu żeby wyprowadzić później wszystkich mieszkańców i wejść do mieszkania płk. Adama Hodysza, którego ekipa prezydenta Lecha Wałęsy z delegatury UOP w Gdańsku podejrzewała o przetrzymywanie kopii dokumentów agenturalnych Wałęsy/”Bolka”. Przesadzili, budynek się zawalił i zginęli ludzie. Ale do mieszkania i tak weszli”. Wskazywał ( pewien funkcjonariusz b. SB, - red) na ekipę wałęsiarzy z UOP w Gdańsku opisaną w książce „SB a Lech Wałęsa”… Prezydent Wałęsa i jego ludzie czyścili wówczas archiwa ze wszystkich komprmateriałów” – napisał na Facebooku Sławomir Cenckiewicz.
Adam Hodysz to postać niezwykle interesująca. W latach 1964-1974 oficer kontrwywiadu, a w 1975-1984 oficer Wydziału Śledczego KW MO w Gdańsku. W 1978 roku nawiązał kontakt z opozycją przez zatrzymanego i przesłuchiwanego Aleksandra Halla, którego następnie informował o metodach działania SB, planowanych zatrzymaniach prewencyjnych, agentach w strukturach opozycji i „Solidarności”. To właśnie dzięki jego informacjom w ciągu 6 lat udało się zdemaskować wielu tajnych współpracowników SB w szeregach opozycji antykomunistycznej. W grudniu 1981 roku ostrzegał, że należy się liczyć „z operacją nadzwyczajną”.  

- Do Służby Bezpieczeństwa Adam Hodysz trafił przez przypadek. Ukończył Wyższą Szkołę Pedagogiczną. Był rok 1964, miał 24 lata i wszystko wskazywało na to, że będzie nauczycielem matematyki.O przyjęciu propozycji pracy w SB zadecydowały względy przyziemne – a konkretnie mieszkanie. Został zatrudniony w kontrwywiadzie. Do jego zadań należała m.in. inwigilacja cudzoziemców z rzadka wówczas odwiedzających PRL. Cieszył się dobrą opinią przełożonych. „W pracy śledczej osiągał dobre wyniki, szczególnie w sprawach o przestępstwa gospodarcze” – napisano w opinii służbowej sporządzonej w 1984 roku już po odkryciu, że współpracował potajemnie z opozycją. - pisał o nim Hodyszu a łamach „Rzeczpospolitej” Cezary Gmyz.

Zagrożony aresztowaniem odrzucił propozycję, aby się ukryć. 5 marca 1984 napisał wniosek o zwolnienie ze służby, a 24 października 1984 roku został aresztowany. Jak informuje „Encyklopedia Solidarności” konsekwentnie odmawiał zeznań, a we wrześniu1985 roku został skazany wyrokiem Sądu Okręgowego w Słupsku na 3 lata więzienia, SN podwyższył jednak wyrok do 6 lat.

„Podejrzewano, że gdańska SB jest cała naszpikowana agentami „S”. Zwłaszcza że Siedliński w rozmowie z Roplewskim mówił o grupie funkcjonariuszy. W końcu ustalono, że głównym kretem jest Hodysz. Ten miał świadomość, co się dzieje.25 października 1984 r. został aresztowany. Trafił do jednej celi z mordercą księdza Jerzego Popiełuszki Grzegorzem Piotrowskim – pisał w 2008 roku na łamach „Rzeczpospolitej” Cezary Gmyz.

Adam Hodysz 30 grudnia 1988 roku został zwolniony warunkowo, a w 1990 roku  w wyniku rewizji nadzwyczajnej SN oczyścił go z zarzutów.  

W 1989 został pracownikiem Spółdzielni Pracy Usług Wysokościowych Gdańsk. Od 1990 pełnił rolę pełnomocnika ministra spraw wewnętrznych ds. weryfikacji kadr SB. W latach 1990-1993 był szefem Delegatury UOP w Gdańsku. To właśnie Hodysz wykonując uchwałę Sejmu z 28 V 1992 przekazał ówczesnemu ministrowi spraw wewnętrznych Antoniemu Macierewiczowi akta TW Bolka dotyczące urzędującego Prezydenta RP Lecha Wałęsy. Przez powołanego na miejsce Antoniego Macierewicza nowego szefa MSW Andrzeja Milczanowskiego, Hodysz został odwołany ze stanowiska. W latach 1996-2000 powtórnie został szefem Delegatury UOP w Gdańsku, od 2001 przebywa na emeryturze.

– Gdy panowie Macierewicz i Naimski byli ministrami, traktowałem ich jako legalnych przełożonych i wykonywałem ich polecenia. Nie poczuwam się do winy za to, co zrobiłem – mówił w wywiadzie dla „Gazety Polskiej” z 1993 roku Adam Hodysz.

Niezwykle ciekawy jest wątek dotyczący akt TW Bolka szerzej opisany w książce Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka „SB a Lech Wałęsa”.

Gdy władza szykowała się do Okrągłego Stołu. 30 grudnia 1988 r. Adam Hodysz opuścił zakład karny w Koszalinie. Na wolności powitał go sam Lech Wałęsa.

– „Solidarność” podziwia i dziękuje panu – witał go Lech Wałęsa.
Hodysz przypomniał mu, że poznali się w 1979 r., po zatrzymaniu Wałęsy na 48 godzin.

– Nie pamiętam – odparł Wałęsa.
Po namowach przyjaciół Adam Hodysz złożył podanie o pracę w UOP. Został szefem gdańskiej delegatury. 1 czerwca 1992 r. w delegaturze pojawili się funkcjonariusze szukający akt „Bolka”.

„Kluczową postacią okazał się porucznik Krzysztof Bollin, który już wcześniej odkrył, gdzie są dokumenty związane z Lechem Wałęsą.4 czerwca Antoni Macierewicz właśnie na podstawie tych dokumentów ogłosił, że Lech Wałęsa był tajnym współpracownikiem SB. Bollin przed wysłaniem akt do Warszawy część z nich zdążył skopiować” - pisał Gmyz.

Poniżej publikujemy archiwalny tekst Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka „Najciekawsze fragmenty głośnej książki o Lechu Wałęsie”, który ukazał się na łamach „Niezależnej Gazety Polskiej” w 2008 roku.


NISZCZENIE AKT W GDAŃSKU (1993–1995)

Zostało dziesięć kartek odbitek, z których wyciągają wnioski absurdalne

Lech Wałęsa w rozmowie z Moniką Olejnik, „Gazeta Wyborcza”, 5 stycznia 2000 r.1

Z dokumentów przejętych z szafy Piotra Naimskiego zarówno szef MSW Andrzej Milczanowski, jak i sam Lech Wałęsa wiedzieli, że w gdańskiej Delegaturze UOP znajdowała się kopia pisma nr GDE–00602/92 wraz z załącznikami. Wspominaliśmy już poprzednio, że w ślad za tym pismem 1 czerwca 1992 r. przekazano do Warszawy znane wówczas dokumenty dotyczące działalności L. Wałęsy z lat 1970–1976.

Do września 1993 r. na czele Delegatury UOP w Gdańsku stał mjr Adam Hodysz, który w okresie realizacji uchwały Sejmu z 28 maja 1992 r. przekazał dokumenty dotyczące L. Wałęsy ministrom P. Naimskiemu i A. Macierewiczowi. Utrata stanowiska była więc dla A. Hodysza już tylko kwestią czasu.

3 września 1993 r. w Gdańsku pojawił się płk Gromosław Czempiński, który wręczył A. Hodyszowi odwołanie. Początkowo Andrzej Milczanowski zaprzeczał, jakoby wspomnianej zmiany dokonał na polecenie prezydenta, jednak potem jego słowa zdezawuował sam L. Wałęsa2. Przeciwko odwołaniu szefa gdańskiej Delegatury u premier Hanny Suchockiej interweniowała grupa dawnych gdańskich działaczy antykomunistycznych, których Hodysz wspierał od 1978 r.3 Bogdan Borusewicz, Aleksander Hall i Arkadiusz Rybicki zaprotestowali publicznie przeciwko wypowiedzi L. Wałęsy, który określił byłego już szefa Delegatury UOP jako osobę „skłonną do zdrady”4. Opisywali też sceny spotkań przywódcy „Solidarności” z Hodyszem, w których ten pierwszy dziękował byłemu oficerowi SB za jego wielkie zasługi dla związku. W odpowiedzi prezydent stwierdził, że nie wiedział o roli Hodysza jako współpracownika opozycji, a także o jego pobycie w więzieniu, co było oczywistą nieprawdą5. Dodał również, że to on jest przywódcą Sierpnia ’80 i narodu, a głoszenie zasług innych osób jest nie na miejscu. Fakt kontaktowania się działaczy podziemia z A. Hodyszem porównał do współpracy z SB: „Uzgodniliśmy z kolegami z podziemia, że nie będziemy współpracować ze Służbą Bezpieczeństwa. [...] Ja dotrzymałem słowa. Przez cały ten okres nigdy nie współpracowałem z SB, a okazuje się, że w tym artykule napisane jest, że Bogdan Borusewicz, Aleksander Hall, Arkadiusz Rybicki współpracowali z mjr. Hodyszem”6. W obronie pomówionych o zdradę działaczy podziemia wystąpił wówczas Adam Michnik7.

Determinacja Wałęsy w sprawie odwołania Hodysza była jednak bardzo silna. Wydaje się, że miała ona zupełnie inne niż oficjalnie podawane powody. Blisko prawdy był chyba Jerzy Jachowicz, który utrzymywał, że była to kara za wydanie w 1992 r. dokumentów TW ps. „Bolek” ekipie Macierewicza8. Na taką przyczynę odwołania Hodysza zwracał także uwagę Jarosław Kurski9. W podobnych kategoriach interpretował sprawę sam mjr Hodysz w wywiadzie udzielonym „Gazecie Polskiej”: „Gdy panowie Macierewicz i Naimski byli ministrami, traktowałem ich jako swoich legalnych przełożonych i wykonywałem ich polecenia. Nie poczuwam się do winy za to, że robiłem to, co powinienem”10.

3 września 1993 r. obowiązki szefa Delegatury w Gdańsku objął protegowany L. Wałęsy mjr Henryk Żabicki, doświadczony funkcjonariusz SB, były lektor KW PZPR i członek egzekutywy POP gdańskiej SB, a w 1989 r. kandydat na delegata XI Zjazdu PZPR11. Jego zastępcą został kpt. Zbigniew Grzegorowski – również były oficer SB. Obaj w latach osiemdziesiątych byli w zespole zajmującym się inwigilacją L. Wałęsy. Śledzili go dzień za dniem, fotografowali i sporządzali meldunki na temat każdego kroku późniejszego prezydenta, oznaczanego przez nich kryptonimem „Wół”, „Posejdon” i „Zenit”12. W czasie tzw. transformacji ustrojowej w latach 1989–1990 Żabicki i Grzegorowski zaczęli utrzymywać bliskie relacje z przywódcą „Solidarności” – jako funkcjonariusze BOR ochraniający Wałęsę. Ze względu na ścisłe kontakty Żabickiego i Grzegorowskiego z prezydentem obu nazywano „wałęsowiczami”13.


Od objęcia przez nową (starą) ekipę SB kierownictwa gdańskiej Delegatury UOP pomiędzy mjr. H. Żabickim i jego ludźmi a naczelnikiem Wydziału Ewidencji i Archiwum por. Krzysztofem Bollinem rozpoczęła się gra w sprawie materiałów archiwalnych dotyczących Lecha Wałęsy. Znalazca raportów „Bolka” starał się zabezpieczać ślady jego działalności, natomiast jego przełożeni mieli dokładnie przeciwne intencje.

6 września 1993 r. por. K. Bollin przekazał do archiwum teczkę materiałów dotyczących spraw administracyjnych, w której była m.in. kopia dokumentacji przekazanej 1 czerwca 1992 r. szefowi UOP Piotrowi Naimskiemu, pismo przewodnie GDE–00602/92, trzy notatki z przeglądu akt archiwalnych oraz kserokopie donosów TW ps. „Bolek”. Całość dokumentacji została przekazana za pismem przewodnim do archiwum. Tu umieszczono ją w teczce sygnowanej ADM–1375 i złożono na półce14. Materiały dotyczące L. Wałęsy zabezpieczone w ten sposób (dwukrotnie spisane, tak w spisie zawartości teczki, jak i w piśmie przewodnim) i oznaczone klauzulami tajności było znacznie trudniej zniszczyć, niż gdyby dalej pozostawały w kasie pancernej Wydziału Ewidencji i Archiwum Delegatury UOP w Gdańsku15.

Miesiąc później, 13 października 1993 r., w trakcie przeglądu akt SO krypt. „Jesień 70” jeden z pracowników archiwum odnalazł kolejny dokument dotyczący TW ps. „Bolek”. Z notatki SB datowanej 19 stycznia 1971 r. wynikało, że wspomniany tajny współpracownik zidentyfikował dla SB jednego z przywódców rewolty grudniowej w Gdańsku, pracownika stoczni – Kazimierza Szołocha16. Pod nieobecność por. K. Bollina funkcjonariusz ten poinformował o sprawie kierownictwo Delegatury. Mjr Żabicki zabronił pokazywania komukolwiek rzeczonego meldunku, składając później naczelnikowi Wydziału Ewidencji i Archiwum por. K. Bollinowi osobliwą propozycję: „W trakcie jednej z rozmów w listopadzie [...] zapytał [...] o możliwość usunięcia notatki z akt sprawy i zastąpienia jej innym dokumentem pochodzącym z tego samego okresu. Po uzyskaniu negatywnej odpowiedzi nie wracał w późniejszym czasie już do tej sprawy, przy czym w sposób istotny sformalizował kontakty z [...] (kontaktowali się w zasadzie przez sekretariaty)”17.

„Jesień ’70”Obawiając się o losy znaleziska, 22 grudnia 1993 r. por. K. Bollin sporządził notatkę służbową dokumentującą fakt istnienia raportu dotyczącego identyfikacji K. Szołocha przez TW ps. „Bolek”. Potem, zapewne w celu uniemożliwienia usunięcia tak istotnego dokumentu archiwalnego, notatkę wysłał do Biura Ewidencji i Archiwum UOP w Warszawie: ,,W [yżej] wym [ieniona] notatka służbowa [na temat identyfikacji K. Szołocha] znajduje się w aktach sprawy obiektowej krypt. »Jesień 70« nr arch. IV–15 w tomie 9A na karcie 295. Tom ten posiada twardą, sztywną okładkę, został oprawiony przez introligatora, wszystkie karty są zszyte i sklejone. [...] Notatka dotyczy zachowania się Kazimierza Szołocha w Stoczni Gdańskiej im. Lenina w trakcie wydarzeń grudniowych 1970 r. Na pierwszej stronie karty w linii 18 znajduje się zapis, iż identyfikacji K.Sz. dokonał TW ps. »Bolek«. Notatkę sporządzam w celach dokumentacyjnych”18.

Tuż po wysłaniu notatki do Warszawy jej autor został odwołany. Jego stanowisko zajął bardziej związany z nowym kierownictwem Stanisław Rybiński. Zmiana personalna okazała się skuteczna. Kiedy w 1996 r. w archiwum Delegatury UOP w Gdańsku przeprowadzono kontrolę akt archiwalnych, okazało się, że w międzyczasie notatka dotycząca K. Szołocha została usunięta. Na jej miejsce podrzucono inny dokument19.


Działania por. K. Bollina ukierunkowane na uniemożliwienie bezprawnego niszczenia dokumentów dotyczących L. Wałęsy, a oddanych do archiwum w teczce o sygnaturze ADM–1375, okazały się tylko częściowo skuteczne. Już 10 września 1993 r. dokumenty te wypożyczył nowy szef Delegatury mjr H. Żabicki, który długo przetrzymywał je w swoim gabinecie. Oddał je dopiero w listopadzie 1995 r. Wkrótce potem jednak naczelnik Wydziału Ewidencji i Archiwum S. Rybiński ponownie zabrał teczkę z magazynu i bez pokwitowania zaniósł ją przełożonym.

Prawdopodobnie wówczas z teczki usunięto kopię dokumentacji dotyczącej L. Wałęsy, którą 1 czerwca 1992 r. w związku z realizacją uchwały lustracyjnej przesłano do Warszawy. W ten sposób bezpowrotnie zginął trzeci i ostatni komplet donosów TW ps. „Bolek”, który istniał w czasie realizacji uchwały z 28 maja 1992 r.: oryginały donosów „wyczyszczono” z teczek akt operacyjnych, a dwa egzemplarze kserokopii meldunków TW ps. „Bolek” usunięto w Warszawie20 i w Gdańsku21. Żeby usunąć ślady przestępstwa, w teczce ADM–1375 podmieniono oryginalny spis dokumentów, które miały znajdować się w teczce, zastępując go nowym. Wedle tego dokumentu, w teczce nigdy nie było dokumentacji przygotowanej przez K. Bollina w 1992 r., a miały się tam znajdować meldunki dotyczące obserwacji L. Wałęsy22.

Precyzyjne określenie roli, jaką odegrali w tej operacji poszczególni funkcjonariusze z kierownictwa Delegatury (Żabicki, Grzegorowski i Rybiński), jest bardzo trudne. Mniej wątpliwości niż kwestia skali odpowiedzialności wspomnianych osób budzi sprawa momentu, w którym rozpoczęto akcję zacierania śladów kradzieży dokumentów dotyczących TW ps. „Bolek”. Ciąg wydarzeń związanych z tą operacją rozpoczął się około 22 listopada 1995 r., kiedy kierownictwo Delegatury oficjalnie zwróciło teczkę ADM–1375 do archiwum, by potem wynieść ją nielegalnie i na powrót podrzucić, „wyczyszczoną” i z „nowym” spisem zawartości. Wydarzenia te rozegrały się więc kilka dni po drugiej turze wyborów prezydenckich, w których Aleksander Kwaśniewski nieznacznie wygrał z Lechem Wałęsą. Zmiana głowy państwa oznaczała szybki koniec ekipy kierowniczej gdańskiej Delegatury UOP zainstalowanej jesienią 1993 r. przez Milczanowskiego23.

W początkach 1996 r. nowy szef UOP24 Zbigniew Siemiątkowski z SLD dokonał zmiany na stanowisku szefa Delegatury UOP w Gdańsku. Dotychczasowego szefa – mjr. H. Żabickiego, zastąpił ppłk Adam Hodysz. W kwietniu 1996 r. do archiwum trafiły karty obiegowe odchodzących z Delegatury mjr. H. Żabickiego i jego zastępcy kpt. Z. Grzegorowskiego. Ówczesny naczelnik Wydziału Ewidencji i Archiwum, Rybiński, przebywał na zwolnieniu lekarskim, toteż obie karty trafiły do tego samego pracownika, który przyjmował teczkę ADM–1375 do archiwum we wrześniu 1993 r. Pamiętał on, że pierwotnie teczka była grubsza. Kiedy problem zgłoszono naczelnikowi archiwum, ten zbagatelizował go, twierdząc, że brakujące dokumenty ma u siebie w szafie. Następnie wręczył pracownikowi archiwum plik meldunków z obserwacji figuranta o kryptonimie „Zenit”, śledzonego przez SB w 1988 r. Chodziło o L. Wałęsę. Początkowo próba oszukania pracowników archiwum zakończyła się pomyślnie: wspomniane meldunki w dobrej wierze włożono do teczki, którą odłożono na półkę25.

Jednak dwa tygodnie później, w połowie maja 1996 r., ppłk Hodysz zwrócił pracownikom archiwum uwagę, by w szczególnie dokładny sposób sprawdzali materiały wypożyczane przez szefostwo Delegatury. Można się domyślać, że dysponował już wówczas jakimiś informacjami o machinacjach dokonywanych za czasów poprzedniego kierownictwa w sprawie dokumentów L. Wałęsy. Powrócił więc problem teczki ADM–1375, w której znajdowały się kopie dokumentów przekazanych szefowi UOP Piotrowi Naimskiemu w czasie realizacji uchwały Sejmu z 28 maja 1992 r. Zawartość wspomnianej teczki skonfrontowano z pismem przewodnim GDE–00958/92, za którym w 1993 r. por. K. Bollin przesłał teczkę ADM–1375 do archiwum. O tym piśmie, powielającym pierwotny spis zawartości teczki, zapomnieli autorzy manipulacji. Porównanie tego dokumentu ze spisem treści podrzuconym do teczki ADM–1375 w 1995 r. nie pozostawiało wątpliwości: „Akta archiwalne ADM–1375 po ich złożeniu w archiwum w dniu 6 IX 1993 r. zostały w sposób świadomy zdekompletowane i w celu ukrycia tego faktu poszczególne karty zostały przenumerowane, zawartość teczki uzupełniono dokumentami »tajne spec [jalnego] znaczenia« niewiadomego pochodzenia oraz sporządzono nowy spis »Zawartość teczki« pod kątem dokonanych manipulacji”26.

W związku z wykrytym fałszerstwem w czerwcu 1996 r. zarządzono kompleksową kontrolę archiwum Delegatury pod kątem ewentualnych braków. W czasie wspomnianych czynności urzędowo potwierdzono „wyczyszczenie” teczki ADM–1375 z dokumentów kompromitujących L. Wałęsę. Ustalono też, że z tomu 22 akt SO krypt. „Jesień 70” usunięto opisywany wcześniej dokument dotyczący identyfikacji przez TW ps. „Bolek” K. Szołocha27.

Trzej członkowie poprzedniego kierownictwa, których usiłowano przesłuchać w sprawie losów zawartości teczki ADM–1375, wszystkiego się wypierali bądź – „z powodu choroby” – w ogóle nie mogli złożyć wyjaśnień. Stosowne doniesienie w sprawie zaginięcia akt kompromitujących L. Wałęsę i udziału w niej trzech funkcjonariuszy UOP skierowano do prokuratury w 1997 r.28

Wówczas do kontrataku przystąpił były szef Delegatury mjr Henryk Żabicki. Zaczął on publicznie przedstawiać się jako „ofiara machinacji Hodysza i Bollina”. Twierdził, że w teczce ADM–1375 były tylko komunikaty z obserwacji Wałęsy, natomiast nigdy nie było w niej raportów TW ps. „Bolek”. Te miały zostać sfałszowane przez por. Bollina i ppłk. Hodysza, o czym Żabicki poinformował prokuraturę: „Znana mi była [...] teczka ADM–1375 z opisaną wyżej przeze mnie zawartością. [...] Teczkę tę dokładnie przeglądałem i pamiętam, że zawierała ona dokumenty dotyczące pobytu oficerów z Komisji Macierewicza oraz komunikaty z obserwacji prowadzonej za Lechem Wałęsą. Jestem pewien, że teczka nie zawierała żadnych materiałów operacyjnych ważnych dla bezpieczeństwa państwa, a co szczególnie ważne, gdyż dokładnie to sprawdzałem, spis treści był zgodny z zawartością teczki. [...] Reasumując, stwierdzam, iż pan Krzysztof Bollin przy wydatnym wsparciu pana Adama Hodysza, manipulując skompilowanymi i nielegalnie wytworzonymi materiałami archiwalnymi, z zemsty podjął działania zmierzające do politycznego kompromitowania b. prezydenta Lecha Wałęsy”29.

Działania H. Żabickiego natychmiast uzyskały wsparcie byłego prezydenta. Wedle „Gazety Wyborczej”: „Lech Wałęsa poprosił wczoraj Hannę Suchocką, minister sprawiedliwości, o szczególny nadzór nad śledztwem w sprawie zniknięcia tzw. teczki »Bolka«. Byłego prezydenta zaniepokoiły informacje w prasie mówiące, jego zdaniem, o kolejnej prowokacji – fałszowaniu dokumentów w Delegaturze Urzędu Ochrony Państwa w Gdańsku. Do pisma do minister Suchockiej były prezydent dołączył artykuły z »Głosu Wybrzeża« i »Gazety Wyborczej«. Dotyczą one doniesienia do prokuratury złożonego przez ppłk. Henryka Żabickiego, byłego szefa Delegatury UOP w Gdańsku, przeciwko swojemu następcy płk. Adamowi Hodyszowi”30.

Ostatecznie tylko mjr. Zbigniewowi Grzegorowskiemu, który miał pozostawić własnoręcznie sporządzony dowód fałszowania spisu w teczce ADM–1375, postawiono zarzuty prokuratorskie31.

Grzegorowski mógł jednak liczyć na pomoc kolegów z SB. Były szef UOP Gromosław Czempiński wsparł go w czasie procesu, obciążając za cudze winy płk. Adama Hodysza. Po wyjściu z sali sądowej mówił: „Nic mi nie wiadomo, aby pan Grzegorowski niszczył jakieś dokumenty. Uważam, że za sytuację w gdańskim UOP odpowiadał szef Delegatury Adam Hodysz. Słyszałem i napawa mnie to przerażeniem, że wiele osób robiło sobie notatki i kopie różnych dokumentów32. [...] Za bałagan w gdańskim UOP odpowiada szef Delegatury Hodysz oraz szef Archiwum”33.

Dokumenty z teczki akt administracyjnych nr 1375 nie były jedynymi, które zniknęły w gdańskiej Delegaturze UOP po czerwcu 1992 r. Z dziennika rejestracyjnego byłego Wydziału „C” KW MO Gdańsk wyrwano kartę z numerami od 12517 do 12565. Na powyższej stronie, pod nr. 12535, rejestrowany był, jako TW ps. „Bolek”, Lech Wałęsa. Fakt usunięcia karty z dziennika rejestracyjnego odkryto dopiero w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych34.

Kolejny brak w archiwaliach stwierdzili autorzy niniejszej książki w czasie kwerendy w 2007 r. Chodzi o dokumentację w sprawie L. Wałęsy znajdującą się w aktach sprawy o kryptonimie „Gotowość”, dotyczącej akcji internowania członków NSZZ „Solidarność” z województwa gdańskiego. Ze spisu treści stosownej teczki wynika, że na kartach 545–546 powinien znajdować się arkusz ewidencyjny internowanego Lecha Wałęsy. Tymczasem paginacja kończy się na karcie numer 544, zaś następną po niej jest karta numer 547. Karty znajdujące się między nimi zostały usunięte. Pomimo wyrwania z teczki dwóch stron dokumentu zapomniano o usunięciu spisu zawartości teczki, w którym pod numerem liczby porządkowej 292 ujęto arkusz ewidencyjny przeznaczonego do internowania L. Wałęsy35.

Warto również wspomnieć, że w latach 1992–1995 nie tylko usuwano i niszczono dokumenty dotyczące Lecha Wałęsy. Wiele wskazuje na to, że dokonywano też innych manipulacji służących pokazaniu go jako osoby wyłącznie rozpracowywanej przez SB i niemającej na swym koncie żadnego epizodu współpracy z bezpieką.

W tomie XXII akt SO krypt. „Jesień 70” znajduje się dokument paginowany jako karta 269. Został on rzekomo sporządzony przez kpt. Edwarda Graczyka 16 lutego 1971 r. Jego treść jest następująca: „Gdańsk, 16 II 1971 r. TAJNE. Notatka służbowa z dn. 16 II 1971.W dniu 16 II 1971 ob. Lech Wałęsa nie podjął współpracy jako TW. kpt. E. Graczyk. Propozycja. W związku z odmową współpracy proponuję dalszą kontrolę jego działalności na W–4 poprzez TW KLIN. kpt. E. Graczyk [podkreślenie w oryginale]”36. Dokument ten, jeśli uznać, że jest autentyczny, miałby spore znaczenie dla historii kontaktów L. Wałęsy z kpt. Graczykiem. Może i ów go zwerbował około 19 grudnia 1970 r., może i nawet zarejestrował jako agenta 29 grudnia 1970 r., ale faktycznej współpracy nie było lub była krótkotrwała, skoro mniej więcej 6 tygodni później Wałęsa „nie podjął współpracy”. A może była to jedna i jedyna próba pozyskania Wałęsy w charakterze TW, a raporty „Bolka” pochodzą od zupełnie innej osoby?

Kilka elementów wspomnianej notatki zgadza się z historycznymi realiami. Lech Wałęsa pracował wówczas na wydziale elektrycznym stoczni – W–4, a kontakty z nim utrzymywał kpt. E. Graczyk. Dokument ten jest też umiejscowiony zgodnie z chronologicznym układem tomu: przed nim i po nim znajdują się dokumenty datowane 9 i 16 lutego 1971 r. Na tym jednak argumenty przemawiające za wiarygodnością opisanego dokumentu się kończą. Dowodów przeciw jego autentyczności jest więcej. Już sama treść bardzo lakonicznej notatki wydaje się dziwna. Dokumenty dotyczące prób pozyskania danej osoby w charakterze współpracownika z reguły były kierowane do stosownej teczki „kandydata na Tajnego Współpracownika”, a nie do jakiejkolwiek sprawy obiektowej. Ponadto dokument taki był bardzo szczegółowy: z reguły opisywał okoliczności spotkania oraz motywy, dla których osoba odmawia kontaktów lub rezygnuje z dalszej współpracy. Jeszcze więcej wątpliwości budzą różne szczegóły dotyczące pragmatyki kancelarii SB. Papier, na którym sporządzono dokument, jest nietypowy i odróżniający go od pozostałych dokumentów w teczce. Wprawdzie nadano mu klauzulę „tajne”, jednak nie ma informacji dotyczącej numeru egzemplarza. Na dole notatki nie ma rozdzielnika, gdzie notatkę wysłano. Jeżeli nawet był to jedyny egzemplarz notatki, to obowiązkowo zawierałby informację o stanowisku i podpis wytwórcy. Tu nie ma nawet jednostki SB, w której służył rzekomy autor notatki. Powstanie takiego dokumentu w kancelarii SB jest więc raczej mało prawdopodobne. Jego wiarygodność wydają się ostatecznie przekreślać dwa ważne elementy sprawy. TW ps. „Klin”, o którym mowa w notatce, nie występuje w żadnych innych dokumentach SB dotyczących wydziału W–4, Stoczni Gdańskiej im. Lenina i SO krypt. „Jesień 70” oraz SO krypt. „Arka”. Co więcej, dzięki analizie dziennika rejestracyjnego SB wiemy, że agenta o pseudonimie „Klin” w ogóle nie było wówczas w ewidencji operacyjnej pionu III gdańskiej SB. Pojawia się on tylko w rzekomej notatce Graczyka, aby – wobec odmowy współpracy z SB –inwigilować L. Wałęsę37.

Nie mniej istotne znaczenie dla oceny wiarygodności powyższego dokumentu ma kwestia paginacji całego tomu XXII akt SO krypt. „Jesień 70”, w którym ów dokument się znajduje. Otóż wspomniany tom był paginowany trzykrotnie. Najstarsza paginacja została wytworzona prawdopodobnie przy przekazywaniu akt do archiwum w czasach istnienia SB. Kolejna także pochodzi z tego okresu lub została sporządzona już w czasach UOP. Ostatnia paginacja, stemplowana, została wykonana już przez pracowników Instytutu Pamięci Narodowej. Na omawianym dokumencie jest tylko jedna paginacja, ta pochodząca z czasów IPN. Wniosek jest dość oczywisty: rzekomego meldunku kpt. E. Graczyka o niepodjęciu współpracy z SB nie było w omawianym tomie akt w chwili zdawania go do archiwum w 1978 r. Trafił tutaj później, najprawdopodobniej w latach dziewięćdziesiątych38. Co ciekawe, z dwóch paginacji wykonanych przed przekazaniem opisywanego tomu do IPN w tym fragmencie ciągłość ma tylko ta sporządzona czerwonym ołówkiem. Karta poprzedzająca rzekomy meldunek kpt. E. Graczyka z 16 lutego 1971 r. ma według niej numer 271, natomiast ta znajdująca się po nim – 272. Można więc wysnuć wniosek, że w chwili poprzedniego paginowania tomu, przed przekazaniem akt SO krypt. „Jesień 70” do IPN, karty te sąsiadowały ze sobą, a rzekomego meldunku kpt. E. Graczyka w niej nie było39. Nie znalazł go również w czasie swoich poszukiwań archiwalnych w 1991 r. por. Krzysztof Bollin. Wszystko wskazuje więc na to, że wątpliwej autentyczności „notatka Graczyka” mogła zostać podrzucona do teczki w czasach UOP, najprawdopodobniej po czerwcu 1992 r. Można oczywiście zanegować powyższe ustalenia i uznać ten dokument za autentyczny. Gdyby tak było, że TW ps. „Bolek” w lutym 1971 r. odmówił współpracy, to i tak z pozostałych dokumentów wynika, że w późniejszym czasie doszło do odwieszenia jakoby zerwanych w lutym kontaktów. Potwierdzają to obszerne doniesienia TW ps. „Bolek” z okresu późniejszego i fakt wyrejestrowania go z ewidencji operacyjnej SB dopiero w 1976 r. Jednak analiza tego dokumentu, jak i cały kontekst tej sprawy, każe nam uznać notatkę z 16 lutego 1971 r. za falsyfikat.

Najciekawsza jest jednak ostatnia zidentyfikowana przez autorów manipulacja, dokonana w teczce ADM–1375. Otóż w miejsce usuniętych z niej doniesień TW ps. „Bolek”, oprócz meldunków z obserwacji figuranta o pseudonimie „Zenit”, do teczki podrzucono trzy ważne dokumenty:

– kserokopię pisma dyrektora Departamentu V MS W płk. J. Sasina do dyrektora Biura Śledczego MSW płk. H. Starszaka z 24 kwietnia 1982 r. w sprawie przesłania mu 14 tomów akt SOR krypt. „Bolek” wraz z analizą wspomnianych akt;

– kserokopię pisma Biura Śledczego MSW do naczelnika Wydziału V WUSW w Gdańsku z 25 października 1983 r. dotyczącego zwrotu 14 tomów akt archiwalnych SOR krypt. „Bolek”;

– kserokopię analizy SOR krypt. „Bolek” z 20 kwietnia 1982 r. sporządzoną przez inspektora Wydziału III Departamentu V MSW ppor. A. Żaczka40.

Dokumenty te na różne sposoby dotyczą SOR krypt. „Bolek” założonej na L. Wałęsę w 1978 r. Ich podrzucenie do teczki było zaplanowane i dobrze przemyślane. Pozornie wszystko tu pasuje: w 1983 r. zwrócono do Gdańska wypożyczone wcześniej akta Lecha Wałęsy wraz ze sporządzoną na ich podstawie analizą SOR krypt. „Bolek”. Dokumenty te przesłano do Gdańska i tu, jeszcze w czasach SB, mogły zostać zarchiwizowane. Ale to tylko pozory. Przy głębszej analizie sprawy widoczna jest ewidentna mistyfikacja.

Pierwsze ze wspomnianych pism jest kserokopią oryginalnej korespondencji przesłanej z Departamentu V do Biura Śledczego MSW. Widnieją na niej wszystkie stosowne numery kancelaryjne, urzędowe parafy i adnotacje. Zgodnie z pragmatyką służbową dokument ten powinien zostać zarchiwizowany w Biurze Śledczym MSW, a nie w jakiejkolwiek jednostce SB w Gdańsku.

Podobnie jest z drugim dokumentem, pismem Biura Śledczego MSW do naczelnika Wydziału V WUSW Gdańsk z 25 października 1983 r. dotyczącym zwrotu 14 tomów akt archiwalnych SOR krypt. „Bolek”. Taki dokument rzeczywiście powędrował w 1983 r. do Gdańska, ale nie jest to ten egzemplarz, który znajduje się w teczce ADM–1375. Ten jest jedynie kopią tego pisma, wytworzoną w Biurze Śledczym MSW w celu złożenia ad acta.

Zważywszy na fakt, że trzeci dokument – analiza SOR krypt. „Bolek”, był dodatkiem do jednego z opisanych pism, nie ma już wątpliwości, gdzie wszystkie trzy dokumenty zostały zarchiwizowane i gdzie prawidłowo powinny się znajdować: w dokumentacji po byłym Biurze Śledczym MSW, czyli w kancelarii adresata. Jednak w 1996 r. znalazły się w archiwum Delegatury UOP w Gdańsku.

Pojawiają się więc fundamentalne dla tych rozważań pytania. Jak wspomniane dokumenty trafiły z Warszawy do Gdańska i kto podrzucił je do teczki ADM–1375? Odpowiedź nie wydaje się trudna, bowiem zarówno dwa omówione pisma, jak i analiza SOR krypt. „Bolek” nie są nowymi dokumentami w tej sprawie. Ich nazwy zostały wymienione w dwóch wcześniej wytworzonych dokumentach: protokole z przejęcia akt z szafy szefa UOP Piotra Naimskiego oraz w Protokole z przeglądu materiałów dotyczących agenturalnej działalności Lecha Wałęsy w latach 1970–1976 sporządzonym 5 czerwca 1992 r. przez podwładnych ministra Antoniego Macierewicza. Dokumenty te we wrześniu 1992 r. zostały przejęte przez prezydenta Lecha Wałęsę i nigdy nie wróciły do archiwum. Można więc domyślać się, skąd trafiły do archiwum Delegatury UOP w Gdańsku.
______
1 Ktoś walczył, ktoś się zaczaił, z L. Wałęsą rozmawiała M. Olejnik, „Gazeta Wyborcza", 5 I 2000.

2 W wywiadzie udzielonym „Gazecie Wyborczej” Andrzej Milczanowski mówił potem: „prezydent Wałęsa jest istotnym czynnikiem stabilizującym sytuację w kraju. A jeśli idzie o Hodysza: czy fakt, że prezydent od wielu lat mieszka w Gdańsku i jego życie jest w sposób szczególny związane z tym miastem, nie upoważnia go do wypowiadania sugestii na temat funkcjonowania różnych instytucji w tym mieście? Byłoby rzeczą śmieszną, gdyby mu takiego prawa odmawiać”. Poezja tajnych służb, z ministrem spraw wewnętrznych A. Milczanowskim rozmawia P. Najsztub, „Gazeta Wyborcza, 5–6 II 1994. W rozmowie z S. Cenckiewiczem Milczanowski stwierdził, że dążył do odwołania Hodysza ze stanowiska już w 1992 r.,
ale sprzeciwiał się temu prezydent Wałęsa. Notatka z rozmowy S. Cenckiewicza z A. Milczanowskim w dniu 24 X 2007 r.

3 Zob. m.in.: E. Szczesiak, Borusewicz. Jak runął mur. Rozmowy z liderem opozycji demokratycznej, legendą Sierpnia ’80 oraz podziemia „Solidarności”, pierwowzorem „Człowieka z żelaza”, Warszawa 2005, s. 51–57 i in.; idem, My, podziemni. Cisi bohaterowie stanu wojennego. Jak walczyła Solidarność. Gdańsk 1981–1989, Gdańsk 2006, s. 85–95.

4 J. Kurski, Sierpień to ja, „Gazeta Wyborcza”, 11–12 IX 1993.

5 W grudniu 1988 r. L. Wałęsa osobiście, jako przywódca „Solidarności”, witał opuszczającego więzienie A. Hodysza w kościele św. Brygidy w Gdańsku.

S. Cenckiewicz brał udział w tym publicznym spotkaniu.

6 J. Kurski, Sierpień to...

7 Adam Michnik pisał: „Dziś [...] Wałęsa, w sposób [...] podły i nikczemny, oskarża o zdradę Adama Hodysza, człowieka, który narażał życie, pracując dla »Solidarności«, a zapłacił latami więzienia; oskarża o współpracę z SB Bogdana Borusewicza Aleksandra Halla, Arkadiusza Rybickiego, za których prawość i uczciwość gotów jestem zaręczyć własną głową. [...] Zohydzając ich, prezydent RP zohydza Polskę i jej historię”. A. Michnik., Prezydent przebrał miarę, „Gazeta Wyborcza”, 14 IX 1993.

8 „Prezydent miał Hodyszowi za złe, że nie zniszczył przechowywanych w [archiwum] gdańskiej Delegatury [akt] operacyjnych SB z lat 70. i 80., związanych z osobą o pseudonimie Bolek”. J. Jachowicz, Wymuszona dymisja?, „Gazeta Wyborcza”, 23 XI 1993.

9 J. Kurski, Czystka w Gdańsku, „Gazeta Wyborcza”, 8 IX 1993.

10 Długie ręce Belwederu. Rozmowa z mjr. Adamem Hodyszem – byłym szefem UOP w Gdańsku, odwołanym 3.09.1993, „Gazeta Polska”, 15 IX 1993.

11 J. Kurski, Sierpień to...

12 Wedle Planu organizacji obserwacji fig [uranta] ps. „Wół” oraz jego miejsca zamieszkania z 13 X1 1982 r. „odpowiedzialnymi za prawidłową realizację przebiegu obserwacji są: kpt. Żabicki kier [ownik] Sekcji II”. IPN Gd 0046/824, t. 1, k. 2–3. Natomiast zgodnie z Notatką służbową z zabezpieczenia ob. Lecha Wałęsy oraz jego miejsca zamieszkania w dniu 13.XI. 1989 r. w godz. 6.00–23.00 „Samochody prowadzili: Grzegorowski »Polonez« nr rej. GKE–6785”. IPN Gd 0046/824, t. 2, k. 4.

13 J. Jachowicz, Długi cień sprawy „Bolka”, „Gazeta Wyborcza”, 28 I 2000.

14 IPN BU 1658/3, Notatka służbowa funkcjonariusza Delegatury UOP w Gdańsku na temat okoliczności zaginięcia dokumentów SB dotyczących L. Wałęsy w archiwum UOP w Gdańsku, Gdańsk, 12 VI 1996, k. 44 (zob. aneks źródłowy nr 70).

15 Niezwykle ważne jest to, że informację na temat archiwizowanych dokumentów odnotowywano jednocześnie w dwóch miejscach: 1) w spisie na początku teczki oraz 2) w piśmie przewodnim do wspomnianej teczki. Będzie to miało dla dalszego rozwoju wypadków bardzo istotne znaczenie.

16 IPN BU 1658/3, Notatka służbowa dotycząca odnalezienia dokumentu w sprawie roli TW ps. „Bolek” w inwigilacji jednego z przywódców gdańskiego Grudnia '70 K. Szołocha, Gdańsk, 22 XII 1993, k. 65 (zob. aneks źródłowy nr 69 i aneks ilustracyjny nr 62).

17 IPN BU 1658/3, Notatka dotycząca ustaleń postępowania dyscyplinarnego [przeciw] [...] i innym funkcjonariuszom DUOP w Gdańsku, 15 XI 1996, k. 23.

18 IPN BU 1658/3, Notatka służbowa dotycząca odnalezienia dokumentu w sprawie roli TW ps. „Bolek” w inwigilacji jednego z przywódców..., k. 65.

19 IPN BU 1658/3, Pismo szefa UOP płk. A. Kapkowskiego do prokuratora wojewódzkiego w Gdańsku I. Tomaszewskiego, Warszawa, 11 XII 1996, k. 38.

20 Chodzi o kopię dokumentacji wspomnianej w poprzednim przypisie zarchiwizowaną w teczce ADM–1375.

21 Chodzi o materiały i korespondencję przekazaną w dniu 1 VI 1992 r. z Gdańska szefowi UOP.

22 IPN BU 1658/3, Protokół z kontroli doraźnej przeprowadzonej w Wydziale Ewidencji i Archiwum Delegatury Urzędu Ochrony Państwa w Gdańsku, Gdańsk, 13 VI 1996, k. 15.

23 „Wyczyszczenie” akt ADM–1375 pozornie wydało się rozwiązaniem równie prostym, co doskonałym. Usunięcie z teczki oryginalnego spisu dokumentów z 1992 r. i zastąpienie go w końcu 1995 r. nowym, dość skutecznie zacierało ślady przestępstwa. Nawet gdyby ktoś orientował się, że w teczce kiedyś znajdowało się coś innego, to sprawa byłaby praktycznie nie do udowodnienia. Słowa por. K. Bollina przeciwko zeznaniom trzech funkcjonariuszy z kierownictwa Delegatury z pewnością nie zadecydowałyby o ewentualnym wyroku sądowym.

24 Andrzej Milczanowski podał się do dymisji w dniu 22 XII 1995 r.

25 Incydent z „odnalezieniem” wspomnianych meldunków z obserwacji L. Wałęsy w latach osiemdziesiątych pokazuje, jak wiele dokumentów byłej SB można było w latach 1989–1990 bez problemu wynieść i spożytkować w różnych celach. To tłumaczyłoby, dlaczego byli funkcjonariusze Wydziału „B” (obserwacja) SB WUSW w Gdańsku – kierując Delegaturą UOP – mogli tak łatwo „odnaleźć” niezbędne meldunki z obserwacji L. Wałęsy. Fakt ten koresponduje z informacjami stanowiącymi tajemnicę poliszynela, m.in. w środowisku byłych funkcjonariuszy UOP, wedle których Żabicki i Grzegorowski mieli w okresie przełomu 1989–1990 zgłosić się do lidera „Solidarności” z dużą liczbą dotyczących go dokumentów (mieli mu przekazać pamiątkowy album ze zdjęciami wykonanymi przez Wydział „B” WUSW w Gdańsku), w ten sposób wkupiając się w jego łaski. Jest faktem, że Wałęsa później mówił publicznie, że różne dokumenty SB na swój temat nielegalnie pozyskał. Jednak zweryfikowanie podobnych informacji jest obecnie niemożliwe.

26 IPN BU 1658/3, Protokół z kontroli doraźnej przeprowadzonej w Wydziale Ewidencji i Archiwum Delegatury..., k. 15.

27 Ibidem, k. 18.

28 IPN BU 1658/3, Notatka dotycząca ustaleń postępowania dyscyplinarnego..., k. 23; IPN BU 1658/3, Pismo szefa UOP płk. A. Kapkowskiego do prokuratora wojewódzkiego w Gdańsku..., k. 36–39.

29 Zawiadomienie Henryka Żabickiego o popełnieniu przestępstwa przez A. Hodysza i K. Bollina, b.d. [VI 1996], kopia w zbiorach autorów.

30 Bolek pod nadzorem, „Gazeta Wyborcza”, 11 II 2000.

31 Na podstawie zeznań i analizy maszyn do pisania w Delegaturze UOP udało się ustalić, kto w końcu 1995 r. sporządzał oryginał wspomnianego spisu. Zeznania te również potwierdziły, że nowy spis dał do przepisania Z. Grzegorowski. Zob. IPN BU 1653/3, Notatka dotycząca ustaleń postępowania dyscyplinarnego..., k. 27.

32 Jest to aluzja to działań por. K. Bollina, który sporządził w czerwcu 1991 r. trzy notatki dotyczące odnalezionych donosów TW ps. „Bolek".

33 Wielkie klonowanie, „Gazeta Wyborcza”, 21 I 2000.

34 IPN BU 1658/9, Notatka służbowa dyrektora archiwum UOP płk. A. Zielińskiego, Warszawa, 30 VIII 1999, k. 1.

35 Por. IPN Gd 0207, Spis zawartości teczki, k. 7.

36 IPN Gd 003/14, t. 22, k. 272 (zob. aneks ilustracyjny nr 64). Dokument ten po raz pierwszy przywołał S. Cenckiewicz: Oczami bezpieki. Szkice i materiały z dziejów aparatu bezpieczeństwa PRL, Kraków 2004, s. 323. Znamienne, że w liście do S. Cenckiewicza z 27 I 2005 r. L. Wałęsa zwrócił uwagę na notatkę E. Graczyka z 16 II 1971 r. o rzekomej odmowie współpracy jako na dokument autentyczny i zaprzeczający innym dokumentom (sfałszowanym) świadczącym o istnieniu i współpracy TW ps. „Bolek”. „Pisze Pan o liście Macierewicza; że jest notatka z dniem 29 grudnia 1970 r. jako TW a w innym miejscu i dokumencie, który Pan przytacza z dnia 16 lutego 1971 r., a więc później, jako jednoznaczne stwierdzenie odmowa współpracy, bezsens” – pisał w liście elektronicznym Wałęsa (zachowano oryginalną pisownię). List L. Wałęsy do S. Cenckiewicza z 27 I 2005 r., w zbiorach autorów. Ponadto L. Wałęsa opublikował ten dokument w formie fotokopii w swojej książce: Moja III RP, s. 86.

37 Oględziny własne autorów dziennika rejestracyjnego byłego WUSW w Gdańsku.

38 W 1978 r. akta SO krypt. „Jesień 70” złożono do archiwum KW MO w Gdańsku. Wówczas akta paginowano. Wniosek jest więc oczywisty: każdy dokument znajdujący się w tej sprawie musiał mieć nie mniej niż jedną, sporządzoną wówczas paginację.

39 Zob. aneks ilustracyjny nr 64.

40 Aktualnie dokumenty te znajdują się w archiwum gdańskiego IPN: IPN Gd 00201/48, t. 4".









http://niezalezna.pl/84539-szokujace-uop-jezdzil-po-polsce-i-kradl-dokumenty-dotyczace-walesy-mowi-prof-cenckiewicz




"Szokujące! UOP jeździł po Polsce i kradł dokumenty dotyczące Wałęsy - mówi prof. Cenckiewicz


 - Wiele osób, nawet w ostatnich godzinach, również strażaków bezpośrednio zaangażowanych w tę sprawę, do mnie dzwoniło i opowiadało o swoich wątpliwościach co do całej procedury związanej z wyjaśnieniem tej sprawy, ale też z całą procedurą związaną z ratowaniem ludzi i tak szybką decyzją o wyburzeniu tego budynku - kontynuował.

- To jedna z dwóch wielkich katastrof w Gdańsku (obok pożaru Hali Stoczni Gdańskiej), które budzą wśród mieszkańców, ale również wśród specjalistów, wątpliwości. W moim przekonaniu jeżeli zapadłaby decyzja o weryfikacji tamtych wniosków prokuratury, z tamtych czasów, to weryfikatorami tamtych wniosków powinni być prokuratorzy z innych miast - zasugerował Cenckiewicz.



- Nigdy nie było rozkazu podpisanego przez szefa UOP „kradniemy wszystkie dokumenty dotyczące Lecha Wałęsy". Urząd jednak pracował tak sprawnie, że od Warszawy do Gdańska i po całej Polsce jeździł i kradł te dokumenty, wyrywał kartki w różnych miejscach itd. Akcje UOP realizowane w kilku miejscach w kraju, kradzież kilku tysięcy stron dokumentów, które miały w tamtym czasie klauzulę ściśle tajne. Mamy notatki o tym, że po nocy Andrzej Milczanowski z Jerzym Koniecznym wozili do Belwederu akta, do Lecha Wałęsy. Potem kartki z tych akt były wyrywane. Potem, zauważono, że spis treści nie odpowiada treści tych wszystkich teczek, no to wyrywano spis treści. A jak spis treści był przytwierdzony do okładki, to wyrywano okładki. To są rzeczy, które są w normalnym demokratycznym kraju po prostu niemożliwe i za to nikt nigdy w żaden sposób nie odpowiedział. Do tego stopnia nie opowiedział, że Lech Wałęsa nawet w kilku śledztwach prowadzonych w tej sprawie nie został nawet przesłuchany - ujawnił Sławomir Cenckiewicz na antenie TVP Info".






















http://wpolityce.pl/historia/304054-cenckiewiczuop-tak-pracowal-ze-jezdzil-po-calej-polsce-i-kradl-dokumenty-z-miejsc-zwiazanych-z-lechem-walesa



„UOP tak pracował, że jeździł po całej Polsce i kradł dokumenty z miejsc związanych z Lechem Wałęsą”




romosław Czempiński to człowiek, który był bezpośrednio zaangażowany w wyprowadzenie akt obciążających Lecha Wałęsę w związku ze współpracą z SB. Wyniesione dokumenty przechował w mieszkaniu konspiracyjnym UOPna Piaskach. W 2000 r. był, w jakimś sensie, fałszywym świadkiem obrony Lecha Wałęsy w procesie lustracyjnym
-– tak prof. Sławomir Cenckiewicz, szef Wojskowego Biura Historycznego mówił w „Minęła dwudziesta” o wybuchu w jednym z gdańskich bloków w 1995 r. i o notatce wskazującej, że w dniu, w którym doszło do tragedii, funkcjonariusze UOP przeszukali mieszkanie płk. Adama Hodysza i przejęli kopie akt, mających obciążać Wałęsę. SzefemUOP w tym czasie był gen. Czempiński, który zaprzecza, by funkcjonariusze mogli dopuścić się przestępstwa.
W święta Wielkiej Nocy w bloku przy ulicy Wojska Polskiego 39 w Gdańsku-Wrzeszczu wybuchł gaz, w efekcie czego budynek częściowo zawalił się, a później został wyburzony za pomocą ładunków wybuchowych. W tej tragedii zginęły 22 osoby. Prokuratura uznała, że sprawcą katastrofy był mieszkaniec z parteru, który również zginął w wybuchu. (...)
Gen. Gromosław Czempiński, były szef UOP, w rozmowie z TVP przekonywał, że jego podwładni nie dopuścili się żadnego przestępstwa i nie mają nic wspólnego z wybuchem. Te słowa nie przekonują jednak historyka, który nazywa generała „człowiekiem mało wiarygodnym”.
Gromosław Czempiński to człowiek, który był bezpośrednio zaangażowany w wyprowadzenie akt obciążających Lecha Wałęsę w związku ze współpracą z SB. W książce „SB a Lech Wałęsa”, ujawniliśmy z Piotrem Gontarczykiem, że w 1993 r. Czempiński przekazał Lechowi Wałęsie materiały zagrabione u byłego funkcjonariuszaSB 
-– opowiadał Cenckiewicz.
Mamy także relację Leszka Millera, że generał przechował wyniesione dokumenty w mieszkaniu konspiracyjnym UOP na Piaskach. W 2000 r. był, w jakimś sensie, fałszywym świadkiem obrony Lecha Wałęsy w procesie lustracyjnym
-– dodał.
Cenckiewicz zwrócił uwagę, że w pierwszej połowie lat 90,. „UOP tak pracował, że jeździł po całej Polsce i kradł dokumenty z miejsc związanych z Lechem Wałęsą”. Wskazał, że część dokumentów była niszczona.
Wyrwano kartki, a gdy okazało się, że został spis treści, to wyrywano i spis treści. Często z okładkami
— mówił.
Historyk ujawnił, że ostatnio natrafił na dokumenty mogące świadczyć, jego zdaniem, o akcji chronienia Lecha Wałęsy przed zarzutami o agenturalną współpracę z SB.
Po książce „SB a …” „Gazeta Wyborcza” zarzuciła nam, że uśmierciliśmy kpt. Graczyka (byłego funkcjonariusza SB, który miał w 1970 roku zwerbować do współpracy Lecha Wałęsę). A my przepisaliśmy tylko wyrok sądu lustracyjnego z 2000 r., w którym napisano, że sąd nie był w stanie przesłuchać świadka, ponieważ ten nie żyje. Teraz okazuje się, że UOP dysponował nie tylko informacją o tym, że Graczyk żyje, ale także gdzie mieszka
— mówił Cenckiewicz".

http://niezalezna.pl/84543-wyszkowski-wybuch-w-gdansku-wiaze-sie-z-osoba-walesy


"Wyszkowski: Wybuch w Gdańsku wiąże się z osobą Wałęsy



Od dwóch dni media żyją sprawą dotyczącą wybuchu w bloku w Gdańsku, którą ujawnił prof. Sławomir Cenckiewicz. Okazuje się, że na miejscu katastrofy Urząd Ochrony Państwa przejął dokumenty świadczące o agenturalności Lecha Wałęsy. Zaskoczyło to Pana?
Pamiętając o tym, że prof. Cenckiewicz powiedział, iż nie twierdzi, że budynek został wysadzony przez funkcjonariuszy UOP-u, to jednak sprawa jest arcyciekawa. Wiąże się ona na wielu poziomach z Lechem Wałęsą. Proszę pamiętać, Lech Wałęsa był pytany o to, dlaczego nie zareagował na katastrofę, która zdarzyła się po sąsiedzku i dotyczyła osoby, z którą był w konflikcie.

Mówimy o Adamie Hodyszu?

Tak. To właśnie Wałęsa nakazał wyrzucenie Hodysza z pracy za to, że udostępniono ekipie ministra Antoniego Macierewicza dokumenty na temat agenturalności Lecha Wałęsy.

Wydaje się nieprawdopodobne, żeby ta katastrofa nie zainteresowała Wałęsy. Tym bardziej że podejrzewano go o przetrzymywanie dokumentów.

Pamiętam, że telewizja pytała wtedy Wałęsę o sprawę katastrofy, a on odpowiedział w niesamowity sposób.

Stwierdził, że był na miejscu katastrofy zaraz po wybuchu i osobiście pomagał w poszukiwaniu ofiar i odgruzowywaniu budynku. Nie ma na to żadnych świadków, ale Wałęsa twierdził, że był tam w przebraniu.


To typowe dla Wałęsy, mieszanie prawdy z nieprawdą. Należy domniemywać, że był na miejscu, ale nie w przebraniu, lecz by nadzorować działania funkcjonariuszy UOP-u, którzy przystąpili do zabezpieczania mieszkania Adama Hodysza. To by wskazywało, że Wałęsa był osobiście zainteresowany przebiegiem wydarzeń. Ta relacja Wałęsy jest bardzo ważną poszlaką w całej sprawie.

Czy informacja z akt, do których dotarł prof. Cenckiewicz, jest wiarygodna?

Trzeba pamiętać, że ostatecznie informacja prof. Cenckiewicza dotyczy osoby byłego funkcjonariusza SB, który osobiście brał udział w rozpracowywaniu i był członkiem ekipy obserwującej Lecha Wałęsę w latach 80. Brał udział w kampanii przeciwko Lechowi Wałęsie. W latach 1983–1984 w telewizji był program, który pokazywał Wałęsę prywatnie w sposób niekorzystny. Następnie został on „przewerbowany”. Wałęsa wziął tego funkcjonariusza, który bardzo dużo o nim wiedział, i zrobił z niego, po wyrzuceniu Hodysza, wiceszefa UOP-u w Gdańsku. Następnie część akt, które były w posiadaniu UOP-u w Gdańsku, zaginęła, i odpowiedzialnością za to zaginięcie prokuratura obciążyła Grzegorowskiego. Jego tajny proces toczył się przez kilkanaście lat i dopiero teraz, po ujawnieniu tej dokumentacji, prof. Cenckiewicz odnalazł te informacje. Grzegorowski sam zawiadomił sąd, że UOP interesował się mieszkaniem Hodysza i miało to jakiś związek z katastrofą. To Wałęsa i Grzegorowski są w tej sprawie inicjatorami różnych rewelacji, a prof. Cenckiewicz podaje to jedynie do wiadomości publicznej".


WAŁĘSA OFICJALNIE

























Cóż za wyborowe towarzystwo, oficer prowadzący kpt. Kapciowy i dwóch generałów z WSI.
Należy pamiętać, iż w latach prezydentury wałęsy, bolek dysponował nie tylko "wałęsiarzami" z Urzędu Ochrony Patologii ale także  Wojsko Polskie (?) i jego "służby" traktował jak prywatny folwark.



WAŁĘSA NIEOFICJALNIE


Bardziej intrygująca jest natomiast wcześniejsza, nieoficjalna, nocna wizyta wałęsy w miejscu operacji UOP-u, podczas której wałęsa przebywał w przebraniu, incognito.
I tu mamy ciekawy ślad w postaci dwóch "pracowników firmy ochroniarskiej".


Patrz od 6:24 do 6:50




WSPÓŁPRACA WAŁĘSY ZE SŁUŻBAMI PRL W LATACH  80 - TYCH



List przewodni gen. Kiszczaka dołączony przez niego do tzw. "teczki z szafy Kiszczaka" zawiera jednoznaczne oświadczenie Kiszczaka o współpracy wałęsy ze służbami PRL także w latach 80-tych.
Tyle tylko że wałęsa zaczął sobie dorabiać "w totka" u poważniejszego gracza będącego delegaturą radzieckiego GRU.

















Ps.












































































PS.

















































































































































































CDN