3.02.2016

Budzący się 16 - Brahman & Atman








excar, śr., 2016-01-27 17:00
Witaj "pisklaczku" :)
Nie ma tu żadnej tajemnicy. Pole informacyjne Ziemi. To jest źródło wszelkich wizji z przeszłości i przyszłości. Tam nasz system czasu nie działa. My ludzie mamy niekiedy zdolność do czerpania informacji z tego pola. To są sny wielkich wynalazców i uczonych ,którzy dokonali epokowych odkryć czy wynalazków. Można sobie pomóc tak jak min. Nostradamus za pomoca tej jego polerowanej kabiny(gdzieś tam w jakimś muzeum można ją zobaczyć) Oglądnij ten odcinkowy film(chyba jest też w całości ) ma polskie napisy to zrozumiesz .Jakieś 45minut ciekawego spotkania


Robaczkowa, śr., 2016-01-27 20:27
Cześć ! 
Wybaczcie za wszelkie byki i literówki ale dzisiaj nie mam czasu na korygowanie pisowni. Przerzucę ten mój natłok myśli na kompa.
Ten film Excar już widziałam. Takie jakby techniczne sprawy związane z jasnowidzeniem nie są dla mnie nowością. Mnie to zjawisko interesuje trochę z innego punktu widzenia. Samo zjawisko nie jest jednolite.  Czym innym jest podłączanie się się do jak to się mówi zbiorowej świadomości - kroniki akaszy - oglądanie obrazów z przyszłości i przeszłości, a czym innym ukierunkowany przeaz informacji od konkretnego nadawcy do konkretnego odbiorcy. Pewno z tym wszystkim jest jak z Internetem. Kronika akaszy to cała zawartość tego wszystkiego na raz, to co mamy w całej sieci, a czym innym jest kontakt (konkretny przekaz telepatyczny) konkretna wiadomość przekazana za pomocą tego samego internetu czy telepatii miedzy dwoma jednostkami. Są też formy wiązane jak np. tu na ZNZ, gdzie jedna osoba nadaje, a kilka lub kilkadziesiąt innych odbiera.
 Mnie bardziej interesuje w jakim stopniu konkretne jednostki czy grupy ludzi mogą wpływać na takie pole morfogenetyczne -kronikę akaszy swoimi ukierunkowanymi myślami (to jest to co teraz robi np. Aron Jasnowidz ze sporą grupą ludzi). Czy istnieją na świecie tajne grupy mające duże wpływy, które wykorzystują te techniki do kształtowania przyszłości, która według nich byłaby korzystna, a nie koniecznie dobra dla ogółu ludzi.  Interesuje mnie też  powiązanie między największymi prorokami (jasnowidzami) a religiami. Dlaczego tak wielu z tych jasnowidzów myśli, że te przekazy są od konkretnej świętej według nich osoby. Dlaczego te różne wizje najczęściej pochodzą niby od: Jezusa, Boga, Maryji, czy od innych bogów czy postaci religijnych związanych z innymi religiami. Dlaczego wśród tych jasnowidzących z dostępem do kroniki akaszy przeważają :duchowni, siostry zakonne i buddyści czy różni indyjscy guru. Jakie tu jest do cholery to powiązanie religijności i jasnowidzenia. Dlaczego takie zdolności są częste u dzieci, a potem zanikają.
Na te ostatnie pytania (powiązane z religiami i wiekiem) wydaje mi się, że znalazłam odpowiedź. Tu mnie trochę zainspirowały rozważania o przekazywaniu karmy - Li Hongdży.  On pisał, że jak ktoś komuś zrobi coś złego to jednocześnie oddaje mu część swojej energii. Ta energia się zbiera wokół naszych ciał. Jak komuś dajemy coś od siebie bezinteresownie to wtedy zyskujemy energię. Czyli zły człowiek traci energię, a dobry przez dobre uczynki ją zbiera. To jest ta podstawa przekazywania karmy. Jakie to proste. I ten kto tej energii zgromadził bardzo dużo, uzyskuje (bez żadnego wspomagania) zdolności paranormalne. To jakby taka wartość dodana z bycia dobrym człowiekiem. I tu się wyjaśnia dlaczego to w klasztorach i wśród mnichów buddyjskich jest tak wielu proroków, jasnowidzących. Oni nie potrzebują zwykle żadnych zwierciadeł wklęsłych. Pewno one by pomogły wyostrzyć te wizje, ale i bez nich się obywa. A dlaczego dzieci mają wizje częściej? No może jeszcze nie zdążyły w życiu zgubić tej dobrej energii, jeszcze się tak normalnie nie zepsuły. Jest chyba taki typ człowieka, który lubi wszystkim dogodzić, czynić dobro. Ci ludzie częściej niż inni są przyciągani do różnych w zależności od miejsca zamieszkania kultów religijnych. Oni częściej mogą doświadczać tych wszystkich wizji myślę, że mają skłonności do tłumaczenia sobie tego co widzą ingerencją świętych czy istot boskich.
Teraz widzimy, że na świecie jest grupa ludzi szalenie wpływowych starajcych się wprowadzić nowe zasady NWO. Jestem bardzo ciekawa, czy ci ludzie nie starają się wpływać na rzeczywistość stosując podobne techniki. Może wspomagają się różnego rodzaju aparaturą. Może korzystają z pomocy innych nieświadomych w pełni o co tu chodzi. Każdy już wie, że odpowiednia częstotliwość drgań może pobudzać różne nasze czakry, wpływać na nasze postępowanie.  Też wzmagać odbiór przekazów telepatycznych. Tak można wpływaćna masy. Na pewno wojsko już to rozpracowało.  A czy nie zastanowiło Was to rozpylanie aluminium w powietrzu nad całą Ziemią z samolotów. Przecież to właśnie z aluminium robiono najlepiej działające pierścienie, zwierciadła wklęsłe do ,,celów telepatycznych". Te drobinki aluminium rozpylone nad Ziemią też tworzą wielkie zamknięte zwierciadło wklęsłe. Może to jest jakimś rozwiązaniem tej zagadki. To taki mój pomysł, czy ,,przebłysk" nawiązując do tematu.
Jest taka możliwość, że te wizje przyszłości, które odbierają jasnowidzący są wysyłane celowo i odpowiednio przygotowane. Można przecież w ten sposób kształtować świat.
Nawet czytając przepowiednie, a robią to miliardy ludzi jakby poddajemy się tym wizjom i podążamy w odpowiednim kierunku. Może właśnie w ten sposób zmieniamy w pewien sposób historię.
Dla mnie najciekawsze są te ,objawienia maryjne" bo tu widać połączenie przekazu telepatycznego z najnowszą techniką. Jestem bardzo ciekawa kto jest w tym przypadku po tej drugiej stronie.    Wiesz to Excar? Bo ja nie wiem ! A bardzo bym chciała wiedzieć !   Jeszcze raz wybaczcie mi ten bałaganiarski styl pisania. Dzisiaj niestety tak już mam !

34(nie zarejestrowany), śr., 2016-01-27 22:29
"Jakie tu jest do cholery to powiązanie religijności i jasnowidzenia. Dlaczego takie zdolności są częste u dzieci, a potem zanikają".
To chodzi o siłę "totemu" - wiary w boską moc, to działa wielowątkowo. Uwalnia z racjonalnego spojrzenia, które obezwładnia nasze czucie. Uruchamia ukryte zdolności, przez inspirację, generowanie odmiennego stanu świadomości, przez mentalne zbliżenie do "totemu" - obiektu silnej wiary. 
Dzieci do 4-5 roku życia są bardziej sensytywne dlatego, że są jeszcze w miarę naturalne, przed okresem racjonalnej edukacji - indoktrynacji.

Robaczkowa, czw., 2016-01-28 13:38
W sumie w przypadku tych dzieci to mówimy o tym samym tylko użyliśmy innych słów. A z tą siłą wiary to też prawda. Nawewt Jezus to podkreślał, a on wiedział o czym mówił. I wyglada na to, że obiekt naszej wiary w tym przypadku akurat nie ma wiekszego znaczenia. Oczywiście mówię jedynie o zdolnościach paranormalnych. Ale chyba jest i tu pewne zastrzeżanie, to zawsze muszą być kulty przyjazne ludziom. Działając na szkodę ludzi można po prostu stracić te paranormalne zdolności.

34(nie zarejestrowany), czw., 2016-01-28 21:29
Mam silne przekonanie, że w tym temacie pod latarnią jest najciemniej.  Źródło zjawisk psi pewnie tkwi w nas samych. W różnych kulturach i religiach działy się "cuda". Nie może być tak, że wszystkie "bozie" istnieją, są realnym bytem i czasem czynią cuda. Współczesny świat pozbawiony szczypty magii zamyka nam ścieżki duchowego rozwoju. Dlatego dobrze jest stworzyć sobie silny totem bazujący na współczesnej wiedzy. Jak ktoś jest świadkiem zjawisk psi to jest szczęściarzem bo wie że jest coś ponad to co dostrzega większość. Osobiście doszedłem do wniosku że nasza ludzka istota jest dwoistej natury, składamy się z części nierelatywistycznej i części relatywistycznej. Ta część relatywistyczna rozwija się za naszego życia i związana jest ze zjawiskami elektrycznymi w naszym mózgu. A jako, że jest to pewien elektryczny kompleks, to posiada też właściwości relatywistyczne. Świadczą moim zdaniem o tym takie zjawiska jak podróże poza ciałem, wspomnienia śmierci klinicznej. Jeśli moje "czucie" jest słuszne to jesteśmy blisko dowodu na istnienie nieśmiertelnej "duszy", bo nasza relatywistyczna cząstka funkcjonuje także poza czasem - a wtedy nie potrzebuje ciała, mózgu do funkcjonowania...
Istnieje pojęcie "tulp". Jestem przekonany że wielu ludzi, choćby poprzez żarliwą wiarę, wieloletnią kontemplację, wytworzyło w swoich głębokich pokładach nieświadomości "asystenta", któremu nieświadomie nadali pożądanych przez nich cech uzyskując "kontakt" z bogami, boginiami, świętymi w swoich wizjach. Archetyp Anioła Stróża też doskonale wpisuje się w ten model. Jeśli to prawda to bardzo ważne jest by ten nasz twór (który najwyraźniej, w odróżnieniu od naszej świadomości, ma często dostęp do tej sfery która jest w stanie wzbudzać zjawiska paranormalne, niewytłumaczalne dla współczesnej nauki) był w swojej istocie, w swoim jestestwie dobry, bo tylko wtedy będzie pomocny, życzliwy.
W przeciwnym wypadku zafundujemy sobie klasycznego niszczyciela, który będzie niszczył nas i wszystko wokół nas. Tu doskonałym przykładem są tzw. opętania, które, tak jakoś "dziwnie" się składa dotykają  też ludzi silnej wiary, którzy koncentrują się na "demonach", często świadomie ofiarowując się "Bogu" w ich kwestii. Czyli jeśli moje podejrzenie jest słuszne to sami koncentrując się na "demonach" nieświadomie kreują je a potem stopniowo dają swoim "owocom" przejąć kontrolę nad sobą. Byłaby to więc forma indukowanej religijnie schizofrenii uzupełnionej negatywnymi zjawiskami psi, które to zjawiska dają z kolei pewność różnej maści egzorcystom, że mają do czynienia z działaniem sił nieczystych. Sił których źródłem jak widać być może są same ofiary indoktrynacji religijnej. Aż prosi się w tym miejscu zacytować nieśmiertelne: "Na początku było słowo....". :)






Kamil T.31 stycznia 2016 08:44
Nie wiem czy Feliks Koneczny przewrócił się w grobie, po przeczytaniu powyższego, ale widzę kątem oka, że papa Pius XII, siedzący na tronie między Bułakiem-Bałachowiczem a MacArthurem, groźnie kiwa paluchem.
Buddyzm powstał w opozycji do braminizmu, który wyglądał trochę inaczej niż to, co dziś nazywamy hinduizmem. Można od biedy zastosować analogię z naszego poletka i potraktować braminizm jako mozaizm, buddyzm jako chrześcijaństwo, a hinduizm jako judaizm rabiniczny, ale tylko w kontekście tego, jak to się wykluwało. Budda zanegował autorytet Wed. Odrzucił zasadność spekulacyjnych dociekań dotyczących tożsamościowego równania Atman=?Brahman, wokół którego kręci się cała filozofia indyjska. Oni o niczym innym nie dziamgają od wieków, jak tylko o relacji Atmana (duszy jednostkowej) wobec Brahmana (uniwersalnej duszy wszechświata). Budda negując istnienie Atmana, postawił się automatycznie na pozycji heretyka. Nie był sam. Heterodoksyjnych grup przypałowców było jeszcze kilka (Dżiniści, Lokajatowie, Adźiwikowie, polubiłbyś tych ostatnich :)). Przez późniejszych hinduistów Budda został uznany za 9 awatara Wisznu, który miał przetestować ich wiarę w osobowego Brahmana. Po spektakularnych sukcesach "apostolskich" na Subkontynencie, z kulminacyjnem punktem za czasów dynastii Guptów i Palów, buddyzm zaczął się chwiać pod ciosami coraz bardziej agresywnego islamu napierającego z Zachodu. W 1197 muzułmanie splądrowali Uniwersytet Nalanda, mordując mnichów i paląc bibliotekę. Nalanda była sercem buddyzmu, już wtedy mocno ezoteryzującego. Ci, którzy przeżyli, uciekli w Himalaje, głównie do Kaszmiru. Tam wymieszali się z śiwaitami, tantrykami i joginami. Kaszmir był kociołkiem, w którym buzowała bardzo niefajna okultystyczna zupka. Adepci różnych szkół uczyli się od siebie nawzajem najbardziej hardkorowych technik spirytystycznych, mediumicznych, oddechowych - ze Ścieżki Lewej Ręki. Ostro też ćpano. Wszystko to zazębiło się ze sobą tak, że nie ma dziś możliwości traktowania tych zjawisk osobno. Ekspansja muzułmanów postępowała. Wkrótce Kaszmir przestał być bezpiecznym miejscem. Hardkorowcy musieli szukać innej meliny. Udali się w jeszcze bardziej niedostępne góry - Karakorum. Tam zaczęli pisać kolejny, najbardziej mhrrrroczny rozdział swojej historii. Na jakiś czas zniknęli z widoku.....
Co do buddyzmu A.D. 2016, to on w TRUE postaci już w przyrodzie nie występuje. Najbardziej do TRUE zbliżona jest Tajska Tradycja Leśna, ale to ruch revivalowy w ramach Theravady i bardzo prawdopodobny jest jej rychły zanik związany z wycinką dżungli w tych rejonach gdzie się zamelinowała (patrz. chińska kolejka do Singapuru przez Laos i Bangkok :)). 
Oficjalna "upaństwowiona" Theravada południowo-azjatycka, to dziś raczej ruch polityczny niż filozoficzno-religijny. Na Sri Lance czy w Birmie mnisi przypominają bardziej bojówkarzy nacjonalistycznych niż wyciszonych ascetów. Coś nam to przypomina ;)? 
Oficjalnie jest to buddyjski tradsizm, definiujący swoją tradsowość jako bezwzględne trzymanie się pouczeń historycznego Buddy - Siddharthy Gotamy, kanon palijski jako teoria i dwa sposoby medytacji (vipassana i anapana) jakich nauczał historyczny Budda. W masowej praktyce to jednak folklor ludowy z biciem pokłonów do tombakowych posągów. Oczywiście nie wszyscy mnisi to bumelanci i nie każdy świecki upasaka ogranicza się do buddyjskiej cepelii, ale zdecydowanej większości takie podejście wystarcza. 
Z punktu widzenia Theravadinów wszystko co nie jest Theravadą, nie jest nawet buddyzmem, a w polit-poprawnym kontekście, uważane jest przez nich za jego herezję. Głównie dotyczy to produktów rynkowych o nazwach "buddyzm tybetański" i japoński pop-"buddyzm" ZEN. To drugie to zabawa dla fascynatów tamtejszej kultury, sztuk walki, kaligrafii itp. Choć od swojego chińskiego protoplasty CHAN, (który sam jest syntezą mahajany z tao i konfucjan-izmami), jedna z sekt-(shingon) przejęła elementy ezoteryczne, to chyba łatwiej dziś w Japonii spotkać muzułmanina niż tantryka.
Buddyzm tybetański" (dalej BT), przy którym warto się na moment zatrzymać, tak naprawdę nie jest buddyzmem, ani też nie pochodzi z Tybetu. Nie jest to wymysł Theravadinów, ale tak jest obiektywnie, choć adepci tej ścieżki (tj. BT) lubią robić gównoburze obstając, że pochodzi ona od historycznego Gotamy Buddy. Nie pochodzi. Trzeba to wyraźnie powiedzieć, nie dając się wciągać w słowne przepychanki. BT został zsyntetyzowany z kilku prądów filozoficznych i kilkunastu tradycji ezoterycznych praktyk, w krainie Oddiyana, która przez wieki uchodziła za legendarną. Dziś centrum tej krainy umieszcza się w rejonie miasteczka Gilgit, które jest bazą dla wypraw w Karakorum (na K2, Broad Peak, Gasherbrumy). To stamtąd, pod koniec VIII w. n.e. przyniósł te nauki do Tybetu, mahasiddha Padmasambhava - prawdziwy fundator tybetańskich tradycji nie-rodzimego pochodzenia (w odróżnieniu od natywnego szamanizmu - bon).
BT wygląda jak miły, pluszowy mogwai do smyrania, ale wystarczy dać mu papu po północy, by zaczęła sie jazda. BT jest prezentowane na sprzedaż, jako Wadżrajana, choć bardzo często jest przedstawiana przy "pierwszym spotkaniu" jako Mahajana, lub podkreśla się od razu jej ścisły i bezpośredni związek z Mahajaną, której dziś w czystej postaci nie ma. Produkt jest sprzedawany jako ciepły 'nie-egoistyczny' w funkcji soteriologicznego celu (w przeciwieństwie do 'egoistycznej' skoncentrowanej na oświeceniu dla samego siebie -Theravady) nurt filozoficzny jaki zdominował buddyjski światek po rozłamie w sandze w 320 r. p n. e. na mahasanghików i zwolenników Sthaviravady (Starej Wiedzy :)).
Zawiera wiele teoretycznych "nowinek" tj nauka o trzech ciałach buddy, redefiniowany ideał Bodhisattwy i wiele nowych sutr pisanych już w sanskrycie, a nie w pali. To wszystko małe miki w porównaniu z tym, na czym polega praktyka. Oczywiście takie szkoły jak Karma Kagyu czy Dzogdzen nie zaczynają nauki swoich nadwiślańskich padawanów od wysokiego tantrycznego C, tylko od praktyk wprowadzajacych jak nyndro czy lamrim. Ale kiedyś gimbaza się kończy i zaczyna się praktyka 4 klas tantr, z których ostatnia klasa - Tantry Jogi Najwyższej - to okultyzm, spirytyzm i mediumizm na levelu very hard.
Na efekty nie trzeba długo czekać. W końcu to Natychmiastowa Droga :) Regularne wybudzenia w nocy o tej samej godzinie, połączone z paraliżami przysennymi i poczuciem czegoś "obcego" i "osobowego" w pokoju, poczucie stałej obecności tych "towarzyszy" także za dnia, stany lękowe, czy zjawiska takie jak gwałtowne obniżenie temperatury w mieszkaniu do 5 C w leniwe lipcowe popołudnie, towarzyszące równie gwałtownej i kolącej po uszach ciszy, oraz smród o składowych gówna-migdałów-formaliny o niemożliwej do ustalenia lokalizacji mogą sprawić, że wymięknie nawet najbardziej nieugięty 'tough guy' tego rodzaju "duchowości". 
Dlatego SŁUSZNIE >>ezoteryczna wiedza Orientu jest u nas wrzucana do szufladki z napisem "niebezpieczne sekty" i "zagrożenia du(p)chowe".<< bo ta veda JEST niebezpieczna. Nie należy zatem kręcić beki z siostry Michaeli Pawlik OP. Mnie też się czasem uszy w trąbkę zwijają jak jej słucham, ale ona w sprawach zasadniczych ma rację.
Odradzam wszelkie praktyki i zabawy w klimatach hinduistycznych, zwłaszcza tantrycznych, kaszmirskiego rodowodu, wszystko jedno czy z metką wadżrajany czy z metką śiwaickiej-śaktyjskiej-wisznuickiej tantry. Kaszmir tak, ale tylko w swetrach i szalikach. 
Jeśli kogoś bardzo pupa swędzi i musi być posh łamiąc pierwsze przykazanie, bo inaczej się udusi, a śmierdzi mu chrześcijańska tradycja, to niech się ubogaca intelektualnie Theravadą, dopóki mu się nie znudzi, a znudzi szybko, bo nie ma tam czarów-marów typowych dla "buddyzmu" "tybetańskiego". 
Najlepiej jednak spożytkuje swoje ciągoty do mistycyzmu, czytając choćby Apoftegmaty Ojców Pustyni i stosując się do ich zaleceń. Radzę wszystkim miłym paleoastronautom i paleoastronautkom nie wzlatywać zbyt wysoko na vimanach, bo choć widać więcej, to mocno traci się na ostrości detali. Takie moje 'słowo na niedzielę' dla Was. Zostańcie z Bogiem :)


foxmulder31 stycznia 2016 10:34
Dziękuję za bardzo ciekawy wykład. Naprawdę wiele się z niego dowiedziałem,

ALE

kwestia ezoterycznej, magicznej, "ciemnej" strony buddyzmu, a zwłaszcza buddyzmu tybetańskiego jest mi jak najbardziej znana. Zdaję sobie sprawę z długiej tradycji militarnej i magicznej buddyzmu. I właśnie te aspekty religii buddyjskiej - a także taoistycznej i szintoistycznej - najbardziej mnie fascynują. Czaszki przerabiane na kielichy, skóry zdarte z ludzi przechowywane w klasztorach, mit Shambali, magia seksualna, przesądy, talizmany...

W kwestie typu: "Regularne wybudzenia w nocy o tej samej godzinie, połączone z paraliżami przysennymi i poczuciem czegoś "obcego" i "osobowego" w pokoju, poczucie stałej obecności tych "towarzyszy" także za dnia, stany lękowe, czy zjawiska takie jak gwałtowne obniżenie temperatury w mieszkaniu do 5 C w leniwe lipcowe popołudnie" nie wierzę, gdyż są one tylko i wyłącznie omamami białych liberalnych idiotów, którzy bez odpowiedniego przygotowania bawią się w magię tantryczną wyższego rzędu i dostają pomieszania w swych małych, liberalnych rozumkach.
Z góry zaznaczam, że nie interesuje mnie praktykowania jakichś super-druper-zajebistych praktyk lewej ręki, prawej ręki czy nawet środkowej ręki. Chce się po prostu dowiedzieć, co buddyzm, taoizm, szinto mówią o naszej przeszłości i przyszłości, siłach rządzących tym światem, ludzkiej naturze, ludzkim przeznaczeniu i ludzkich problemach. Zauważyłem bowiem, że chrześcijaństwo - jako semicka i sfeminizowana religia - uporczywie unika udzielania odpowiedzi na pytania, które zadaje.




Anonimowy31 stycznia 2016 11:36
@Kamil T
"...oraz smród o składowych gówna-migdałów-formaliny o niemożliwej do ustalenia lokalizacji", pierwszy raz przeczytałem u Ciebie, ale pare razy przeżyłem, możesz podesłać jakieś tytuły do czytania na ten temat, byłbym wdzięczny.
Jestem katolem, na pewno się nie "zsektuję". Dzięuję Wam, Fox i Kamil resztę pozdrawiam.
Julo



Kamil T.31 stycznia 2016 14:54
To jeden z typowych objawów manifestacji demonicznych. Poszukaj w literaturze dotyczącej rozpoznawania wstępnego przed podjęciem decyzji o egzorcyzmach. Jeśli masz na myśli konkrety związane z tantrą, to takie rzeczy omawia się na zamkniętych subforach "branżowych". Jakby to powiedzieć, to taka wymiana doświadczeń związana z praktykami robionymi na jidamach. To są praktyki mediumiczne, wizualizacyjne. Na cholerę Ci to? Goście omawiają swoje schizy, tripy i haluny posługując się hermetycznym językiem.



Kamil T.31 stycznia 2016 14:57
Kończę wypowiadanie się w tym temacie. Proszę mnie więcej o nic nie pytać. Ta tematyka to nie jest pitu-pitu. To może poważnie zaboleć. Poza tym tydzień roboczy mi się zaczyna. Nara!



Chehelmut31 stycznia 2016 17:59
Bez histerii, nikt tu nie wyjeżdża z masońskim pismem krzyżowym itp. badziewem, poza tym już po ptokach, obudź się stary, dzisiaj to jest pop, w tv i na necie masz zatrzęsienie spierdoleńców płci obojga i wszelkich ras intonujących wycia do Thelemy etc. Będzie, że propsuję ale przecież i tak jest tego w ch...olerę jak powiadam więc na dowód, że nie mam demonicznych omamów pierwsze z brzegu przykłady :

https://www.youtube.com/watch?v=7qRGf9oKalk

https://www.youtube.com/watch?v=Q9AE9f6yQMc

Na deser Bafomet party :

https://www.youtube.com/watch?v=dDaRqcpTeGg

- dlatego strasznie śmieszą mnie te lamerskie podśmiechujki z ''teorii spiskowych'', ''konspiracjonizmu'', oszołomstwa i paranoi niegodnych ''ludzi na poziomie'' czyli dupków zazwyczaj, gdy tymczasem dziś satanerka nawet nie kryje się a wręcz ostentacyjnie obnosi z kultem lucypera.




Anonimowy31 stycznia 2016 12:06
Kurde, dalajlama wygląda na miłego starszego pana w prześcieradle i laczkach. Ciekawe co tam tak naprawdę odwala wieczorami po świątyniach? Swoją drogą Kościół ma przechlapane w takiej sytuacji. Buddyzm jest bardzo medialny, stręczony przez wszystkich jako religia pokoju i dobroci wobec zwierząt, a wspomniany dalajlama dziadek do rany przyłóż. Ale skoro buddyści są tak osadzeni w okultyzmie, to nie ma żadnego pola do porozumienia i wydają się gorsi od muzułmanów. I znowu dupa z tyłu, katole wychodzą na agresywnych dupków, co to nie chcą się bratać z takimi fajnymi buddystami prześladowanymi przez Chińczyków. Chociaż dzisiejsza hierarchia jest w stanie zrobić wszystko żeby się światu przypodobać, JP2 dał przykład w Asyżu. A Franciszek jest strasznie dalajalamo podobny, zgrywa takiego prostaczka, co to dziecko pogłaszcze po główce i wszystkich by do serca przytulił. 
Teodor


Anonimowy31 stycznia 2016 12:59
@fox

"W kwestie typu: "Regularne wybudzenia w nocy o tej samej godzinie, połączone z paraliżami przysennymi i poczuciem czegoś "obcego" i "osobowego" w pokoju, poczucie stałej obecności tych "towarzyszy" także za dnia, stany lękowe, czy zjawiska takie jak gwałtowne obniżenie temperatury w mieszkaniu do 5 C w leniwe lipcowe popołudnie" nie wierzę, gdyż są one tylko i wyłącznie omamami białych liberalnych idiotów, którzy bez odpowiedniego przygotowania bawią się w magię tantryczną wyższego rzędu i dostają pomieszania w swych małych, liberalnych rozumkach."

Nie wierzysz bo nigdy nie probowales-ja widzialem na wlasne oczy...wiecej i NIE polecam-NAPRAWDE.

Piotr34


Kamil T.31 stycznia 2016 14:52
@foxmulder

1) I find your lack of faith disturbing...
Przecież to typowe objawy dręczenia demonicznego. Białasy często mieszają to z wieloma elementami New Age tj. programowanie neurolingwistyczne, jakieś leczenie kolorami, dźwiękiem, akupunktura, tarocik, a na deser zabawy z wizualizacjami gniewnych form dakiń z jidamów - praca domowa z lokalnej sanghi. I mamy metafizyczne śledzie popite okultystycznym mlekiem...
Faktem jest, że najwięcej wtop zaliczają totalni amatorzy na skutek własnej głupoty. Kupi taki parę książek, potem się "dokształca" przez sieć. Niestety w internecie można znaleźć wiele...bardzo wiele rzeczy, których tam nie powinno być, jak na przykład wezwania/inkantacje. Nie wiem co za pojeby takie rzeczy wrzucają.

...ale nawet nativom zdarzają się potężne wpadki, a scenariusz wydarzeń przypomina akcje z gry Gothic 1 w klimatach obozu na bagnie :) Jeśli coś Ci to mówi. Jeśli nie, to daje słowa kluczowe do poszukiwań. Temat jest dość MOCNY: Dordże Szugden vel Dolgjal :)

2) Shambala nie jest mitem. Wiele wskazuje, że to właśnie Oddiyana. Amulety, astrologia, kosmologia, wróżby, egzorcyzmy to raczej działka Jungdrung Bön, szamańskiej, pierwotnej tradycji. Tutaj musisz szukać, ale ostrzegam w tym temacie jest sporo klimatów typu gore, zwłaszcza przy wróżbach. Co ciekawe Dalajlama upgrejdował Bon do jednej z formalnych "tradycji religijnych Tybetu". Bonki były przez wieki prześladowani, ale przetrwali i dziś mają takie same ciuchy i klasztory jak reszta, choć nie mają kompletnie nic wspólnego nawet z tym co nazywamy "buddyzmem tybetańskim".

3) >>Chce się po prostu dowiedzieć, co buddyzm, taoizm, szinto mówią o naszej przeszłości i przyszłości, siłach rządzących tym światem, ludzkiej naturze, ludzkim przeznaczeniu i ludzkich problemach<< Tao i szinto to nie moja działka, ale w temacie buddyzmu i hinduizmu mógłbym nawalić megabajty. Miałem napisać odstraszający komentarz do kontrowersyjnej tezy jaką zapodałeś a wyjdzie, że propaguję ten wschodni syfek. Poniekąd już odpowiedziałem. Pokręć się wokół równania Atman=Brahman, a sam do wszystkiego dojdziesz. Dla buddyzmu będziesz mieć takie słowa kluczowe jak Anatman, Pratityasamutpada, Siunjata. W klimatach Tybetu, dość ważne jest jeszcze Bardo Thodol. 

Jeśli interesują Cię hinduistyczne współczesne sekty ascetów, joginów i tantryków (tych dziadków w dredach o wymalowanych twarzach, wysmarowanych popiołem z trupów) to podam słowa kluczowe. Ale jeszcze wcześniej uprzedzę, ze każdą sektę można rozpoznać po charakterystycznej tylko dla niej tilace - malunku na czole, twarzy i kończynach. Ona jest jak dowód osobisty. Jak będziesz w Indiach to wystarczy rzut oka na dziadka i od razu wiadomo jakie ma poglądy na życie i świat: tilaka sampradaya. Sampradaya ozn. szkoła, tradycja, system, linia przekazu. Największe hardkory to śiwaici z Kaszmiru, z linii przekazu Adi Śankary -> Dashanami Sampradaya.


Chehelmut31 stycznia 2016 16:47
@Kamil T. 

- nie mogę powstrzymać się przed lekkim szyderstwem : ej mądrala, co to spoza muru książek nie dostrzega tej no, rzeczywistości - kogo k... obchodzi co jakiś hinduski zjeb wygadywał w XII w. albo ten tam Budda-Lucyper pierdnął w którejś sutrze, zamiast się indorzyć popisując wyrzeźbionymi zwojami mózgowymi nie lepiej to pójść se na pyffko do pubu zbratać się z brytolskimi prolami ynteligenciku w ząbek czesany ? Mówiąc zaś serio : dobrze, że wspomniałeś o zagrożeniach wiążących się z takowymi praktykami, słodkie pierdolety w typie tao księgowej ''strumyk szemrze, ptaszę kwili, wszystko jest jednym, poczuj harmonię ze wszechświatem'' nie mówiąc już o zachwalaniu przez różnych trenerów osobistych jogi jako sposobu na odchudzanie, pryszcze czy sflaczałego fiuta to wyjątkowo wręcz nieodpowiedzialne skurwysyństwo a już szczytem wszystkiego jest wprowadzanie okultystycznych treści do popkultury robiąc tym samym płukankę mózgową gówniażerii stąd taki właśnie shitstorm z mej strony wywołały przedago-analne wysrywy Bowiego [ po szczegóły odsyłam do mego ostatniego wpisu ]. Trza jasno stawiać sprawę, że to nie rurki z kremem, nie istnieje żadne ''oświecenie w wersji instant'', sprawa wymaga odpowiedzialności i wiąże się z rozlicznymi zagrożeniami aczkolwiek nie można jej do nich sprowadzać jak niektórzy groteskowo tu czynią [ chrześcijańską ascezą też se można łeb rozjepać a rodzime praktyki w tym względzie bywało niepokojąco przypominały sado-maso itd. ] Kilka uwag :

1. upadek buddyzmu w Indiach wiązałbym raczej z ''kontrreformacją Śankary'', z miesiąc-dwa temu osoba mocno wczajona w tamte klimaty i bardziej od niżej podpisanego kompetentna w omawianej materii uświadomiła mi, że przyczyną było tu wyalienowanie się buddyzmu, zbyt elitarny i ezoteryczny charakter jego pierwotnej wersji, stąd bardziej ludyczny, otwarty przez swą synkretyczną formułę na miejscowe zabobonne kulty hinduizm zwyciężył ostatecznie w pojedynku. To + dobicie przez islam żywych ośrodków buddyjskich, które mogłyby stanowić bazę do ożywienia tej religii przesądziło razem o jej losie w Indiach aczkolwiek jak widać na przykładzie późniejszych odmian mahajany czy zwłaszcza wadżrajany nauka tak całkiem nie poszła w las.
2. z tego co napisałeś wynikałoby, że ówcześni buddyści byli bandą miękkim chujem robionych cweli, którzy w popłochu spierniczali przed muslimami aż się kurzy a to nie tak - dawno jak zajmowałem się nieco tym tematem ale z tego co pamiętam Tybetańczycy dali się mocno we znaki Chinolom tak przed nawróceniem na buddyzm [ zresztą dość mocno problematycznym jak słusznie zauważyłeś ] jak i po więc nie sądzę aby pokornie na mameluka pochylali łby przed muzułmańskimi agresorami i li tylko o barierę niedostępnych gór roztrzaskała sie ich ekspansja. Nieco o tym jak się rzeczy miały naprawdę wspomniano tutaj :

http://www.berzinarchives.com/web/pl/archives/study/islam/kalachakra_islam/holy_wars_buddhism_islam_myth_shamb/holy_war_buddhism_islam_shambhala_long.html

- w ogóle sprawa relacji między islamem a buddyzmem, konkretnie konfliktu między tymi religiami to ciekawy a mało u nas znany temat. W związku z ostrym postawieniem kwestii muzułmańskiej obecnie krążą również teorie, że islam to religia stworzona przez żydów do zniszczenia chrześcijaństwa, niby wiele może za tym przemawiać, związki między tymi źródłowo arcysemickimi wyznaniami są ewidentne by wymienić choćby obsesję na punkcie kodyfikacji niemal każdego, najdrobniejszego nawet aspektu egzystencji wyznawcy, nie da się też zaprzeczyć iż muzułmanizm wyrugował lub zmarginalizował chrystianizm na terenach, gdzie pierwotnie tenże dominował no i wreszcie wystarczy wspomnieć pogrom chrześcijan dokonany pospołu przez żydów i muzułmanów po zdobyciu przez tych ostatnich Jerozolimy, tyle że wyparcie buddyzmu właśnie i hinduizmu na znacznych obszarach przez islam przeczy takowym spekulacjom, ostatecznie gigantyczne posągi Buddy barbarzyńsko zniszczone przez talibów znikąd się tam nie wzięły, Afganistan kiedyś wyglądał diametralnie inaczej pod tym względem... Zarazem tak jak u nas obok otwartego konfliktu występowała pewnie też kulturowa osmoza, dała mi do myślenia wypowiedź sinologa Krzysztofa Gawlikowskiego podczas dyskusji o religijności w Chinach i ogólnie na terenie Dalekiego Wschodu, że buddyzm tybetański w o wiele większym stopniu niż inne odmiany tejże religii ingeruje w życie wyznawcy, niestety nie rozwinął myśli a szkoda bo wygląda mi to na piętno islamu, z kolei zabierający także tam głos Włodzimierz Cieciura [ którego pracę o chińskim islamie polecam skądinąd ] zwrócił uwagę iż trasa pielgrzymek do Mekki sinomuslimów siłą rzeczy musiała biec przez Tybet, zapewne miało to swe określone konsekwencje. Jakby kto chciał zapoznać się z rzeczoną dyskusją to proszę, naprawdę warto bo dużo istotnych a nieznanych zwykle nad Wisłą informacji, uprzedzam jedynie że bite 2 godziny no i babkę dukającą o buddyźmie akurat lepiej sobie oszczędzić :

https://www.youtube.com/watch?v=8U013FpMJh8

3. nie cierpię ''bebechowatości'' i typowego dla naszej epoki porno ekshibicjonizmu ale uczciwie rzecz stawiając nie da się w tak istotnej materii uniknąć wątków osobistych stąd nader oględnie powiem tylko, że tzw. życie postawiło kiedyś przede mną ostro kwestię wyboru między chrześcijaństwem a buddyzmem [ bo że nie da się zrobić z tak odmiennych, nie to że nawet przeciwstawnych ale kompletnie różnych tradycji jakiegoś synkretycznego mixu to pewne o ile rzecz jasna podchodzimy do sprawy poważnie, jak dorośli biali ludzie ], nie miało to u mnie charakteru powierzchownej fascynacji Orientem jak to zwykle bywa co podkreślam z całym naciskiem aby ktoś mi tu nie wyjeżdżał z traktowaniem mnie jako egzaltowanego bubka, [nad]zwyczajnie ''kryzys egzystencjalny'' jaki wonczas przeżywałem [ że tak ładnie nazwę stan, który gdybym porównał do gówna obraziłbym toż łajno ] wymusił na mnie znalezienie jakiejś metody ogarnięcia się życiowego, pozbierania, narzucenia pewnej umiarkowanej ale jednak samodyscypliny i kierując się przesłankami jak najbardziej pragmatycznymi a nie zajeżdżającą taniochą ezoteryką wybrałem w końcu praktykowanie ''środkowej ścieżki'' w surowej wersji therawady. Z podanych przed chwilą powodów nie będę wchodził w szczegóły, powiem tylko, że jednym z czynników jakie zaważyły była moja dość mroczna, gnostyczna wręcz w tamtym okresie percepcja rzeczywistości o czym zresztą wspomniałem nieco w ostatnim wpisie więc nie będę się powtarzał, wprawdzie ''metafizyczna brzytwa Ockhama'' w postaci buddyjskiej przypowieści o człowieku zranionym zatrutą strzałą wyleczyła mnie z mentalnego onanizowania się neoplatońskimi emanacjami i eonami czy spekulacji o pierwotnym Upadku i kreacji świata przez Satanaela, nie będę jednak ukrywał iż nadal tym co najbardziej przeszkadza mi w chrystianiźmie zwłaszcza współczesnym to słodkie infantylne bredzenie, że 'Bóg jest Miłością'', wszystko jest dobre, zło to pewnie sprawka kosmitów bo człowiek przecież jest z natury dobry itd., jednym słowem ten cały współczesny neopelagianizm, którym serdecznie rzygam. Z drugiej biczowanie się w tradycyjnym duchu, zarówno w sensie symbolicznym jak i dosłownym to żadna alternatywa, daje ci co najwyżej złudne chwilowe poczucie ekspiacji na dłuższą metę podsycając jeszcze patologię, buddyzm pod tym względem bardziej do mnie przemawia serio praktykowany wymagając odważnej konfrontacji z własnymi słabościami i niewesołymi aspektami ego i cierpliwego przezwyciężania ich co oczywiście wiąże się z rozlicznymi niebezpieczeństwami ale niby gdzie jest napisane, że ma być miło a droga do wyzwolenia usłana różami i nie obarczona ryzykiem, dlatego właśnie jak słusznie zauważył Ireneusz Kania buddyzm bywa nazywany religią dorosłych ludzi bo nikt tu jak w chrystianiźmie nie oczekuje, że niebiański tatuś niemal wszystko za ciebie załatwi [ tak wiem, ''wolna wola'', ''dobre uczynki'' itd. tyle że w praktyce zdecydowana większość chrześcijan katolików nie wyłączając zachowuje się tak jakby właśnie na to liczyli ], bynajmniej nie jest to prometejska pycha aczkolwiek owszem może w takową się wyrodzić jednak właściwie praktyka oznacza tu DOBROWOLNE podporządkowanie się pewnej nauce, głębokiej egzystencjalnej prawdzie i wyciągnięcie zeń serio konsekwencji.
Poza tym w chrześcijaństwie przeszkadza mi wrogość wobec ciała a zarazem przecenianie władz umysłowych człowieka co mocno dziwi w świetle iż ''Słowo ciałem się stało'', przy okazji mylnie też postrzega się w tej tradycji żądzę jako fenomen cielesny gdy tymczasem nie ma bodaj nic bardziej abstrakcyjnego jak szarpiące nami namiętności, przyznam iż nie mam pojęcia jak coś tak oderwanego od rzeczywistości może nas z nią w tym stopniu wiązać i być jej motorem napędowym wręcz ale nie zamierzam sobie zaprzątać tym głowy bo nie widzę sensu w racjonalizowaniu na siłę irracjonalnego i szukaniu sensu w bezsensie. W każdym razie to co podoba mi się w dalekowschodnich praktykach to traktowanie ciała jako narzędzia ascezy a nie przeszkody ku niej, bynajmniej folgowanie jego zachciankom ale też i unikanie histerii manichejskiego samowyniszczenia, poddanie umiarkowanej samodyscyplinie bez fetyszyzowania go jak to się dzieje u dzisiejszych ofiar siłowni i sterydów, generalnie przydałby się w chrystianiźmie choćby odpowiednik masowego praktykowania tai chi chyba że zryte frondelkiem berety i to uznają za tani demonizm 3-go stopnia:) [ tak wiem, ''mistyczne ciało'' itp. tyle że zwykle mieliśmy do czynienia z podejściem opartym na prostackiej negacji, miotaniem się między ściśnięciem purytańskim gorsetem a popuszczaniem pasa w imię ''wszystko i tak grzech a dobra bozia wybaczy'' nie mówiąc już o jazdach, które nie tyle zbliżały się do sado-maso co zwyczajnie nim były - nie tędy droga ]. Rzecz jasna nie zamierzam kreować się na wielkiego ascetę ni udawać iż jestem wzorem samoopanowania co zresztą pod poprzednim wpisem było do okazania:) aczkolwiek w porównaniu z tym jakie emocje miotały mną dekadę-dwie temu to małe pyffko, nie sądzę aby to li tylko kwestia wieku, wystarczy przejść się na pierwszą lepszą manifestację KOD-u i popatrzeć na zacietrzewionych starców którym odjęło rozum by przekonać się że to bullshit, gdyby nie umiarkowanie konsekwentna ale jednak jakaś tam buddyjska praktyka pewnie już dawno zrobiłbym komuś pogrom kielecki z dupy albo oszalał do reszty a nie za bardzo uśmiecha mi się perspektywa 25 lat na oddziale dla morderców w Morawicy czy zwykłym świrowie, póki co nie zaliczyłem spotkania z Der Doppelgangerem a trochę lat spędzonych na medytacjach i grzebaniu palcem w mózgu za sobą już mam i jakoś tam życiowo w realu daję radę, trzymam też zdrowy dystans do prometejskich odjebów, hybris raczej się mnie nie ima więc chyba nie jest tak źle, nie jestem ''opętany'' [ jeszcze ? ]
Przyznam jednak, że mam w związku z tym pewien zgryz na tle wyboru ideowego, ewidentnie prawicowego jakiego również dokonałem, który nie za bardzo z pozoru jest kompatybilny z powyższym, martwi mnie proces porzucania wiary katolickiej i to bynajmniej tylko przez młodych [ widać to choćby po olewce w przyjmowaniu księdza po kolędzie, przynajmniej tam gdzie żyję takie niepokojące sygnały docierają do mnie coraz częściej ] bo póki co nie widzę innej skutecznej bariery na masową skalę przed eutanazizmem i innymi nowoczesnymi praktykami utylizowania ludzi, z drugiej mam wątpliwości czy słabnący opór KK rzeczywiście stanowi tu jeszcze istotną siłę, ostatecznie deklarowana wiara jakoś nie przeszkadzała dotąd katolikom oddawać masowo głos na SLD czy insze peezele [ sam znałem jednego katola-komunistę wręcz z przekonania, bez przeszłości partyjnej bo za młody był na to, gdyż ''bogacz, ucho igielne, ten tego'' ] a gdy słyszę niektórych księży z księżyca ale i hierachów to naprawdę można juz konkretnie zwątpić, nie ma sensu linkować przykładów, ot choćby tu po prawej w polecanych blogach ''Brevarium'' opisuje jeden taki, masakra. Zarazem znam agnostyków czy ludzi wciągniętych w dalekowschodnie praktyki o prawicowych poglądach, którzy głosowali na PiS, jak wiadomo jeden jogin otwarcie też poparł Brauna... Popytywałem osoby siedzące w tym środowisku i z tego co mówią pod tym względem nie można mu nic zarzucić więc chyba facet ma szczere intencje. W każdym razie obserwując z rosnącym niesmakiem proces - ja bym to dosadniej niz Fox określił - spedalenia współczesnego chrystianizmu, otwartego jak nogi dziwki kościoła, który łasi się żałośnie do Pana tego świata i chce być już tylko ''fajny'' a zwłaszcza wypowiedzi obecnego papieża, które uprawdopodabniają pogłoski o zamachu stanu w Watykanie jaki rzekomo miano dokonać by osadzić tego farmazona na papieskim tronie, zaczyna nachodzić mnie niewesoła refleksja czy aby warto trzymać się tej nabierającej gwałtownie wody szalupy... I o ile na płaszczyźnie wewnętrznej perspektywa ta niespecjalnie mnie niepokoi skoro dysponuję sensowną jak sądzę alternatywą to juz niestety w wymiarze społecznym nie widzę jej, za to w miejsce próżni jaka tu nastała obserwuję z jednej podnoszący coraz bardziej łeb chamski materializm i pazerną dzikość kiełznaną dotąd przez choćby i obłudną religijność a z drugiej ekspansję nowoczesnych zabobonów, wróżów Maciejów itp. parapsychologicznej hochsztaplerki bo natura szczególnie duchowa nie znosi próżni, tak więc zamiast mszy będą horoskopy i stawianie tarota [ tyle że jest czego żałować skoro dziś przy ołtarzu straszą wyjce z gitarami i nieszczęsna ''b-arka'' ? ].
Przejrzałem komentarze i dostrzegłem możliwość pewnego nieporozumienia stąd chciałbym uściślić : epizod czarnej rozpaczy jaki zaliczyłem nie był efektem moich gnostycznych odlotów lecz to one właśnie były jego skutkiem, nie będę zresztą ukrywał iż lektura pism Ciorana czy słuchanie Diamandy Galas przynosiły mi do pewnego stopnia paradoksalną ulgę, swoiste katharsis, na pewno był w tym zdrowy instynkt nie unikania konfrontacji z cierpieniem bo tzw. ''pozytywne myślenie'', wypieranie wewnętrznego bólu to prosta droga do samobója albo zostania psychopatycznym mordercą, niestety w którymś momencie zaczęło się to przekształcać w spekulacyjny eonowy odjeb, na szczęście starczyło mi na tyle siły by przeciąć wrzód sposobem na Olka Macedońskiego. Reszta jak wyżej.

@Teodor

- nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, że niemal dosłownie powtórzyłeś zarzuty protestanckich sekciarzy pod adresem ''bałwochwalstwa'' papistów - ten zabobonny kult świętych obrazów, jakieś szamańskie rytuały odstawiane nad spróchniałymi kościami, cudowne medaliki zajeżdżające okultyzmem, Matka Boska z Dzieciątkiem na ręku jako żywo przypominająca Izydę z małym Ozyrysem... Ponieważ nie mam zrytego ćpaniem łba jak Tomasz Piątek w żaden sposób mi to nie przeszkadza, wręcz przeciwnie, cenię w katolicyźmie to co pogańskie zarówno wysokie - łacińskie jak i czerpiące z lokalnego folkloru, ta metoda inkulturacji o ileż bardziej jest rozsądna od nieludzkiego kalwińskiego puryzmu [ niby luteranizm nieco inny jak ktoś tu kiedyś perorował i więcej z rozbuchanej obrzędowości zachował, cóż z tego jednak skoro to on pierwszy przemienił chrystianizm w nudny państwowy kult a kapłana w urzędnika, jakiegoś koszmarnego biurokratę ducha, tak w Niemczech jak zwłaszcza Skandynawii, tamtejsze obecne masowe spierdolenie jest w dużym stopniu tego pokłosiem ].



Anonimowy31 stycznia 2016 21:01

1. W świecie zachodnim chrześcijaństwo zastąpi prawdopodobnie (już ma to miejsce w różnym stopniu) islam, buddyzm (i inne daleko-wschodnie wierzenia), judaizm, synkretyzm, neo/pogaństwo (np. w europie wschodniej) i jakieś dziwaczne różne mambo jambo. 
2. Islam powstał jako alternatywa (i następca) wobec chrześcijaństwa z którego się wywodzi, dla semitów-Izmaelitów. Łatwość przyjęcia, proste metody i brutalność nie wynikały tylko z trudnych czasów w jakich powstał ale też i okoliczności. Musiał być łatwy do przyjęcia dla prostych ludów by zdobyć popularność ale też zarazem surowy by zjednoczyć i utrzymać pod wspólną wiarą i władzą różne skonfliktowane ze sobą dzikie plemiona/rody etc. mające swoje lokalne 
tradycje/zwyczaje/wierzenia/patologie i walczące ze sobą o byle co. 
3. Co do biurokracji w Buddyzmie to wywodzi się ona raczej bezpośrednio z Hinduizmu niż Islamu, acz z tego ostatniego też możliwe, że coś przeszło choć bez przesady.
4. Chrześcijaństwo się zepsuło nie teraz ale już prawie u swoich podstaw gdy pojawiały się sekty gnostycko-monastyczne-pogańskie (taki Hinduizm) z których to dziadowskie pomysły się wylewały, i choć uznano je najpierw za herezje (i zwalczano!) to później poprzez różne metody (propaganda, dezinformacja, manipulacja różnie można to nazywać) sukcesywnie się to przeniosło i stało się oficjalną podstawą naukowo-teologiczną kościoła i zakonów i następnie powstałych różnych odłamów: jak prawosławie, greko-katolicyzm, luteranizm itd. Takie były ukryte (ale skuteczne) początki "feminizowania i dżenderowania" chrześcijaństwa.
5. Co do Luteranizmu i Kalwinizmu to oba to homo-sadystyczne produkty gnostyckie - obaj dranie byli homoseksualistami (Kalwin też sado-maso). Marcin Luter (który był dodatkowo anty-słowiański) miał związki z różokrzyżowcami a Kalwin w swoim państewku stosował anty-materialny terror typowy dla gnostyckich/monastycznych sekt. 
6. To samo co wyżej tyczy się Hinduizmu więc normalne, że systemowe-ideowe patologie tego systemu wierzeń przeszył w dużym stopniu na Buddyzm. Niestety ale w praktyce wszystkie znane i duże religie na świecie pełne są tego syfu:(, nie tylko wszystkie religie Abrahamowe (w tym voodoo) ale też Taoizm, Hinduizm, Szamanizm (w różnych odmianach lokalnych), pseudo-poganizm, szatanizm, gnostyckie-sekty ala Alister C. i spółka z piekła rodem, Buddyzm a ostatnio w praktyce (choć anty-religijny to jednak stanowiący w sobie połączenie ideologii+fanatyczności i dogmatyczności sekciarskiej) ateizm i demo-libertynizm. Szansę ma na popularność w przyszłości transhumanizm (będący odpowiedzią na problemy ideowo-wyznaniowe tego wątku jak i ekonomiczno-polityczne poprzedniego), ale w tym zamyśle jest spora łyżka trucizny gdyż ideologia ta się rozwija najszybciej wśród różnych feministek, dżenderystów, postmodernistów-relatywistów, pseudo-artystów-czubków, i innych dziwaków, więc jest w niej więcej (niestety) punka (śmieci) niż cyber(techniki).
Jak widać próbują zepsuć dalej świat i możliwości na lepszy życie. 
- Co do Hinduizmu i jego pokrewnych sekt i wierzeń to jest to zbiór skrajnego: sado-masochizmu, pederastii, homoseksualizmu, kanibalizmu, debilizmu, demonizmu, zoo-fili (częściowo), niewolnictwa (du"p"chowego jak i fizycznego), religijnej biurokracji, prostytucji, narkomanii a nawet morderstw.

Światu potrzeba pilnie nowa skuteczna (makiawelistyczna) sprawiedliwa heteroseksualna ideologia-filozofia-religia, łącząca to co najlepsze w dawnych systemach ale wolna od ich wad.
Odkrywca



foxmulder1 lutego 2016 02:48
@ Kamil Tumulec

Czytając o demonicznych manifestacjach związanych z buddyjskimi hardkorowymi praktykami, warto pamiętać, że katoliccy święci też doświadczali takich manifestacji. Św. Ojciec Pio miał być fizycznie bity przez Szatana. Podobnie dręczony był św. Jan Bosko. Czyżby więc wchodzili oni na pewne duchowe pole minowe mimo ich 200 proc. katolickiej ortodoksji?



Kamil T.1 lutego 2016 13:42
@fox

Dlatego wnioski z tego takie, że postawa skrajnie materialistyczna, odrzucająca istnienie niematerialnych form życia jest na dłuższą metę nie do obrony. Dwie wielkie rodziny religii: abrahamiczne i dharmiczne mają realne doświadczenia manifestacji istot nadprzyrodzonych o charakterze osobowym, jednoznacznie złym albo dobrym.

Jest jednak różnica między świętymi chrześcijańskimi a tantrykami. Święci wchodzili niedobrowolnie w kontakt z istotami demonicznymi na zasadzie dopustu, a tantrycy świadomie i dobrowolnie, na drodze ezoterycznych praktyk. 

Sprawa z Dordże Szugdenem to dobitny przykład jak te praktyki wyglądają i "kto" jest ich adresatem. Dopóki zakładano, że Dordże Szugden to "zwykły", "dobry, choć gniewnie manifestujący", "duszek" Dharmapala, to postronny obserwator np. jakiś białas, całkiem z zewnątrz mógł ten, (jak i inne kulty lokalnych Dharmapalów) uważać za folklor i cepelię. W końcu nic się nie działo. Dharmapali składano ofiary, palono kadzidła, stosowano praktyki wizualizacyjne z jidamami z jego postacią, ale... coś się ....coś się popsuło.....i Dordże Szugden pokazał swoją prawdziwą twarz. Pytanie brzmi czy Dordże Szugden jest rodzynkiem w cieście ekipy Dharmapalów (oraz innych klas istot duchowych, jakim się tam oddaje cześć) czy może jako jedyny dotychczas wysprzęglił się odnośnie swojej prawdziwej natury, sprowokowany podczas rytuału?

Próby egzorcyzmowania Szugdena trwają już od czasów V Dalajlamy, czyli od XVIII wieku. Jak na razie bezskutecznie.



Kamil T.1 lutego 2016 13:46
@Chehelmut

1. Śankara był raczej katalizatorem przemian, niż Wielkim Wajchowym zwracającym ludowi wiarę w tombakowe bożki, ze zrozumieniem jakie to dla nich istotne w latach ateistycznej buddyjskiej posuchy. To dość popularna opinia, ale jego wkład w ludowe tradycje typu bhakti był raczej mały (kilka hymnów do Śiwy). Hinduizm ludyczny (dewocyjne bhakti) jaki znamy dziś, zaczął się formować przed Śankarą, a zakończył (w sensie podbudowy filozoficznej) długo, długo po nim, bo dopiero za Wielkich Mogołów w połowie XVI wieku, kiedy uformowala się ostatnia wisznuicka sampradaya - Gaudiya. Ten bhakti-moheryzm hulał sobie tam zawsze żyjąc zupelnie odrębnym życiem. Ale nie za te hymny go cenią. Lecz za to, że w ciągu swojego krótkiego życia, przywrócił znów szersze znaczenie wedyjskim spekulacjom wokół Atmana i Brahmana, napisał wiele komentarzy do Upaniszad, Brahmasutr. Skodyfikował ostatecznie Advaita Vedantę, której elementy pobrał od swojego mistrza Govindapady i mistrza-mistrza Gaudapady. Zwłaszcza Gaudapada jest po macoszemu traktowany i cały RiGCZ spływa na Śankarę. To właśnie Gaudapada napisał pierwszy najważniejszy komentarz do Upaniszady Mandukya, w którym rozkminiał jej bełkotliwy tekst dotyczący świętej sylaby OM. 4 stanów świadomości i natury Atmana. Ta upaniszada jest traktowana jako jedna z najważniejszych teoretycznych podstaw do praktyk w śiwaickiej sampradayi. Najważniejszym osiągnięciem Śankary (oprócz kodyfikacji Advaity) jest powołanie do życia zakonu wzorowanego nieco na buddystach. Przetrwali do dziś, choć przez wieki ta sampradaya zdążyła się podzielić na kilka odłamów.

2. Coś chyba, źle mnie przeczytałeś. Nie twierdzę, że nie stawiano oporu najazdom muzułmańskim. Świeccy bronili swoich domów. Jak zawsze w takiej sytuacji. Chodziło mi o ruchy mnichów, po obaleniu ich politycznych patronów. Mnisi po zniszczeniu Nalandy i sieci klasztornej w dolinie Gangesu uciekali z nizin w góry i tam odtwarzali sanghi w jaskiniach. Te prowizoryczne kryjówki niczym się nie odróżniały od istniejących już tam aśramów joginów i tantryków. Buddyści mieli jednak inną strukturę organizacyjną, reguły Vinayi Pitaki. Jogini i tantrycy (śiwaici kaszmirscy) siedzieli w aśramach na zasadach guru+uczeń (kilku uczniów). A skoro mieszkali w pobliżu to czasem chodzi po szklankę cukru i uczyli się od siebie różnych tantr. Tak doszło do daleko idącej syntezy na poziomie praktyki, bo teoretyczne pitu-pitu mieli odrębne (ale wbrew pozorom nie tak bardzo, bo po Śankarze, Advaita i późna Mahajana szły po tych samych koleinach prawie do samego doktrynalnego końca, jednym się kończyło na Śunjacie, a drugim na Atmanie). Pisałem o inwazji muzułmańskiej w dolinie Gangesu. Owszem byli wśród uczniów w Nalandzie adepci z Tybetu, ale Nalanda leży w dzisiejszym stanie Bihar, a tak to ująłeś jakby była w Tybecie. Walki Tybetańczyków z Chińczykami to inna bajka. Tybet był zamknięty dla obcych od początku. Tępili każdego kto się pojawił z zewnątrz. Wyhodowali sobie rasę mastifów, psów bydlaków do zabijania intruzów i ochrony stad. Mieli niezłą kawalerię.

3. Theravada - solidny pomnik możliwości ludzkiego umysłu spekulacyjnego. Poznawałem ją na końcu. Zacząłem od Tybetu, przez poczet jego duchowych liderów jakie zamieszczali w Nieznanym Świecie pod koniec lat 90-tych. W międzyczasie, krótki flirt z ZEN, ale to było tak absurdalne i teatralne, że aż pretensjonalne. Tylko południowa Stara Veda. (No i oczywiście tylko teoretycznie, do zabawy)



Chehelmut2 lutego 2016 22:20
Dzięki za informacje - szczerze mówiąc nigdy specjalnie nie wgryzałem się tak głęboko w te kwestie, jak napisałem spekulacje mi raczej nie były w głowie, gdy podejmowałem pewne zasadnicze decyzje co do wyboru ścieżki egzystencjalnej, że tak to pretensjonalnie określę z braku lepszego słowa : dla mnie buddyzm to Cztery Szlachetne Prawdy, prawo Karmana i praktyka przede wszystkim, umiarkowana oj i to bardzo bo jak mówię nie zamierzam kreować się na jakowegoś ascetę, choć w przeciwieństwie do wielu buddyjskich hipokrytów jakich zatrzęsienie nad Wisłą nie można powiedzieć, że tylko o tym gadam albo też należę do zwykłych perwersów dla których pierdzenie na macie w kucki z godzinkę mrucząc coś przy tym kretyńsko pod nosem stanowi jedynie pretekst do miłych spotkań towarzyskich a jak się uda wydupcenia jakiejś egzaltowanej cipci. Dlatego szerokim łukiem omijam środowisko polskich buddystów bo jak dla mnie stanowią oni bandę hipokrytów, erotomanów i głupich cip - wiem, że krzywdzę w ten sposób wiele osób, ale znajduję wiele dowodów, że tak gremialnie właśnie jest a przynajmniej będzie dopóki emblematyczne postacie stanowić będą tu tacy osobnicy jak Wojtuś Eichelberger czy Kinior [ zwłaszcza z tym ostatnim mam na pieńku bo nasz ci on, z podkieleckiej wsi ale to już na inną okazję może ]. ZEN to kompletna porażka, to jakby poznawać chrześcijaństwo od zielonoświątkowców czy inszych zasrańców tańczących w amoku z wężami, tragedia polega na tym, że zwykle do takowych praktyk lgną ludzie zagubieni z rozchwianym ego, każdy poważny mistrz zdaje sobie sprawę że aby je ''zniszczyć'' należy wpierw paradoksalnie maksymalnie ja ''utwardzić'' poprzez medytacyjne skupienie itp., jest to jakby konieczny próg do przekroczenia, by wstąpić na ''wyższy poziom'', aby już trzymać się z braku lepszych określeń tej zalatującej kiczem retoryki, musisz czuć pod stopami mocną podstawę, tymczasem te pajace każą w imię wyzwolenia ''absolutnej spontaniczności'' rozwalić je do końca już na wstępie więc to ich należałoby lać po tępych łbach wołając ''MU !'' Nie ma dla mnie nic gorszego jak celebracja obłędu, otarłem się ledwie o to i trauma pozostanie mi pewnie do końca dni moich, jeśli ktoś widzi w tym coś atrakcyjnego i niezdrowo się podnieca zwyczajnie jest durny i powinien stulić dziób.



Anonimowy31 stycznia 2016 10:52
@Kamil T

Absolutnie sie zgadzam co do buddyzmu i jemu podobnych.Kiedys sie troche wgryzlem w ten temat(choc moze nie tak gleboko jak Ty)i moja opinia jest taka-czesc to cepelia ale reszta to CIEMNA STRONA NOCY.Bardzo ciemna gdzie prawdopodobnie na wyzszych lewelach praktykujacy chyba juz nie do konca sa ludzmi.

Piotr34



Chehelmut31 stycznia 2016 17:28
To co piszesz dowodzi czegoś przeciwnego, to tak jakby z kuszenia św. Antoniego wnioskować o demonicznym charakterze samego chrystianizmu. Radzę wgryźć się nieco głębiej, nikt nie mówi o nawracaniu, wystarczy oddać sprawiedliwość temu co się odrzuca by uczciwie je osądzić, bo niestety ta wypowiedź zajeżdża mi frondelkowym badziewem, parakatolicką ''Strażnicą'' w typie ''demoniczne uwiedzenie przez feng shui''.



foxmulder1 lutego 2016 02:48
"prawdopodobnie na wyzszych lewelach praktykujacy chyba juz nie do konca sa ludzmi." - a kim są? Arancarami?



Anonimowy1 lutego 2016 05:38
@Chehelmut

"Wgryz sie glebiej"-juz probowalem i dzieki ale jeszcze nie zwariwoalem-po tym co zobaczylem na wlasne oczy zamierzam unikac tego gowna jak tylko sie da.

@fox
"Arancarami"
Nie wiem i wole tego nie ruszac.Moze za pare stuleci wraz z rozwojem nauki okaze sie ze moja ostroznosc byla nadmierna i wszystko to daje sie wyjansic i kontrolwoac NAUKOWO.Poki co jednak jak juz napislem poprobowalme tego troche i dzieki ale czulem sie jak neandertalczyk majstrujacy przy glowicy atomowej albo robak na drodze walca drogowego wiec wole zachowac ostroznosc.Nie mysl ze bedziesz to odczuwal lepiej,prwadopodobnie znacznie gorzej(ja mialem pewne...przygotowanie ze sie tak wyraze).Reasumujac-zostan z dala od tego badziewia(no chyba ze masz zamiar zostac warzywem).

Piotr34



Kamil T.1 lutego 2016 13:48
@piotr34

Oni pozostają ludźmi do końca. Pytanie na ile do końca pozostają sobą? (W znaczeniu niezależnego "ja"). Mogą pojawić się zdolności paranormalne tzw. siddhi. Pytanie o źródło tych siddhi. Na pewno sami go nie generują. Rola przekaźnika/dzbanka/nocnika Mocy jest tak atrakcyjna? Zwłaszcza jeśli nie znamy rzeczywistego źródła tej Mocy? Może to kosmos, jak wielu z nich mówi? ....a może nie



Anonimowy1 lutego 2016 19:01
Cóż Fox jest masochistą więc raczej go tym nie wystraszysz, może zachęcisz...

Zresztą oprócz chęci zdobycia tajemnej wiedzy, mocy, potęgi, różnie dziwacy zarówno młodzi jak i starzy i bogaci zajmują się taką tematyką właśnie dla emocji, skrajnych przeżyć - zarówno tych dobrych (spokój ducha, empatia itp) jak tych nie ciekawych, są to po prostu osoby rządne wrażeń i często w dodatku skrajnych (na zasadzie czym gorsze tym lepsze) - przy okazji "wzmacniając efekty" alkoholem i psychodelikami. 

Mam takie 2 pytania:
Czemu Joga jest niby szkodliwa i nie pomaga na odchudzanie, poprawę nastroju, zdrowia czy kobiecą potencję? - Pytam się bo tak jest wszędzie reklamowana jako sposób na te i wiele innych problemów podobnie jak medytacja. -

Skoro Buddyzm jest też zmilitaryzowany i niebezpieczny, to czemu przejście na niby pacyfistyczny Buddyzm miało osłabić (zmienić ich dziką naturę na pokojową i defetystyczną) imperium Mongolskie tak, że upadło? Tym bardziej skoro w Tybecie czy w słynnym klasztorze Szaolin Buddyści byli bardzo wojowniczy. w szczególności ten ostatni przykład jest przykładem paradoksu patrzenia zachodniego świata na Buddystów gdyż jest powszechnie znany ze swych super-duper sztuk walki i magicznej siły a równocześnie przedstawia się Buddystów jako największych na świecie pacyfistów - typu dobrotliwy, litościwy dalajlama - którzy oddaliby poszliby na śmierć (w obliczu wroga) bez próby obrony. 
Odkrywca 



Kamil T.2 lutego 2016 14:12
@Odkrywca

1. Produkt rynkowy "Joga" sprzedawany na Zachodzie głównie kobietom (w wersji leming wielkomiejski) jest szkodliwy przede wszystkim dla portfela, oraz jedyne co odchudza to tenże portfel i żeby to zrozumieć nie ma potrzeby zbytniego odwoływania się się do filozofii Wschodu. To, co tak namiętnie praktykują prosiaczki rozciągające się na matach 2x w tygodniu za 100PLN (cena z 2008, nie wiem jak teraz), przy dźwiękach "muzyki relaksacyjnej" typu fletnia pana, to jest mocno okrojona hatha-joga, jeśli w ogóle cwaniara prowadząca, cokolwiek się na tym zna. Jak mawiał jeden z Ojców III RP "na biedzie i głupocie można najwięcej zarobić", a na tym można zarobić sporo i wcale się nie narobić, w przeciwieństwie do np. aerobiku, gdzie pani master-fitness jednak musi się trochę spocić razem z klubowiczkami. Tutaj nie musi. "Joga" nie odchudza, bo odchudzanie nie polega na rozciąganiu stawów, tylko na ograniczaniu jedzenia przy podkręceniu metabolizmu za pomocą siłowego treningu interwałowego. Tak samo bieganie nie odchudza, chyba że truchcik przeplatany jest sprintem w interwałach. 

Pytanie brzmi, na ile "Joga" z ogłoszenia na słupie, czy gablocie akademika, ma związek z Hatha-jogą, jak ścisły jest ten związek, jakie asany się praktykuje? Hatha-joga wywodziła się ze zwykłej gimnastyki, praktykowanej przez joginów w przerwach między sesjami medytacyjnymi, które trwały nawet kilkadziesiąt godzin. Potem wraz z rozwojem praktyk tantrycznych, Hatha zaczęła przybierać ezoteryczny charakter, zwłaszcza wśród śiwaickiej Natha sampradayi założonej przez Matsyendranatha i jego ucznia Gorakhnatha. (sekta była heterodoksyjna, zlewała Wedy i jej celem były siddhi same w sobie !! bardzo niefajna poszlaka)

Oficjalnie hatha-joga jest składową "ścieżką" szerokiej rodziny praktyk jogicznych, które bazują na filozofii o tej samej nazwie i dlatego pojawia się wiele nieporozumień językowych. Joga-system filozoficzny to jeden z 6 systemów uznających autorytet Wed. Adept (jogin, jogini) zmierza do urzeczywistnienia tożsamości Atmana z Brahmanem, poprzez jogiczne techniki, najczęściej medytacyjne (radża-joga), tantryczne (kundalini-joga), bądź dewocyjne (bhakti-joga). Jest cała masa odmian jogi rozumianej jako technika urzeczywistnienia celów wyłożonych w jodze-filozofii, ale te trzy są częściej spotykane, poza tym są bardzo często łączone, a jedna dominująca w praktyce "ścieżka" podbudowana jest "ścieżkami", które mają wobec niej komplementarny charakter. Można być np. bhakti-joginem wspomagającym się hatha-jogą.

To co niepokoi speców od "zagrożeń duchowych" to kwestia mixowania hatha-jogi z tantryczną kundalini-jogą. Tak naprawdę to dwie ścieżki już się dość mocno zlały ze sobą przez wieki. Rozprzestrzenił się pogląd, że niektóre asany hatha-jogi mogą być wspomagaczami dla tantrycznych praktyk kundalini-joginów, którzy pracują nad otwarciem czakramów w ciele, w celu uwolnienia energii Kundalini. Jednakże te tantryczne praktyki mają charakter medytacyjny (medytacja jednopunktowa na wybranym czakramie), a nie fizyczny jak ćwiczenia hathy. 

Osobiście nie wierzę by fizyczne ćwiczenia hatha-jogi (te rzekomo o tantrycznym charakterze) mogły dać ten sam efekt co zaawansowane praktyki medytacyjne tantrycznej kundalini-jogi, ale jej rodowód wywodzący się od śiwaickiej sampradayi Natha z pogranicza indyjsko-nepalskiego i orientacyjny czas powstania VIII-XVI wiek, sprawia, że jednak zapala się ostrzegawcze żółte światełko. W 999 na 1000 przypadków "zagrożenie" jest "tekielistyczną nadinterpretacją", ale pozostaje ten jeden w którym prosiaczek z materaca wędruje do księgarni z "książkami otwierającymi umysł", kupuje "podręczniki" i bierze się za przerabianie kundalini-jogi w wolne soboty w domu. Dolegliwości natury duchowej jakie pojawiają się po praktyce "Jogi" (z ogłoszenia na słupie) to raczej efekt rozczarowania po schudnięciu portfela a nie ciała, jak było to obiecane.
2. Powiązania buddyzmu z przymiotnikiem militarny to chyba jakieś pokłosie "filmów karate" na VHS z lat 70-90. Wschodnie sztuki walki (chińskie, japońskie, okinawskie) mają pewien ezoteryczny aspekt związany z pojęcie energii Qi (ki, chi), to jest pojęcie z chińskiego taoizmu, takie coś jak Moc w Gwiezdnych Wojnach, przenikająca wszechświat, ale nie ma nic wspólnego z TRUE buddyzmem. Recepcję buddyzmu w Chinach (i wszystkie związane z tym kwestie jak np. celowe, niedokładne tłumaczenia sutr, oraz mix z taoizmem i konfucjanizmem) opisał dobrze Nakamura w "Systemach myślenia ludów Wschodu", w rozdziale II. Ta mieszanka trafiła potem przez Koreę do Japonii, na Okinawę. W Shaolin powstały medytacyjne ćwiczenia ruchowe, jako wspomagacze do praktyk statycznych (na siedząco), ale pogląd, że mnisi wpatrywali się przez wieki w modliszki i czaple by stworzyć śmiercionośny styl walki, aby jednym kopniakiem urwać komuś głowę nadal trzyma się mocno. Owszem, tworzyli oddziały wojskowe, tak jak niektóre klasztory japońskie z okresu Sengoku i posługiwali się jak najbardziej bronią białą, nie tylko gołymi rękami jak chce tego rozbudowania od XVIII wieku legenda.

>>Skoro Buddyzm jest też zmilitaryzowany i niebezpieczny, to czemu przejście na niby pacyfistyczny Buddyzm miało osłabić (zmienić ich dziką naturę na pokojową i defetystyczną) imperium Mongolskie tak, że upadło?<< Skąd takie tezy? Imperium Mongolskie sie rozpadło bo było zbudowane na turańskich zasadach cywilizacji Wielkiego Stepu. Kubilaj Chan, syn Tołuja, wnuk Dżyngis Chana był wyznawcą buddyzmu tybetańskiego (BT) i jak podbił Chiny, oglosił się cesarzem, zapoczątkowując nową dynastę Yuan to BT stal się religią państwową Chin, koegzystując z CHAN. Mongolia była krajem trybutarnym Yuanów. Mongołowie na krótko wrócili do szamanizmu (podobnego do Jungdrung Bön) ale potem znów zaczęli wyznawać BT, jak potomek Kubilaj Chana - Ałtan Chan, wódz zachodniej ordy Tumedów nawiązał kontakty z Gelugpami, a dokładnie z lamą Sonamem Gyatso jednym z najważniejszych inkarnujących lamów tradycji Gelug. Korzyść była obustronna bo Sonam Gyatso otrzymał od Ałtan Chana tytuł Dalajlamy (Dalaj do mongolskie słowo - ocean) i zyskał politycznego patrona w rozgrywkach w Tybecie. Sonam Gyatso jest uważany jednak za III Dalajlamę bo jego dwóm poprzednim inkarnacjom nadano ten tytuł pośmiertnie, ale de facto jest pierwszym, który się tym tytułem posługiwał. Natomiast Ałtan Chan zyskał kadry religijne do przeprowadzenia revivalu BT na swoich ziemiach, żeby ten ludek ujednolicić religijnie i przez to bardziej zintegrować. Marzyła mu się odbudowa wielkiego imperium. Nie zrealizował tego, ale nowej (ostatniej etnicznie chińskiej) dynastii Ming (jak nastała po mongolskich-Yuanach) dawał się bardzo mocno we znaki, przeprowadzając 4 inwazje za mur. On bezcześcił Mingów jak sądowe kurwy Stonogę. 

Nie wiem skąd pomysły, że BT spedalił Mongołów. Ale nie należy też wyciągać z tego wniosku, ze ich jakoś specjalnie nakręcił do tego. Oni zawsze tacy byli. Analogicznie Japończycy. Taki sposób myślenia to chyba jakaś czkawka po chrystianofobie Gibbonie, który w rozprzestrzeniającym się chrześcijaństwie upatrywał głównej przyczyny upadku Imperium Zachodnio-rzymskiego. 

Forma ekspresji religijnej jest zależna od mentalności społeczeństwa jakie daną religię przyjmuje, a nie od samej religii. Jak BT, czy CHAN, albo w japońskiej wersji ZEN nakładał się na militarne ciągoty będące składową mentalności narodowej to przybierał takie trochę agresywne aspekty jak mnisi-wojownicy, tak jak religijność w PL, czy krajach latynoskich różni się od ekspresji religijnej w krajach germańskich. W Chinach militaryzm kłócił się z ideą Niebiańskiego Spokoju.



Chehelmut2 lutego 2016 21:13
@Odkrywca - Ireneusz Kania, buddolog i tłumacz min. ''Tybetańskiej Księgi Umarłych'' [ z oryginału ! ] podkreślał różnicę między mnichami a bonkami czyli ichnią szamanerką - dla tych ostatnich wszystkie te ''zdolności nadprzyrodzone'' nabywane drogą praktyki medytacyjnej były celem samym w sobie, narzędziem spotęgowania swej mocy faktycznie zalatującym tanim demonizmem 3-go stopnia gdy dla tych pierwszych jedynie jej skutkiem ubocznym mogącym stanowić istotną przeszkodę w osiągnięciu głównego celu jakim było przezwyciężenie ego [ i to właśnie oznacza jego ''zniszczenie'' a nie jakiś samobój ] bo wzmacniającym pokusę pychy, przynajmniej w teorii bo w praktyce różnie bywało : jedne klasztory były ośrodkami świątobliwego oświecenia a inne gniazdami rozbójników, pełnymi wszelkiego łajdactwa i perwery, tak jak i u chrześcijan. Jak słusznie wytłumaczył ci Kamil to raczej kwestia charakteru narodowego a nie przyjęcia takiej lub innej religii, która może co najwyżej wzmacniać lub osłabiać pewne przyrodzone im cechy, świetnie pokazał to Michał Lubina na przykładzie gigantycznej różnicy między dwoma wyznającymi buddyzm narodami, Birmańczyków a Tajów ;

http://www.polska-azja.pl/2015/05/04/m-lubina-przeklenstwo-birmy/



Anonimowy31 stycznia 2016 16:08
Kamilu, mnie osobiście ciekawi twoja opinia na temat medytacji. Mógłbyś coś skrobnąć w tej kwestii?



Kamil T.1 lutego 2016 13:53
Pytanie jest tak nieprecyzyjne, że muszę się domyślać o co właściwie pytasz. Jest wiele technik medytacyjnych (przedmiotowe, bezprzedmiotowe, żeby nie używać hermetycznego języka), ale chyba nie o to chodzi. Czuję, że to raczej pytanie graniczne w stylu: "Czy katolik/chrześcijanin może?". Może, ale kiedyś będzie musiał się określić. Nie można siedzieć jednocześnie na dwóch krzesłach. 

Medytacja jest związana z duchowością Wschodu. To technika skierowana do wewnątrz i od zawsze miała pomóc adeptowi w zrealizowaniu/doświadczeniu ostatecznej natury rzeczywistości w bieżącym życiu, by po fizycznej śmierci już się nie odrodzić. Dla buddysty celem jest urzeczywistnienie Śunjaty (pustki), a dla hinduisty urzeczywistnienie tożsamości jednostkowej duszy (Atmana) z uniwersalną duszą wszechświata (Brahmanem). Buddysta zrealizowany (ten, który w głębokich stanach medytacyjnych to urzeczywistnił, tzn dostąpił nirwany), przechodzi po śmierci fizycznej w stan parinirwany i już się nie odradza. Z hinduistą jest tak samo tylko on osiąga stan mokszy. Różnice w detalach, efekt ten sam - przerwanie kołowrotu wcieleń.

Zachodnie techniki duchowości (modlitwa) są skierowane na zewnątrz. Nie da się oddzielić metody od filozofii. Potworki typu "medytacja chrześcijańska" to jest jakiś absurd. Nieważne, że reklamują to np. mnisi benedyktyńscy. Oni zdaje się propagują medytację ZEN. To medytacja bezprzedmiotowa - shikantaza. Siedzenie w stanie podtrzymującym brak myślenia konceptualnego, jakiegokolwiek strumienia myśli. To jest w istocie pytanie "czy Zen może być chrześcijański?". Nie może. Dokładnie to wytłumaczył prof. Włodzimierz Wilowski z UAM, w swojej książce pod właśnie takim tytułem, wydanej w zeszłym roku. Książka dotyczy ZEN, ale śmiało można ekstrapolować nie tylko na buddyzm, ale i hinduizm, To jest prawdopodobnie najważniejsza książka jaka została napisana po polsku, która odnosi się do posoborowych przymiarek, do jakiś prób syntezy między chrześcijaństwem a religiami dharmicznymi. Wszelkie takie próby są skazane na niepowodzenie.



Chehelmut2 lutego 2016 20:41
100% zgody w tej kwestii, nie cierpię synkretyzmu, grunt to klarowne sytuacje, dość już tego postmodernistycznego syfu i łajdaczenia się wszystkiego ze wszystkim co tylko wywołuje równie przesadny fanatyczny puryzm.



Magdalena Julga1 lutego 2016 10:43
czy jest Bóg?



foxmulder1 lutego 2016 11:32
Wśród komentatorów tego bloga?



Magdalena Julga1 lutego 2016 12:50

czy jest Bóg ? czy wierzycie w Boga ?



Kamil T.1 lutego 2016 13:54
Tak



Magdalena Julga1 lutego 2016 21:20
dziękuję za odpowiedź, przerażają mnie opowieści o opisanych przez Pana stanach, nie rozumiem czego ludzie szukają, pchając się w takie "klimaty"...



foxmulder2 lutego 2016 09:57
Czy jest Bóg? Można powiedzieć, że NIESTETY JEST. Dlaczego niestety? Bo fatalnie zaprojektował świat i w związku z tym trudno mu zaufać w jego zapewnienia o tym, że jest istotą w 100 proc. dobrą.



Chehelmut2 lutego 2016 20:36
Droga Madziu o małym rozumku - gdybyśmy posiadali takową wiedzę sami bylibyśmy bogami, nam śmiertelnikom nie jest to dane stąd możemy jedynie wierzyć [ lub nie ] że takowe Bóstwo istnieje - grzeszysz pychą drogie dziecko ! Chrześcijańskiej ascezie też towarzyszyły niewesołe, potworne bywało stany [ na początek radzę zacząć lajtowo od sprawdzenie co to ''acedia Ojców Pustyni'' ] a jednak mnisi jakoś się pchali w te ''klimaty'' - w myśl tego co niektórzy tu wypisują pewnie demon ich ku temu pchał albo zwyczajnie byli świrami, których należało leczyć, taa.

@Kamil T.

- powiało grozą...



Anonimowy3 lutego 2016 10:14
Byli różni prorocy/święci itp, różnych wyznań więc nie tylko wierzyli ale też wiedzieli , i ten fakt nie czynił ich bogami - tak samo jak to, że diabeł wie iż Bóg istnieje nie czyni go Bogiem!

A co do apatii to mam taką formułkę depresja-apatia-masochizm-psychopatia-sadyzm choć masochizm może też znajdować się na początku.
A co do różnych filozofów masochistów - to jest różnica pójść na jakąś górę i spotkać tam Boga/czy kosmitów a co innego całe lata spędzać w jaskinie i oszaleć (czyli dostać oświecenia) + często jako boski pokarm stosując roślinne "substancje alchemiczne" które niwelują poczucie głodu/zimna/bólu//senności;), więc jak najbardziej to dziwacy oraz czciciele demonicznych-aniołów (w sensie podających się za aniołów, bogów itp - demonów - można to odkryć czy mamy do czynienia z szaleństwem, diabłem czy innym dziadostwem po negatywnych uświęcych bredniach które przekazują).
Odkrywca 



Anonimowy2 lutego 2016 15:51
Witam. Czytając komentarze pod artykułem. Pytanie mam ( w szczególności do pana Kamila T.) Tylko chrześcijaństwo jest dobre? Tylko ona daje nam "plusa" jako ludziom tylko ona umozliwia nam zbawienie i spełnienie?



Chehelmut2 lutego 2016 21:34
Jeśli o mnie chodzi jak napisałem nie wierzę w to ale moje ego nie stanowi centrum Wszechświata [ że tak łaskawie przyznam ] i z faktu, że coś nie ma dla mnie sensu nie wynika bynajmniej iż nie posiada go w ogóle, mogę się mylić i to fundamentalnie ale cóż, być może ''łaska wiary'' nie została mi dana, biczować się z tego powodu nie będę. W każdym razie mocna wiara wcale nie musi oznaczać fanatyzmu, chrześcijanin modli się miłosiernie za grzeszników zaś buddysta współczuje zaślepionym żądzą nieszczęśnikom, przyznaję że jest w tej postawie pewien paternalizm ale na pewno lepsze to od obcinania głów ''niewiernym'' czy rasistowskiej pogardy wobec ''gojów''. Dlatego ja z katolikami generalnie nie mam problemu i zawsze w miarę możności będę bronił kościoła przed atakami satanerki czy zateizowanej, chamskiej tłuszczy.



Anonimowy4 lutego 2016 06:50
Fox - nie rozumiem twojej fascynacji Buddyzmem. Ale po kolei....
1. "Wraz z buddyzmem, święty znak swastyki zawędrował m.in. do takich krajów jak Wietnam, Korea czy Japonia. "
Stwierdzenie, że swastyka powędrowała do Azji z Buddyzmem jest chyba naciągane. W Chinach panował buddyzm Chan, który nie ma NIC wspólnego z całą tą "mistyczną" otoczką znaną z Buddyzmu Tybetańskiego czy nawet tego z Indii/Nepalu. W Japonii panował natomiast buddyzm ZEN - który jest "krewniaczą" odmianą buddyzmu Chan(chiny). Zarówno Chan jak i Zen całkowicie odrzucały nie tylko symbolikę hinduską ale i buddyjską! Obu bliżej jest do Taoizmu niż Hinduizmu. Wszystko opiera się tam na medytacji - bez "wodotrysków" znanych z Tybetu(Mantry, mandale, paciorki itp). Sam buddyzm "tybetański" to natomiast dziwny BĘKART, powstały z mieszania Buddyzmy ze starotybetańską wiarą Bon. 

2. Buddyzmu nie należy też łączyć z Hinduizmem. Związki Buddyzmu z Hinduizmem są jeszcze mniejsze niż Chrześcijaństwa z współczesnym Judaizmem. Buddyzm był zaprzeczeniem i profanacją wierzeń Hinduistycznych. Sam Budda był niejako buntownikiem, który sprzeciwiał się zastałemu porządkowi Hinduizmu. W samym sednie Buddyzmu jest koncepcja "nie-ja" - czyli braku duszy u człowieka. Tymczasem Hinduizm wierzy w istnienie duszy. Tylko głupki z Tybetu uprawiający "jarmarczny Buddyzm" wierzą w reinkarnację.

Tak więc to co piszesz miejscami jest nadinterpretacją.

Majkel






"Jak działa normalne państwo, czyli o wirusie Zika, komarach i Korwin- Mikke

Tytułowej kwestii nigdy dość przypominania. W Polsce, zanim powstało dobre społeczeństwo obywatelskie już zostało zniszczone, wojną i okupacjami. W ostatnim ćwierćwieczu prymitywną neoliberalną propagandą i kultywowaniem antagonizmów. Stąd krótki opis jak sobie normalne państwa radzą z problemami.
Urugwaj- najbardziej egalitarny kraj Ameryki Łacińskiej. Co oznacza właśnie, że spora część władzy należy do klasy średniej i współpracującej z nią klasy politycznej, olbrzymiej ilości samoorganizacji społeczeństwa i jego wyjątkowej, jak na latynoskie warunki, samodyscyplinie. To tak w skrócie. W jeszcze większym skrócie to państwo i społeczeństwo dość mocno przypomina Skandynawię z jej wadami i zaletami. Tylko znacznie lepszym klimatem i wyraźnie biedniejszą. W skrócie- w miarę normalny kraj z dobrze zorganizowanym narodem.

Wielce symptomatyczna jest tu sprawa wirusa Zika

Kto jeszcze nie słyszał- wirus wywodzi się z Afryki, jest przenoszony przez ten sam gatunek komara co denga, czikungunya i żółta febra. Wszystkie te dawniejsze choroby są mało przyjemne, ale zwykle nie śmiertelne, co najwyżej mogą się przerodzić w postać długotrwałą. Zika także nie różni się znacząco od ostrej grypy. Z jednym poważnym wyjątkiem. Powoduje deformację płodu. Dzieci matek zarażonych w trakcie ciąży mogą urodzić się z nienaturalnie małą głową. W Brazylii i Kolumbii tego typu przypadki już są liczone w tysiącach, a same zachorowania w milionach. 
W Urugwaju, pomimo tego, że w lecie cały kraj jest w zasięgu występowania Aedes Aegipti, jak dotychczas nie zanotowano ani jednego przypadku zarażenia w kraju, było kilka przywiezionych. I to pomimo długiej lądowej granicy z Brazylią, gdzie trwa epidemia.
Jakim cudem?
Właśnie takim- dobrze działające społeczeństwo i władze. Dla powstrzymania roznoszenia tych wszystkich jedynym sposobem jest pozbawienie komarów możliwości rozmnażania się. To w praktyce oznacza eliminację każdego, nawet najmniejszego miejsca stojącej wody. Jedna butelka do której naleje się trochę deszczówki w zupełności wystarczy jako miejsce rozmnażania sporej populacji, która rozniesie wszystkie te choroby w promieniu 50 metrów. Stąd dla powstrzymania epidemi konieczne jest zaangażowane współdziałanie wszystkich. Po prostu każdego. W zatomizowanym społeczeństwie to jest niemożliwe. Zawsze znajdzie się 10 czy 30% miłośników "wolnoć Tomku w swoim domku" lub zbyt słabo zsocjalizowanych i/lub wykształconych aby zrozumieć skalę zagrożenie i potrzebne działania. W Argentynie to jest problem, w Brazylii rzecz po prostu niemożliwa. W Polsce także by była niemożliwa, jak przypuszczam. W Urugwaju działa. Może działać tylko dlatego, że na okrągło trwa kampania informacyjna, w której uczestniczą jacyś (ja nie znam) podobno popularni aktorzy, etc. Co istotne, ludzie są zachęcani do zwracania uwagi rodzinie, sąsiadom, znajomym, etc. To też działa.  W efekcie nie widziałem w Montevideo ani jednej rzeczy na widoku, która mogłaby posłużyć do rozmnażania komarów. W Buenos Aires o takie widoki jak butelki, wiadra, czy opony na dachach było bardzo łatwo, pomimo podobnej kampanii informacyjnej. 

W Urugwaju tam gdzie ludzie sobie nie radzili, na przykład w miasteczkach na północy, gdzie niedawno były powodzie, zostało wysłane wojsko. Do sprzątania. Nie obywateli, a tylko śmieci.i likwidacji miejsc lęgowych komarów. 

W taki sposób Urugwaj jest jedynym krajem regionu, gdzie wirus Zika nie występuje. Tak samo denga i reszta nieprzyjemności. 
Ale zagrożenie istnieje i rząd go nie lekceważy. Nikt nie czeka aż wirus zawędruje na poważnie do kraju, własnie rozpoczęła się akcja trucia komarów w całym Montevideo. U mnie w budynku już dostarczono ulotkę z datą i godziną, publiczne parki i place będą opryskiwane przez najbliższe dni. 
Najciekawsza i pokazująca jak działa dobre społeczeństwo jest jednak inna cześć tej batalii. Otóż prezydent pojechał po całości i wpadł na pomysł, aby opryskać cały kraj (przypomnę: powierzchnia połowy Polski, populacja i zamożność mniej niż 10%). W tym celu został wysłany list do Stowarzyszenia Prywatnych Firm Agrolotniczych z prośbą o opinię. Odpowiedź przyszła dość szybko i brzmiała: Wszystkie 135 samolotów przystosowanych do oprysków jest do dyspozycji rządu na zasadzie takiej w stanie wyjątkowym, firmy generalnie nie chcą tych oprysków robić na zasadach komercyjnych. Część całkowicie za darmo, część za zwrotem kosztów mechaników, kosztów lotniskowych i paliwa. Z opryskiem całego kraju powinni wyrobić się w tydzień. Kiedy w Polsce to będzie możliwe? To, że w jakiejś sprawie, wymagającej wspólnego działania WSZYSCY prywatni przedsiębiorcy z danej branży rzucą całą bieżącą robotę i zaczną pracę za darmo dla rządu?

Pytanie jest retoryczne, ale zupełnie zasadnicze. Część odpowiedzi to

 męty społeczne w rodzaju Janusza Korwin-Mikke.

Utrwalają kulturę ignorowania czy sabotowania swoich obowiązków wobec społeczeństwa. Zwłaszcza wśród polskich przedsiębiorców zakorzeniła się ona dość mocno. Choć może na to miało też wpływ wywodzenie się ich większej części z SB, czy zwłaszcza WSW. A tam dominowała mentalność okupantów "tenkraju".
Cóż, w takim środowisku szybkie i jednogłośne zaoferowanie własnego majątku do dyspozycji rządu jest trudne do wyobrażenia. W jakiejkolwiek sytuacji. 

Korwina Mikke wspomniałem nie przypadkowo. Właśnie takie rozbijanie społecznej solidarności jest jego wizytówką od samego początku działalności publicznej. W walce z komarem wystarczy 2-3 procent "libertarian", aby epidemia miała się dobrze. W walce o przetrwanie narodu wystarczy 2-3% kolaborantów aby rozbić jego spójność i współpracę. Tyle w polskim społeczeństwie jest fanów Korwina i to ma niemały udział w odpowiedzi na pytanie "dlaczego inni mogą a my nie?""












































                                                                                 AA

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz